Opowieść z zaświatów: niedostarczony list CZ V/V

Czy wystarczy moich sił, by Ciebie, Czytelniku doprowadzić do końca historii?

 

Kierowaliśmy się do Hawru, najbliższego i najbardziej zaludnionego portu. Dzieliło nas niemalże czterdzieści mil, tak więc mieliśmy następnego dnia stanąć u ujścia Sekwany. Nastręczał mnie kolejny problem. Oznajmiłem moją panią, że strój muszkietera, jak i jej podniszczona suknia mogą nas zdradzić. Póki co gnaliśmy co koń wyskoczy. Było południe, dość chłodne i szare, mieliśmy przed sobą resztę dnia, by jak najbliżej posunąć się w kierunku Hawru. Wierzchowiec potrzebował ciągłych przerw, widocznie ten miał już za sobą spory kawał drogi. Nie chciałem, żeby padł, żeby nasza nadzieja odeszła tak łatwo jak przyszła. Zrozumiawszy zmęczenie konia, dołożyłem mu odpoczynku. Byliśmy głodni i spragnieni, stawaliśmy się coraz trzeźwiejsi. U Natalii zabrakło tego błysku w oku, kiedy ja oślepiony sądziłem, że odwzajemnia moje uczucie, zacząłem w to wątpić. Przecie byłem tylko bohaterem jej losu, wyrwałem ją z zbroczonych krwią dłoni i dałem męskie wsparcie. Z początku twierdziłem, że upoważnia mnie to do odwzajemnionej miłości, lecz wtedy, gdy zbliżaliśmy do portu oprzytomniałem, a raczej oprzytomniała Natalia. „Co dalej, co będzie z nami?” Pytała. Nie znałem odpowiedzi. Marzyłem o wielkiej miłości, że jakoś wykupimy nazwisko i obywatelstwo angielskie i ułożymy sobie sielankowe życie. Poniosło mnie. A może zwątpienie to narodziło się ze zmęczenia i strachu przed nieznanym. Moje życie właśnie nabierało innego kursu, przecie zostawiłem służbę w królewskim dworze. „Może czas zawrócić” - pomyślałem wtedy, ale coś kazało mi gnać wierzchowca przed siebie. Tym czymś była miłość, wcześniej mi nieznana objęła rządy nad umysłem.

Zbliżał się wieczór, postanowiłem, że rozsądnie postąpimy szukając schronienia na noc. Przerwaliśmy zatem ucieczkę, noc mieliśmy spędzić w niewielkiej jamie. Przygotowałem chrustu świadomy chłodu nocy i rozpaliłem niewielkie, lecz ciepłe ognisko. Natalia wtuliła się do mnie szukając słów cieplejszych niż ogień.

- Czy to już miłość? - zapytała.

Nie ukryję, że mocno rozczarowała mnie tym pytaniem, przecież zwątpiłem w jej uczucia, sam zastanawiając się nad sensem naszego położenia. Serce rozgorzało, zmartwienia odeszły precz.

- Tak - nie mogąc odszukać właściwego tłumaczenia, odparłem wprost obejmując mocno Natalię. Nasze wargi złączyły się z niezwykłą namiętnością, nasze ramiona mocno oplotły ciała. Jakże ona delikatnie muskała szyję, jakże cudowne słowa płynęły z jej ust.

- Kocham cię, Natalio - szepnąłem.

- Ja, ja ciebie też, Rajmundzie.

Tamtej nocy owładnęła nas żarliwość i gorące serca. W zapomnieniu oddała mi cenny skarb jakim był honor niewieści. Miłość przelewała się przez nasze ciała. Oboje byliśmy siebie pewni. Zapamiętale oddaliśmy się całkowicie. Dobiegający do nas chłód jesiennej nocy nie był w stanie ochłodzić naszą namiętność i pożądanie. Staliśmy się jednym ciałem pełnym miłości i oddania. To był ten moment, kiedy wszystko stało się klarowne, a w tej jakże niewymownie cudownej chwili uniesienia, poznałem czym jest prawdziwa miłość.

Usnęliśmy mocno wtuleni, poranek zaś przywitaliśmy z myślami lekkimi, a sercami gorącymi. Chociaż podłoże było twarde nie myśleliśmy wstać, przez długi czas cieszyliśmy się sobą. Natalia zapewniła mnie, że wyznana miłość nie była chwilowym uniesieniem; że kocha mnie bezgranicznie, kocha swojego bohatera. Słowa te ugruntowały całkowicie moje wątpliwości, nie obeszło się bez wzajemnych pieszczących dziewczęce ucho wyznań.

- A co, mój panie, jeśli zostalibyśmy tutaj na zawsze? - zapytała półszeptem.

- O! ukochana, jakże rad byłbym z twojego towarzystwa tutaj przez życie całe, jednak miejmy się na baczności, Natalio! Owładnięci bezgraniczną miłością nie pozostało by nic innego jak czekać starczej śmierci. Zauważ, że nowe wspaniałe życie dopiero przed nami. Nie zamykajmy się jak pustelnicy, lecz żyjmy w pełni, niech nasz nowy świat na wyspach Anglii usłyszy o nas i bierze nauki z tak przykładnej miłości.

- Jest mi tutaj tak dobrze - westchnęła głęboko.

Nagle jakby grom spadł z nieba. Czas naglił, zbudziwszy się z letargu powstałem na równe nogi.

- Moja droga, musimy ruszać - oznajmiłem towarzyszkę.

Natalia zaś wstała ze zrezygnowaną miną.

- Zatem ruszajmy - mruknęła apatycznie.

Wskoczyliśmy na wierzchowca i skierowaliśmy się na zachód. Koń nie był już tej samej krzepkości, co poprzedniego dnia, biegł ze znacznym zmęczeniem. Nie częstowałem go bolesnymi ostrogami, lecz dawałem mu biec swoim tempem. Lepiej późno niż wcale. Oszacowałem, że mury Hawru powinniśmy minąć po upływie sześciu godzin, licząc postoje. Należało też zdobyć odpowiednie stroje zanim mielibyśmy przekroczyć mury Hawru. Podczas przerw, gdzie mogliśmy zaczerpnąć wody ze strumyków Natalia nieprzerwanie wpatrywała się we mnie z oddaniem i wciąż przypominała jak wielka jest jej miłość. Odwzajemniałem gorące uczucie. Ostatnia przerwa okazała się szczęśliwszą niźli mógłbym przypuszczać. Otóż słysząc tętent koni ukryliśmy się w gęstych zaroślach, a spostrzegłszy beztrosko posuwającego się do przodu handlarza już wiedziałem, że Bóg nam go zesłał. Zatrzymałem jegomościa handlarza i zapytałem o strój dla nadobnej.

- Zbyt wielu sukien nie mam, łaskawy panie, może któraś jednak się spodoba.

Głupiec nawet nie wiedział, że nie rzecz gustu ma jakiekolwiek znaczenie, a odkrywszy, że ten nic nie podejrzewa zagadnąłem o strój męski i kawałek jakiejkolwiek strawy. To wszystko otrzymaliśmy za niewielką sumkę! Sam dostałem pelerynę, co zdawało się wystarczyć. Być może jegomość głupiec nazbyt był wystraszony, bądź źródło dostaw towarów samo było podejrzane. Zaopatrzeni w to, co niezbędne, pożegnaliśmy mężczyznę i wybiegliśmy z lasu, pędząc wierzchowca przez gołe pola.

Minęła godzina jazdy, kiedy z oddali zobaczyliśmy bramy miasta. Wjechaliśmy próbując nie zwrócić na siebie szczególnej uwagi. W mieście panował duży ruch i ogólny chaos. Każdy dokądś pędził, toczyły się różnego rodzaju dysputy, jak i przepychanki między kupcami. Wozy toczyły jakieś towary. To wszystko świadczyło, że znaleźliśmy się w porcie. Skierowaliśmy się nad brzeg rozpoczynając rozpoznanie. Naszym celem był statek towarowy udający się do wysp angielskich. Co czas jakiś zdawało się nam, że patrzą na nas podejrzliwe oczy, zwłaszcza kiedy mijaliśmy straż celną. Być może gdyby nie zmiana wyglądu, już w tym momencie złapano by nas i aresztowano. Udawaliśmy spokojnych i nic nie ukrywających. Z wolna dotarliśmy do portu, zeszliśmy z konia i pieszo obeszliśmy linię brzegu, gdzie dostrzegliśmy dwa dryfujące statki. Jak się dowiedziałem z rozmowy jakichś mężczyzn jeden ze statków miał za godzinę opuścić Francję i popłynąć do Portsmouth. To była nasza jedyna nadzieja. Godzina to dużo czasu, jednak przedarcie się nie spostrzeżonym i wymyślne ukrycie się wymagało czasu. Nie rzucaliśmy się w oczy, było zbyt wiele osób, by ktoś mógł spostrzec nasze podniecenie i strach. Jednak, gdybyśmy weszli na mostek z pewnością ktoś zauważyłby nas. Czekaliśmy, obserwowaliśmy wszystko i wszystkich dopatrując jakiegoś sposobu na przeprowadzenie fortelu. I tak po kwadransie zaczęto wnosić wielkie skrzynie na pokład. To było dla nas światełko w tunelu. Załadunek spowodował niemały ruch na mostku. Co ciekawe nikt nie pilnował pracowników ładujących skrzynie.

- Idź za mną - rzuciłem półszeptem i wstąpiłem na kładkę.

Szliśmy zdecydowanym ruchem, ważnym było by nie wyglądać na obcych, lecz takich, którzy dobrze znają pokład. Weszliśmy do przedziału za ludźmi zajmującymi się załadunkiem. Nikt nie zwrócił na nas szczególnej uwagi, a kiedy wszyscy wyszli po kolejne skrzynie prędko schowaliśmy się za jakimś wielkim przedmiotem zakrytym płótnem. Tam, w ciszy, czekaliśmy końca prac załadunkowych. Trwaliśmy w milczeniu obawiając się, by nas nie pochwycono. Rumor zdawał się trwać wiecznie, od czasu do czasu ktoś otarł się o płótno nas zakrywające. Wtem przyszło mi do głowy, że materiał ten może stać się dla nas dobrym rozwiązaniem problemu, zatem bezszelestnie podniosłem tkaninę spostrzegając wielkie skrzynie.

- Jeśli by te spadły na nas w trakcie rejsu - pomyślałem - nic by z nas nie zostało.

Prędko odrzuciłem ten zamysł.

Nagle nastała cisza, a odgłos zasuwanego rygla upewnił nas o odejściu tragarzy.

- Musimy się gdzieś ukryć - oznajmiłem Natalię. Rzuciła się w moje ramiona podekscytowana sukcesem. Nie ukrywałem radości podobnej do euforii mej ukochanej, odwzajemniłem pocałunkami, lecz będąc jeszcze w miarę trzeźwy zacząłem szukać schronienia, które pomoże nam wyjść niezauważenie ze statku. To, że nie zauważono nas przy pierwszej próbie wcale nie znaczyło, że uda się przy kolejnej.

- Ukryjmy się do tych skrzyń - wskazałem na drewniane kufry. Rzuciłem się by je otworzyć. Na obu były zawieszone kłódki; zawieszone, lecz nie zamknięte. Ich wnętrza zapełniały stroje różnego rodzaju. Śmiało mogliśmy wejść każde do jednej z nich.

- Natalio, kiedy wejdę do tej z brzegu, ty założysz kłódkę z powrotem, tak, by nic nie podejrzano. Ty zaś, jedynie przymknij wieko, gdybyś potrzebowała złapać powietrza, w każdej chwili będziesz mogła to uczynić.

Pożegnaliśmy się, jak gdyby nie mielibyśmy się widzieć przez lata, a przecież jeszcze tego samego dnia mieliśmy wylądować razem po szczęśliwej stronie morza. Wcisnąłem się do kufra, obsypano mnie tuzinami pocałunków, po czym zamknięto. Zapadła ciemność, słyszałem jak Natalia oddala się i przymyka wieko swojego ukrycia. Wciąż do mnie mówiła, lecz nakazałem, by zaprzestała, gdyż ktoś mógł nas posłyszeć. Statek ruszył, poznałem to po gwałtownych ruchach. Właściwie to nigdy nie miałem przyjemności płynąć statkiem, więc moje rozpoznanie okazało się błędne. Usłyszałem uderzające gromy z nieba, czułem jak fale uderzają o kadłub statku, a gwałtowność zaczęła zbierać na sile. Nagle usłyszałem huk, jakby coś w naszym przedziale spadło z impetem.

- Natalia! - krzyknąłem. - Natalia!

- Rajmundzie! - rozpoznałem przerażenie w głosie ukochanej. - Nie mogę otworzyć!

- Jak to?!

- Nie mogę wyjść. Coś blokuje, coś…

Wtem coś uderzyło z wielką siłą, rozszedł się trzask łamanych desek, przedział szybko znalazł się pod wodą. Wołałem na Natalię, by ta podwoiła starania i jak najśpieszniej wyszła z kufra.

- Nie dam rady, Rajmundzie. Przepraszam, kocham…

Fala wody uderzyła na nas, skrzynię zaczęła napełniać woda. Uderzałem co sił o wieko, lecz na nic zdały się moje starania. Natalia milczała, nie wiedziałem, co z nią. Machinalnie sięgnąłem pod płaszcz, by dosięgnąć sztyletu, który mógłby przecie przebić drewnianą konstrukcję. Wtedy dłoń moja sięgnęła po coś miękkiego. Był to list! List, który porwałem od posłańca w trakcie bójki. Dzięki niewielkiej szparce we wieku zdołałem odczytać co w nim napisano. Rozpieczętowałem królewską korespondencję. Oto co ujrzały wtedy moje oczy:

 

"Rodzinę Lorenex ułaskawiam bez podawania przyczyny. Rozkazuję zaprzestania prześladowania wszystkich jej członków, oraz przywrócenia im wolności.

Rozkaz wykonać bez zwłoki.

Ludwik XIII."

 

- Przecież to…

Tu urwano mi mowę. Nic więcej rzec, ani zobaczyć mi nie dano. Nagle wszystko wokół stało się ciemne i głuche. Widziałem jedynie opadające na dno ciało Natalii, moje natomiast uwięzione pozostało w kufrze. Rzecz to dziwna: przecie oglądałem swoją kryjówkę z góry, sam z niej nie wychodząc. Nie widziałem swoich członków, nie czułem nic prócz trwogi przeplatającej się z osobliwym spokojem. Ciało Natalii zniknęło w spienionej wodzie, poczułem żal, który rychło zamieniono na jałowość. Stałem się nieczuły. Z dala otworzył się tunel, który wciągnął mnie bez walki.

 

I oto stoję tutaj po tej stronie, gdzie nie ubolewamy nad niczym.

Czy Ty, który zapoznałeś się z moją historią, jesteś w stanie ocenić czy stałem się mordercą? Kochałem Natalię, a przecie doprowadziłem do jej śmierci…

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (19)

  • Shogun 09.02.2020
    Zaszalałeś :). Nie spodziewałem się takiego zakończenia. Podoba mi się. Zbyt pięknie się to układało, aby coś nie poszło nie tak. Odpowiadając na pytanie. Tak, nasz bohater to morderca, a w dodatku głupiec, tak zaślepiony miłością, która nie miała nawet czasu naprawdę się rozwinąć, przez co nie myślał trzeźwo. Hmm, co ja mówię, to nawet nie była miłość, tylko zauroczenie młokosa, który pierwszy raz w życiu poczuł coś takiego i nazwał wielką miłością. Miłość od pierwszego wejrzenia to bujda, ułuda rzekłbym nawet.
    Bardzo dobrze się stało, szczerze Rojmund irytował mnie swoim zachowaniem, całkowicie stracił rozum za co poniósł w moim mniemaniu słuszną karę.
    Pozdrawiam :).
  • Infernus 09.02.2020
    Shogun, zauważmy że Rajmund miał dobre intencje. Zagubił się chcąc ukochaną uwolnić. No ale skończyli jak skończyli. Dziękuję za dotrwanie pomimo, że akcja zwolniła i to mocno :)
  • AtamanRozhovorny 09.02.2020
    Cóż, patrząc na całość mam drobne uwagi – pojedyncze błędy w zapisie dialogów, jeden niepoprawnie sformułowany zwrot. Myśl pomyliłem z wypowiedzią przez taki sam zapis. Niemniej jednak świetnie się czytało. Zasłużony max :D
  • Infernus 09.02.2020
    Dzięki za ocenę :) gdybyś był Pan łaskaw wskazać wspomniane błędy byłbym wdzięczny...
  • AtamanRozhovorny 10.02.2020
    Infernus oczywiście, służę pomocą :) pozwól, że posłużę się pojedynczymi przykładami, wszystkich błędów nie jestem w stanie osobno wyłapać.
    1) zapis wypowiedzi w dialogu:
    "– Ukryjmy się do tych skrzyń – wskazałem drewniane kufry."
    powinno być zapisane tak:
    "– Ukryjmy się w tych skrzyniach. – Pokazałem drewniane kufry." Dlaczego? Dlatego, że odrębna czynność równoległa do wypowiedzenia kwestii (wszelkie pokazywanie czegoś, picie, stukanie, uderzenie pięścią w stół) jest zapisywana w didaskaliach z wielkiej litery po bezpośrednim zamknięciu wypowiedzi znakiem interpunkcyjnym. Można byłoby załatwić sprawę tak:
    "– Ukryjmy się w tych skrzyniach – powiedziałem, wskazując drewniane skrzynie." Dlaczego? Dlatego, że sposób wypowiedzenia kwestii jest zapisywany w didaskaliach małą literą i dopiero po nim następuje znak interpunkcyjny zamykający wypowiedź.
    :)
  • Infernus 10.02.2020
    AtamanRozhovorny, kurde juz wiem dlaczego raz piszą z wielkiej, a raz z małej :) zastanawiałem się kiedyś nad tym czytając... dziękuję za podpowiedź :)
  • AtamanRozhovorny 10.02.2020
    Druga sprawa, błędne sformułowanie – oznajmiłem towarzyszkę. Można poinformować/uświadomić kogoś i w tym znaczeniu oznajmić COŚ KOMUŚ. Oznajmić kogoś może w realiach średniowiecznych np. strażnik królowi i znaczy to oznajmić komuś czyjeś przybycie, odwiedziny, wizytę, poselstwo etc.
    (Nagle do sali tronowej wpadł strażnik, oznajmiając królowi przybyłych posłów).
  • AtamanRozhovorny 10.02.2020
    Mam nadzieję, że pomogłem :)
  • Kocwiaczek 09.02.2020
    Pouczająca opowieść o tym jak nie powinno poddawać się emocjom :) Cóż... nie wiem czy zasłużył na miano mordercy, ale na miano głupca na pewno. Czytało mi się przyjemnie, zatem całość oceniam na 5. Może i były jakieś niedociągnięcia stylistyczne, ale giną wobec całości tekstu i jego przesłania. Gratuluję i wyczekuję kolejnych udostępnień.
  • Infernus 09.02.2020
    Dzięki za dotrwanie końca, i mi łatwo nie bylo. Jak myślisz końcówka poszła skrótowo? Kolejne nie będą takie przyjemne :p opowiadanie to miało trafić na konkurs, ale stwierdziłem, że jestem za słaby na tego typu akcje :) dzięki za komentarz...
  • Infernus 09.02.2020
    Dziękuję wszystkim za przeczytanie i uwagi. Sam jakiejkolwiek puenty nie spostrzegłem :) a moze każdy, kto ślepo kocha jest glupcem? Pytanie odnośnie treści. Zauważyłem że zbliżając się do końca swoich powiastek zaczynam pędzić, skracać akcję. Czy jest to widoczne?
  • Kocwiaczek 09.02.2020
    Ja również mam problem z opisówką. Dlatego staram się wpakować w każdy rozdział max treści a min opisów. Nie wszyscy to jednak lubią. Ja osobiście nie zauważyłam jakichś strasznych skrótów w twojej opowieści. Jeśli tak uważasz zrób sobie plan w punktach co chcesz zawrzeć. Podziel potem na części aby było po równo. Wiadomo, że niektóre pomysły przychodzą pomiędzy jedną myślą a drugą, ale z planem łatwiej nad nimi zapanować.
  • Kocwiaczek 09.02.2020
    A propos konkursu. Uważam, że się nadaje i nie powinieneś rezygnować. Do odważnych świat należy:)
  • Shogun 09.02.2020
    Osobiście wydaje mi się, że akcja trochę zwalniała, ale nie jest to żaden zarzut, tylko taka subiektywna ocena. Poza tym bardzo dobrze sobie z tym poradziłeś, ciekawym zakończeniem :). Swoją drogą myślę, że na konkurs by się nadał. Jak napisała Kocwiaczek, do odważnych świat należy :D. Hmm, pisanie z planem, to chyba nie dla mnie :D. U mnie najlepsze pomysły przychodzą spontanicznie w trakcie pisania. Nie jestem w stanie przewidzieć tego co będę chciał zawszeć. W trakcie procesu tworzenia samo wychodzi :). Tak to u mnie działa. Sądzę, że nawet gdybym pisał coś z wieloma częściami/rozdziałami, to byłoby tak samo.
  • Kocwiaczek 10.02.2020
    Wszystko zależy jak długi ma być tekst. Na dłuższą metę ja bez planu bym poległa. Ale każdy ma swoje sposoby. Grunt by Infernus znalazł dla siebie taki jaki mu się sprawdzi :)
  • Shogun 10.02.2020
    Dokładnie. Decyzja należy do niego :).
  • Infernus 10.02.2020
    Kocwiaczek, chyba Shoguna pomysł jest dla mnie najlepszy. Im coś bardziej staram się uporządkować tym gorzej dla mnie. Chyba lepszy pomysł w głowie i pisanie na spontanie, ale wszystko z czasem :)
  • Kocwiaczek 10.02.2020
    Infernus też tak czasem mam i wychodzi dobrze, a czasem klapa bo się kupy nie trzyma:p ważne by się cieszyć z tworzenia i dzielić efektami. My będziemy tu po to by cię dopingować :)
  • AtamanRozhovorny 10.02.2020
    No to ja z własnego skromnego pisarskiego doświadczenia napiszę, bo zamierzam wydać debiutancką kilkutomową serię. Przy krótkich tekstach okej, można iść na żywioł. Przy długich formach choćby szczątkowy plan to bezwzględna konieczność. Wiadomo, że nie szczegółowy, żeby nie przedobrzyć – to by zabiło tekst w zarodku. Trzeba zostawić sobie pole do spontanicznego, kreatywnego wypełniania historii "mięsem". Jednak zaplanowanie ogólnej wizji początku i końca, po drodze kilku "kamieni milowych" jest niezbędne, bez tego tekst się rozleci. No i bez porządnego zaplanowania podstawowych bohaterów. Sam odczułem tego skutki.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania