Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Pieśń Wygnania - Rozdział 1 - Ucieczka z Imperium (Cz.1)

Nad skrytą pod zasłoną nocy i duszącego dymu stolicą rozprzestrzeniała się niepokojąca burza.

Krople kwaśnego deszczu spadały tysiącami na pochyłe dachy zbierając się w grube strumienie, a następnie zlatywały ciężko na mniej czujnych lub obojętnych z przemoczenia przechodniów w ciemnych ortalionowych płaszczach kroczących po górnych piętrach ulic. Woda przelewała się po drogach pozostawiając szerokie kałuże. Depczące po nich setki gumowych podeszw, końskich kopyt czy kół wozów skutecznie rozchlapywały ciecz po wszystkich zakamarkach, które jakimś cudem nie były jeszcze całkiem mokre. Ulice zamieniłyby się w akweny, gdyby część wody nie spływała do studzienek kanalizacyjnych, ulatując dalej masywnymi miedzianymi rurami umocowanymi przy ścianach budynków na dolnych poziomach. Tam zazwyczaj byłoby zupełnie ciemno jak w podziemnych tunelach, gdyby nie sporadyczne wolne przestrzenie między blokami domów, a gdzie nie gdzie boczne alejki z widokiem na panoramę oddalonych części miasta przeciętego wstęgami rzeki. Teraz z kolei jedyne światło dawały rozpalone latarnie naftowe i lampy trzymane w rękach lub przytroczone przy pasach przechodniów. Oświetlały one bruk pełen walających się karteczek reklamowych, ogłoszeniowych, ubliżających niekompetentnej władzy czy nawet zachęcających do rewolucji. Obawiano się choćby zerkać na nie spod kapturów, z powodu przezornych, czyhających w cieniach funkcjonariuszy w pełnych rynsztunkach, gotowych do podjęcia interwencji przy najmniejszym podejrzeniu złamania prawa zagrażającemu ładowi publicznemu. Wtedy robiło się na tyle nieciekawie, że nawet tłumy nie miały ochoty przyglądać się pokazowi, by przypadkiem nie stali się jego smutną częścią.

 

Prędkim krokiem, starając się przechodzić możliwie najbardziej okrężną drogą, Dean zmierzał ku celowi. Skręcił w jedną z wąskich uliczek, przeszedł przez wyciętą wcześniej dziurę wewnątrz drucianego płotu, a za nią do zapomnianego nie dobudowanego magazynu. W jednym z pomieszczeń pod plandeką kryło się wykopane przejście prowadzące do kanałów. Wskoczył w głębiny cuchnącego korytarza. Długie gumiaki do kolan niemal w całości pokryły się brudną wodą. Szedł tak przez pół kilometra, aż napotkał drabinę prowadzącą do meliny bezdomnych. Następnie chcąc wyjść z zaułka, w którym po chwili się znalazł, usłyszał głosy. Tuż przed nim, przez plac przechodził dwuosobowy patrol strażników głośno śmiejących się z przed chwilą opowiedzianej anegdotki, przy czym jeden z nich wymachiwał stanowczo metalowymi pałką niby zadając komuś w powietrzu ciosy. By nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, Dean zatoczył się, udając mocno wstawionego. Moment później głosy zniknęły w oddali, dając możliwość przejścia dalej. Minął jeszcze parę bocznych przecznic, kilka przejść między oknami parterowych mieszkań i był niemal na miejscu.

 

Po niewielkim pokoju rozległ się krzyk bólu. Dwie kobiety były w trakcie odbierania porodu. Młodsza, zabierała z głowy rodzącej mokre od potu ręczniki oraz te zakrwawione i kierowała się w stronę nagrzewanego nad paleniskiem kociołka z deszczówką. Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Dziewczyna zlękła się przez moment, omal nie upuszczając materiałów. W pośpiechu oswobodziła ręce i podeszła do wyjścia.

- Kto puka?

- To ja, Dean, otwórz mi szybko.

W głosie faktycznie rozpoznawała swojego brata, rozsunęła więc zasuwę i poluzowała łańcuch. Do środka cały przemoczony wszedł dorosły mężczyzna z bujną czarną brodą i szarymi spiętymi z tyłu włosami. Marcela pomogła bratu zdjąć mokry płaszcz, dostrzegła w jego oczach rzadko spotykaną niepewność.

- Coś poszło nie tak? - spytała, obawiając się co jej zaraz odpowie.

Ten wzdrygnął się na chwilę, jakby przypomniał sobie nagle coś bardzo złego.

- Alev nie żyje.

Odruchowo złapała się za usta chcąc stłamsić pisk połączony z napływającymi do oczu łzami. Dean dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że powiedział to za mało delikatnie. Była to dla niego kolejna cegiełka do ściany stresu rozrastającej się w jego ciele.

- Jak to się stało? - zapytała stłumionym od smutku głosem.

- Poszedłem, by go tutaj przyprowadzić, jednak gdy już miałem wejść do jego domu… - ugryzł się w język. Przecież nie powie jej, że próbując wejść przez okno na dachu zobaczył, jak straż usiłuje wyciągnąć z niego informacje torturami. Przez gardło by mu nawet nie przeszło przekazać jej, że Alev po kolejnym uciętym palcu i wydłubanym oku złamał się i zdradził ich plan. Dean go nie winił, sam nie wiedział, jak zareagowałby po takim cierpieniu. Po odbytym przesłuchaniu przebili biedakowi serce i wywlekli do wozu, by mógł spocząć w jakimś rowie poza miastem. Gdyby chłopak wytrzymał jeszcze trochę, zostałyby zabrany do aresztu śledczego i mógłby jeszcze żyć, jednak gdy powiedział już wszystko o czym wiedział, stał się kolejnym nikomu nie potrzebnym zbuntowanym nastolatkiem.

- … to zobaczyłem, jak zabierają jego ciało - nie przychodził mu do głowy łagodniejszy sposób ujęcia tych słów.

Oczy siostry zaszkliły się, a twarz w całości zaczerwieniła. Po pokoju znów rozszedł się krzyk. Dean rozejrzał w poszukiwaniu źródła głosu i przeraził się tym, co zobaczył.

- O nie. O nie nie nie nie… Tylko nie teraz! To nie miało tak wyglądać.

- Marcela, gdzie są te ręczniki!? - odezwała się druga, starsza kobieta prowadząca zabieg.

Dziewczyna otrząsnęła się, odpowiedziała, że już idzie i zwróciła się znów w stronę brata.

- Wszyscy, o których prosiłeś już przybyli, a twoi przyjaciele czekają na dole. Ja...wiem, braciszku, że jest Ci teraz trudno i nie wyobrażam sobie być na twoim miejscu, ale musisz być silny. Dla dobra twojego, twojej rodziny, przyjaciół i wszystkich ludzi, których chcesz uratować. Teraz musisz zapomnieć, że jesteś człowiekiem, wyłączyć wszelkie emocje i skupić się tylko na najbliższych godzinach. Potem już wszystko będzie…

- Marcela! - odezwała się staruszka, tym razem głośniej i bardziej stanowczo.

- ...wszystko będzie dobrze - dokończyła i przytuliła brata.

- Zrobię jak mówisz, siostro. Dziękuję. Idź i zajmij się moją żoną - prędko odwzajemnił uścisk, wraz z rozluźnieniem rąk starając się wylać z siebie każdą kroplę uczuć i stać się niczym skała.

Marcela wróciła do swojego zadania, a Dean rozejrzał się po pomieszczeniu. Oczy zdążyły już przyzwyczaić się do ciemności, przez co dostrzegł dwa tuziny przestraszonych ludzi, którzy tak jak on tej nocy chcieli uciec ze stolicy.

 

Drzwi do piwnicy zostały otwarte na oścież, wszyscy na dole odwrócili się w ich kierunku, dostrzegając swojego druha i partnera w zbrodni.

- Dean! Myśleliśmy, że już dałeś sobie z tym wszystkim siana, zwinąłeś się samemu i zbijasz bąki nad morzem! - odezwał się najwyższy i najszczuplejszy, Cello.

- Czemu kazałeś nam tak niezapowiedzianie przyjść i to jeszcze w gotowości? Przecież jutro nasz wielki dzień - dodał grubszy przyjaciel, zwany Borisem.

- Uciekamy dzisiaj - stwierdził krótko i stanowczo Dean.

Wszystkim wewnątrz nagle zrzedły miny.

- Jak to dzisiaj? Czemu? Nie jesteśmy przecież gotowi, jeśli nie podążymy za planem wprowadzimy zamieszanie i tylko damy się zabić - wtrącił Erun, długowłosy i silny.

- Nie mamy innego wyjścia. Musimy natychmiast ruszać.

Boris, Cello i Erun wymienili się spojrzeniami, czekając, aż któryś coś powie.

- Alev zdradził straży nasz plan. Mogą tu być w każdej sekundzie.

- Że co ten kretyn zrobił!? Wiedziałem, wiedziałem, żeby nie wtajemniczać tego żółtodzioba w szczegóły! - wybuchł Boris jakby mając Deanowi za złe, że powiedział prawdę.

- Uspokój się - powiedział Cello. - Alev musiał z nami iść. Jest szwagrem Deana, a rodziny się nie zostawia. Poza tym jedyny miał dostęp do listy patroli straży w mieście, a taka wiedza okazuje się pomocna, gdy trzeba przekraść się niepostrzeżenie w prawie 30 osób - następnie zwrócił się do Deana - czy zanim dowiedziałeś się o jego zdradzie, dał ci chociaż listę?

- Nie miał okazji, straż go zabiła, nim do niego dotarłem.

- No to faktycznie, mamy mało czasu - uznał Boris, próbując się uspokoić.

- Dobra, postarajmy się dostosować plan do zaistniałej sytuacji i zbierajmy się zanim przybędą tutaj nieproszeni goście.

Ktoś z góry otworzył drzwi. Był to mały chłopiec.

- Tenkaj! - zawołał Dean i podbiegł do syna - wróć do salonu, przygotuj swoje rzeczy, zaraz wychodzimy na wycieczkę.

- Wszyscy są smutni. Mama krzyczy i chyba ją boli, a ty jak przyszedłeś mnie nie przytuliłeś.

Emocje znów zaczęły wracać. Jego mały syn czuł się przestraszony i odrzucony. Jego ukochana w bólach i w samotności rodziła mu dziecko, przy czym nawet nie mógł jej towarzyszyć, ponieważ chciał, by żyło dłużej niż kilka minut i na pewno nie w takim miejscu.

- Synku, nasza wycieczka wymaga paru przygotowań, żeby nikomu nie stała się krzywda. Tatuś przez to musi zająć się wieloma rzeczami. Idź do naszego składziku, weź stamtąd wszystkie pajdki chleba, jakie znajdziesz w worku i podziel się nimi z każdym gościem, wtedy pomożesz taciei w pracy i mamusi spokojniej urodzić Twoją siostrzyczkę albo braciszka.

- Tato, ja nie chce iść na tą wycieczkę. Wolę zostać w domu.

- Wiem, że na razie to wszystko zapowiada się smutno i nudno, ale uwierz tatusiowi. To będzie najlepsza wycieczka w twoim życiu. Pójdziemy tam, gdzie nie pada brudny deszcz, gdzie poznasz inne dzieci w twoim wieku i będziecie mogli całymi dniami biegać po lesie w świetle słońca. Możliwe, że jak się spiszesz, dostaniesz własnego psa.

- Mojego własnego? Będę mógł go nazwać i się z nim bawić i go karmić?

- Wszystko, co będziesz chciał. To będzie twój przyjaciel.

- Tak! Już nie mogę się doczekać! Tylko nie bądźcie już smutni.

- Nie jesteśmy. Po prostu dużo teraz się dzieje i dorośli muszą się skupić. Idź już, bo bardzo chcę po wszystkim pobawić się z tobą w Berka Orzełka.

Pocałował podekscytowanego syna w czoło i mocno przytulił. Obrócił go w stronę wyjścia i pchnął leciutko przed siebie.

Znów stał się skałą.

Usłyszał głośne pukanie w drzwi wejściowe w salonie. Drużyna na dole powoli wyciągnęła swoje bronie. Mieli je w pogotowiu.

Dean wskazał ręką, by zachowali spokój.

- To na pewno Frorian, tylko jego brakuje. Zajmę się tym, ustalcie plan, zaraz zejdę.

Dean podszedł na górę w stronę drzwi, za którymi rozległo się ponownie pukanie i chichot.

- Puk puk - odezwała się osoba po drugiej stronie, gdy tylko usłyszała, jak podchodzi Dean.

- Proszę spierdalać - Dean odpowiedział najgrzeczniej, jak mógł.

- Zepsułeś mi żart, Dean! To ja, Frorian.

- Jak jesteś Frorianem, pewnie znasz hasło.

- Hasło? Jakie hasło? Znów ustaliliście coś z chłopakami beze mnie?

- Nie ma hasła, nie ma wejścia.

- Czekaj! No nie wiem…Cierń. Węgorz? Psiakrew, bóbr?

Drzwi zostały otwarte, a w ich framudze stanął szeroki w barach rudowłosy z głupkowatą miną, którą nadrabiał prostymi białymi zębami i błękitnymi jak diament oczami.

- O cholera. Trafiłem? Które słowo było właściwe? Nie gadaj, że bóbr!

- Pozwoliłem ci znaleźć kolejną szansę do zrobienia żartu, ale ją zepsułeś, więc jestesmy kwita. Śledził cię ktoś?

- A kto miałby mnie śledzić? Przez ostatni czas jesteśmy chyba jedynymi wariatami chodzącymi po takim deszczu.

- I to właśnie może wydać się komuś podejrzane, właź.

Nikogo już nie brakowało. Wystarczyło dopiąć szczegóły planu na ostatni guzik i przejść do czynów.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • krajew34 25.09.2019
    Mam mały problem z tym tekstem, nie mogę się w niego wczuć. Wstęp trochę przydługi i nie wprowadza zbytnio w świat. Oczywiście Imperium, no, ale co w związku z tym? Czy jest to świat średniowieczny? (Wtedy gumiaki odpadają), czy bardziej współczesne lub inne realia. Nie skreślam jednak utworu, w końcu nie widzę większych błędów (choć w edycji jestem osłem), masz czwórkę ode mnie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania