Pełnia mocy (1)
Lysa
Lysa leniwie otworzyła oczy, by zobaczyć, że owce uciekły jej nad strumień. Pies leżał leniwie i łapał muchy. Lysa uwielbiała gorący lipiec w górach. Spojrzała w słońce i zerwała się. Jeżeli mają dotrzeć do kolejnej bacówki muszą ruszać.
Pasterze z kraju Mush, jak i z całego kontynentu Ree przechodzili przez masyw górski na Ziemi Niczyjej każdego roku, by sprzedać owce i wełnę na targu. Na każdy dzień wędrówki przypadała jedna bacówka. Jeżeli pasterz nie zdążył do niej dotrzeć przed zmierzchem zostawał na zewnątrz skazany na łaskę i niełaskę dzikich zwierząt.
Lysie zupełnie nie uśmiechało się podróżować w taki upał, ale nie zamierzała zostać w tej dziczy w nocy. Słyszała historię o swoim ojcu i siostrze bliźniaczce, którzy próbując przedostać się przez góry zostali pożarci przez niedźwiedzie. Sama była wtedy chora, więc została pod opieką swojej macochy. Niespodziewanie jedna z owiec zabeczała przejmująco. Pies zawarczał i nagle padł ze strzałą wbitą w szyję. Lysa obejrzała się z przerażeniem i zobaczyła pięciu strzelców stojących na skale, sto metrów od niej. Jeden z nich naciągnął strzałę, ale zanim wystrzelił spadł ze skały. Pozostali spadli chwilę po nim. Natomiast zza skały… Lysa przełknęła nerwowo ślinę. Chwyciła swój kij i przygotowała się do walki. W jej stronę jechała postać na ogromnym karym koniu. Pastuszka słyszała opowieści o demonach z Dzikich Krain, które mogły przybrać dowolną postać, a zabicie człowieka było dla nich równie łatwe jak zabicie muchy. Lysa odwróciła się i ruszyła szybkim biegiem. Nagle coś związało jej nogi i przewróciło na ziemię. W ustach czuła krew, a w nosie zakręciło jej się od smrodu magii. Postać nadal się zbliżała, pochłaniając światło. Lysa szarpnęła się i ostatni raz spróbowała ucieczki.
-Chcesz zginąć? –wywarczał napastnik –nie ruszaj się albo poderżnę ci gardło.
Lysa znieruchomiała.
-Kim jesteś? –wyszeptała wreszcie, głosem cichszym od podmuchu wiatru –dlaczego uratowałeś mi życie? Czcz… czy będę mogła wrócić do domu?
Demon wydał z siebie dziwny odgłos i Lysa dopiero po chwili zorientowała się, że to śmiech.
-Jesteś głupia jak każdy pasterz, dziewucho. Pewnie się pomylili. Nie po ciebie miałam jechać. Rusz się albo zginiesz.
Lysa chwyciła się jego ręki i usiadła na szyi ogromnego konia. Ruszyli powolnym stępem.
-Jeździłaś kiedyś na koniu dziewucho?
-Raz. –Lysa nie wspomniała, że był to osioł. Odwróciła głowę i zaczęła się wpatrywać w ciemność pod kapturem –i nie nazywaj mnie dziewuchą.
-Bo co? –spytał wyzywająco demon –nie spadnij.
Lysa krzyknęła rozpaczliwie, gdy koń ruszył galopem po stromych zboczach góry. Jedynym głosem był głuchy tętent kopyt. I nic poza tym.
Fareya
Margot ostrożnie schodziła po stromych schodach Szarej Wieży. Ręce drżały jej z wysiłku od trzymania ogromnego garnka z gulaszem. Ogromne łańcuchy na kostkach również nie ułatwiały jej zadania.
-Margot! –rozległ się krzyk –gdzie jest ta przeklęta dziewczyna?
Margot zacisnęła powieki i zatrzymała się. Krzyknęła głośno:
-Tu jestem!
-Kazałem ci się do siebie zwracać mój panie –warknął mężczyzna wchodzący po schodach –naprawdę jesteś tak tępa?
-Wybacz, mój panie –rzekła.
-Chciałem ci tylko przypomnieć, że dzisiaj mija twoje dwunaste lato.
Margot z wrażenia prawie upuściła kocioł. Zupełnie o tym zapomniała.
-Dziękuję za przypomnienie, mój panie. Jeżeli mogę spytać…
-Nie możesz –warknął opasły mężczyzna – przepuść mnie, spieszę się do lorda Otwallona.
Margot spuściła wzrok i wcisnęła się w ścianę, by go przepuścić. Owionęła ją woń obrzydliwie słodkich perfum. Gdy przeszedł, dziewczynka chwyciła znowu kocioł i rozpoczęła powolną wędrówkę w dół schodów.
Margot była daleką krewną ostatniego prawowitego króla Kakii. Była córką kuzynki jego bratanka, więc jej krew była mocno rozrzedzona, ale jako ostatnia z rodziny królewskiej miała prawo do tronu. Gdy sześć lat temu uzurpator zabił jej rodzinę, lord Leison postanowił wziąć ją pod opiekę. Przy czym opieka sprowadzała się do uczynienia z niej niewolnicy. Prawdziwe imię Margot brzmiało Fareya, z domu Daenów. Dziewczynka spędziła tylko sześć lat na dworze, więc nie była dobrze wykształcona. Cóż, nie przeszkadzało jej to w usługiwaniu w kuchni, więc nie marudziła.
Po pięciu minutach wreszcie dotarła do kuchni. Postawiła z trudem gar na ziemi i wyprostowała się.
-Czego chcesz? –warknął ogromny kucharz z wąsami wielkimi jak skrzydła ptaków.
-Lllordowi Morrenowi nie sssmakuje gulaszsz – wydusiła przerażona dziewczynka i szybko czmychnęła.
Wyszła na chłodny dziedziniec. W odległym kącie dostrzegła Jojla, który czyścił ogromnego siwka jednego z dowódców wojskowych. Powoli do niego pokuśtykała.
-Tu jest jeszcze brudno, głupi chłopcze –huknęła donośnym głosem na chłopaka, który aż się skulił.
-Margot! –krzyknął, gdy ją rozpoznał –czemu mnie straszysz?
-A czemu nie?
-Wszystkiego najlepszego! –krzyknął i mocno ją uścisnął.
Jojl był koniuszym i jej najlepszym przyjacielem. Chłopak osiągnął już pełnoletniość, ponieważ szesnaste lato jego życia już minęło. Ciągle jej o tym przypominał.
-Pamiętałeś? –spytała zdziwiona –ja sama nie pamiętałam.
-Coś tam mi świta –uśmiechnął się z przekąsem i odwrócił się do ogromnego rumaka- wybacz Mar, ale muszę wrócić do pracy i sądzę, że ty też.
Księżniczka wpatrywała się w niego ogromnymi, płonącymi oczami. Każdy członek rodziny królewskiej miał oczy koloru płynnego złota.
-Jo, pamiętasz co działo się sześć lat temu, prawda?
-Nie zadawaj głupich pytań. Oczywiście, że pamiętam. Tron przejął uzurpator.
-Wyrżnął ich wszystkich.
-Kogo? Twoją rodzinę? Moją też.
-Moja imię nie brzmi Margot –powiedziała. Musiała mu wreszcie powiedzieć.
-A jak? –parsknął chłopak i odwrócił się do niej. –Wybacz Mar, ale…
-Spójrz na moje oczy –przerwała mu –no spójrz.
-Co u diabła –nagle znieruchomiał –Mar, co? To przecież niemożliwe.
-Moje imię to nie Margot. Nazywam się Fareya Daen i jestem prawowitą spadkobierczynią tronu, jako ostatni krewny króla. Nie wygadaj się. – odwróciła się i pokuśtykała w stronę wieży.
.
.
.
A i oto książka fantasy! Wstawiać dalszą część?
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania