Opko - Opieka

Historia ta, inspirowana jest wydarzeniami prawdziwymi. Zdarzyły się w mieszkaniu pewnej czteroosobowej rodziny, którą poznałem, pokochałem i serdecznie pozdrawiam.

 

Bohaterem naszej opowieści jest młody ojciec, którego życie, w wieku nastoletnim, minęło raczej beztrosko. Był jedynakiem a rodzice starali się zaspokajać jego fanaberie, trochę z miłości, trochę dla świętego spokoju. Dzieci przyszły do niego znienacka, w towarzystwie chóralnych zapewnień, że jest to dar od losu i błogosławieństwo Boże.

Rozumie się samo przez się, czym jest instytucja opieki nad chorym dzieckiem. Przeważnie, tego zadania podejmuje się matka, jako ta, która jest obdarzona intuicją i większym współczuciem. Dzieci w tym wieku chorują często a żona, przez ciągłe nieobecności, została między wierszami poinformowana, o swojej nieprzydatności. Przyszedł zatem czas wziąć sprawy w męskie ręce. Jakim problemem może być opieka nad dwoma chłopcami w wieku 2 i 5 lat? Prawda?

Starał się ułożyć plan działania, żeby się nie pogubić. W końcu trochę rzeczy było do zrobienia. Myślał sobie: “Mam doświadczenie w kierowaniu obcymi ludźmi. Przecież w pracy na co dzień się tym zajmuję. Dam radę z dwójką swoich własnych dzieci”. Zaraz po tym usłyszał swój podświadomy śmiech i drwiąco brzmiące słowa: “No to patrz”.

Szybko uświadomił sobie, że planowanie można wsadzić między bajki. Już podczas wykonywania dwóch pierwszych, zaplanowanych zadań, sprawa zaczęła się komplikować. Dwa kroki w przód, pięć wstecz. Odpuścił więc ciągłe aktualizowanie listy. Tu trzeba działać spontanicznie, instynktownie. Dlatego kobiety ogarniają.

Trzeba było zrobić dzieciakom śniadanie. Postawił owsiankę na ogniu i zajął się sprzątaniem zabawek, które od rana, zdążyły pokryć przestrzeń pomiędzy salonem a kuchnią szczelną warstwą.

- Taaatooo! On wyrzucił ubrania z szafy - krzyknął starszy.

Szybko poszło, biorąc pod uwagę, że wstały około dziesięciu minut wcześniej. Zepchnął niedbale zabawki na kopczyk, mający stanowić bazę do późniejszego sprzątania właściwego i poszedł sprawdzić co z ubraniami. Faktycznie, chłopaki, jakby zgodnie z doktryną pisu, wprowadzili w sypialni, polski ład. Zaczął mozolnie składać wszystko w kostkę, od nowa. Robił to już raz, tego samego dnia, rano, z tymi samymi ubraniami. Czytał kiedyś o Syzyfie, ale dopiero w tej chwili naprawdę zrozumiał istotę szkolnej lektury.

Nie dokończył składania, bo owsianka zaczęła syczeć, kipieć i się przypalać. Pobiegł w stronę kuchni, po drodze następując na poczwórnego klocka duplo, który leżał tam niewidzialny. Przypadkiem dobrany idealnie kolorem do dywanu. Nic to, trzeba biec dalej, nie zawróci przecież na początku podróży. Poza tym nie ma dokąd, ani jak zawrócić. Znalazł się w sytuacji, o której opowiadał poeta. Za plecami tygrys i przed sobą tygrys. Liczy się więc tu i teraz.

Owsianka w dużej mierze wykiprowała na piec, ale przypaliła się tylko troszkę. W smaku nie było czuć. Sprawdził. Zaprawił suto miodem i mlekiem i podał do stołu.

- Tato, ja chciałem z kakaem.

-- Tato! Ja chcę bajkę!

- Nie! Nie będzie bajki! Tata puść piosenkę o zoo.

-- Nie, nie, nie, nie, nie!

W ciągu sekundy, w salonie, zawrzał duet. W całym bloku już było wiadomo, gdzie się dzieci odziera ze skóry. Dźwięki stereo, o takim natężeniu, sprawiają, że zaczynasz patrzeć na okna, na dziesiątym piętrze, jak na portal do pięknej i spokojnej krainy, a przynajmniej, jak na całkiem sensowne rozwiązanie tej sytuacji. W końcu jednak udało mu się uspokoić dzieciaki. Szczerze powiedziawszy, wygrał głód. Młodszy o dziwo zaczął jeść sam. Starszego trzeba było pokarmić. Młodszy widząc to, z zazdrości cisnął miską we wcześniej nie pieczołowicie zepchnięte na kupkę zabawki. Na szczęście miska nie pękła. Zabawki są z plastiku więc razem z miską wylądowały w zmywarce. Ten czas wykorzystał starszy i biorąc przykład z młodszego, rzucił drugą miską w kierunku kanapy. Naczynie odbiło się, trzy razy, zostawiając wszędzie owsiany ślad. Na końcu roztrzaskało się na środku salonu.

Zamknął chłopców do szafy, wręczył latarkę i przekręcił klucz. Dla bezpieczeństwa oczywiście. Żeby, któryś nie wbił sobie porcelany do nogi. Z szafy było słychać śmiech, więc jest wszystko dobrze. Szybka akcja: szmata, odkurzacz, szmata. Parę minut i posprzątane. Dzieci nie słychać. To jest ten moment, który mrozi krew w żyłach. Teraz w głowie rodzą się jedne z najczarniejszych scenariuszy i to nie dlatego, że dzieciom coś się stało, nie. Kiedy słychać ciszę to znaczy, że dzieci knują.

Wyobraźnia dzieci zaczyna się tam, gdzie kończy się wyobraźnia rodziców, dlatego otwarł szafę, spodziewając się najgorszego. Chłopcy w przypływie fantazji, przybrali barwy wojenne, chociaż młodszy, bardziej wyglądał jak klaun psychopata. Dokopali się do dna szafy, gdzie znaleźli kosmetyki do malowania. Wszystkie przy tej okazji zmieniły się w melanż.

Młodszy, mimo skrzętnie wytapetowanej twarzy zrobił się purpurowy, po szafie przebiegł dźwięk przypominający pękanie góry lodowej a powietrze zgęstniało i zaczęło piec w oczy. Zapewne dlatego przyjęli barwy wojenne. Planowali wykończyć starego, niedoczekanie. Stary stęknął jedynie i łapiąc młodszego pod pachy, popędził odstawić go w jedyne słuszne miejsce, czyli do wanny. Oczywiście po drodze przypomniał sobie, gdzie leży poczwórny klocek duplo.

Jedno jest pewne. Możemy się czuć bezpiecznie w naszym kraju. Duch walki o niepodległość wysysany jest z mlekiem matki. Dowiódł tego młodszy, walcząc do upadłego, o swoją, niepodległą, pełną pieluszkę. Kompletnie nie miało dla niego znaczenia, że cała łazienka będzie przez to usmolona po sam sufit. Ojciec, zastanawiał się właśnie, który kabel przeciąć: niebieski, czy czerwony, kiedy usłyszał krzyk dobiegający z sypialni:

- Taaatooo! Wylało się!

Poczuł na plecach zimny pot a na obu łokciach obecność, był świadomy tego, jak daleko sprawy zaszły i zastanawiał się: “Co “się” rozlało? Gdzie się rozlało? Czy to może poczekać?”. Nie było czuć jednak benzyny, więc na oczyszczenie w płomieniach nie ma co liczyć. Postanowił dokończyć to, co już zdążył rozgrzebać.

Okazało się to być fatalne w skutkach. Herbata, której nie zdążył wczoraj przed spaniem dopić, nie zalałaby niezapłaconych jeszcze rachunków. Zalałaby jedynie firmowego laptopa. Wyciągnął zeń więc baterię, na rachunki rzucił szmatę a samego laptopa przewiesił przez kaloryfer. Było to rozwiązanie tymczasowe. Jakże trwałe. Miał wiele szczęścia, że okres grzewczy jeszcze się nie zakończył. Popatrzył na zegarek. Była dopiero dziesiąta, czyli czas na drugie śniadanie.

Poirytowany sytuacją, wrzucił do blendera, w całości: gruszkę, jabłko i truskawki. Jedynie banana obrał i oczyścił, taka przypadłość z dzieciństwa. Wrzucił dwie kopiaste łyżki cukru pudru, wlał mleka do pełna i jazda. Czuł się jak kucharz, w przydrożnej knajpie, obsługujący upierdliwych klientów. Włączył i obserwował, z zaskakującą satysfakcją, jak owoce podskoczyły, zatańczyły i zaczęły zmieniać się w kremową masę, do momentu kiedy noże natrafiły na truskawki. Wtedy krem zaczął zachodzić na czerwono. To bardzo poruszyło wyobraźnią.

Obrócił się do synów goniących za plecami. Zastygli w bezruchu, nagle, jakby rażeni małanką. Znów coś knuli. Mieli mokre ubrania, pochlapane. Mokre głowy. Zza pleców młodszego wyłonił się kawałek strzykawki - setki. Tatuś kupił dzieciakom na śmigusa dyngusa, ale to dopiero za jakieś dwa tygodnie - brawo tata. Wychylił zaniepokojoną głowę do przedpokoju. Na całej powierzchni sufitu widać było zwisające, błyszczące jak koraliki, kropelki wody. Mokry był kinkiet z cienkiego papieru, przywieziony z Japonii. Mokra była cała boazeria. W tym momencie zaczął się zastanawiać, czy przyjdzie sąsiad z góry po odszkodowanie z tytułu zalania.

--- Do stołu! Koktajl jest! - warknął aż zadrżały okna.

O dziwo siedli, wypili bez gadania. Przez te trzydzieści sekund udało się przetrzeć sufit świeżym, czystym mopem, lecz część była tak namoknięta, że zaczęła odchodzić farba. Tydzień wcześniej sufit w przedpokoju był malowany.

Chłopcy po koktajlu zażyczyli sobie chórem:

= Czytaj!

Przez następną godzinę, wszyscy trzej, pogrążyli się w trzystustrnicowej lekturze z obrazkami przedstawiającymi króliczka pakującego się ciągle w kłopoty. Oprócz chwili bez krzyku, ta infantylna książka nie wnosiła do jego dorosłego życia nic. Nie było by w tym jednak nic uporczywego, w końcu dzieciom trzeba czytać, gdyby nie fakt, że była to ulubiona książeczka chłopców. Ojciec mógł spokojnie, jej treść, deklamować w całości lub od wskazanej strony, wybudzony ze snu, o czwartej w nocy, cebrem zimnej wody.

Czas do spania. Światełko nadziei na polu bawełny. Przebieranie poszło bez większych problemów. Chłopcy ułożyli się do łóżek i zaczęli miarowo oddychać. Rytuały mają niesamowitą moc. Czynności wykonane w odpowiedniej sekwencji potrafią zgasić dwa piekielne temperamenty na dwie bite godziny. Dwie chwile rekompensujące rodzicom świętym spokojem. Starszy przed zaśnięciem otworzył jeszcze na chwilę zaspane oczy i zaszeptał:

-Tatuś.

--- Co synku?

- Ty idź jutro do pracy i już nie przychodź.

--- Też Cię kocham, synku.

Bycie ojcem będzie piękne, zobaczysz - mówili. W gruncie rzeczy bycie ojcem jest piękne. To prawie najwspanialsza rzecz, jaka mu się w życiu przytrafiła. Wszystko to czego doświadcza, ze strony dzieci, cementuje niejako ich miłość.

 

“Podczas napadu na Kreditbanken przy placu Norrmalmstorg w Sztokholmie od 23 sierpnia do 28 sierpnia 1973 roku napastnicy przetrzymywali zakładników w budynku, do którego nie mogła dostać się policja. Po złapaniu napastników i uwolnieniu przetrzymywanych przez nich osób, te ostatnie broniły przestępców pomimo sześciodniowego uwięzienia i żegnały się z napastnikami.

W czasie przesłuchań odmawiały współpracy z organami ścigania i nie chciały składać zeznań obciążających sprawców. Jeden z zakładników stał na stanowisku, że porywacze bronili zakładników przed policją. Inny założył fundację charytatywną, która miała na celu zebrać pieniądze na opłacenie adwokatów dla sprawców napadu. Przetrzymywana w budynku zakładniczka zaręczyła się ze swoim porywaczem.“ W odniesieniu do tych wydarzeń, wśród psychologów na całym świecie został przyjęty termin syndromu Sztokholmskiego zwany czasem miłością do kata.

 

Tak czy inaczej dzieci zasnęły. Wrócił wtedy myślami do swojej młodości i zaczął w myślach błagać rodziców o przebaczenie.

Minęło raptem pięć minut snu. Do drzwi zadzwonił dzwonek. Dźwięk przeszył pogrążone w ciszy mieszkanie, drżącym brzęczeniem. Z pokoju dziecięcego dobiegł skowyt dwóch bestii:

- Mama!

-- Mama!

Ojciec otworzył drzwi:

---- Dzień dobry. Paczka.

--- Dziękuję. Naprawdę doceniam.

 

Dzieci tego dnia już nie wróciły do drzemki a był to poniedziałek. Lekarz wystawi dla ojca, w ramach opieki nad dziećmi L4 do piątku.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania