Poprzednie częściPodróż zaczyna się tutaj #1

Podróż zaczyna się tutaj #2

Siedziała w przytulnej chatce należącej do starej kobiety, która złapała ją w połowie drogi i wielce nalegała, by zaszła do niej. Nie mogła odmówić. Prawdę mówiąc bała się tej okolicy. Dostrzegła, że góry patrolowane są przez wysokich mężczyzn o bladych twarzach, którzy trzymali długie miecze i obserwowali ją z oddali. Wewnętrznie czuła, że nie jest tu mile widziana. Zastanawiała się, czy trafiła do jakiejś wioski przejętej przez sektę, a może to po prostu inscenizacja jednej z gier RPG, w które tak bardzo lubił grać jej brat? Wszystko się skomplikowało w momencie kłótni z Eweliną. To przecież miał być przyjemny wyjazd, który został finalnie zepsuty przez jej wybuch złości i nieszczerość koleżanki. Miała dość. Chciała zadzwonić do mamy, chciała wrócić do domu. Może w tym momencie zachowywała się jak rozpieszczona gówniara, ale nie miała zielonego pojęcia, co mogłaby w takiej sytuacji zrobić.

Otuliła się kocem, który podała jej staruszka i opadła plecami na wykonane z niedźwiedziej skóry obicie fotela. Wzięła w dłoń kubek z ciepłą, parującą substancją. Znowu przyłapała się na tym, że piła coś, czego składu nie znała, a przecież przed tym w pierwszej kolejności ostrzegała ją matka. Mogli przecież dodać do tego jakiegoś narkotyku, a ona by tego nie wyczuła. Mogli ją zamordować! Ta wyprawa przybrała dziwny obrót.

 

-Mówiłaś już jak się nazywasz? - spytała kobieta po chwili milczenia.

 

-Ariela – odparła dziewczyna po chwili wahania. Z jednej strony wciąż czuła niepewność, ale z drugiej ta kobieta uratowała ją przed zgubnym działaniem mrozu i śniegu. Wciąż trzęsła się i miała drgawki, mimo że od parunastu dobrych minut siedziała w izbie, którą ogrzewał starodawny kominek. - Ariela Morgan.

 

Staruszka spojrzała na nią i pokręciła lekko głową. Dziewczyna zastanawiała się, o co jej może chodzić. Ona też jest członkiem tej sekty? A może mama zapisała ją do jakiegoś programu w stylu Mamy Cię i cała ta sytuacja jest jednym, wielkim żartem? Chciała już znać odpowiedzi na nurtujące ją pytania

 

-Wiem, ze trawią cię wątpliwości i wcale mnie to nie dziwi – westchnęła, dorzucając drewna do ognia. - Można powiedzieć, że znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.

 

-Gdzie ja jestem? - szepnęła Arielle, przygryzając wargę.

 

-W małej wiosce o uroczej nazwie Spem Quiete.

 

-Czy to jakiś rezerwat? Prowadzicie tu jakąś inscenizację? A może jesteście sektą?

 

Kobieta przeszła w głąb izby i wróciła po chwili z kolejnym kubkiem wypełnionym parującą cieczą. Gestem nakłoniła ją, by i to wypiła. Ariela nie wiedziała, dlaczego na to wszystko się godzi, ale w głębi ducha miała chyba wrażenie, że za niedługo wszystko się wyjaśni. Wtedy będzie mogła bezpiecznie wrócić do domu.

-Wiem, że to wszystko wydaje się dla ciebie niedorzeczne i w jakimś stopniu przerażające. Tak jak mówiłam znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Nie powinnaś w ogóle tutaj przejść.

 

Dziewczyna prychnęła związując swoje długie, kasztanowe włosy w ciasnego koczka. Nie lubiła jak wpadały jej na twarz, mimo że wiele osób mówiło, że to wygląda uroczo. Arielle była dość urodziwą dziewczyną. Ciemne włosy i równie ciemne oczy, wąskie usta o barwie dojrzałej maliny i mały nosek nadający jej wygląd uroczego prosiaczka.

 

-Czyli sekta!

 

Po raz pierwszy zauważyła cień uśmiechu na twarzy starej kobiety. Z jednej strony oznaczało to, że może nie jest psychopatką, która zamorduje ją z zimną krwią, ale z drugiej niesamowicie irytowała ją ta pobłażliwość, którą dostyrzegała w jej spojrzeniu. Traktowała ją jak niesforne zwierzę, które trzepa doprowadzić do porządku.

 

-Nie moja droga, nie sekta – odpowiedziała jej spokojnie. - Gorzej. Inny wymiar.

 

Ariela spojrzała na nią niepewnie mając nadzieję, że zaraz wskoczą tajniacy z kamerami i krzykną, że to był żart. Nawet odliczała w myślach od dziesięciu do jednego. Policzyła parę razy i z każdym kolejnym razem coraz bardziej się bała. Jaki znów inny wymiar?

 

-Pani zwariowała, przecież to jest normalny świat! - wykrzyczała, gwałtownie podnosząc się z miejsca. - To mój wymiar, mój świat, a nie żadna anomalia!

 

-Tak? - kobieta uniosła brew. - W takim razie powiedz mi, czemu twój telefon nie działa? Czemu nie widzisz nigdzie miejsca, gdzie możesz go podładować? Dlaczego nie mam w chałupie centralnego ogrzewania, ani żadnych sprzętów elektronicznych?

 

-Bo pani zwariowała!

 

Ariela zaczęła przechadzać się po izbie, czując jak krew gotuje jej się w żyłach. W co staruszka z nią pogrywa? Przecież to niemożliwe. Nie ma innych wymiarów, to wszystko bujda! Jednak pewne rzeczy zaczęły układać się w całość. Rzeczywiście telefon rozładował się przy praktycznie pełnej baterii, w karczmie nic o telefonach nie słyszeli i jeszcze te karakany.

 

-Skąd by pani wiedziała o elektronice, telefonach i tym podobnym, gdyby to rzeczywiście był inny wymiar?

 

Staruszka uśmiechnęła się.

 

-Zdziwiłabyś się słysząc jak bardzo jestem poinformowana, ale to już temat na inną rozmowę.

 

Dziewczyna podeszła do okna i w milczeniu obserwowała jak płatki śniegu odbijają się od szklanej powierzchni tworząc na niej piękny, mroźny witraż. Na samą myśl o tym, że w tym momencie mogłaby się błąkać gdzieś po nieznanych terenach, bądź zamarzać zwinięta w kokon robiło jej się niedobrze. Potrzebowała papierosa.

 

-Dobrze, załóżmy, że pani wierzę – mruknęła brunetka. - W takim razie mam dwa pytania.

 

-Wiem, chcesz papierosa – powiedziała kobieta, podając jej drewnianą fajkę nabitą tytoniem. - Niestety nie mamy tego samego, co u was – zresztą sama powinnaś już to dostrzec. Nasz rozwój zatrzymał się parę setek lat temu i nie często zdarza nam się na to narzekać. Nie cierpimy na żadne choroby cywilizacyjne, jedyne co nas martwi to niesforne duszki leśne, które potrafią uprzykrzyć życie. No i ten śnieg. Pada nieprzerwanie od lat.

 

-Czy... - Ariela przystanęła zdziwiona tym, że kobieta wiedziała, o czym myślała. Jej pobyt z każdą upływającą sekundą robi się coraz bardziej dziwny. - Czytasz w myślach?

 

-Nie.

 

-Kim ty do cholery jesteś?!

 

-Spokojnie, moje dziecko. Nie gorączkuj się tak. Usiądź, uspokój się – szepnęła staruszka. Skrzyżowała swoje naznaczone znakiem czasu palce i spojrzała się na nią przenikliwie. - Chyba chcesz dowiedzieć się w jaki sposób tu trafiłaś, prawda?

 

~

 

Camelia White miała racje – śnieg padał tu nie przerwanie, ale najdziwniejszym był fakt, że nie tworzyły się z niego żadne niebezpieczne zaspy, czy lawiny. Siedząc w chacie przy akompaniamencie cichego skwierczenia ognia przyjemnie się patrzyło na widok za oknem. Ariela w pewien pokręcony sposób mogła czuć się tutaj bezpiecznie. Nikt jej nie znał, nikt nie wiedział skąd pochodzi, a skłamała tak gładko, że nawet bystra staruszka nie zwróciła na to uwagi. Wcale nie nazywała się Ariela Morgan, ale to imię i nazwisko ma o wiele lepszy wydźwięk od Katarzyny Floriańskiej. Nikt nie musiał również wiedzieć, że była towarzyską miernotą i nikt nie potrafił zaakceptować jej odmienności. Tu mogła stać się kimkolwiek tylko zechce. Owszem, wiedziała, że czas, gdy zmuszona będzie wrócić kiedyś nadejdzie, ale lepiej skorzystać z profitów niż płakać nad rozlanym mlekiem, czyż nie?

 

-Jeżeli chcesz palić musisz przejść się do miasteczka na dole i zakupić tytoń u Madame Walkim – mruknęła staruszka ślęcząc nad stertami papierów. - Dam ci konia.

 

-Nie – dziewczyna czuła przerażenie na samą m y ś l , że miałaby wsiąść na wielkie, nieprzewidywalne zwierzę, którym miałaby zjechać w dół stromej drogi. Nie, to zbyt ryzykowne. Być może zajmie jej to nieco więcej czasu, ale przynajmniej dotrze i wróci w całości. Owszem, mogła nakarmić, czy oporządzić takie stworzenie, ale za żadne skarby na nie nie wsiądzie. - Przejdę się.

 

Wzięła z haka wbitego w ścianę czarną pelerynę z kapturem i wyszła. Droga była trudniejsza niż jej się wydawało. Mróz, niczym irytująca ciotka, szczypał ją w nos oraz policzki. Otuliła się ramionami i szybkim krokiem zaczęła schodzić ze wzgórza kierując się w miejsce, które uprzednio opisała jej Camelia.

W środku uderzył ją zapach słodkawego kadzidła i bardzo cieniutki głos właścicielki. Jak udało jej się dostrzec rozmawiała z wysokim mężczyzną, którego twarzy nie dane było jej na dany moment ujrzeć. Wydawało jej się, że już wcześniej słyszała ten głos. Niby jakim cudem? - skarciła się w myślach.

Stanęła za mężczyzną i dyskretnie rozejrzała się po wnętrzu. Z prawej strony stał stół z wystawionymi kadzidłami, zaś z prawej – z próbkami tytoniu. Podobnie jak u niej klient miał w czym wybierać. W sumie chyba nie było tutaj tak źle z tym brakiem techniki jak jej się początkowo wydawało. Może ten pobyt wniesie coś do jej nudnego, pozbawionego barw życia?

Stojący przed nią człowiek grzecznie pożegnał się z Madame Walkim i odwrócił się w jej stronę. W tym momencie jej głowa eksplodowała bólem w czystej postaci. Przed oczami zrobiło jej się zupełnie jasno i tylko dzięki temu, że przytrzymała się lady nie zwróciła na siebie niepotrzebnej uwagi upadając. Mężczyzna spojrzał na nią znudzony i salutując dwoma palcami opuścił sklep. W pamięci wciąż miała jednak jego obojętny wyraz twarzy i bliznę rozciągająca się od linii szczęki do łuku brwiowego.

 

-Panienko? Halo, słyszysz mnie?

 

Otrząsnęła się z rozmyślań i zwróciła wzrok w stronę starszej kobiety, do której należał sklep. Poprosiła o wybrany przez nią tytoń i fajkę. Postanowiła, że nie będzie odbierać Camelii przedmiotu, który był niezwykle osobisty i nabędzie swój. Nie wiedziała, jak się jej odpłaci za pomoc, ale miała pewność, że na pewno to zrobi. Posprząta, ugotuje, ale okaże swą wdzięczność.

Zaraz po wyjściu ze sklepu nabiła swoją nową, wykonaną z olchowego drewna fajkę brązowym tytoniem rosnącym na zboczach góry Northy . Był w smaku cierpki i ostry – dosłownie taki jak ceniła.

Nie chciała jeszcze wracać do chaty, miała nadzieję, że Camelia nie obrazi się jak trochę porozgląda się po mieście. Spacerowała tłocznymi uliczkami obserwując wystawione kramy. Można było tu nabyć naprawdę wiele interesujących rzeczy. Kątem oka dostrzegła również, że uliczek i placu głównego pilnują uzbrojeni strażnicy, wokół których roztaczała się pewna aura powagi i respektu.

 

W drodze powrotnej za rękaw szaty złapała ją młoda dziewczyna o oczach, których tęczówki zlały się wraz z białkiem gałek. Przez chwile stała w bezruchu patrząc bezpośrednio na nią, zupełnie tak jakby ją widziała, ale nie powierzchownie tylko dogłębnie, od środka, od strony duszy po czym szepnęła jej coś na ucho i odeszła zostawiając Arielę z mnóstwem pytań bez odpowiedzi.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania