Poprzednie częściPadał Deszcz - Detektyw Wąs ep1

Padał Deszcz - Detektyw Wąs ep3

Padał deszcz.

Jego srebrzyste krople uderzały z szumem o szyby pociągu jakby dotrzymując taktu stukającym o szyny kołom. Detektyw Wąs wpatrywał się przez okno za którym rozciągał się widok na równiny Saragossy.

- Wakacje! – Westchnął z uśmiechem. – Cóż za odmiana od zatłoczonego dorożkami i złodziejami kieszonkowymi Londynu…

- I ludzie wydają się jacyś tacy… inni, radośniejsi! – Wtrącił Dr. Klakson.

- Uwaga godna uwagi – Przytaknął Wąs wskazując palcem na szybę – Spójrz na przykład na tego wiejskiego chłopa, biegnącego w pełni entuzjazmu przez pola z okrzykiem radości na twarzy!

- On ucieka przed tarantulą… - Odparł Klakson podając Wąsowi lornetkę.

A była to lornetka nie byle jaka. Dostał ją w prezencie od wdzięcznego pacjenta którego operacja wycięcia ślepej kiszki była pierwszą udaną w 25 letniej karierze Klaksona.

Padał deszcz.

Na dworcu kolejowym w Barcelonie tłum. Pośród lokalnej ludności oraz pracujących na czarno Polaków, Wąs oraz Doktor Klakson szli ku dorożce tarmosząc ciężkie walizki. Detektyw czuł dotkliwe kłucie w plecach. Nadwyrężył je w trakcie słynnego już dochodzenia w sprawie hindusa Sri Siau (Mak) Baby który to po wieczorowym kursie „Jak zostać Guru” został dźwigowym na jednej z podlondyśkich budów. Dochodzenie toczyło się w innej jednak sprawie, otóż jak się okazało Baba siał niepokój wśród okolicznych mieszkańców oraz mak na pobliskich łąkach. Wpadł kiedy jego współpracownik ps. „Dziad” zdecydował się powiedzieć co wiedział…

Padał deszcz.

Wąs i Klakson siedzieli w zaciszu kawiarenki zajadając patatas i obserwując właściciela hotelu „El Carnaval” niejakiego Pablo Salvadore Del Pomidorre który tańczył ogniste flamenco z jedną z miejscowych chłopek Henrietta Amore Zakasiorre. Dr Klakson uważnie śledził jego ruchy raz po raz wystukując rytm melodii o kolana swoje oraz Wąsa. W kącie Alejandro Ramon Tortillado Del Atari Commodorre szarpał brudnymi od roli pazurkami struny skleconej przez jego ojca Hose Dual Corre De Labamba (który to ożenił się z wieśniaczką o mało hiszpańsko brzmiącym nazwisku Nowak)gitary, wypełniając salę rytmami rozgrzanymi do szalonej wręcz czerwoności.

Kolorowa suknia chłopki, nosząca na sobie ślady ciężkiej pracy oraz napastliwości zarządcy wirowała w powietrzu raz po raz odsłaniając jej męskie, owłosione nogi które tupocząc do taktu falujących ramion Ramona rozbudzały wyobraźnię Dr Klaksona jak również zaciekawiały go z medycznego punktu widzenia. A taniec ów przywiódł Klaksonowi na myśl owe falujące fałdy tłuszczyku brzucha wieśniaka biegnącego przez pola kukurydzy. "Cudowna ta Hiszpania..." pomyślał...

Wtem wszystko zamilkło. Nawet malutki, płaczący w kołysce w kącie Horacio Ramirez Guarrara Del Silva, który był znanym w całej Barcelonie płaczkiem który nie-milk-nie.

W drzwiach oto ukazała się odziana w bogate szaty postać. Była to Camilla Pampeluna Hetera Del Aloe Vera, córka Alberta Luisa Del Histerica - slynnego szaleńca z Santa Cruz, a żona Fernando Rodrigueza Del Marcepano, wielkiego Matadorre, mistrza Corridy. Był to ponoć osobnik niezwykle silny (el strongo) o krzaczastych brwiach (el buszido) czarnych włosach (chupryno negro) którego spojrzenie (el morto de la visione) mroziło nawet byczą krew! Sam wyraz twarzy wystarczył za przekleństwo, nie musiał nawet ust otwierać - taki był z niego twardziel, a jego sława ciągnęła się od Santiago przez Bilbao po samą Sevillę.

Camilla podeszła do Wąsa, po czym powiedziała coś ale, że nie była wystraczająco blisko więc podeszła blizej;

- Słynny detektyw Wąs.... Miło mi pana poznać.

- W czym mogę pomóc? - Zapytał Wąs.

- Mam podejrzenia co do mojego męża... - kontynuowała Camilla. - Znika na całe dnie.

-...Typowy małżeński problem... - wtrącił Dr Klakson.

- Znowu pleciesz głupoty... - Odpowiedział na te słowa Wąs.

"Skąd on to wie?" pomyślał Klakson po czym wyciągnął spod stołu i odłożył na bok dopiero co zaczętego wiklinowego flecistę podrygującego na rozsierdzonym rumaku.

- Proszę kontynuować - Zwrócił się detektyw do gościa.

Tu Camilla Pampeluna del Aloe Vera (przed chwilą), a Aloe Vera-Vera (obecnie) zaczęła opowiadać historię znajomości ze swym mężem.

Poznała go gdy przybył do jej rodzinnego miasteczka wraz z Cyrkiem "El Miraccolo" . To wtedy postanowiono umieścić miasteczko na mapie gdyż wraz z cyrkowcami ludność wynosiła 100 osób ( wkrótce liczba spadła wraz z trapezistą)... Fernando Rodriguez pracował jako opiekun słoni. Niestety wyrzucono go po nie długim czasie gdyż tabliczkę "Nie kramić słoni" wywyieszoną dla zwiedzających wziął całkowicie na poważnie.

I w tym właśnie miasteczku poznał Camillę w sklepie z bielizną oraz później pod krzaczkiem, w zaroślach, pod cmentarzem, na drzewie... To dla niej jeszcze jako nastolatek zabił pierwszego byka (jak się później okazało była to jałówka), na łące w La Coruna (pod czas Las Navidades). Długo potem razem w podskokach uciekali przed rozwścieczonym właścicielem stada.

Zakochała się w nim bez pamięci (ale nie na tyle aby zapomnieć o antykoncepcji).

Ojciec Camilli Don Terrible del Horroro, był słynnym w całej Andaluzji plotkarzem o rozchwianych (od plotek) zębach oraz psychice, wyrabiającym słomiane strachy na sępy. Co dziwne; interes nie szedł zbyt dobrze... Potem życie przyśpieszyło, Corrida za Corridą, Rodriguez stał się sławnym El Matadore. Po kilku latach było ich już stać na kupno własnego Pueblo oraz wielkiej Hacjendy. Mieli wszystko o czym marzyli; basen, saunę, służących, oszustwa podatkowe, listy od miłośników oraz z pogróżkami, wielki posąg wychudzonego slonia w ogrodzie oraz psa którego rasy nikt nie umiał określić (jedząc mrówki klaskał płetwami a po kilku dniach odleciał by nie wrócić już nigdy do gniazda). Mieli to wszystko, jednak... Rodriguez stracił zapał... jakby osowiał. Stał się skryty i zamknięty w sobie. Nawet wizyty w sklepie z bielizną a potem zakładanie jej wraz z pończoszkami nie radowało go już więcej. Co więcej, zaczął znikać z domu na całe dnie nikt nie wiedział dokąd...

Padał deszcz.

Chmury powoli sunęły po mrocznym niebie. Wąs i Dr Klakson stali w cieniu Agawy bacznie obserwując wielką posiadłość Rodrigueza. Mijały godziny oraz gadziny wałęsające się pośród figowych drzewek. Dla zabicia czasu detektyw wraz z Hose Rodriguezem El Mandatosem Don Pardon - komisarzem miejscowej policji ( oraz jedynym policjantem za razem) grał w chińską edycję Scrable. Klakson siedział obok paląc fajkę oraz mrucząc pod nosem kolendy w języku Fińskim, dla utrudnienia robił to od tyłu (mruczał słowa, znaczy się).

- Co ty tam znowu pleciesz?... - Zapytał Wąs.

"Jak on to robi?" westchnął do siebie Klakson odkładając na bok dopiero co zaczętego wiklinowego hiszpańskiego chłopa tańczącego flamenco w przyciasnych shortach. Jak te które kupił detektywowi na jego - umownie - 40 urodziny. Wyglądał w nich tak...

- W nogi!!! - Krzyk Wąsa wyrwał Klaksona z zamyślenia.

 

Padał deszcz.

W oddali z sypialni torreadora dochodził zrozpaczony, hiszpański krzyk Camilli.

- Nie ma go! Zniknął! Znowu przepadł!

- Proszę się uspokoić - Odparł Wąs - Znajdziemy pani męża!

- Przeszukać dom! - Zaorderowal sam sobie komisarz Hose Rodriguez El Mandatos Don Pardon.

Padał deszcz.

Detektyw Wąs wiedziony (ciekawe czemu...) instynktem udał się na górne piętro. Tam tuż obok sypialni dla slużby ze zdziwieniem spostrzegł nieudacznie zamaskowaną klapę od wyjścia na strych.

- Carramba! - szepnął Rodrigues Hose

-Uwaga godna uwagi! - odszepnął Wąs.

Padał deszcz.

Otworzona z jękiem klapa wpuściła wąski snop światła w którym chaotycznie tańcowały drobinki kurzu który niczym śnieg wścielał strych. W czerni osnutego czarnowdowią pajęczyną strychu ukazało się stojące na samym środku, wielkie pełne poduszek i jaśków, łoże.

Padał deszcz.

Detektyw Wąs, Dr Klakson oraz Rodriguez, z potem na czole, cali w pajęczynach i nerwach zbliżali się ku łożu gdzie w delikatnej poświacie wdzierającego się przez szczeliny dachu światła, pochmurnego po hiszpańsku nieba, dał się widzieć zarys postaci. Napięcie rosło wraz z jednostajnym szumem... wszak...

Padał deszcz.

Wtem nagły blask błyskawicy na kilka sekund oświetlił ponurą scenerię strychu. Oto przed oczami naszych bohaterów stanął widok zaiste niesamowity. Był to zaginiony torreador, który jak się okazało całymi dniami...

byczył się na strychu...

A deszcz, padał....

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Anonim 19.03.2017
    :)
    555555555.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania