Poprzednie częściOdeszła

Odeszła vPoprawiona

To się dzieje.

Przebudzenie.

Uniosła szklany wzrok, ukazując naraz cały świat rozświetlony wszystkimi istniejącymi barwami. Powietrze wokół zawirowało, a czas się zatrzymał. Przepłakane przez życie oczy, teraz dające samo szczęście. Bezkresne spojrzenie wypełnione ognikami radości zalewało mnie całego, przygniatając coraz mocniej uczuciem i sprawiając, że nie umiałem wydobyć z siebie ani słowa.

Uśmiechnęła się promiennie.

- Dasz radę - szepnęła cichutko, sprawiając, że cały las momentalnie ożył. Przybliżyła się nieznacznie i objęła swoimi drobnymi rękoma, tuląc do siebie z całych sił. - Musisz.

Możliwe, że niekiedy nie rozumiałem o co jej chodzi.

Możliwe, że kryło się w niej coś jeszcze.

Ba, możliwe, że w tych oczach widziałem coś jeszcze - coś, czego nawet ja nie umiałem odczytać. Było to jednak głęboko ukryte i zakorzenione, a widok rozżarzonych tęczówek jej niebiańskich oczu zawsze powalał mnie do tego stopnia, że wszystkie obawy automatycznie same się anulowały.

Przejechała drobną dłonią po mojej klatce piersiowej, na dłużej zatrzymując się przy sercu.

- Musisz - powtórzyła głucho.

Melancholia w jej głosie i sama powabność ruchów spoliczkowała mnie do tego stopnia, że poczułem lekką panikę. Pochyliłem się lekko i zerknąłem na nią uważniej, mając dziwne wręcz wrażenie, że nie wszystko jest do końca w porządku. Prawda?

- Jesteś smutna - stwierdziłem nagle zdziwiony, przebijając się przez to wszystko, co skrywały jej oczy. - O co chodzi? Czemu?

Zacisnęła tylko bezsilnie usta, kieruąc wzrok gdzieś na bok. Pokręciła głową, a jej palce ścisnęły się mocniej na moich ramionach, o mało co nie przebijając się paznokciami do krwi. Przelotne spojrzenie. Szybkie, sprawdzające. Odetchnęła głębiej, po czym chowając uczucia i słabość na bok, ponownie pokręciła głową.

Chciała pokazać, jak bardzo jest silna.

Łzy jej na to nie pozwoliły.

- Całe moje życie jest smutne - odparła w końcu z nostalgiczną nutką w głosie, patrząc mi głęboko w oczy. - Udaje mi się ukrywać, bo najwidoczniej w tym jestem najlepsza. W chowaniu swoich uczuć, swoich emocji i żali do świata. W niemówieniu prawdy. W fałszywym uśmiechaniu się, i sprawianiu pozorów, że wszystko jest w porządku. Dziś nie zrozumiesz tego, co chcę ci powiedzieć, ale... - wyraznie się zawahała, a jej usta zadrgały mocniej - wyjaśnię ci jutro, dobrze?

Skinąłem tylko głową, po czym owinąłem się wokół niej mocniej, już po chwili czując mokre kropelki łez przenikające przez moją cienką koszulkę.

- Będzie dobrze - szepnąłem. - Proszę, uwierz mi.

Godzina Łez.

Była mała.

Była krucha.

Była zniszczona.

Była bezbronna.

Wewnętrznie krwawiła.

Zrozumiałem, wszystko. Doskonale.

Zielonego pojęcia nie mam, kiedy i na mojej twarzy pojawiły się słone łzy, spływające całymi wręcz stróżkami wprost na jej włosy, do których w tej chwili byłem tak mocno przyklejony. Jedną ręką trzymałem ją mocno, natomiast drugą odszukałem jej delikatną dłoń, splotłem i zacisnąłem. Mocno. Mocniej.

- Będzie dobrze - powtórzyłem, z całą mocą zapłakanego chłopca w głosie.

Będzie?

Świat mi się załamie, jeśli tak się nie stanie.

Uch.

Odetchnęła głębiej, robiąc ostrożny krok do tyłu. Wiedziałem doskonale, że ten widok i ten moment, zapadną mi w pamięci na długo. Kruchość nabrała nowego znaczenia dopiero po ujrzeniu jej rozbitego niczym lustro oblicza. Dosłownie - zaparło mi dech w piersiach, gdy pierwszy raz zobaczyłem na żywo łzy na jej twarzy.

Cóż, ja lepiej pewnie też nie wyglądałem.

- Robi się pózno - zauważyła, nie zerkając nawet ponad mnie. - Pora wracać. Obiecuję ci jednak, że jutro wszystko się wyjaśni.

Był sens się stawiać? W takiej sytuacji? W tej chwili?

Głos uczuć - tak.

Gonitwa myśli - tak.

Bitwa impulsów - tak.

Jedno, zahaczające się wzajemnie spojrzenie - nie.

Splecione dłonie.

Potęgująca się wzajemnie więz zaufania.

Delikatne spojrzenia pękniętych oczu.

- Zgoda.

 

Grobowy świt - coś dziwnego.

Cisza, pustka wokół.

Nic, spokój.

 

I wiesz co?

Niekoniecznie byłem przygotowany na to, że zastanę jej ciało pogrążone w bezruchu już na zawsze. Na zawsze? Tak, a rozsypane obok tabletki i puste opakowanie sugerowało o jednym.

Brak pulsu o drugim.

Osoba, którą kochałem. Nie żyła.

Stopione uczucia z zamarzniętym obliczem.

Boli. Uch, cholernie boli.

List pożegnalny, nic więcej.

Poezja samobójcza.

Słowa krótko utkane, ale raniące do żywego.

''Przepraszam, ale inaczej nie umiałam się z Tobą pożegnać. Byłeś i nadal jesteś - nawet tu - całym moim światem. Żegnaj, kochanie.''

Tekstowa rana postrzałowa, która powaliła mnie na ziemię. Wbiłem tępy wzrok w ścianę, cały czas modląc się o to, żeby to był tylko sen. To musiał być sen!

- Nie - wyszeptałem nagle, przywierając do jej nieruchomego ciała. - Nie powiesz mi, że po tym wszystkim... nie... dlaczego?!

Ukłucie w sercu.

Osunąłem się z powrotem na dno.

Tam, gdzie moje miejsce. Odtąd.

Psychiczne wykrwawienie się na miejscu.

Czarne okulary, depresja przedsamobójcza.

Szansa na lepsze życie? Przygaszona.

Chęć do życia? Rozwiana.

Nie wiem, kiedy pojawiły się łzy.

Nie wiem, kiedy pojawiła się krew.

Nie wiem, kiedy pojawiło się pogotowie.

Nie wiem, kiedy trafiłem do nieba.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania