Punkt widzenia - część 11
Tego właśnie potrzebowałam.
Bar pod wdzięczną nazwą „Płynna wena”, ukryty przed wzrokiem ciekawskich na rubieżach opowi, był jedną czynną knajpą w dobie korono-psychozy.
Neon przed wejściem żarzył się łagodnie kolorami tęczy, co dawało, choć cień nadziei, że do środka nie zajrzy żaden z wyznawców jedynej słusznej miłości i prawej drogi. Mimo to, zanim zdecydowałam schwycić za klamkę, rozejrzałam się niepewnie po jak mi się wydawało pustej, forumowej uliczce. Chciałam pobyć odrobinę wśród ludzi, a nie wysłuchiwać kolejnych napuszonych kazań.
Płynąca z głośników muzyka i kłęby sztucznego, barwionego dymu, snującego się po podłodze, dawały wrażenie oderwania od rzeczywistości. Od całego popapranego świata. To był inny wymiar, gdzie mogłam zdjąć maskę grzecznego uśmiechu.
Nie lubię dużo mówić, dlatego miejsce w rogu sali wydało mi się wręcz wymarzone. Odpowiednio zaciemnione, dawało doskonały podgląd na sam bar i siedzących przy nim bywalców. Mogłam w spokoju słuchać ich śmiechów, wchłaniając atmosferę miejsca. Takie sobie małe być-jednocześnie nie będąc.
Długonoga barmanka w zabójczo wysokich szpilkach uwijała się jak w ukropie, sprawiając wrażenie niezmordowanej, serwując coraz to nowe drinki i żartując z oczarowaną klientelą. Przez głowę przebiegła mi złośliwa myśl, że nawet gdyby do szklaneczek i kieliszków rozlała pomyje z wiadra, zamiast przednich trunków, nikt nawet by nie zauważył, tak byli nią pochłonięci.
Knajpka zapełniała się powoli. Do środka, jak torpeda wpadła dziewczyna z bokserem, który to koniecznie musiał przywitać się ze wszystkimi, obficie obśliniając wyciągnięte do pogłaskania ręce. Wpadł też mężczyzna, z szerokim uśmiechem od progu wołając, czy ktoś zrobi z nim flakon. Chętnych szukać nie musiał, znaleźli się sami. Zabrzęczało szkło, popłynął alkohol i śmiech, kiedy jeden z mężczyzn nie trafił tyłkiem w barowy stołek.
- Dla Pana od teraz tylko po pół – zadecydowała barmanka, grożąc klientowi, próbującemu pozbierać obolałe cztery litery z podłogi.
- No, niech będzie – westchnął i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Ale dwa razy częściej.
Obserwowałam nadal, starając się zapanować nad atakiem głupawki, kiedy drzwi wejściowe rozwarły się szeroko i stanął w nich postawny facet z rozwianym włosem i dwiema katanami, przypiętymi pasami do pleców.
- Idą tu kurwa! - ryknął na całe gardło, a towarzystwo zamarło. - A mówiłem, wywiesić kartkę: remanent, kwarantanna, albo wścieklizna. Teraz jak nic będą nas nawracać.
Z przewróconej na kontuar szklanki popłynęła bursztynowa ciecz.
- No i po rudej – westchnął jeden z gości, namierzając wzrokiem kij do bejsbola. - Nie przejdą!
Komentarze (34)
Jak na pół godzinki naprawdę bardzo dobrze napisane :D
"Takie sobie małe być-jednocześnie nie będąc" ten króciutki fragment najbardziej mi się podoba. Takie proste, zwyczajne i naturalne, a jak wiele daje :)
Naprawdę mi się podoba.
Ode mnie piąteczka ;)
Ulżyło mi i serdecznie dziękuję za pozytywny odbiór : )
Fajny tekst. Taki swojski:)↔Pozdrawiam:)
Bardzo mi się podobało. I śmiałem się w drugiej części :)
Pozdrawiam
Miło, że zajrzałeś< Panie! : )
w którym miałeś szansę użyć tego kija. Ale to sobie zostawię, na inną okoliczność : )
- No, niech będzie – westchnął i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Ale dwa razy częściej.„ - to dobre!!! :)
Dobry, rozkręcający się z każdym zdaniem tekst!
Bardzo ciekawie zakończyłaś:)
Dziękuję serdecznie za odwiedziny i komentarz.
Pozdrawiam.
Dziękuję i pozdrowienia ślę : )
Pozdrawiam
Podziękował za miłą wizytę.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania