Psychopatka

Rozdział I

 

Po urodzeniu się Lusi w domu zapanował względny spokój. Być może nie był to wcale stan porównywalny do spokoju w domach przeciętnych osób, ale w porównaniu do szopek odstawianych w czasie ciąży, Doris wydawała się ona na czas jakiś zapomnieć o swoich psychopatycznych ciągotach. Nie jestem w stanie uchwycić dokładnie momentu powrotu do poprzedniego stanu – totalnego Armagedonu i wojny. Pewnie był to stopniowy proces i ciężko byłoby zlokalizować jedną sytuację od której wszystko się zaczęło. Zupełnie tak jak z moimi epizodami, zwłaszcza tymi maniakalnymi, zorientowałam się co się dzieje dopiero jak było już źle, a nasza rodzina zdawała się jechać bez trzymanki na rozpędzonym rollercoasterze z popsutymi hamulcami.

Po powrocie z Filipin przez pierwsze kilka tygodni sytuacja w domu była stosunkowo dobra. Około lutego zdarzyło mi się raz wybuchnąć próbując dowiedzieć się od Doris czy umiałaby mi kiedykolwiek współczuć, więc dostając od niej ciągle odpowiedź: „nie wiem o co Ci chodzi” wpadłam w szał i rzuciłam nożem w ścianę. Na pamiątkę tego zdarzenia mamy piękną jajowatą dziurę w ścianie w korytarzu. Ogarnęła mnie olbrzymia chęć odreagowania na własnej skórze, ale opamiętałam się w porę i po tygodniu wszystko wróciło do equilibrium wyjściowego.

Dla tych, którzy nie znają sytuacji szczegółowo zarysuję nieco szkic mojej relacji z Doris, żebym następnie rozpoczęła opis wydarzeń tamtej wiosny. Doris wbrew wszelkim pozorom jest moją prawdziwą matką. Mi samej jest w to ciężko uwierzyć, ale mam na to kilka niezbitych dowodów takich jak akt urodzenia i podobieństwo fizyczne. Z nieznanych nikomu przyczyn moja matka postrzega mnie jako swoją pasierbicę, którą musi znosić z uwagi na męża. Gdyby jego natomiast nie było, to bez żadnych skrupułów wyrzuciłaby mnie z domu (w nadziei, że rachunki za prąd i wodę będą niższe oraz z uwagi na to, że być może uda jej się zaoszczędzić na jedzeniu i w ten sposób mieć więcej pieniędzy na ubrania, buty i torebki).

Jednego wczesnowiosennego popołudnia miał do nas w odwiedziny przyjść Pan P., który lansował się w pierwszej piątce moich ulubionych erudytów tego okresu. W tym czasie, ja urządziłam sobie z kuzynką kolonie ponieważ jej chłopak wyjechał na tydzień – burdel w ciuchach, spanie do południa i filmy Bollywoodzkie. Klasyk.

Ricky znając moją sytuację związaną z Panią Matką czasami próbował wpłynąć na naszą relację w taki sposób, żebym pomyślała, że Doris ma ochotę spędzić ze mną czas z własnej woli. Nigdy nie udało się nikomu mnie do tego przekonać, ale nie jest to najważniejszy detal tej historii. Ricky poprosił Doris o wysłanie do mnie sms’a o tym, że przychodzi do nas Pan P. i czy nie chciałabym przyjechać go posłuchać. Doris sms’a nie wysłała. Oczywiście oficjalna wersja jest taka, że zapomniała. O nieoficjalnej nikt nic nie wie. Traf chciał, że akurat w tym czasie mój turnus kolonii u Natalki się skończył i przyjechałam do domu. Kiedy wjeżdżałam na podjazd rodzina właśnie rozlała zupę. Ricky zauważył, że przyjechałam do domu więc zażartował:

- O, pasierbica przyjechała i nie ma dla niej zupy

W tym momencie Doris wyskoczyła jak poparzona z krzesła, krzyknęła tylko na niego:

- Ty to zawsze musisz dowalić jak tylko można! – i płacząc pobiegła po schodach na górę.

Wtedy ja weszłam niczego nie świadoma do domu. Akurat chciałam z Rickim porozmawiać o projekcie Heartwash, który wtedy był jeszcze w fazie koncepcyjnej. Usiadłam w kuchni przy porzuconej zupie z soczewicy. Zaczęłam mówić o Filipinach, o warsztatach, o prezentacji, o rodzajach umów. Ricky nic się nie odzywał, a gdy skończyłam tłumaczyć odpowiedział:

- Bo matka to się obraziła bo zobaczyłem, że nie ma dla Ciebie obiadu i powiedziałem, że pasierbica przyjechała. Powiedziała, że co ja znowu wymyślam i pobiegła na górę. Ja nie to nie wiem o co to w ogóle chodzi. Co ja znowu takiego zrobiłem?

- Wiesz, że nie ma co przy niej o mnie wspominać bo to drażliwy temat – odpowiedziałam kątem oka widząc jak Doris schodzi na dół do korytarza i zaczyna się ubierać.

- Mama wychodzisz? – Lusia miała wtedy 8 lat, co prawda emocjonalnie musiała rozumieć co najmniej tyle jakby była już nastolatką, jednak pomimo jej niesamowitej inteligencji emocjonalnej nadal pozostawała tylko dzieckiem. Doris nic jej nie odpowiedziała ubierając bardzo szybko kurtkę i buty – Gdzie idziesz? – w głosie Lusi słychać było zdenerwowanie

- Nie wiem – burknęła matka

- Kiedy wrócisz?

- Nie wiem – Doris zatrzasnęła za sobą drzwi zostawiając Lusię z łzami w oczach

Ricky tłumaczył mi już w tym czasie kroki w tworzeniu firmy. Lusia przyszła do nas płacząc, przytuliłam ją podczas gdy Ricky nie zauważył nawet, że weszła do kuchni. Lusia usiadła naprzeciw mnie dalej płacząc, a Ricky kontynuował wykład o start-upach nie zwracając na nią uwagi.

- Twoje dziecko płacze, to Twoja rola się nią zająć – powiedziałam poirytowana

- Przychodzisz do mnie, żeby Ci coś wytłumaczyć to Ci tłumaczę. Nie mogę robić dwóch rzeczy na raz.

- Zajmij się nią

- Co mam zrobić? O co Ci chodzi? Przecież sama chciałaś, żeby Ci to wytłumaczyć. To chcesz, żebym Ci z tym pomógł czy nie? – bronił się Ricky.

Lusia w tym czasie próbowała się uspokoić, ale nie umiała. Nic dziwnego, bo abstrakcja naszej rodziny jest bardzo ciężka do udźwignięcia.

- Nie musisz mi tego tłumaczyć. Pobaw się z Lusią. – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

- Ale ja chcę Ci to wytłumaczyć teraz – odpowiedział na to Ricky. Jak widać dysfunkcjonalność tego domu jest zupełnie wielowymiarowa.

Powiedziałam tylko, że i tak jadę teraz po papierosy, więc wytłumaczy mi to kiedy indziej, a teraz może zająć się płaczącą Lusią

- Lusia, ale co ja mam Ci zrobić? Matka wyszła to wyszła, ja nie wiem o co jej chodzi – słyszałam jego tłumaczenie wychodząc z domu.

Gdy wróciłam atmosfera wydawała się trochę spokojniejsza, Ricky i Łucja bawili się w sklep. Zastąpiłam go i sklep zamieniłyśmy w salon fryzjerski. Podczas gdy suszyła mi włosy okazało się, że do domu wróciła Doris i zaczęła krzyczeć na Rickiego, że to wszystko jego wina i tego jaki on jest i tego jak zawsze wbija jej szpilę tam gdzie najbardziej boli. Nie jestem pewna co ją w komentarzu o pasierbicy najbardziej bolało, być może fakt, że jeszcze żyję i trzeba mnie znosić. Być może, gdyby Ricky zamiast o moim powrocie do domu powiedział:

- Powiedziałem pasierbicy, żeby więcej już tu nie wracała – to nie byłoby żadnej kłótnie. Ale obawiam się, że już nigdy się tego nie dowiemy.

Zaczęli się kłócić. Nic nadzwyczajnego czy niezwykłego nie było w tej kłótni, ona mówiła, że to przez niego ma życiu tak ciężko (pewnie chodziło jej o to, że dom ma 250 m2 zamiast 300 m2, i jeździ Audi Q3 zamiast Porsche Cayenne), a on że jest głupia i nie rozumie o co jej chodzi i najlepiej to on się weźmie i umrze jak jej tak źle.

Doris w końcu uciekła na górę, a my z Lusią i Rickym zostaliśmy w kuchni.

- Idź ją przeproś - powiedziałam mimo, że zdawałam sobie sprawę jakie to absurdalne

- Ale za co?

- Nie ważne, po prostu zrób to!

Lusia chwyciła Rickiego za rękę i idąc z nim w stronę schodów tłumaczyła:

- Ja Ci powiem co masz powiedzieć, żeby było dobrze

Po pewnym czasie Łucja zeszła na dół smutna.

- Ata rodzice się bardzo kłócą - mruknęła

- Nie martw się młoda, oni się kłócą od kiedy pamiętam – odpowiedziała i zasiadłyśmy do stołu, żeby pograć w Piotrusia

Co się działo na górze nie wiadomo, ale jak Pan P. przyjechał to rodzina zachowywała się wzorowo, wszyscy uśmiechnięci, ładni, błyskotliwi, pełni pozytywnej energii.

Pan P. jak zwykle zabawiał nas swoimi opowieściami oraz analizą społeczno-polityczną obecnej sytuacji w kraju i na świecie. Ja słuchałam go z zapartym tchem i na chwilę wszyscy byliśmy szczęśliwą rodziną, której powodziło się materialnie, w niedziele chodzącą do kościoła i na dzień Niepodległości, zgodnie z tradycją przedwojenną, jedzącą gęsinę w śliwkach. Jednak jak tylko Pan P. opuścił progi naszego domu twarz Doris momentalnie wygięła się z uśmiechu w nieludzki grymas olbrzymiego niezadowolenia. Znowu pobiegła na górę. Tam, gdzie kłótnia przed pojawieniem się naszego gościa się zatrzymała, tam rozpoczęła się ona na nowo. Robiło się już późno i pora była, żeby Lusia poszła spać. Położyłyśmy się w moim łóżku i w ramach odstresowania włączyłyśmy sobie na komputerze Aladyna. Akurat jak film się skończył przyszedł Ricky, rozłożył się też na łóżku, jedną rękę położył sobie na czole (nie jestem pewna jak opisać tę pozę, ale być może jeżeli kojarzycie obrazy z XIX wieku to macie przed oczami scenę w której młodzieniec całuje dłoń kobiety, a ona drugą dłoń opiera o czoło jakby mierzyła sobie gorączkę) i ciężko westchnął.

- To znaczy bo ja nie wiem… Nie wiem… O co chodzi to ja nie wiem… – co się tyczy Rickiego to całkiem często zdarza się jego rozmówcy być zagubionym w tym do kogo właściwie Ricky mówi i czego dotyczy konwersacja. Ja przytaczam w miarę zgodne z rzeczywistością cytaty, żeby jak najlepiej oddać barwę i tonację absurdu.

Zabrał Lusię do nich do pokoju, żeby mogła pójść spokojnie spać. Ja pomyślałam, że po dniu takich wrażeń obejrzę sobie odcinek jakieś serialu w stylu Vampire Diaries i też pójdę spać. Nie dane mi jednak było długo oglądać Damona. Ricky przyszedł do mojego pokoju, znowu położył się w swojej melancholijnej pozie i wzdychając tym razem powiedział:

- Matka chce rozwodu. Mówiła to tak na spokojnie i poważnie.

- Oj dobra, ochłoniecie i znowu do następnej kłótni będzie dobrze – miałam nadzieję go szybko zbyć bo Damon marszczył ładnie brwi na ekranie. Poza tym dość już się tego samego w życiu nasłuchałam

- No właśnie nie wiem. Ona jest taka dziwna. Teraz znowu na mnie nakrzyczy, że przychodzę się Tobie wyżalić, ale z nią nie można o niczym porozmawiać w ogóle bo od razu tylko nerwy i nerwy

Dalej kontynuował o tym, że ona tak naprawdę nie jest wcale taka głupia jak nam się wydaje (ciężko mi w to uwierzyć, chociaż zapewniał mnie że wie co mówi, ale są też tacy co zapewniali, że widzieli Yeti i jestem w stanie sobie wyobrazić, że mogliby oni mieć jakieś wspólne cechy z moim ojcem). Opowiadał o tym jaka jest wbrew pozorom wyrachowana, jak przelicza wszystko na pieniądze, jak on jej się znudził bo jest stary i chory, że podejrzewa ją o romans i nie wie co będzie z Lusią jeżeli rzeczywiście się rozwiodą.

- Ricky, ale dlaczego przychodzisz z tym do mnie? - zapytałam

- A do kogo innego mogę z tym pójść? Do matki nie mogę przecież, a to powinna być taka rola kobiet, że wspierają i pocieszają – powiedział głęboko wierząc w to co mówi więc jakiekolwiek dalsze tłumaczenie z mojej strony nie miało już najmniejszego sensu.

W końcu sobie poszedł.

Na drugi dzień wcześnie rano pojawiła się w moim pokoju Łucja mówiąc:

- Ata wstawaj, tata płacze. Nie wiem co się dzieje, on siedzi i płacze, a mama jest zła w kuchni. Chodź, wstawaj.

Pół przytomna zgramoliłam się z łóżka i wyszłam na korytarz gdzie zastałam siedzącego w szlafroku po turecku na podłodze Rickiego. Płakał. Łkał głośno.

- O co chodzi? – zapytałam próbując rozeznać się w sytuacji

- Nie wiem, on siedzi i płacze – Lusia była bardzo zdenerwowana, widać było że dzielnie się trzymała, żeby się nie rozpłakać. Mi też zrobiło się przykro.

- Bo ja się tak martwię o Lusię. Co z nią będzie? – szlochał Ricky

- Jak to co będzie?

- Bo ona jest jeszcze mała i ja tak się martwię. Nie obchodzi mnie co ze mną będzie bo już jestem stary i niedługo umrę, ale martwię się o nią. – chlipał dalej Ricky

Oj jak pięknie! Tak się tata martwi o córeczkę, że zrzuca na jej barki wszystkie te informacje. Jedno co jest pewne, to że u nas w domu nie można się nudzić. Nigdy.

Lusię oddelegowałam do ubrania się i zejścia na dół na śniadanie, a Rickiego zaprowadziłam do mojego pokoju i dałam mu papier żeby wytarł zafajdany nos. Usiadłam obok niego słuchając jak mówi o tym, że bardzo się martwi o Lusię i o to co się stanie po tym jak się rozwiodą. Płakał tak pewnie z pół godziny, później albo się zmęczył, albo oprzytomniał. Otarł ostatecznie twarz, trochę ochłonął i zszedł na dół zjeść śniadanie.

Najedliśmy się wszyscy do syta. Doris krzątała się gdzieś po domu w niewiadomych celach, gdy Ricky znowu popadł w żałość i zaczął płakać.

- Dobra, Ricky. Nie ma co biadolić, pójdźcie na terapię, jak uda wam się coś wyjaśnić to dobrze, a jak i na terapii się nie uda to wtedy podejmiecie decyzję o rozwodzie – miałam nadzieję, że chociaż część tego co mówię trafi na jakieś szczątki zdrowego rozsądku

- Może masz rację, może powinniśmy pójść na terapię… – gdy to usłyszałam poczułam pewną satysfakcję, że pięć lat studiowania psychologii i dziesięć lat w psychoterapii może się na coś przydać – Ale właściwie to mi się wydaje, że największy problem u nas w domu nie jest w mojej relacji z Doris, tylko to wy dwie macie niepoukładane sprawy i chyba najlepiej będzie jak to Ty ze swoją matką pójdziesz na terapię i być może wtedy to naprawi wszystko w tym moje małżeństwo.

A to ci heca.

Następne częściPsychopatka II.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania