Poprzednie częściPiciorys jego

Piciorys

Nazywam się Maciej i jestem alkoholikiem. Urodziłem się dwunastego marca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku w Prudniku jako syn pierworodny Krystyny i Juliusza Henryka. Mam młodszą o dziewiętnaście lat siostrę Ewę, która pracuje jako montażystka filmowa. Rodzicie są z zawodu nauczycielami. Prócz rodziców, wychowywali mnie także dziadkowie, którzy mieszkali początkowo w Racławicach Śląskich. Racławia zajmuje w moim życiu miejsce szczególne, zapewne za sprawą niezwykle udanego dzieciństwa, z którym wiąże się mnóstwo beztroskich, barwnych i intrygujących wspomnień. Ogólnie rzecz biorąc w domu się nie piło i nie przypominam sobie, by nasza rodzina składała się z osób uzależnionych od alkoholu.

W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym, w wieku trzynastu lat, przeprowadziłem się do Wrocławia, co było dla mnie wielkim szokiem, i zacząłem uczęszczać do Liceum Muzycznego przy ulicy Łowieckiej. Nauka w szkole, która trwała do roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego, była niezwykle stresująca, ale towarzystwo – wspaniałe. Często, by się odprężyć, wyjeżdżaliśmy do Sulistrowiczek albo Kudowy na imprezy, podczas których wódka lała się strumieniami. Również w dni powszednie chadzałem z jednym z kolegów z klasy na piwo podczas długiej przerwy, a tuż przed zajęciami z historii muzyki. Wszystko to jednak było niewinne i mieściło się w granicach normy.

W latach tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt sześć – dwa tysiące jeden studiowałem kompozycję na Akademii Muzycznej we Wrocławiu, a alkohol był w moim życiu nieobecny. Pojawił się dopiero w dwa tysiące trzecim wraz z pierwszą pracą w charakterze nauczyciela muzyki i kapelmistrza orkiestry dętej. Mieszkałem wówczas początkowo w Wołowie, a następnie w Lubiążu, a tradycją stały się ogniska z nieco młodszymi kolegami, podczas których raczyliśmy się tanim winem, rozmawialiśmy i snuliśmy plany na przyszłość. I to także było raczej niegroźne i mieściło się w tak zwanej normie.

W dwa tysiące czwartym wylądowałem w Ustroniu Morskim, gdzie rozpocząłem pracę jako nauczyciel, a w dwa tysiące szóstym w Barcelonie, w której spędziłem prawie rok, ucząc się hiszpańskiego i kelnerując. Poiłem się wtedy bez limitów sangriją oraz cervesą.

W dwa tysiące siódmym przebywałem we Włoszech w Colle di Val d'Elsa w rodzinie plantatorów, gdzie nie stroniłem od miejscowego wina. Wyjechałem tam, by uczyć się włoskiego i odnaleźć miejsce kręcenia filmu „Io ballo da sola” („Ukryte pragnienia”).

W tym samym roku powróciłem do Polski i zamieszkałem w kołobrzeskim Podczalu, gdzie po raz pierwszy zacząłem limitować sobie piwo i wino. Wino piłem sporadycznie, to jest raz na tydzień, wieczorami, a piwo (tylko jedno) podczas popołudniowych spacerów. Jednak spokój i stabilizacja nie trwały długo.

Jeszcze przed dwa tysiące dziesiątym wpadłem w złe towarzystwo i zacząłem pić jak szalony. Nie zliczę powrotów z nowym kumplem – Zygim z pub-ów po nocy albo wyjść z gronem pedagogicznym Zespołu Szkół Morskich do kołobrzeskich tawern. Znów alkohol lał się hektolitrami, jednak najgorsze miało dopiero nastąpić.

W tym czasie wpadłem na pomysł parodniowych abstynencji, po to tylko, by móc dać sobie w palnik czwartego lub piątego dnia niepicia. Zainicjowałem wieczory filmowe, podczas których dudliłem na raz osiem albo dziewięć piw.

W dwa tysiące trzynastym wyniosłem się na dobre znad morza i zamieszkałem w Górkach Wielkich na Śląsku Cieszyńskim, gdzie poznałem Adasia z Krakowa, z którym chodziłem po górach i obalałem piwo za piwem. Często udawaliśmy się razem na borówki albo w sąsiedni Beskid Żywiecki, tankując całymi dniami.

W latach dwa tysiące czternaście – dwa tysiące dziewiętnaście pomieszkiwałem po trosze w Slough pod Londynem, a po trosze w Górkach. Nigdy nie zapomnę odysei alkoholowych po Londynie tuż przed występem, grywałem wtedy bowiem bluesa i rocka progresywnego w pub-ach wraz z Danem Razą i Stevenem Hughes'em.

Po pandemii wróciłem na dobre do ojczyzny i osiadłem we Wrocławiu. Nadal jednak zdarzało mi się odbywać górskie wycieczki, podczas których w sposób niekontrolowany piłem browary. Do najbardziej niezapomnianych eskapad, które mogły zakończyć się tragicznie, należą:

– dwudniowe wyjście do Koniakowa, podczas którego piłem piwo i wódkę,

– trzydniowy wypad w Beskidy podczas trwania dziadów żywieckich, gdzie w ruch poszedł ajerkoniak,

– wypad z Kudowy przez Ptasznika do Skrzynki i spanie w jednej z ambon (przebiegu tego wypadu w ogóle nie zarejestrowałem, a raczyłem się wtedy piwkiem-paliwkiem),

– wypad do Międzygórza i spędzenie nocy pod chmurką w miejscu, w którym natknąłem się rano na dziki (piłem wtedy spore ilości chmielowego napoju; na szczęście dziki okazały się nader płochliwymi stworzeniami i wystarczyło tylko powiedzieć „siup, siup”, a już ich nie było),

– wycieczka z Gorzanowa przez Wapniarkę aż do samego Stronia Śląskiego z piwem – ma się rozumieć – w dłoni.

Pozostałe mocno zakrapianie wyjazdy to między innymi:

– wizyta u harcerzy w Marianówce,

– wakacyjny wyjazd do kolegi akordeonisty na Słowację i do Czech połączony z muzykowaniem ulicznym,

– staż w schronisku peteteka na Hali Miziowej,

– staż w schronisku peteteka „Jagodno”.

Alkohol nie odcisnął trwałego śladu na moim zdrowiu; nadal jestem honorowym dawcą krwi. Natomiast co najmniej dwukrotnie najadłem się za jego sprawą wstydu: za pierwszym razem w Głubczycach, gdzie bawiłem (się) u ojca, i za drugim razem w Holandii, gdzie przebywałem na saksach. Również z prawem nie miałem nigdy na pieńku. Jeśli chodzi o zmianę tolerancji na alkohol, to nie zaobserwowałem u siebie żadnej różnicy, a moim ulubionym trunkiem pozostaje już od wielu lat piwo. Obecnie leczę się w Dziennym Oddziale Terapii Uzależnień we Wrocławiu. Terapię zainicjowałem w dwa tysiące dwudziestym trzecim.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Józef Kemilk 4 miesiące temu
    Taki faktycznie życiorys.
    Dziwne, że tolerancja na alkohol nie zmieniła się, no i co z ciałem, twarzą, kondycją
    Pozdrawiam
  • maciekzolnowski 4 miesiące temu
    Dzięki, Józef, za komentarz. Niełatwo było to napisać, wyrzucić z siebie. Tak, masz rację, to dziwne, że tolerancja nie uległa zmianie. Zdrówko! ;) M
  • Józef Kemilk 4 miesiące temu
    Alkohol jednak szkodzi, a młodość jest go spragniona, no a później kłopot.
    Dobrze, że wyrzuciłeś z siebie. Dobrego 2024 r
  • maciekzolnowski 4 miesiące temu
    Dobrego również! MZ:)
  • il cuore 4 miesiące temu
    Ryzykowne ale odważne, zapewne ma powiązanie z formą terapii.
    W środowisku muzycznym; podróże, koncerty, imprezy towarzyszące – takie rzeczy i życie nie są unikatem, poznałem kiedyś gościa, który rozwiązał sprawę w ten sposób, że został muzykiem sesyjnym /tzw. dziwką jak mówią w tey branży/ i tym samym ustabilizował swoje życie. Poza tym praca w studio daje większe możliwości rozwoju zdolności twórczych.
    Luknołem se w necie na tych dwóch i wnioskuję, że grałeś multi albo bas.
    cul8r
  • maciekzolnowski 4 miesiące temu
    "Poza tym praca w studio daje większe możliwości rozwoju zdolności twórczych". To zdecydowanie lepsz opcja dla mnie. Dzięki za odwiedziny i pozostawienie śladu, Cul8r. Pozdrawiam, MZ:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania