Poprzednie częściOpowieści Deckarda Caina - Prolog
Pokaż listęUkryj listę

Opowieści Deckarda Caina - Rozdział 1

Rozdział 1

"Purpura"

 

To był wyjątkowy — jak na koniec lutego — ciepły dzień. Po długich sporach z przełożonymi w końcu uległem i zgodziłem się towarzyszyć grupie studentów podczas wyjścia do lokalnego parku. Stałem oparty o poręcz przed ogrodzonym boksem do ćwiczeń szybkich piłek baseballowych, rozmawiając z profesorem Jasonem, kolegą sprzed lat i nauczycielem wychowania fizycznego. Obaj patrzyliśmy, jak jego podopieczni szlifują swoje umiejętności w tym wspaniałym, emocjonującym sporcie. Matt, jeden z najlepszych pałkarzy w klubowej drużynie ćwiczył pierwszy. Płynnymi i potężnymi zamachami posyłał niemal każdą narzuconą piłkę w głąb boksu.

— Nie próbuj zamordować tej piłki — zasugerował Jason.

— Staram się, trenerze, ale to nie takie proste — burknął chłopak.

Przy następnym narzucie Matt odbił piłkę mocno, trafiając w ziemię i kierując ją w lewą część siatki. Mimo nieudanego uderzenia, stojąca po drugiej stronie grupa dziewczyn nagrodziła go brawami. Wśród nich dostrzegłem Holly Thayer, moją wzorową uczennicę i wielką miłość Matta. To chyba przez nią nie może się skoncentrować.

— Zrób miejsce dla mistrza — powiedział Jason, gdy oklaski wreszcie ucichły i podał mi kij.

— Żartujesz? — Spojrzałem na niego badawczo. — Chcesz, żebym się połamał?

— Nie bądź głupi. Kiedyś byłeś w tym dobry.

— Tak — odpowiedziałem, przewracając oczami. — Gdy miałem dziesięć lat.

— Profesorze Caine — podjął po chwili Matt. — Nie będziemy się śmiać. Obiecujemy.

Raz jeszcze mój wzrok powędrował po wszystkich zebranych. Wbijali we mnie swoje przenikliwe spojrzenia, oczekując odpowiedzi. Dostali ją. Chwytając za kij, zrzuciłem z siebie brązową marynarkę i poprawiając sznurowadła, zająłem miejsce na środku boksu — dokładnie tam, gdzie wyznaczono pozycję pałkarza. Obsługujący maszynę, czarnoskóry mężczyzna skończył właśnie załadunek nowych piłek, które tylko czekały na obicie mi torsu w przypadku, jeśli żadnej z nich nie odbije.

Raz się żyje, pomyślałem, przypominając sobie wszystkie nauki zdobyte w dzieciństwie. Nie spuszczając oczu z wylotu lufy, ugiąłem nogi na tyle, w jakim stopniu pozwalały mi kolana i zacisnąłem palce na skórzanym pasku, owiniętym wokół uchwytu.

— Nie wierzę, że to robie — zagadnąłem do Jasona, którego najwidoczniej bawił fakt, iż sześćdziesięciolatek zaraz zrobi sobie krzywdę.

Wstrzymałem oddech i skinieniem głowy dałem znak, że jestem gotów. Następne kilka sekund wydało mi się długą, monotonną godziną. Odgłos wypuszczonej piłki wypełnił moją czaszkę i zagłuszył myśli. Chwilę później biało-czerwona kula gnała w moją stronę, przecinając dzielącą nas przestrzeń w mgnieniu oka. Raz jeszcze zacisnąłem chude, zdrętwiałe  palce i wykonałem zamach, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę, która z impetem zaryła się w ziemi.

Niewielki obiekt odbił się głucho od drewnianej powierzchni, poszybował wysoko w górę i wylądował prawie dwadzieścia metrów dalej, przelatując nad ogrodzeniem. Nikt się chyba tego nie spodziewał. A przynajmniej nie ja. Oddając kij profesorowi Jasonowi, założyłem z powrotem swoją marynarkę i zdecydowanym krokiem ruszyłem ku zacienionej ławce, zostawiając Matta i jego fanki ze zdziwieniem wymalowanym na ustach.

— To było niesamowite! — Tak przepiękną ciszę przerwał dopiero Jason, dosiadając się obok. — Widzę, że jeszcze pamiętasz, jak to się robi.

— Są rzeczy, których nigdy nie zapomnisz — odpowiedziałem.

— Może i tak, ale przypomnij mi, czemu zrezygnowałeś ze sportu? I to dla astronomii.

— To przez ojca — zacząłem. — Po kilku wspólnych rozmowach doszliśmy do wniosku, że szansa zostania zauważonym w sporcie jest bardzo niska. Z tym trzeba się urodzić. Dlatego poświęciłem się nauce.

— Bredzisz — zapewnił mnie przyjaciel. — Gdybyś nie zrezygnował, dzisiaj byłbyś legendom baseballu albo nawet trenerem.

— To tylko gdybanie — odparłem smutno, rozumiejąc, że ma rację.

Kiedyś byłem najlepszy. Mając zaledwie dziesięć lat, wybijałem piłki za boisko, a jeśli chodzi o przejmowanie baz — nikt nie był szybszy ode mnie. No może Jason. Razem stworzyliśmy tak świetny duet, że czasami nie chciano z nami grać, a jeśli już — to kazano nam być w osobnych drużynach. Wtedy wydawało mi się, że osiągnę wszystko, ale presja ze strony rodziny była większa, niż przypuszczałem. Dlatego zrezygnowałem i zostałem jednym z najwybitniejszych astronomów, o którego biły się znane uczelnie. Dostałem wiele propozycji, między innymi od Oxfordu, który oferował bardzo wysokie wynagrodzenia i własne planetarium połączone z salą wykładową. Odezwali się do mnie również ze skutej śniegiem Moskwy, chcąc namówić mnie na współprace z tamtejszym NASA. Odmówiłem. Zostałem na Harvardzie, gdzie kontynuuje dzieło swojego ojca. Badam zjawisko zwane Koniunkcją. Niewiele o niej wiem, tylko tyle ile zaobserwował mój staruszek. Planety układają się w linii i emanują silne pole elektromagnetyczne. To wywołuje globalne katastrofy na całej kuli ziemskiej. Tej pracy poświęciłem trzydzieści lat i chyba jestem bliski odpowiedzi. Najbliższe zaćmienie słońca pomoże mi ustalić czas, co ile owa Koniunkcja nadchodzi. Obym się nie mylił...

— Panie profesorze? — Z zamyślenia wyrwała mnie Holly i Matt. Wyglądali na przestraszonych.

— O co chodzi? — spytałem, zerkając ukradkiem na Jasona.

— O to! — krzyknął Matt i wskazał palcem w górę.

Wisząca do tej pory na bezchmurnym niebie tarcza słoneczna zalała się purpurą, zabierając ze sobą wszelkie kolory. Świat zaczął szarzeć, a wraz z nim również i my. Moja brązowa marynarka stała się czarna jak węgiel, a kolorowe końcówki włosów Holly białe niczym śnieg. Przestraszeni studenci zbiegli się i okrążyli nas półkolem, oczekując mojej reakcji.

— To zaćmienie? — zapytał w końcu ktoś z tyłu.

— Nie. Najbliższe będzie za miesiąc, w Turcji — odpowiedziałem. — To coś widzę pierwszy raz w życiu.

— Uciekajmy! — wrzasnęła jedna z dziewczyn.

— Niby dokąd! — burknął ktoś z boku.

— Spokój! — krzyknął Jason, zachowując zimną krew. — Wracać do szkoły. Zaalarmuję dyrekcję i ukryjemy się w bunkrze.

Mgnienie później biegliśmy już parkową aleją, uważając, by się nie potknąć o ledwie widoczne kamienie. Fioletowe słońce w niczym nie przypominało tego prawdziwego. Nie dawało światła, przez to biegaliśmy w półmroku, mimo iż na zegarkach była szesnasta. Niebo przysłoniły szare, gęste chmury, przez które przebijały się purpurowe refleksy. Jeden z takowych padał właśnie na główne drzwi naszego uniwersytetu, oblewając je w bladym światłem.

— Wchodzimy? — zapytał z niepewnością w głosie Matt, naciskając klamkę.

Wtedy promień się zwęził i zaczął biegać między nami, przypominając laser z celownika snajperskiego. Gdy zatrzymał się na mnie, słońce rozproszyło chmury i tajemnicza siła wyciągnęła po mnie ręce. Mimo oporu Jasona i kilku studentów wzbiłem się w powietrze, kierowany wprost na purpurową tarczę. Gdy się z nią zderzyłem, świat nagle zamilkł, a ja znalazłem się w próżni. A tak przynajmniej myślałem, dopóki moje nogi nie znalazły oparcia.

Świat znowu wypełnił się kolorami. Po kolei odzyskałem brąz na marynarce, czerń spodni i srebrne odcienie moich włosów. Mgła otaczająca me ciało ulotniła się, zostawiając mnie na kamiennym dziedzińcu, otoczonym kolumnami. Na każdej przewijały się ornamenty słońca, górującego nad kwiecistym, okalającym kolumny bluszczem. Cała konstrukcja wyglądała solidnie, lecz brak dachu trochę mnie zaniepokoił. Rozpostarte nade mną granatowe niebo świeciło tysiącami białych punkcików, wśród których nie mogłem dopatrzyć się znanych mi obiektów. Zniknęła niedźwiedzica, zniknął pas Oriona, nigdzie nie było konstelacji zodiaków. Gdzie są ryby, gdzie wodnik? Zapytałem siebie w duchu. Nie doczekałem się odpowiedzi. Wyglądało na to, że jestem miliony lat świetlnych od domu i patrzę na mapę nieba jakiejś odległej krainy.

Nagle usłyszałem chrzęst żelaza. Nie jestem tu sam, pomyślałem i w ostatniej chwili uchyliłem się od ciosu zadanego mieczem. Moje kolano zgięło się z wysiłku, posyłając mnie na posadzkę, a stojąca nade mną postać nie wyglądała przyjaźnie nastawiona.

Mój napastnik nosił złoty napierśnik z wymalowanym ornamentem słońca. Nagolenice, buty, hełm — wszystko ze szczerego złota, a on poruszał się, jakby było to zwykłe, lniane odzienie. Raz jeszcze wykonał zamach, chcąc rozciąć mi głowę na pół, lecz przeturlałem się po brudnych kamieniach i stanąłem na chwiejnych nogach. Gdybym był o dziesięć lat młodszy.

— Kim jesteś? — zapytała postać, ściągając hełm. Moim oczom ukazała się kobieca twarz o dużych, brązowych oczach, wąskich ustach i lekko zatartym nosem.

Każdy krok stawiała z gracją, a przyczepiona do jej pleców peleryna powiewała z każdym ruchem.

— Może najpierw odłożysz broń — zaproponowałem, gryząc się w język.

— Nie dam ci tej satysfakcji — mówiła głośno i spokojnie.

— W takim razie powiedz mi, gdzie jestem.

— W świątyni słońca na Górze Targon. A krąg, w którym stoisz, jest naszym świętym miejscem, więc co tu robisz?

Nie odpowiedziałem. Stałem tak sparaliżowany i wpatrzony w nią, lustrującą mnie świdrującym wzrokiem. Po chwili do moich uszu dobiegły kolejne kroki i na placu zjawiły się trzy, identycznie ubrane kobiety.

— Co się tu dzieje? — zapytała najwyższa z nich. Pewnie najstarsza stopniem.

— Znalazłam szpiega — wyjaśniła moja rozmówczyni i wskazała mnie brzeszczotem miecza.

Pozostałe jakby wybuchły śmiechem.

— On nie wygląda mi na szpiega — odezwała się w końcu najstarsza, uciszając je. — Za stary. Już przy samej wspinaczce dostałby zawału, ale niech ci będzie. Zabierzemy go do Rady. Oni podejmą najlepszą decyzję. Leona, zawiąż mu oczy.

Nazwana Leoną kobieta opuściła w końcu miecz i wolnym krokiem zbliżyła się do mnie.

— Zapomnij! — warknąłem, zastanawiając się w duchu, co ja wyprawiam.

— Jak chcesz. — Wzruszyła tylko ramionami i posłała złotą rękawicę prosto w moją skroń.

Momentalnie poczułem, jak uchodzi ze mnie życie. Powoli osuwałem się na zimną posadzkę dziedzińca, wyłapując pojedyncze zdanie, kierowane w moją stronę: Witaj w Runetterze.

I straciłem przytomność.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Kajamoko 29.05.2016
    Super
    Błędy były xD
    Zostawiam 5
  • Karthus 29.05.2016
    Dzięki. A może być je wypisała xd
  • Karo 29.05.2016
    — W takim razie powiedz mi, gdzie jestem? - tutaj zrobiłbym kropkę, w końcu nie pytasz się lecz rozkazujesz, czyż nie?
    usłyszałem zza zamkniętego hełmu, a następnie moim oczom ukazała się kobieca twarz o dużych, brązowych oczach, wąskich ustach i lekko zatartym nosem. - czyli ona go zdjęła, czy hełm nie okrywał twarzy? lepiej napisz ten szczegół (że go zdejmuje), lepiej to będzie współgrać.
    Zrób coś z akcją zaćmienia słońca, bo coś mi tam nie pasuje. Może to ci studenci i ślepy nauczyciel, który nie widzi, że słońce czernieje :D
    Ogółem jest naprawdę fajnie, a nawet super :D Czyta się płynnie (no może pierwsze linijki trochę gorzej) i coraz bardziej wczuwam się w ten klimat.
    5
  • Karthus 29.05.2016
    Dzięki wielkie. Poprawiłem z tym hełmem i kropke. Jesli chodzi o zaćmienie ja bym tak zostawił. Miał być efekt że bohater tak się zamyślił że nie zwrócił na nic uwagi. Ale dzięki.
  • DarthNatala 30.05.2016
    LoL xD i to dosłownie :P Góra Tagon :D (nowy Taric :P)
  • Karthus 30.05.2016
    Dzięki za odwiedziny

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania