Poprzednie częściOpowieści z Argonii (cz. 1/2)

Opowieści z Argonii (cz. 2/2)

Instynktownie wiedział, gdzie ma iść. Nie zajęło mu to więcej, niż pół godziny. Rozpromienił się, gdy zobaczył stare miasto kupieckie - Ankh, ale mina mu zrzedła, gdy zobaczył w jakim stanie znajdują się mury, a zmarkotniał do reszty, gdy zobaczył co z Ankh zostało, jeżeli wogóle można to było nazwać Ankh. Wszystko wokół było zrujnowane, ludzie tarzali się we własnych brudach... po prostu szkoda mu było tego, co stało się z tym miastem, bo pamiętał, jak przyjeżdżał tu z ojcem w dzieciństwie. Niestety kiedy jego ojca zabito, stracił kontakt z " Drugą stolicą" Argonii. Postanowił udać się do okolicznego kapitana straży. Wiedział co chce zrobić, i że jeśli w to wejdzie, nie będzie drogi z powrotem. Po paru minutach wędrówek dotarł do mocno zniszczonego gmachu straży miejskiej. Powitał go wysoki, wąsaty mężczyzna w ciemnoczerwonej zbroi.

- Witaj - rzekł.

- Witam, mam pilną sprawę nie do odwleczenia.

- Więc nie odwlekaj mów - rzekł strażnik - ale chwila, zaraz, gdzie moje maniery, nazywam się Tom Laylan, jestem Kapitanem tutejszej straży, a raczej tego, co z niej zostało.

- Więc właśnie trafiłeś w sedno tej rozmowy Tom... Mógłbyś mnie oświecić, co doprowadziło, do upadku tak potężnego ośrodka kupiectwa, jak Ankh?

- To Święty Ogień... to przez bandę Świętego Ognia. Niech ich zaraza... biegają po całym mieście, sieją terror, kradną, mordują, gwałcą, a książe Reginald siedzi na tronie i patrzy na wszystko z założonymi rękami! Jakby tego było mało, ten ich przywódca, Foltest przekupuje moich ludzi, żeby dołączyli do niego... Nawet nie masz pojęcia... Eeee

- Mortheusz Nildegard. Mów mi Morth

- Jasne... Nawet nie wiesz Morth, jak bardzo chciałbym doprowadzić to misto do ładu, i zasypiam z myślą, że wszystko będzie dobrze, a gdy budze się rano stwierdzam, że nic nie jest lepiej!

- Dobrze, jestem gotów ci pomóc - rzekł krótko Morth, podchodząc do niego z wyciągniętą ręką.

- Hmm?

- Ogłuchłeś? Pomogę ci!

Tom od razu rozpromienił się

- A więc jestem niezwykle rad z zawartego układu partnerze.

Morth miał szczęście, że na wygnaniu nauczył się władać mieczem krótkim, zielarstwa, magii natury (zwaną Starą Magią), demonologii, oraz pogłębił swoją wiedzę jako medyk. Ale chyba nikt nie potrafił mu dorównać w sztuce łucznictwa. Nie chcąc czekać ani chwili dłużej, Morth zabrał się za likwidacje ludzi Foltesta, zwanych Ogniistymi. Niestety banda Świętego Ognia rozbestwiła się tak, że nie mieli zamiaru przestać niszczyć miasta. Nie starali nawet się ukrywać, toteż łatwo było ich poznać - nosili na lewej piersi emblemat z wygrawerowanym płomieniem. Tom płacił mu za każdy emblemat 5 run. Runami nazywano Argonijską walutę, ze względu na znak runiczny na rewersie. Prawdziwa nazwa to rueny, ale tą nazwą posługiwali się tylko królowie, szlachta, i wysoko ustawieni kupcy. Morth codziennie urządzał sobie takie "wypady" na miasto, i zawsze kończył je, mając więcej niż 15 emblematów w kieszeni. Runy brzęczały mu w kieszeni na każdym kroku. Ale pieniądze nie były mu zbyt potrzebne. Cieszył się tym, że w ciągu 3 miesięcy Ankh wróciło do życia. Tom zdołał otrzymać fundusze na odbudowę miasta. Cay rozpromieniony oświadczył, że to miasto nie widziało takiej ilości pieniędzy. Ale nie wiedzieli, że nie dane im było cieszyć się długo... Wkrótce okazało się, że przywódca Ognistych, Foltest musiał uciekać z miasta. Był on krasnoludem, i niestety nie spotkało się to z zadowoleniem jego pobratymców. W efekcie krasnoludy wszczęły ogromny bunt, a ponieważ nie stacjonowała tu żadna jednostka wojskowa, strażnicy musieli dać sobie rady sami. Na szczęście było ich około pięćdziesięciu, ponieważ ludzie zaczęli brać czynny wkład w odbudowę miasta. Ale Morth wiedział, wiedział że może zginąć tyle krasnoludów, ile gwiazd na niebie, a oni nie przestaną, dopóki nie zginie... dopóki Foltest będzie żył. Dowiedział się od zaprzyjaźnionego kupca, że ukrył się on w okolicznych górach, pół godziny później był na miejscu.

- Ty! Czego tu szukasz! - odezwał się głos zza jego pleców.

Odwrócił się, to był on. Stał przed nim Foltest.

- Posłuchaj mnie no! Mało ci! Wygoniłeś mnie z miasta, i co jeszcze?! - Foltest nie krył złości

- Nie! To ty mnie posłuchaj, karzełku twoi koledzy po raz kolejny niszczą miasto, więc musimy z tym skończyć.

Uchwycił tylko moment, w którym krasnolud sięgał do klingi swego miecza, w następnej chwili już wydobył swój, ale Foltest nie miał miecza. Miał topór. Bardzo duży.

- I co? Zamierzasz zabić własnego brata? - zagadnął krasnolud - no co tak sie gapisz? Twój ojciec rozkochał w sobie moją matkę, a gdy dowiedział się, że jest w ciąży porzucił ją!

- Kłamiesz! - krzyknął Morth, czując jak ogarnia go furia - jesteś przeklętym kłamcą i zaraz zginiesz!

Doskoczył do niego, tnąc z okropną siłą na oślep. Foltest cofnął się, ściskając się za podbrzusze, które krwawiło. Ale jego słabość nie potrwała długo, bo już w chwile potem natarł na napastnika z całą siłą, powalając Mortha na ziemię. Krasnolud wyciągnął mały sztylet i wbił go elfowi pod lewe żebra. Morth poczul okropny promienijuący ból, ale ostatkiem sił wyciągnął go ze swojego tułowia ciął prosto w szyje. Przywódca bandy Ognistych padł, dławiąc się własną krwią. Morth podszedł do niego, patrząc na jego pokaźny tors, na twarz, i nie zobaczył nic co mogłoby świadczyć, że mają wspólnego ojca. Popatrzył prosto w oczy, w bystre, zielone oczy, i zrozumiał jak bardzo są podobne do oczu jego ojca. Nie wiedział kiedy zrobiło mu się słabo. Upadł na ziemię.

- Csii! Obudzisz go! - usłyszał gniewny głos Toma Laylana.

- Generale Laylan, melduje, że Foltest Nildegard jest martwy. Co z jego bratem?

- Nie wiemy, na ostrzu Foltesta znajdowała się bardzo silna trucizna.

Morth zasapał głośno

- Obudził się! - krzyknął Tom

- A więc to pra... pra... prawda? On był moim bratem? -wydyszał obolały wciąż odczuwając nieludzki ból między żebrami.

- Taak. Nie ma co, postarał się twój braciak. Dzięki niemu zostałem generałem, a ty zostałeś kapitanem straży w porcie Pavette. Jak tylko wyzdrowiejesz, przeniesiesz się. To nagroda za nasz bój o pokój dla Drugiej Stolicy.

Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, a jednak poczuł ukłucie żalu. Związał się z tym miastem.

Po 3 tygodniach kuracji do sanitariatu ( szpitala ) wpadł Tom:

- No Kapitanie! Pakuj się! Pavetta czeka!

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania