Poprzednie częściPod Zielonym Ludzikiem. Część 2

Pod Zielonym Ludzikiem. Część 3

Szliśmy holem motelu „Pod Zielonym Ludzikiem”. Dziewczyna szła pierwsza, ja tuż za nią. Korytarz wydawał się nienaturalnie długi. Kiedy dochodziliśmy do jego końca, moja przewodniczka nagle zatrzymała się przy drzwiach, na których widniał metalowy numer osiemnaście. Otworzyła je kluczem, po czym weszliśmy do środka. Zamykając za sobą ciężkie drzwi poczułem delikatne ukłucie w uszach.

- Dźwiękoszczelne pomieszczenie- pomyślałem.

 

W pokoju panował mrok. Dopiero po zapaleniu światła można było rozejrzeć się po nim. Moją uwagę przykuło ogromne łóżko. Z każdej ze ścian wystawały głowy jeleni spoglądając na mnie swymi martwymi oczyma. Wiedziałem, że to tylko wypchane trofea myśliwych, jednak w tym momencie wydawały mi się one żywe, patrzące w głąb mej duszy, mówiące „uciekaj”.

- Reja.

- Co? - spytałem wytrącony z zamyślenia

- Tak na mnie mówią. Będziesz musiał znać mój pseudonim.

- Myślałem, że mi tego nie zdradzisz. Po co mi to mówisz?

- Mówię ci to teraz, kiedy jeszcze masz w miarę jasny umysł. Później możesz nie zapamiętać.

- Co będzie później? - spytałem i znów usłyszałem głosy jeleni w mojej głowie „uciekaj”.

 

Dziewczyna podeszła do ogromnego łózka, włożyła klucz od dolnej strony wezgłowia. Po chwili słychać było gdzieś z dołu jak jakiś mechanizm mozolnie zaczyna pracować. Część posadzki, na której stało łózko powoli oddzieliła się od reszty podłogi. Okazało się, że łóżko jest niczym innym jak zamaskowanymi drzwiami do ukrytych podziemi, które właśnie zaczęły się otwierać. Z wnętrza zionęło chłodem i nieprzeniknioną ciemnością. Wpatrywałem się w tą otchłań z otwartymi ze zdziwienia ustami. Gdy już wrota były szeroko otwarte, dostrzegłem schody prowadzące w dół ku ciemności.

 

Reja nic nie mówiąc spojrzała na mnie wymownie, zapraszając gestem ręki w kierunku ciemnego otworu. Przechodząc przez tajne przejście poczułem zapach stęchlizny. Gdy schodziliśmy po stromych schodach zaczęły zapalać się światła jarzeniówek tuż nad naszymi głowami rozświetlając czerń . Po chwili byliśmy już w wąskim korytarzu, który z pewnością znajdował się w podziemiach Zielonego Ludzika.

Teraz zdałem sobie sprawę, że cały ten zajazd to jakaś mistyfikacja, przykrywka dla jakichś brudnych interesów. Uzmysłowiłem sobie, że przez cały czas pobytu w motelu nie widziałem nikogo poza Reją i barmanką.

 

Szliśmy przed siebie a jarzeniówki rozświetlały się kolejno przed nami, jednak tylko na tyle, żeby można było dostrzec przed sobą około dziesięciu metrów korytarza. Gdy obróciłem się w tył spostrzegłem, że światła za nami gasły, gdy tylko pod nimi przeszliśmy. Co pewien czas mijaliśmy drzwi bez numerów. Po chwili dotarliśmy do jakiegoś skrzyżowania. Patrzyłem nerwowo w każda jego odnogę ale wszędzie było widać tylko gęstą, nieprzenikniona czerń. Dziewczyna skręciła w lewo, po czym dalej prowadziła mnie w głąb czarnego tunelu rozświetlanego tylko i wyłącznie jarzeniówkami umieszczonymi nisko nad naszymi głowami. Podobnych skrzyżowań było jeszcze kilka. Z każdym rozwidleniem mocniej czuć było mdłą stęchliznę a ja coraz bardziej nabierałem pewności że to labirynt.

 

- Wiesz co to jest Mutacznik Tybetański? - spytała dziewczyna przerywając głucha ciszę.

- Nie wiem. Co to? - odparłem.

- W jaskiniach Tybetu występuje pasożytniczy grzyb. Znaleźliśmy go przez przypadek, podczas jednej z eksploracji jaskiń w poszukiwaniu pewnego gatunku jadowitego pająka. Zamiast niego znaleźliśmy nieznany grzyb. Jeden z badaczy podczas badań nad nim skaleczył się i zarodniki dostały się do jego krwi. Po kilku dniach zaczął chorować. Poddaliśmy go obserwacjom i badaniom. To co zobaczyliśmy przerosło nasze wyobrażenia.

Po pewnym czasie od zainfekowania grzybem organizm ludzki zaczyna dawać pierwsze oznaki zakażenia. Pasożyt powoli lecz systematycznie zaczyna atakować mózg, zajmując miejsce na zdrowej tkance.

Stopniowo rozrastają się tam zarodniki, które rozsiewają się po całym ciele ofiary.

Coraz bardziej widoczne są zmiany w jego zachowaniu. Staje się nerwowy, przestaje poznawać bliskich, zamyka się w odosobnieniu, boi się wyjść na zewnątrz. Zaczyna mieć halucynacje, tak przerażające, że ze strachu jego krzyk zamienia się w skowyt i pisk. Zwinięty w kłębek, drżąc na całym ciele cierpi katusze, błagając głośno żeby halucynacje ustąpiły. Niestety, potem jest już tylko gorzej.

 

Pasożyt zaczyna przejmować kontrole nad całym organizmem. Ofiara najpierw traci czucie w dłoniach i stopach, bo tam w pierwszej kolejności grzyb rozkłada tkanki ludzkie dosłownie żywcem je mumifikując.

Zdajesz sobie sprawę jakie cierpienia musi przeżywać człowiek kiedy w pełni zacznie się proces mumifikacji jego ciała? Nieszczęśnik odchodzi od zmysłów. Miota się z bólu nie mając już kontroli nad swoim ciałem. W końcu coś mówi mu, że jedyne ukojenie znajdzie wchodząc na dach wysokiego budynku lub góry. Człowiek, który jest już w połowie grzybem z rozpoczętym procesem mumifikacji, wdrapuje się jak może najwyżej w nadziei znalezienia ulgi od cierpienia. Gdy już uda mu się wejść dostatecznie wysoko, ledwo dysząc, upada bezsilnie na szczycie swej Golgoty. Teraz już tylko pozostaje mu w strasznych męczarniach czekać aż proces mumifikacji się dopełni. Nie może już się ruszać, może tylko cierpieć katusze będąc świadomym, że zamienia się żywcem w mumię. Przestaje widzieć, bo jego oczy zamieniają się w grzyba, pokrywającego coraz bardziej oczodoły. Z jego ust wyrasta łodyga. Pół człowiek, pół grzyb zaczyna wchodzić w ostatnią fazę przeistaczania.

Nagle czuje, że coś zaczyna z dużą siłą napierać na jego płat czołowy. Nigdy w życiu nie czuł takiego cierpienia. Niemożliwy do zniesienia ból narasta. Sekundy wydaja się być nieskończonością. Ofiara dałaby w tej chwili wszystko za szybką śmierć, żeby to już się skończyło. W końcu pasożyt wyrastając z mózgu rozrywa płat czołowy człowieka, dając mu tym samym ubłaganą śmierć. Grzyb, niczym gruba łodyga wyrasta jeszcze na pół metra w górę z martwego, już zmumifikowanego człowieka. Na czubku łodygi rozrasta się bulwa, która po jakimś czasie pęka rozsiewając pasożytnicze zarodniki. Niesione wiatrem mają tylko jeden cel - dostać się do nowego organizmu.

 

Przerwała na dłuższą chwilę, spoglądając przenikliwie w moje oczy. W blasku migoczących jarzeniówek dostrzegłem, że w jej wzroku widać było jakby zaciekawienie.

 

- Widziałam wiele razy ludzi na dachach z rozerwaną od środka czaszką, z wystającym z niej grzybem - ciągnęła dalej. - Zmumifikowane ciała zabieramy do naszych laboratoriów i poddajemy badaniom.

Słuchając okropnej opowieści dziewczyny zrobiło mi się niedobrze. Znów pojawił się w mojej głowie głos jeleni „uciekaj”. Jednak nawet gdybym chciał teraz uciec z podziemnego labiryntu i tak bym nie wiedział w którą stronę iść.

Po jakimś czasie doszliśmy do kolejnego skrzyżowania. Patrzyłem nerwowo w każdą jego odnogę ale wszędzie było widać tylko gęstą, nieprzeniknioną czerń.

Reja skręciła w prawo. Po jakimś czasie doszliśmy do kolejnych drzwi bez numeru.

 

- To tutaj. Za tymi drzwiami zobaczysz coś co zmieni twoje życie – powiedziała. - Pożegnaj się z Kansas, Dorotko.

 

Koniec części trzeciej.

Następne częściPod zielonym Ludzikiem cz 6

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania