Rotenar Powrót przeklętego!
Rotenar Powrót przeklętego!
TW — Edycja 19
Postać: Czarny rycerz
Zdarzenie: poddaje się
Skała jęknęła raz, drugi, trzeci. Jej głos niczym westchnienie czuć było daleko, nawet setki metrów wyżej. Kiedy nastąpił pierwszy wstrząs, nawet największe drzewa przeszedł dreszcz, a siedzące na nich ptactwo ze strachem uleciało. Lita, mająca miliony lat skała po raz kolejny zadrżała. Na jej twardej powierzchni pojawiła się rysa. Bardzo mała, prawie niedostrzegalna skaza, na wypolerowanej niczym szkło ścianie podziemnego koryta rzeki. Nic by się nie stało przez następne stulecia, gdyby nie bystry nurt płynącej wody. Jej potężna moc natychmiast wyczuła słabość skały. Mozolnie, rok po roku, z szaleńczą radością wodna potęga atakowała skaleczone miejsce. Czas płynął, a coraz to nowe harce prądów powodowały, że kolejne nawały wciąż i wciąż uderzały w kamień. Szalone wiry rozpędzały i uderzały, a setki ton wodnych mocarzy atakowały tak potężnie, że głośny huk uderzających o ściany mas wody, słychać było na powierzchni ziemi. Hałas był tak duży, że wypłoszył z okolicy wszystkie zwierzęta. Nawet duże ptaki bały się siadać na drzewa, gdyż te dostawały co chwile dreszczy, jakby biczowane olbrzymią siłą.
Wiele lat trwała ta podziemna walka. Aż potężna bazaltowa skała poddała się. Z głośnym hukiem pękła. W powstałą szczelinę natychmiast wpadły języki wody. Kipiel ustała, lecz tylko na chwilę. Pęknięcie było bardzo płytkie, dalej skala znów była twarda, zwarta. Kiedy rzeka przekonała się o tym, uderzyła z nową siłą. Znów przez wiele lat, tony wody próbowały wedrzeć się głębiej, odpychane z równie sobie mocnym oporem. Lecz i tym razem, bazaltowa ściana musiała ulec tej największej burzycielce, jaką stworzyła natura. Z głośnym hukiem szczelina rozwarła się, otwierając szeroko. Wodni zwiadowcy z szaloną radością wkroczyli na nowy teren.
Zaraz za pękniętą skałą, woda natrafiła na zwały kamieni i piasku. Nic już nie było w stanie zatrzymać jej biegu. Metr po metrze wdzierała się w głąb, pożerając tony piasku i kamieni. Rok po roku, wiek po wieku, nowy na razie niewielki korytarz rzeki podmywał coraz to nowe miejsca. Główny nurt płynął teraz dużo wolniej, spokojniej. Cała energia skupiała się na nowej odnodze, która rozrastała się w szybkim tempie. Rozdzieliwszy się, wodne armie atakowały teraz w kilku miejscach naraz.
W pewnym momencie olbrzymia lita skała zatrzymała tę lawinę. Spienione grzywacze bez efektów uderzały w twardy kamień. Wydawało się, że rzeka natrafiła na godnego siebie przeciwnika. Lecz jeśli ktoś tak myśli, jest w błędzie. Jeden z małych wodnych zwiadowców znalazł przejście. Pod ogromną skałą znalazł małe oczko. Rzeka natychmiast skierowała tam wszystkie swoje siły. W miarę jak woda przeciskała się przez otwór, mała szczelina powiększała się. Wyglądało to tak, jakby każda kropla chciała wziąć sobie trochę skały na pamiątkę. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Ogromna wielometrowej grubości skała z przerażeniem patrzyła, jak bystra woda podmywa ją coraz bardziej. Zaczęła chwiać się niczym drzewo, któremu podcinamy korzenie i przyszedł czas, gdy wielka masa i ciężar obróciły się przeciw niej. Z wielkim hukiem spadła, pękając na kilka kawałków.
Niewiele, może pięć, sześć centymetrów wystarczyło, aby z monolitu trwającego w ziemi miliony lat pozostało rumowisko.
Rzeka w swej szalonej radości mknęła dalej. Tym razem trafiła w świat podziemnych jaskiń. Nie musiała już uderzać z furią. Nurt uspokoił się, nie napotykając przeszkód. Jedna jaskinia po drugiej była zalewana wodą, przez wciąż nienasyconą rzekę. Ich dotąd suche ściany miały teraz nasiąkać wilgocią, a szerokie korytarze stały się królestwem nowego żywiołu.
W jednej z kolejnych jaskiń spokojnie płynąca woda natrafiła na dziwną przeszkodę. Coś, niby twarda skała, stało na środku szerokiej kamiennej komnaty. Zdziwione fale, raz po raz uderzały w przeszkodę, ale ta ani drgnęła. Tylko dziwne zimno ochładzało kolejne fale. Kiedy jednak woda opłynęła dziwny kamień i pomknęła dalej, zainteresowanie rzeki przeszkodą zmniejszyło się.
Tymczasem, potężny kawał lodu ogrzewany dużo cieplejszym nurtem, zaczął powoli się topić. Z początku niewiele, ale z czasem coraz więcej kawałków odpadało od głównej bryły. Upłynęło jednak jeszcze sporo czasu, nim potężna bryła poczęła się rozpadać. Tuż nad linią wody, w miarę jak lód rozpadał się, fale zaczęły obmywać kamienną bryłę w kształcie prostokąta.
Długa na trzy i szeroka na metr granitowa budowla nie była tworem natury. Jej ściany, dokładnie wygładzone, pokryto wieloma rysunkami i napisami. Na wierzchu spoczywała gruba kamienna płyta, a na niej leżał wielki trójkąt, wykonany z czystego srebra. Jego ramiona obejmowały środkową część płyty.
Teraz kiedy lodowa pokrywa przyciskająca trójkąt zniknęła, przekręcił się on tak, że jedno z jego ramion wystawało na zewnątrz. Gdyby ktoś spojrzał na niego z góry, zobaczyłby leżący na środku między jego ściankami, odlany ze złota wizerunek słońca.
Gdyby przyjrzał się jeszcze dokładniej, dostrzegłby rysunki sześciu pięcioramiennych gwiazd.
Kiedy woda całkowicie rozpuściła lód, straciła całkiem zainteresowanie kamieniem. Przez długi czas, nic się nie działo, słuchać było tylko szum płynącego spokojnie strumienia. Aż nagle nowy dźwięk rozniósł się po jaskini. Coś zgrzytnęło raz, drugi. Płyta przykrywająca kryptę zaczęła się przekręcać. Powoli centymetr po centymetrze wieko odsuwało się.
Nagle z wielkim hukiem spadł srebrny trójkąt. Po chwili, z jeszcze większym hukiem olbrzymie wieko upadło na posadzkę, rozpadając się na kilka kawałków i znów nastała niczym niezmącona cisza.
Naraz, ubrana w czarną skórzaną rękawicę ręka, złapała za krawędź ścianki. Po chwili z sarkofagu dobiegł cichy pomruk, po czym ukazała się druga ręka. Z wnętrza podniósł się siwy dym, rozwiany przez niesiony wraz z wodą powiew wiatru. Śpiąca od wieków w lodowej trumnie postać, najwyraźniej przebudziła się z upiornego snu.
Najpierw ukazał się wykonany z czarnego metalu duży hełm. Zakrywał szczelnie całą twarz, tylko małe otwory znaczyły miejsca, gdzie powinny być oczy i usta. Kiedy dziwna postać wydostała się z sarkofagu i stanęła na nogi, przypominała wyglądem bardzo wysokiego człowieka. Ubrana na czarno, miała grubo ponad dwa metry wzrostu. Szerokie ramiona, mocny kark okrywał czarny strój, dość mocno zniszczony. Na piersiach i plecach wisiały resztki kolczugi. Długie, lekko skrzywione nogi świadczyły o tym, że ich właściciel jeździł konno.
Stojąc nie pewnie na nogach, lodowy więzień patrzył, jak sięgająca mu do kolan woda oblewa go i ogrzewa. Stał tak bez ruchu długi czas niczym jakiś starożytny posąg.
Naraz potężny ryk rozdarł powietrze. W tym samym momencie dłoń zaciśnięta w pięść uderzyła w ścianę sarkofagu z taką siłą, że kamień pękł. Drugie uderzenie rozniosło ścianę na kawałki. Czarna ręka niszczyła zawzięcie swój były grobowiec. Kiedy już niewiele pozostało z budowli, tak przepływająca woda, jak i okalające to miejsce skały usłyszały nieludzki śmiech.
Czarny Rycerz Rotenar wracał do świata żywych. Zamknięty dawno, dawno temu i pozbawiony mocy po przegranej wojnie, wracał wypełniony latami nienawiści. Niczym demon ciemności, pojawił się następny symbol okresu, który dawno minął. Teraz podnosił głowę pełną strasznych i mrocznych myśli. Był jak wulkan, który ucichł już i zamilkł, a teraz znów chce wybuchnąć z wielką siłą. Jego moc wracała powoli, ale z każdą chwilą czuł się coraz mocniejszy i pragnął pokazać tym, którzy go tu na wieki pochowali czym jest zemsta Czarnego Rycerza.
- Wszyscy myślą, że już umarłem, ale ja nie poddaje się nigdy! Teraz nadszedł czas na zemstę!
Komentarze (35)
Hm, całość wydaje się początkiem do czegoś więcej. Czekamy, czekamy, w końcu dzieje się to, co miało się stać, ale opowiadanie się kończy. Ale to takie moje odczucia tylko. ;)
"Skała jęknęła raz, drugi, trzeci." - skała jęknęła - ależ poetycznie :)
"... czuć było daleko, nawet setki metrów wyżej." - kiedy czytam "daleko" myślę o odległości np. aż po horyzont czy coś, a nie o... wysokości. Dziwne mi się to widzi.
"Kiedy nastąpił pierwszy wstrząs, nawet największe drzewa przeszedł dreszcz, a siedzące na nich ptactwo ze strachem uleciało." - ooo, jakie ładne zdanie...
"Jej potężna moc natychmiast wyczuła słabość skały." - kurde Ozar, nie mam pytań... Boskie!
"Wiele lat trwała ta podziemna walka. Aż potężna granitowa skała poddała się. Z głośnym hukiem pękła..." - i tu się wkradła pierwsza wątpliwość - granit to bardzo wytrzymała skała. Woda niewiele może jej zrobić. Owszem, naprzeienne działanie mróz - promienie słoneczne - spowoduje, że woda w szczelinach zacznie je stopniowo rozsadzać, ale w przypadku wody płynącej... No, syzyfowa to byłaby praca.
Tu bym więc zmieniła na inny rodzaj skał i zamiast magmowej wstawiłabym wylewną np bazalt, albo osadową np. wapień.
Choć może jednak bazalt - ciemny kolor skały = czarny rycerz (wapień jest jasny).
Zwłaszcza, że dalej piszesz o jaskiniach - w ranitach nie ma naturalnych, wyrzłobionych wodą jaskiń - zwyczajnie woda nie ma takiej mocy ;)
"Tymczasem, potężny kawał lodu ogrzewany dużo cieplejszym nurtem, zaczął powoli się topić. Z początku niewiele, ale z czasem coraz więcej kawałków odpadało od głównej bryły. Upłynęło jednak jeszcze sporo czasu, nim potężna bryła zaczęła się rozpadać. Tuż nad linią wody, w miarę jak lód rozpadał się, fale zaczęły obmywać kamienną bryłę w kształcie prostokąta." - w tym jednym fragmencie mamy trzy razy" zaczął",
" zaczęła", "zaczęły". 3 x "tymczasem", "z czasem", "czasu", 2 x "rozpadać", "rozpadł"....
Proponuję użyć synonimów :)
Ok, podsumowując:
Ozar, opowiadanie jakby nie twoje - napisane zupełnie w innej konwencji niż dotychczasowe. Użyłeś sporo poetyckich zwrotów, które bardzo mi się podobały.
Sam obraz, nastrój, klimat, który stworzyłeś - super.
Musisz zmienić c jednak rodzaj skał - granit odpada.
Poza tym, po drobnych retuszach tu i tam, tekst jest fajny :))
Pozdrawiam :)
PS. Ja go już kiedyś chyba czytałam... Bo coś misie przypomina dyskusja o tym granice. Chyba z zaciekawionym wtedy dyskutowaliśmy o tym).
Jeśli to to samo opko, to fajnie udało Ci się wcisnąć z nim w zestaw ;)
Ale.. wielka szkoda, że nie dokonałem korekt w tym tekście już wtedy.
Też uważam, że to jeden z twoich lepszych tekstów. Mam tylko nadzieję, że w tym wydawnictwie ktoś ci skorygował ten "granit"? ;)
Pozdrowionka :))
nie poddaje - nie poddaję
siwy dym mnie rozśmieszył :-)
Ciekawy tekst. Dla mnie wstęp do większej formy. Takie wprowadzenie. Jako wprowadzenie ok. Jako odrębna forma inaczej rozłożyłabym akcenty, bo o ile opis pracy wody ciekawy, o tyle w proporcajch ciężki. Tak prawie fizycznie czyłam ciężar tej wody. Bardzo interesujące opisy.
Skała jęknęła raz, drugi, trzeci. ----> jęknęła - z formy czasownika wynika, że raz.
Jej głos niczym westchnienie czuć było daleko, nawet setki metrów wyżej. ---> czuć westchnienie? Czym? Czosnkiem? :D
Kiedy nastąpił pierwszy wstrząs, nawet największe drzewa przeszedł dreszcz, a siedzące na nich ptactwo ze strachem uleciało. ---> orzeczenie lepiej umieszczać po podmiocie (ptactwo uleciało ze strachem).
Lita, mająca miliony lat skała po raz kolejny zadrżała. (ok.)
Na jej twardej powierzchni, pojawiła się rysa. ----> bez przecinka.
Bardzo mała, prawie niedostrzegalna skaza, na wypolerowanej niczym szkło ścianie podziemnego koryta rzeki. ---> niekorzystna zbitka czasowników (szkło ścianie) oraz bez drugiego przecinka.
Nic by się nie stało przez następne stulecia, gdyby nie bystry nurt płynącej wody. ---> niezręczne podwójne zaprzeczenie, warto ponadto przestawić kolejność zdań.
Jej potężna moc natychmiast wyczuła słabość skały. ---> moc raczej nurtu a nie wody, prawda? :D
Mozolnie, rok po roku, z szaleńczą radością wodna potęga atakowała skaleczone miejsce. ---> szaleńcza radość kłóci się z mozołem.
Czas płynął, a coraz to nowe harce prądów powodowały, że kolejne nawały wciąż i wciąż uderzały w kamień. ---> zamiast - a - inny spójnik.
Szalone wiry rozpędzały i uderzały, a setki ton wodnych mocarzy atakowały tak potężnie, że głośny huk uderzających o ściany mas wody, słychać było na powierzchni ziemi. ---> rozpędzały się, huk z natury jest głośny, dużo było tych mas? :D
Hałas był tak duży, że wypłoszył z okolicy wszystkie zwierzęta. Nawet duże ptaki bały się siadać na drzewa, gdyż te dostawały co chwile dreszczy, jakby biczowane olbrzymią siłą.---> taa... ptaki siadają tylko na spokojne drzewa :D
Dalej też wiele niezręczności stylistycznych.
Tekst prawdopodobnie celował w prozę poetycką, ale zapis skutecznie zboczył z kursu.
Nietypowy start i świetne zakończenie
Budowanie napięcia, odkrywanie rąbek po rąbku tajemnicy, aż w końcu pojawia się odpowiedź.
Piękne
zostawiam serdeczną 5
Pozdrawiam
Kapelusznik
Plusem jest natomiast wyjście poza wojenną szufladę. A że wychodzisz rzadko, to w efekcie lekko kanciaście.
Czwóreczkę zostawiam.
Pozdrawiam
http://www.opowi.pl/dogar-przebudzenie-z-mroku-a37844/
Podobnie rzecz się ma z częstym powtarzaniem: skała, skały, skale, piasek, piasek, skałom, skale, kamienie, skała, skała... co też wytykałem. Tekst jest fajny, mam wrażenie że gdyby go porządnie wygładzić stylistycznie i poprawić technicznie, to byłby nawet publikowalny, zwłaszcza że jak piszesz, masz tego sporo.
Ozar, to już kolejna taka sytuacja...
(-_-)
A na koniec postać, która intryguje i którą chce się poznać bliżej. Daj znać, jakbyś napisał o nim więcej. Z chęcią przeczytam.
Tylko czy ja dobrze widzę, że to tekst, który napisałeś dawno temu i już wrzucałeś? Szkoda, bo cały urok TW polega na tym, że piszemy wszyscy w tym samym czasie pod wylosowany zestaw.
No nic, mnie się i tak podobało. A przyjemność z czytania jest najważniejsza.
Postać: Morgana
Zdarzenie: Chwila zwątpienia
Gatunek (do wyboru): Pamiętnik/ Dziennik/ Retrospekcja lub (pod kątem Antologii) Horror i pochodne
Czas na pisanie: 10 listopada (niedziela) godz. 19.00
Powodzenia :)
Pozdrox
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania