Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Puzzle część 1

14-letnia Laura Duszyńska ustawiła zapalony znicz obok kilku innych na grobie swojego ukochanego taty i wstała. Ubrana była w grubą, zieloną kurtkę, gdyż jak na marzec popołudnie było wyjątkowo chłodne. Towarzyszyła jej starsza o 4 lata siostra Daria, jej chłopak Kacper oraz matka dziewczyn, Matylda. Wszyscy zebrali się tego szczególnego dnia na dość dużym, miejscowym cmentarzu w ,,Rudziku'', małej wiosce zabitej dechami aby uczcić pamięć wspaniałego męża i ojca. Pierwsza rocznica śmierci Artura Duszyńskiego - Oto powód, dla którego spędzili większość dnia w miejscu wiecznego spoczynku zmarłych. Pan Duszyński miał 42 lata, gdy zginął śmiercią tragiczną. Przez większość życia służył społeczeństwu jako strażak w jednostce gminnej straży pożarnej, której remiza znajdowała się w pewnym małym miasteczku sąsiadującym z ,,Rudzikiem''. Często dzielił się z bliskimi opowieściami o swoich bohaterskich czynach, ludziach których wyciągał z płonących budynków, a nawet o kociakach które ściągał z wysokich drzew. Historiami z tego ostatniego tematu szczególnie zainteresowane były jego córki, gdy te miały 6, góra 7 lat. Zawsze był człowiekiem uśmiechniętym, radosnym, czerpiącym z życia pełnymi garściami oraz potrafiącym pocieszyć dobrym słowem i podnieść na duchu kiedy zachodziła taka potrzeba. Wszystko zmieniło się rok temu, tego jednego, potwornego dnia kiedy płomień jego życia zgasł tak nagle i niespodziewanie. Razem z zespołem dostali wtedy wezwanie do pożaru w dość dużym, dwupiętrowym domu na skraju wsi. Mieszkała tam pewna zdziwaczała, starsza pani uchodząca za miejscową babę jagę. Ani ona, ani Duszyński nie wyszli z tego żywi, a policji udało się ustalić tylko tyle, że ktoś celowo podpalił domostwo benzyną. Sprawcy nigdy nie udało się odnaleźć, a po pewnym czasie śledztwo zostało umorzone. Rodzinie tragicznie zmarłego strażaka ciężko było pogodzić się z takim stanem rzeczy, nie pomogło wynajęcie prywatnych detektywów ani zgłoszenie się do ,,Interwencji''. Czego by nie zrobili, ten cholerny bydlak który odebrał im nierozerwalną część ich samych pozostawał na wolności. Wszyscy stali w milczeniu, nasłuchując podświadomie świszczącego wiatru, wiedząc że w życiu bywają takie sytuacje, kiedy milczenie jest lepsze od słów. Na ten jeden konkretny okres czas przestał mieć znaczenie, nie liczyło się czy minęły minuty czy godziny, ważne było tylko tu i teraz - Ojciec i córki, mąż i żona, ten jeden dzień wspominania minionych, szczęśliwych chwil. Gdy na niebie pojawiły się pierwsze czarne chmury, zwiastujące nadchodzący deszcz, pani Duszyńska podjęła decyzję o powrocie do domu. Tuż przy bramie wyjściowej Laura poczuła na głowie parę spadających kropelek, które skojarzyły jej się z płaczącą chmurą. Nigdy nie miała pojęcia skąd w jej głowie biorą się te dziwne skojarzenia, zawsze atakujące ją z zaskoczenia niczym laleczka Chucky przyszłą ofiarę kompletnie niespodziewającą się napaści ze strony plastikowej zabawki. Cała czwórka wsiadła do srebrnego passata będącego własnością Kacpra, który po zamknięciu drzwi ruszył prosto przed siebie.

 

***

 

Laura siedziała po turecku na małym, zielonym okrągłym dywaniku w samym środku swojego pokoju. Za oknem szalała prawdziwa ulewa, a pioruny co chwilę błyskały na niebie w akompaniamencie głośnych grzmotów dotrzymując towarzystwa kroplom deszczu wściekle uderzającym o szybę i zasłaniającymi widok taflą wody. Ciemność na dworze otulała swoim całunem wszystko, czego nie obejmowały światła przydrożnych latarni - drzewa, krzewy oraz inne bardziej oddalone zakątki, a nawet ten duży, upiorny las na skraju wsi. Rozciągał się na mniej więcej dwie miejscowości i sprawiał tej nocy wrażenie jeszcze bardziej mrocznego i złowrogiego. Dochodziła już 21:00, dziewczynka jednak nie miała jeszcze ochoty iść spać, mimo tego że jutro miał być kolejny początek tygodnia (O tak, poniedziałek - dzień znienawidzony przez wszystkich). Nastolatka chciała koniecznie dokończyć to co zaczęła jakieś 3 godziny temu, a mianowicie - Układanie puzzli - a konkretnie wizerunek powozu konnego na tle pięknej górskiej trasy z błękitnym niebem składający się z 1500 kawałków. Puzzle były jej wielką, prawdziwą pasją. Jej koleżanki miały na liście swoich zainteresowań ciuchy, kosmetyki, chłopaków, natomiast ona miała puzzle. Wszystko zaczęło się kiedy Laura miała jakieś 5, może 6 lat. Jej mama zaprosiła kiedyś do siebie na kawę koleżankę z pracy i jednocześnie sąsiadkę, żeby tak po prostu miło porozmawiać poza robotą, kiedy rzadko była okazja do spokojnej pogawędki. Podczas wspólnego plotkowania rozmowa w pewnym momencie zeszła na temat dzieci. Pani Marzena miała córkę w wieku Laury i zaczęła opowiadać o korzyściach wynikających z układania puzzli, o tym w jaki sposób mogą wpływać na zdolności manualne u dzieci i jak mogą poprawić w przyszłości ich umiejętności matematyczne. Matylda dała się przekonać przyjaciółce aby kupić córce zestaw puzzli dla 6-letniego dziecka i zobaczyć jak sprawa się rozwinie. Malutka Laura wprawiła w zachwyt swoją rodzinę tym jak szybko i nadzwyczaj dobrze poradziła sobie ze swoją układanką, więc rodzice postanowili nakupować ich więcej. Tym sposobem dziewczynka odkryła swoje powołanie - Pokochała puzzle, a puzzle pokochały ją, ze wszystkimi radziła sobie doskonale, raz po raz odsłaniając swój ukryty talent przez cały czas czując bezgraniczną miłość i wsparcie bliskich. Kiedy osiągnęła wiek nastoletni okazała się również bardzo dobrą uczennicą, zbierając w szkole same piątki lub szóstki z matematyki, najprawdopodobniej potwierdzając tym samym teorię o poprawnym wpływie puzzli na rozwój dziecka. Laura była skromną, bardzo lubianą dziewczyną o długich, kruczoczarnych włosach, jasnoniebieskich oczach i naturalnej urodzie. Daria często jej powtarzała, że pewnego dnia wyrośnie na piękną kobietę. Mimo różnicy wieku łączyła ją z siostrą niesamowicie bliska więź, były dla siebie nie tylko rodzeństwem, ale też najlepszymi przyjaciółkami. Nie raz wzruszały swoich rodziców tym jak wzajemnie się wspierały w trudach dnia codziennego, rzecz jasna, dochodziło czasami do małych sprzeczek jednak nie było to nigdy nic tak poważnego, żeby miały się później nie odzywać do siebie przez resztę życia. Czternastolatce szczególnie utkwił w pamięci dzień, w którym została zaczepiona przez jakiegoś chuligana zamierzającego wyłudzić pięniądze od małej smarkuli myśląc że będzie to bułka z masłem. W pewnym momencie sytuacja stała się niebezpieczna, ponieważ dresiarz zaczął szarpać dziewczynę próbując na siłę odebrać jej portfel, wtedy jednak znikąd pojawiła się Daria, niczym jakiś amerykański superbohater ruszający na pomoc obywatelom. Wymierzyła temu draniowi bardzo celnego ( I zapewne, bardzo mocnego) kopniaka w miejsce między nogami, a gdy ten upadł na kolana zwijając się z bólu, pociągnęła młodszą siostrę za rękę uciekając razem z nią jak najdalej od tego miejsca. Kiedy były już bezpieczne Daria spytała się Laury czy nic jej się nie stało, a kiedy otrzymała potwierdzenie że wszystko w porządku, mocno przytuliła dziewczynkę i obiecała, że nigdy nikomu nie pozwoli jej skrzywdzić. Laura zdołała już złożyć w całość obraz powozu i większej części drogi mając już za sobą mniej więcej połowę ilustracji, kiedy nagle poczuła jak ktoś ją łapie i zaczyna gilgotać.

- Ej, co robisz? - Zapytała Laura głośno chichocząc.

- Ratuje twój mózg Einsteinie, jeszcze chwila a zamieniłby się w papkę od tych puzzli, one już cię miały na wyłączność, teraz moja kolej. - Odpowiedziała Daria śmiejąc się równie głośno co młodsza siostra. To był jeden z ich regularnych ,,rytuałów'', Daria gilgotała Laurę tam gdzie ta miała łaskotki, a nastolatka śmiała się do upadłego. Obydwie dziewczyny zawsze zajebiście dobrze się przy tym bawiły, a potem najczęściej przychodziła pora na...

- Wojna na poduszki! - Krzyknęła Laura wskakując na swoje łóżko. Natychmiast złapała za ,,broń'' którą była duża, niebieska poduszka i przystąpiła do ataku niczym rasowy żołnierz. Siostra jednak nie miała zamiaru pozostać jej dłużną i najszybciej jak tylko umiała, przystąpiła do ofensywy. Dziewczyny tak bardzo dały się wciągnąć dobrej zabawie, że nie zauważyły jak w otwartych drzwiach pokoju stoi Matylda, obserwująca ich poczynania z uśmiechem na twarzy.

- Nigdy nie mogę się nadziwić że macie w sobie tyle energii.

Nastolatki przerwały swoją ,,wojnę'', po czym zachichotały patrząc na matkę z poduszkami w rękach, rozczochranymi włosami na głowie oraz dobrymi humorami na twarzach.

- Ale tak na serio, to na waszym miejscu poszłabym już spać, jutro musicie wcześnie wstać dziewczynki.

- Dobrze mamo, zaraz pójdziemy. - Odparła Daria.

- Nie ma sprawy, śpijcie dobrze. - Powiedziała Matylda, po czym opuściła pokój młodszej córki.

Daria opadła plecami na łóżko Laury, a następnie zaśmiała się zmęczona i rzekła:

- Rany, mi to się chyba nigdy nie znudzi. Nie zdziwiłabym się, gdyby ciocia Jadzia potajemnie wlewała nam do tego kompotu jakieś energetyki.

Jej żart sprawił, że równie wykończona czternastolatka dostała kolejnej ,,głupawki'' łapiąc się za brzuch.

- Słyszałam że dostałaś kolejną szóstkę z matmy. Nie boisz się, że jak tak dalej pójdzie to wojsko będzie chciało cię złapać żeby przeprowadzać na tobie eksperymenty i stworzyć armię superinteligentnych żołnierzy, a my będziemy musieli uciekać przed nimi do Meksyku i tam rozpocząć nowe życie? - Spytała starsza z sióstr.

- Pff... ja tam bym wolała Madryt jeśli już, i koniecznie musielibyśmy zabrać Kaśkę.

Kasia była najlepszą przyjaciółką Laury. Mieszkała po sąsiedzku, w dużym jednorodzinnym domu naprzeciwko. To właśnie jej mama Marzena lata temu przekonała panią Duszyńską do kupienia córce puzzli stawiając za przykład swoje własne dziecko. Jeśli chodziło o rzeczone układanki Kasia była równie utalentowana i zafascynowana co jej rówieśniczka. Obydwie dziewczynki uczęszczały do tej samej klasy w szkole podstawowej, do której dojeżdżały gminnym autobusem. Poza lekcjami często spędzały czas razem, mordując nudę bezlitośnie i z zimną krwią. Na przerwach natomiast, oraz w swoich domach lubiły od czasu do czasu sprawdzić swoje umiejętności we wspólnym hobby.

- Jasne, żebyście we dwie puściły naszą nową chatę z dymem? Długo by ona nie postała.

- Pewnie że tak, a na pierwszy ogień poszedłby twój pokój.

- O ty zołzo. - Zawołała osiemnastolatka łapiąc siostrę i znowu ją łaskocząc.

Pokój po raz kolejny zapełniły dziewczęce śmiechy.

 

***

 

Autobus zatrzymał się koło przystanku na skraju wsi, po czym otworzył swoje metalowe, automatyczne wrota i wypuścił ze swojego wnętrza dwie dziewczynki. Były to Laura i Kasia. Druga z dziewczyn była drobną prymuską o rudych włosach upiętych w kucyk, piegach na twarzy i małych niebieskich okularach na nosie. Nosiła różowy plecak i zieloną bluzę z kapturem. Laura natomiast ubrana była w jasnoniebieskie dżinsy, białe adidasy oraz żółtą koszulkę z długim rękawem. Włosy upięte miała w warkocze sięgające ramion, występujące po obydwu stronach głowy. Nastolatki skończyły na ten dzień wszystkie 7 lekcji, po których wróciły ostatnim autobusem. Było około wpół do trzeciej po południu, a słońce ogrzewało swoim pięknym blaskiem. Tego poniedziałku tak się złożyło, że małoletnie miłośniczki puzzli były jedynymi dziećmi z ,,Rudzika'' które na ten dzień odwiedziły szkolne mury. Ósmoklasistki szły powoli prostą drogą, rozmawiając na prywatne tematy. Po krótkiej chwili dotarły do bardzo dobrze znanego sobie skrzyżowania dróg. Układało się ono w takiej formie, że z perspektywy lotu ptaka przypominało drukowaną literę T odwróconą do góry nogami. Droga na wprost prowadziła do miejsca zamieszkania obydwu dziewczynek, natomiast skręt w lewo bardziej w głąb wioski. W tym miejscu Kasia pożegnała się z przyjaciółką twierdząc, że chce jeszcze dzisiaj odwiedzić chorą koleżankę z klasy. Kiedy ruszyła w odpowiednim kierunku, uwagę Laury przykuł pewien samochód. Był to czarny van z tablicą rejestracyjną zaklejoną jakąś szarą taśmą, a przynajmniej tak to wyglądało z tej perspektywy. Stał zaparkowany na chodniku, równolegle do drogi a Kaśka z każdym kolejnym krokiem zmniejszała dystans między nią a tajemniczym pojazdem. To było zdecydowanie jedno z tych aut, które każdy z nas czasami mija na popołudniowym spacerku nie poświęcając danemu obiektowi zbyt dużo uwagi. Najmłodszą przedstawicielkę rodziny Duszyńskich nie tyle zaniepokoiły, co zaciekawiły dwie rzeczy. Po pierwsze: ,,Rudzik'' to mała mieścina gdzie wszyscy się znają i przeważnie widzi się prawie cały czas te same samochody, a ten van raczej nie należał do nikogo z wioski. A po drugie: Te zaklejone tablice. Na filmach oznaczało to przeważnie złe zamiary kierowcy. Nie minęła jednak chwila, a dziewczynka skarciła się w myślach za swoją zbyt wybujałą wyobraźnię. Po prostu, po raz kolejny zaatakowało ją z zaskoczenia dziwne skojarzenie, po prostu po raz kolejny dała się ponieść fantazji. Nic więcej. Bez krzty wahania ruszyła w swoim kierunku, nabijając się sama z siebie. Pogoda przez cały ten czas nie straciła niczego ze swej dzisiejszej doskonałości, dodając światu uroku jasnymi promieniami słońca. Czternastolatka stawiała miarowo kroki, pogrążając się w myślach. Jeszcze chwila i będzie w domu, odpocznie, może obejrzy z mamą i siostrą jakiś film. W zasięgu jej wzroku już znalazł się miejscowy spożywczak, na który mieszkańcy wołali ,,U Zbyszewskich''. Sklep prowadziło bardzo sympatyczne małżeństwo o wspomnianym nazwisku, Anna i Krzysztof, obydwoje po czterdziestce. Wyglądem przypominał murowaną chatkę z trójkątnym dachem, a białe ściany zdobiły duże okna. Dziewczynka w dalszym ciągu szła przed siebie, kiedy nagle pewien samochód minął ją i zaparkował na chodniku kilka metrów dalej. Jak się okazało, był to ten sam czarny van z zaklejonymi tablicami rejestracyjnymi. Teraz stał dokładnie pomiędzy drogą, a spożywczakiem. Laurę w jednej chwili ogarnął dziwny niepokój, to irracjonalne przeczucie, że coś jest nie tak. Przystanęła na chwilę, postanowiła jednak iść dalej, powtarzając sobie w myślach że po raz kolejny za bardzo daje się ponieść fantazji. Kiedy przechodziła obok vana, wzięła głęboki wdech i przez moment próbowała nie wydawać żadnych dźwięków. Minęła samochód i nie przerywała marszu. Nagle usłyszała znajomy odgłos, taki który dochodził do jej uszu za każdym razem kiedy wyjeżdżała z rodziną na zakupy, albo w odwiedziny do krewnych.

Dźwięk otwieranych drzwi samochodu.

Nie wiedzieć czemu, stanęła sparaliżowana i wstrzymała oddech. Odwróciła się, ale za późno. Jedynym, co zdążyła zobaczyć, był osobnik ubrany na czarno, który jedną ręką złapał ją za włosy a drugą zakrył nos i usta jakimś białym materiałem nawilgoconym tajemniczą substancją. Pachniała specyficznie, obco, nigdy nie czuła takiego zapachu. Próbowała krzyczeć, piszczeć, wzywać pomocy, cokolwiek, ale uścisk mężczyzny był zbyt silny. Przewrócona na ziemię, wierzgała nogami jak tylko mogła, podjęła nawet próbę zadrapania napastnika, nie przyniosło to jednak żadnych efektów. Chwilę później, świat zaczął się rozmazywać, a Laura straciła przytomność.

 

***

 

Do porwanej nastolatki powoli zaczynała wracać świadomość. Zamrugała kilka razy oczami, a rozmazany świat zaczął odzyskiwać swoje barwy. Czuła straszny ból karku, był to jednak zdecydowanie jej najmniejszy problem. Nie miała pojęcia ile czasu minęło od incydentu przed sklepem Zbyszewskich, pół godziny? godzina? a może dwie albo trzy?

W każdym razie, im więcej minut minęło, tym większe istniały szanse na to że ktoś już jej szuka.

Podniosła głowę i w jednej chwili zrozumiała, skąd wziął się ból części ciała, którą łatwo można skręcić przy upadku ze schodów. Przez cały ten czas znajdowała się w pozycji siedzącej. Oprawca przywiązał dziewczynkę do dużego, drewnianego krzesła. Ręce nastolatki od łokci do dłoni zostały przytwierdzone do podłokietników mebla przy pomocy szarej taśmy klejącej, wokół brzucha natomiast widniał gruby, mocny sznur przywiązany do oparcia. Za pomocą tej samej metody porywacz unieruchomił nogi Laury, czuła na łydkach mocno ściśnięty węzeł. Dziewczyna rozejrzała się po najbliższym otoczeniu. Znajdowała się w jakiejś zatęchłej piwnicy, natomiast pod lewą i prawą ścianą jedna na drugiej stały klatki, w których przebywały różnej maści egzotyczne pająki. Wyglądały obleśnie i przerażająco, oczami wyobraźni zobaczyła jak ten zwyrodnialec otwiera jedno z metalowych więzień, po czym bierze obrzydliwą, włochatą istotę na ręce i kładzie ją na jej udzie albo głowie. Naprzeciwko zakładniczki, na samym końcu pomieszczenia znajdowały się schody prowadzące w górę do drzwi osadzonych na wysokości kilku metrów. To wszystko jednak okazało się zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, kiedy dziewczynka zobaczyła, że nie jest tutaj sama.

- Kaśka? Kaśka!

Jej najlepsza przyjaciółka znajdowała się z prawej strony, zakneblowana dokładnie w taki sam sposób co ona. Rudowłosa czternastolatka jęknęła jak ktoś, kto wstaje o czwartej rano do pracy i mrużyła oczy tak jakby raziło ją słońce. Widać było, że ona również dopiero co wyrwała się ze szponów bestii nazywanej ,,Brakiem przytomności''. Po chwili druga zakładniczka najwyraźniej odzyskała pełny obraz otoczenia, gdyż jej oczy rozszerzyły się sprawiając wrażenie, jakby miały za moment wylecieć z orbit.

- Co jest? co się dzieje!? dlaczego jesteśmy związane!? Pomocy!!!

- Cicho! Kaśka nie krzycz bo jeszcze tu przyjdzie.

- Przyjdzie? Kto?

- Ten świr który nas porwał, myślę że to był ten sam koleś. Złapał mnie kiedy przechodziłam obok spożywczaka, wysiadł z takiego dużego czarnego samochodu z zaklejoną rejestracją, przechodziłaś obok tego auta gdy szłaś do Olki pamiętasz?

Laura nie miała pewności czy jej współtowarzyszka niedoli rozumie co do niej mówi, gdyż ta przez cały czas rozglądała się wokół siebie ciężko oddychając ze strachu.

- To jak, pamiętasz coś?

- Ta... tak, chyba tak, było tak jak mówisz. Szłam przed siebie i chyba rzeczywiście mijałam ten wóz, nawet nie zwróciłam na niego uwagi. Nagle usłyszałam jak otwierają się drzwi, takie od samochodów ale zignorowałam to. I... i właśnie wtedy poczułam jak ktoś łapie mnie za brzuch, a drugą ręką przyłożył mi jakąś mokrą szmatę do twarzy. Nie wiem co to było ale pachniało dziwnie, nigdy czegoś takiego nie czułam, a dalej... dalej to już się obudziłam tutaj.

- To musiał być chloroform.

- Co takiego?

- Chloroform, widziałam to na filmach. Koleś wylewa trochę tego na jakąś ściere czy coś innego, potem przykłada komuś do nosa i ust a ofiara zasypia na jakiś czas. Mnie tak samo załatwił.

Kiedy oczy Kasi zaszkliły się od łez, Laura poczuła tę dominującą bezradność. Poczuła się odpowiedzialna za przerażoną przyjaciółkę i chciała za wszelką cenę znaleźć wyjście z tej patowej sytuacji.

- Laura, co z nami będzie? co on chce zrobić?

- Nie martw się, wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Tak jak już mówiłam zaatakował mnie kiedy przechodziłam obok sklepu Zbyszewskich, to był środek dnia i w dodatku początek tygodnia, więc pan Krzysztof i pani Ania na pewno byli w środku. Wszystko rozegrało się centralnie przed tą dużą szybą, więc musieli coś widzieć. Jestem pewna że zawiadomili policję i już nas szukają. Zobaczysz, znajdą nas, to tylko kwestia czasu.

- Wcale nie musiało tak być, pomyśl, skoro widzieli jak ten psychol cię porywa to czemu ci nie pomogli co? Wiesz jak to jest, możliwe że akurat w tym momencie pani Ania układała towar na półkach a pan Krzysztof coś załatwiał na zapleczu i nikt nic nie widział. Nie zwracali na nic swojej cholernej uwagi dopóki ktoś nie otworzył drzwi i nie zawołał ,,Dzień dobry'', a my trafiłyśmy przez to do piwnicy jakiegoś wariata!

- Uspokój się! Wiem że mamy totalnie przewalone ale wpadanie w panikę w niczym nam nie pomoże. Nawet jeśli nie oni, to twoi rodzice albo moja mama w końcu zorientują się że coś jest nie tak. A dopóki jesteśmy zdane na siebie musimy coś wymyślić, wogóle czekaj... co to jest? - Laura wskazała głową na dwa małe stoliki stojące przed każdą dziewczynką. Wcześniej wskutek szoku żadna z nich nawet ich nie zauważyła. Przypominały ławki szkolne, takie jakie widzi się na amerykańskich filmach, swoim rozmiarem przeznaczone tylko dla jednej osoby. Na każdym stoliku leżało jakieś pudełko, te należące do Laury przedstawiało na swojej okładce trójkę wilków ułożonych obok siebie na tle górskiego szlaku skąpanego w śniegu, natomiast ilustracja z opakowania Kaśki przedstawiała statek piracki zmierzający w kierunku wyspy z ogromną górą, na której szczycie stał zamek przywodzący na myśl czasy średniowieczne.

- Laura, Czy to są...

- Puzzle?

W tym momencie nastolatki zamarły. Ich dyskusję przerwał odgłos klucza przekręcanego w zamku. Żadna z nich nie miała wątpliwości co do tego, skąd pochodzi. Chwilę później drzwi na szczycie schodów stanęły otworem, a żołądki bezbronnych zakładniczek wywróciły się na drugą stronę. Porywacz zaczął schodzić w dół, z każdym krokiem zmniejszając dystans między nim a tymi niewinnymi istotami, którym zafundował najgorszy koszmar w życiu. Laura poczuła jak traci zimną krew, a po policzkach powoli spływają jej łzy. Bała się, tak bardzo się bała. Wcześniej próbowała panować nad strachem, być oparciem dla Kaśki, myśleć nad planem ucieczki, cokolwiek. Teraz jednak, kiedy ten psychopata znowu znalazł się w zasięgu jej wzroku, poczuła jak bardzo zagrożenie jest realne. Oprawca stanął naprzeciwko dziewczyn, jakieś kilka metrów od nich. Cały był ubrany na czarno, nosił spodnie dresowe, skórzane rękawiczki oraz bluzę z kapturem zaciągniętym na głowę. Posturą przypominał zdecydowanie mężczyznę, najbardziej charakterystycznym elementem jego ,,kamuflażu'' była jednak maska. Przedstawiała ona twarz jakiegoś egzotycznego pająka, idealnie komponując się z najbliższym otoczeniem. Serca nastolatek zaczęły bić jak oszalałe, strach całkowicie oplutł ich dusze niczym macki ośmiornicy. W pewnej chwili poczuły, jak poziom adrenaliny w ich organizmach przekracza wszelkie normy, kiedy psychol zaczął wyciągać coś z kieszeni.

 

***

 

Odgłos dzwonka od drzwi wyrwał z zamyślenia Matyldę gotującą obiad. Kobieta już miała odłożyć nóż kuchenny na bok, kiedy usłyszała Darię wołającą że to ona otworzy. Dziewczyna minęła kuchnię i po dotarciu do przedsionka, pociągnęła za klamkę a drewniane wrota stanęły otworem. Gościem okazał się ktoś bardzo dobrze jej znany, ktoś komu mogła powiedzieć o wszystkim i na kogo zawsze mogła liczyć.

- Cześć kochanie. - Powiedziała witając Kacpra długim pocałunkiem.

Chłopak ubrany był w czarną skórzaną bluzę i jeansy, a w lewej ręce trzymał duży bukiet róż.

- Cześć, to dla ciebie. - Rzekł wręczając nastolatce kwiaty.

- Łał, dziękuję są piękne, ale z jakiej to okazji? zapomniałam o czymś?

- Nie skarbie ale... musimy porozmawiać.

- W porządku, wejdź.

Daria udała się ze swoim chłopakiem do salonu, wcześniej wstawiając kwiaty do wazonu, po czym obydwoje usiedli na kanapie. Kacper został powitany również przez panią Duszyńską, która jak zwykle zaproponowała mu kawę lub herbatę. Matylda bardzo polubiła tego wysokiego, dobrze zbudowanego umięśnionego bruneta, lecz bynajmniej nie z powodu wyglądu zewnętrznego. Nowy partner jej pełnoletniej córki był 21-letnim studentem architektury, z ambicjami stworzenia własnego biznesu w tym zakresie. Mimo natłoku obowiązków zawsze udawało mu się znależć czas dla Darii za każdym razem, kiedy go potrzebowała. Starał się o nią jak Joanna Chyłka o wyrok uniewinniający dla swojego klienta, organizował zaskakująco pomysłowe randki, kupował prezenty i drobiazgi oraz robił wszystko co mógł, aby była szczęśliwa.

Jednak tym razem coś było nie w porządku, Daria czuła to podskórnie.

- No dobra, to powiedz o co chodzi, zawsze masz jakieś takie dziwne spojrzenie kiedy coś jest nie tak.

- No cóż, chodzi o mojego kuzyna Jacka.

- Tego z Krakowa?

- Tak. Wczoraj uczestniczył w poważnym karambolu na jakieś autostradzie. Wprawdzie szybko udało się przewieźć go do szpitala ale, musieli mu amputować nogę.

- O rany, to straszne.

- Racja. Jeszcze jakiś czas musi zostać w szpitalu, ale kiedy go wypiszą ciocia będzie potrzebowała pomocy w opiece nad nim, no wiesz, sama go wychowuje. Dlatego muszę na jakiś czas pojechać jej pomóc.

- Nie no to zrozumiałe. Na długo chcesz jechać?

- Na tydzień.

- Okej, a kiedy wyjeżdżasz?

- No właśnie... Dzisiaj, a właściwie zaraz.

- Chwila, co? - Darię zaskoczyła ostatnia wypowiedź Kacpra.

- Tak. Przepraszam że wcześniej nie dałem ci znać ale, miałem mnóstwo spraw do załatwienia przed wyjazdem.

- Nie to ja przepraszam, po prostu zdziwiłam się. Ale rozumiem, naprawdę mi przykro że spotkało to twojego kuzyna, czy jest coś co mogłabym dla ciebie zrobić, mogę ci jakoś pomóc?

- Spokojnie skarbie, nie przejmuj się tym, dam sobie radę. Obiecuję że codziennie będę do ciebie dzwonić.

- No ja myślę. - Rzekła dziewczyna przytulając swojego chłopaka. - Pamiętaj że zawsze, ale to zawsze możesz na mnie liczyć, nawet jeśli będziesz setki kilometrów stąd.

 

***

Zamaskowany osobnik wyciągnął z kieszeni bluzy piekielnie ostry, naząbkowany nóż myśliwski, którego ostrze skąpane było w czerwonej cieczy przywodzącej na myśl tylko jedno. Kaśka wolała nawet nie wyobrażać sobie do kogo (lub do czego) mogła należeć ta krew, nie potrafiła jednak myśleć o niczym innym. Strach przed tym że mogłyby z Laurą podzielić los poprzedniego nieszczęśnika (lub nieszczęśniczki albo nieszczęśników) i skończyć zamurowane w śmierdzącej piwnicy albo zakopane w lesie czy co tam jeszcze przyjdzie temu jebanemu psychopacie do głowy sprawiał, że miała ochotę wybuchnąć płaczem. Zamiast tego obserwowała zaistniałą sytuację wsłuchując się w szaleńcze bicie własnego serca. Jej przyjaciółka miała takie same odczucia. Laura pomyślała w tej chwili o swojej siostrze i mamie, o tym jak bardzo je kocha i o tym, że oddałaby nawet nerkę byle żeby tylko wpadła tu teraz policja która obezwładniłaby tego szaleńca a ją i Kaśkę zabrałaby do rodzin całe i zdrowe. Przez chwilę łudziła się że może to jednak tylko jakiś zły sen, że po prostu nadal czeka ją poranne wstawanie w pierwszy dzień tygodnia, że ciągle śpi i to wszystko nie dzieje się naprawdę. Bo w końcu, to wszystko było takie cholernie nierealne. Robiła dokładnie to co zawsze, pojechała autobusem do szkoły, skończyła lekcje i wróciła. Wszystko miało być normalnie, miała odrobić zadanie z matmy, ewentualnie przypomnieć sobie ostatni temat z historii i jutro wrócić aby zatoczyć koło rutyny. Żyła swoim życiem, robiła swoje, nikomu nie wadziła, nigdy nikomu nie zrobiła nic złego, a tym bardziej Kasia więc za co? za co je to wszystko spotyka? Czy to naprawdę tak ma się skończyć? Przecież miały tyle planów, tyle marzeń, miały dopiero zaczynać swoje życie a nie się z nim żegnać.

W tym momencie porywacz zaczął powoli podchodzić do Laury, wciąż dzierżąc w prawej ręce nóż.

- Nie, zaczekaj... co robisz?! Nie pochodź! Błagam nie podchodź! Proszę nie rób mi krzywdy! - Właściciel gumowej maski pająka nic nie robił sobie z błagalnych próśb czarnowłosej dziewczynki, która wpadając w panikę zaczęła szarpać się na krześle. Nie przyniosło to żadnych rezultatów, ponieważ mebel widocznie został przykręcony do podłogi. Psychol nie wypowiadając ani słowa przyłożył ostrze do taśmy krępującej lewą rękę nastolatki, a następnie wykonał jeden, szybki ruch. Jakież było zdziwienie zapłakanej i ciężko oddychającej ze strachu Laury, kiedy zorientowała się, że może swobodnie poruszać do tej pory uwięzioną kończyną. Po chwili krótszej niż wskaźnik poziomu wiedzy Ferdka Kiepskiego na temat tego jak pośredniak wygląda od środka, oprawca dziewczyn oswobodził również drugą rękę swojej zakładniczki, a także zrobił to samo z Kasią. Kiedy stanął znowu naprzeciwko nich, po raz pierwszy od tego czasu przemówił:

- Otwórzcie swoje pudełka. - Głos mężczyzny był zniekształcony. Kasi od razu przypomniał się kultowy horror Wesa Cravena ,,Krzyk'', który oglądała kiedyś z kuzynką u której nocowała. Występujący w nim antagonista, nazywany przez fanów kina grozy ,,Ghostfacem'', używał elektronicznego modulatora głosu, czy czegoś w tym stylu. Nastolatka domyśliła się że ten zwyrodnialec musi trzymać pod maską jakieś urządzenie działające na podobnej zasadzie.

- Natychmiast! - Krzyknął facet, kiedy dziewczynki zamiast wykonywać jego polecenia patrzyły na siebie pytająco.

Pozbawione wolności dzieci nerwowo i ekspresowo wzięły się za wykonywanie rozkazów. Po otworzeniu opakowań potwierdziło się tylko to, co przypuszczały od ich ujrzenia: w środku znajdowały się puzzle.

- W każdym pudełku jest dokładnie tysiąc kawałków puzzli które zadecydują dzisiaj o waszym losie. Trafiłyście tutaj obydwie, jednak tylko jedna z was będzie mogła wyjść stąd żywa.

- Co?! Jak to tylko jedna?! Co ty chcesz zrobić człowieku?! - Zdanie wypowiedziane przez psychopatę wystarczyło, aby przerazić Kaśkę do szpiku kości.

- Nie tym tonem gówniaro bo obetnę ci język. Zasady są proste: kiedy każe wam zacząć, będziecie musiały ułożyć swoje puzzle tak aby otrzymać ilustrację z obrazka. Zresztą, wy to doskonale wiecie prawda? Jest jednak jeden, mały haczyk. Wyścig wygra ta, która skończy swoją układankę jako pierwsza, i tylko zwyciężczyni będzie mogła wrócić do domu w jednym kawałku, natomiast ta która przegra... zginie.

- Że co?! tylko nie to, błagam. Nie rób tego, nasi rodzice ci zapłacą...

- DOSYĆ! Stan konta waszych rodziców niczego nie zmieni. Od teraz musicie stosować się do moich reguł, bo nie macie żadnego innego pieprzonego wyjścia. I od razu mówię: jeśli wyścig się zacznie, a wy będziecie odmawiać udziału i nic nie robić, wtedy zabije was obydwie. Czy wszystko jest dla was jasne?

Zakładniczki milczały zdając sobie sprawę z tego, że najwyraźniej nic nie przekona bydlaka aby wypuścił je po dobroci.

- Okej. Uznam to za potwierdzenie, ale zanim zaczniemy... - Mężczyzna podszedł powoli do Kasi cały czas trzymając swój nóż. - Pozwolę wam się wylać, na pewno się wam to przyda bo szybko raczej nie skończycie, tylko bez żadnych numerów bo będziecie tego gorzko żałować.

Oprawca schował ostrze, po czym rozwiązał Kasię i zaprowadził ją do szarej, brudnej zasłony przypominającej takie od przymierzalni sklepów z ciuchami.

- Tu za zasłoną jest wiadro, wysikaj się i wróć. Tylko szybko, nie mam zamiaru czekać nie wiadomo ile.

Kasia otarła dłońmi mokrą od łez twarz, po czym posłusznie zniknęła za ufajdanym materiałem. Pomieszczenie z wiadrem było bardzo małe, składało się z czterech gołych, ceglanych ścian i kilku małych prostokątnych desek leżących na stosie pod jedną z nich. Dziewczyna załatwiła swoją potrzebę, a następnie wyszła i pod czujnym okiem porywacza wróciła na swoje krzesło do którego została ponownie przywiązana. Obydwie dziewczynki doskonale wiedziały, że jakakolwiek próba ucieczki z góry skazana była na porażkę. Były dziećmi mającymi do czynienia z dużym, silnym postawnym facetem na domiar złego uzbrojonym w nóż którym najprawdopodobniej wcześniej zrobił już komuś krzywdę, o zakluczonych drzwiach nie wspominając. Tak więc denerwowanie przeciwnika szamotaniem się lub czymkolwiek innym zdecydowanie nie należało do najlepszych pomysłów, mimo to jednak Laura uporczywie zastanawiała się nad inną alternatywą przez cały ten czas kiedy została rozwiązana i zaprowadzona do prowizorycznej łazienki. Kiedy rozległ się odgłos moczu uderzającego o taki sam płyn we wnętrzu metalowego pojemnika, dziewczynka zatrzymała swój wzrok na stosie desek pod ścianą, a konkretnie na jednej małej desce której rozmiar najbardziej jej odpowiadał. Nastolatce przyszedł do głowy pewien pomysł.

 

***

 

- Kończ już, natychmiast! - Powiedział mężczyzna.

Laura odsłoniła zasłonę, ukazując pomieszczenie w całej okazałości.

- Okej. A teraz wracaj na krzesło, muszę jeszcze pozbyć się tych szczynów. - W tym momencie stało się coś, czego porywacz najwyraźniej zupełnie się nie spodziewał.

Jego własna zakładniczka zebrała w sobie wszystkie siły i kopnęła swojego oprawcę w krocze najmocniej jak tylko potrafiła. Zamaskowany koleś upadł na kolana i złapał się za czułe miejsce, wydając z siebie satysfakcjonujący dla nastolatki okrzyk bólu. Dziewczyna czym prędzej pobiegła po upatrzony wcześniej kawałek drewna, by zrealizować swój bardzo ryzykowny plan. Zamierzała zaskoczyć oprawcę kopniakiem w genitalia a następnie ogłuszyć deską, aby wyciągnąć z jego kieszeni klucz do drzwi wyjściowych i nóż którym mogłaby rozciąć więzy Kaśki a potem uciec z przyjaciółką jak najdalej od tego miejsca. Uciec, potem zaś wsadzić tego drania zeznaniami do więzienia, gdzie jego największym marzeniem byłoby zapewne mydło w płynie. Niestety... tak się nie stało.

Laura już zamachnęła się aby uderzyć nosiciela maski w głowę, zanim jednak zdołała zadać cios, oprawca najwidoczniej zdołał jakoś przezwyciężyć promieniujący ból i złapał dziewczynę za rękę. Ścisnął tak mocno, że nastolatka mogła teraz jedynie trzymać swoją jedyną broń w jednej dłoni, przez co niestety nie mogła zrobić nic więcej. Facet trzymając się jeszcze chwilę prawą dłonią za bolące krocze, powoli wstał do pozycji stojącej, walcząc z nogami trzęsącymi się jak galareta.

- Ty mała jebana PIZDO! - Wrzasnął z wściekłości, kiedy w mgnieniu oka odsunął wolną dłoń od miejsca między nogami i zacisnął w pięść, którą następnie uderzył dziewczynę w brzuch. Nastolatka wydała z siebie przejmujący wrzask bólu, po czym upadła na podłogę pod wejściem do pomieszczenia z wiadrem, kaszląc niemiłosiernie. Niestety, jej kat nie miał zamiaru na tym poprzestać. Kiedy miał już całkowitą kontrolę nad sytuacją, kopnął w dziewczęcy brzuch z niewiarygodną siłą. A potem kolejny raz

i kolejny

i jeszcze jeden

- Nie przestań! proszę zostaw ją! proszę nie bij jej błagam! - Kaśka robiła praktycznie wszystko co mogła zrobić w takiej sytuacji aby pomóc Laurze, jednak psychopata ogarnięty amokiem nie zwracał uwagi ani na Kasię, ani na cały czas krzyczącą z bólu Laurę. Wszystko miało miejsce niedaleko za krzesłami zakładniczek, więc Kasia musiała się odwrócić aby dostrzec te potworną scenę. W pewnym momencie psychol przestał kopać, a zamiast tego przycisnął kolanem głowę dziewczynki do podłogi.

- Taka jesteś odważna ty mała kurwo?! - Wrzasnął, wyciągając nóż. - To zobaczymy jak zniesiesz to!

Laura w pewnej chwili wydała z siebie przerażający, dziewczęcy głośny pisk świadczący o potwornym cierpieniu, kiedy ten sukinsyn zaczął odcinać jej lewe ucho. Czuła tnące ostrze i małżowinę oddzielającą się od reszty ciała. Desperacko próbowała to wszystko przerwać jedyną wolną ręką, zanim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, psychopata złapał jej dłoń i zaczął przytrzymywać ją drugim kolanem. Ból był nie do wytrzymania, a jedyne co mogła zrobić to leżeć i czekać aż się skończy. Kasia zakryła uszy rękami i mocno zacisnęła powieki. Cierpienie dziewczyny którą traktowała jak siostrę również było dla niej męczarnią, lecz nie fizyczną, a psychiczną. Po chwili, która dla Laury była wiecznością, porywacz skończył realizować swój diabelski pomysł na karę i pokazał dziewczynce jej odcięte ucho.

- No, mam nadzieję że to cię czegoś nauczy. Możesz być pewna że już tego nie odzyskasz. - Powiedział oprawca, po czym złapał nastolatkę za koszulę i siłą zaprowadził z powrotem na krzesło. Kiedy ponownie ją związał, bez słowa wyszedł z piwnicy i zamknął za sobą drzwi. Laura głośno płakała cały czas trzymając się za obficie krwawiącą ranę. Krew przeciekała jej przez palce, a miejsce po utraconej części ciała bolało i piekło na przemian. Kasia natomiast milczała, po prostu nie wiedziała co powiedzieć.

 

***

 

- Cholera, nadal nie odbiera. - Powiedziała Daria, kiedy kolejna z rzędu próba skontaktowania się z młodszą siostrą zakończyła się fiaskiem.

Z uwagi na swoją kulturę osobistą używała wulgaryzmów tylko wtedy, kiedy miała ważny powód.

- Dobra, nie ma na co czekać, bierzemy auto i jedziemy na przystanek. Jak jej tam nie będzie to rozejrzymy się po wiosce. - Rzekła Matylda otwierając jakąś szafkę i wyjmując kluczyki od wspomnianego pojazdu. Czuła rosnący jak ciasto na drożdżach niepokój, gdyż Laurze dzisiejszy powrót do domu zajmował zdecydowanie zbyt dużo czasu. W pierwszej kolejności zatelefonowała do Kaśki wiedząc, że dziewczynki miały wracać razem, jej telefon jednak również nie odpowiadał. Jakby tego było mało ani Kasi, ani jej rodziców nie było w domu. Razem z Darią zadzwoniły do wszystkich kolegów i koleżanek dzieci, nic to jednak nie dało, nikt nic nie wiedział. Kochający rodzic zawsze ma w głowie najczarniejsze scenariusze podczas takich sytuacji.

- Okej, tylko najpierw sprawdźmy czy Małeccy już wró... - Wypowiedź Darii przerwał odgłos dzwonka.

Matylda podeszła do drzwi i otworzyła je. Niespodziewanymi gośćmi okazali się nieobecni dotąd sąsiedzi.

- Cześć, przepraszam że tak bez zapowiedzi, ale to ważne. Nie ma może u was naszej Kasi? Właśnie wróciliśmy z zakupów w mieście i jeszcze jej nie ma, a już dawno powinna wrócić. - Mówiąc to Marzena Małecka zdawała się być czymś poważnie przejęta i zaniepokojona.

- Przykro mi, ale nie, a naszej Laury też nie ma. Dziewczyny miały wracać razem ale żadna nie odbiera telefonów. Obdzwoniliśmy jej koleżanki i kolegów, tylko że nikt nic nie wie. U nikogo nie ma ani Kasi ani Laury. Mieliśmy właśnie jechać się rozejrzeć, ale skoro Kasi też nigdzie nie ma to myślę że powinniśmy pojechać od razu na komendę.

- Cholera. - Rzekł Dariusz Małecki. - to wszystko nie wygląda dobrze. Słyszeliście może co się stało u Zbyszewskich?

- U Zbyszewskich? nie, a co się stało?

- Krzysztof, Ania i pan Baniocha nie żyją.

- Słucham?! Jak to? Co się stało?

- Kiedy wracaliśmy przejeżdżaliśmy obok spożywczaka i zobaczyliśmy kilka radiowozów oraz tłumy gapiów. Przystanęliśmy żeby zobaczyć co się dzieje, a kiedy podeszliśmy bliżej... zobaczyliśmy Krzyśka leżącego na chodniku przed sklepem. Wolę nie opisywać w jakim był stanie, ale pani Kwiatkowska powiedziała że w środku są jeszcze ciała Anki i Baniochy. Wie bo to ona ich znalazła kiedy przyszła na zakupy. Ktoś ich musiał napaść a w rezultacie sukinsyn pozabijał wszystkich: Ankę, Krzycha i pana Józefa który pewnie przyszedł tylko dokupić cukru albo czegoś innego. Ludzie gadają że niby nie zabrał z kasy ani grosza, ale sam nie wiem co o tym sądzić. W każdym razie myślę że powinniśmy od razu tam pojechać i powiedzieć o wszystkim gliniarzom, niech szukają naszych dzieci i lepiej żeby znaleźli je zanim nie daj Boże trafią na tego wariata.

 

***

 

Oprawca Laury i Kaśki po opuszczeniu piwnicy wszedł do swojego małego pokoju z łóżkiem, szafą i zielonymi ścianami. Jego kryjówka znajdowała się na kompletnym odludziu, więc nie obawiał się że ktoś przeszkodzi mu w wykonaniu jego genialnego planu. Mężczyzna usiadł na brzegu łoża, a następnie zdjął kaptur oraz maskę i urządzenie do modyfikowania głosu, które położył obok siebie. Koniecznie musiał przez chwilę odpocząć, ponieważ po ostatnich wydarzeniach krocze nadal cholernie go bolało. Trzymając swoje czułe miejsce, zastanawiał się przez moment czy może od razu nie poderżnąć gardła tej małej szmacie i wypuścić te drugą małolatę, po namyśle stwierdził jednak, że zbyt długo się do tego szykował aby teraz tak ni stąd ni zowąd wszystko skończyć jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji. Planował to od bardzo dawna i nie mógł sobie pozwolić na to aby wszystko zaprzepaścić pod wpływem emocji. Po upływie kwadransa poczuł się znowu w pełni sił. Założył maskę, urządzenie i kaptur, a potem ruszył z powrotem do piwnicy.

 

***

 

Komisarz Adam Kowal i jego partner podkomisarz Rafał Górski z Komendy Wojewódzkiej zaparkowali czarne BMW niedaleko sklepu spożywczo-przemysłowego w wiosce ,,Rudzik'', po czym wysiedli decydując się pokonać resztę drogi pieszo. Minęli tłumy gapiów, po czym weszli do małej przybudówki przyglądając się leżącemu przed sklepem ciału mężczyzny. Jakiś czas temu wypłynęło z niego sporo krwi za sprawą ran ciętych na brzuchu i gardle. Cały teren otoczony został taśmą policyjną, a ekipa doświadczonych techników pracowała w skupieniu badając i zabezpieczając ślady. Posterunek policji w ,,Rudziku'' był bardzo mały i liczył sobie tylko trzech funkcjonariuszy:

Komendanta Karola Barskiego - Starszego, lekko łysawego mężczyznę po sześćdziesiątce z dużym charakterystycznym wąsem.

Starszego posterunkowego Andrzeja Zębackiego - Wysokiego, dobrze zbudowanego faceta po czterdziestce,

oraz posterunkowego Filipa Dychtonia - Trzydziestolatka z piękną żoną, dwójką dzieci, psem oraz kredytem zaciągniętym na 40 lat.

Do tej pory (Nie licząc tragicznego w skutkach podpalenia sprzed roku) wspomniana trójka miała do czynienia co najwyżej z pijackimi burdami i chuligańskimi wybrykami, toteż pomoc bardziej doświadczonych śledczych na pewno nie była zbędna. Po wejściu do sklepu Kowal i Górski natknęli się na dwójkę mężczyzn w mundurach policyjnych, a także innych funkcjonariuszy zbierających ślady biologiczne ze zwłok dwóch pozostałych ofiar. Anna Zbyszewska leżała na plecach tuż przed wejściem do sklepu. Na twarzy miała długą, prostą ranę osadzoną ,,na ukos'', po której w przypadku przeżycia kobiety z pewnością zostałaby potworna blizna. Przyczyną śmierci było natomiast kilkanaście ran zadanych najprawdopodobniej nożem jak ocenił patolog, ran za sprawą których podłogę zdobiła teraz kolosalna kałuża gęstej, zakrzepłej już krwi. Najbardziej abstrakcyjnie jednak wyglądał stan ostatniego nieszczęśnika, Józefa Baniochy, starszego schorowanego człowieka poruszającego się o lasce. Leżał on na brzuchu koło przewróconej półki na towary, a obok na ziemi widniała niezbędna dla niego do poruszania się własność. Tutejsi mundurowi tak naprawdę mogli go poznać jedynie po ubraniu i dowodzie osobistym, gdyż głowa tego biednego, sympatycznego staruszka wciśnięta została z ogromną siłą do wnętrza beżowego wiadra od mopa używanego do mycia podłogi. Otwór był tak ciasny, że na bocznych ściankach powstały widoczne pęknięcia, z których wypłynęło trochę wody. Funkcjonariusze wydziału kryminalnego przywitali się z nowymi współpracownikami, po czym wymienili parę zdań. Górski i Kowal poznali Barskiego oraz jego ludzi już rok wcześniej, gdyż to właśnie oni zostali przydzieleni przez Komendę Wojewódzką do sprawy podpalacza mordercy, jak dotąd jedynej, której nie udało im się rozwiązać. Ofiara ataku, pani Ziętek, co prawda miała wrogów, jednak nie tak poważnych by którykolwiek z nich mógłby życzyć kobiecie śmierci. Motyw finansowy też odpadał, staruszka nie miała żadnego pokaźnego majątku, a nawet gdyby miała to i tak nie było nikogo, kto mógłby go odziedziczyć. Jedyną rodziną starszej pani był mąż i córka, którzy zginęli w katastrofie lotniczej wiele lat temu. Żadnych podejrzanych, żadnego motywu. Sprawdzili również typów mających w przeszłości jakiś związek z piromanią, niestety, wszyscy kandydaci albo mieli murowane alibi, albo już nie żyli, albo siedzieli. Nic, jedno wielkie nic. Teraz można by rzec, że dostali szansę na odkupienie. Kowal był doświadczonym twardym gliną po czterdziestce z charakterystyczną kwadratową szczęką. Razem ze swoim 27-letnim partnerem tworzyli zgrany ,,team'', o którym niedawno zrobiło się głośno za sprawą odkrytej przez nich korupcji wysoko postawionego oficera z Komendy Wojewódzkiej współpracującego z przestępcami. W rozmowie z Barskim dowiedzieli się o nagraniach z kamer monitoringu, które Krzysztof Zbyszewski zamontował kilka tygodni przed śmiercią. Posterunkowemu Dychtoniowi udało się zhakować prywatny laptop Zbyszewskich z uwagi na swoje studia informatyczne, na które uczęszczał przed wstąpieniem do policji, dzięki czemu okazało się, że kamery ukryte przed sklepem oraz w jego wnętrzu zarejestrowały całe zdarzenie. Komendant oraz posterunkowy Zębacki zaprowadzili komisarzy na zaplecze, gdzie wspólnie z Dychtoniem przystąpili do oglądania ostatnich chwil życia trójki nieszczęsnych ofiar zbrodniarza. Ekran podzielony był na dwie połowy: Jedna pokazywała co działo się na zewnątrz sklepu, druga co miało miejsce wewnątrz. Mundurowy Filip przewinął nagranie do znalezionego przez siebie wcześniej momentu, w którym wszystko się zaczęło. Na filmie Zbyszewski zajmował się

układaniem towaru na półkach tuż przy dużym oknie, podczas gdy jego żona ucięła sobie krótką pogawędkę z panem Baniochą. Nagle przed spożywczakiem zaparkował czarny van z zaklejonymi tablicami rejestracyjnymi.

- Patrzcie uważnie, od tej pory robi się naprawdę nieprzyjemnie. - Powiedział Dychtoń.

Pozostała czwórka wytężyła wzrok i skupiła uwagę. Obok samochodu przeszła na oko kilkunastoletnia, czarnowłosa dziewczynka w żółtej koszulce i z czarnym plecakiem. W pewnym momencie z pojazdu wysiadł osobnik cały ubrany na czarno, który zaatakował nastolatkę i przycisnął jej do twarzy coś co wyglądało jak jakaś chusta albo ścierka. Dziewczyna przewrócona na ziemię wyrywała się jak tylko mogła, lecz bez efektów. Kiedy tuż przed atakiem dziewczynka odwróciła się w stronę napastnika, policjanci mogli dokładnie zobaczyć jej twarz.

- O cholera, przecież to Laura. Kurwa mać co ten drań jej zrobił? - Odrzekł Zębacki.

- Czekajcie, dobrze pamiętam? to młodsza córka tego strażaka co zginął rok temu? - Spytał Górski.

- Rafał, mało tego że to jego córka, ale na dodatek dokładnie wczoraj była pierwsza rocznica jego śmierci, a coś mi mówi że to nie jest przypadek. - Powiedział Kowal.

Całą zaistniałą sytuację zobaczył przez okno Zbyszewski, który z prędkością światła wybiegł przed sklep i coś krzyknął w kierunku porywacza. W jednej chwili morderca wstał z pozycji kucającej i stojąc nad nieprzytomną Laurą odwrócił się. Dopiero teraz stróżowie prawa mogli go zobaczyć w całej okazałości.

- Co on ma na twarzy? Wygląda jak jakaś maska, ale jakaś taka dziwna. Nie wiem co to jest. - Rzekł Komendant Barski.

Nikt nie odpowiedział, wszyscy byli całkowicie skupieni na tym, co rozgrywa się na zapisie z kamer. Ania Zbyszewska zdezorientowana wrzaskiem męża również postanowiła wybiec na zewnątrz, najprawdopodobniej po to, by zobaczyć co się dzieje. Pan Baniocha natomiast został w sklepie z lekko zaniepokojonym wyrazem twarzy. Zbyszewski podbiegł do swojego przeciwnika i próbował uderzyć go zaciśniętą w pięść ręką, lecz ten okazał się szybszy. Zabójca zrobił idealny unik po czym błyskawicznie wyciągnął nóż, którego ostrze w jednej chwili zatopiło się w brzuchu niedoszłego wybawcy czternastolatki. Właściciel sklepu złapał się za miejsce promieniujące bólem, z którego narzędzie potrójnej zbrodni zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Z przerażenia wymalowanego na twarzy pani Zbyszewskiej, oraz jej ruchów można było wywnioskować, że kobieta zapewne krzyczała wniebogłosy. Jej mąż upadł na kolana trzymając się za ranę na brzuchu, z powodu czego krew przeciekała mu przez palce. I wtedy właśnie psychopata postanowił dokończyć dzieła. Lewą ręką złapał Zbyszewskiego za włosy, a drugą poderżnął mężczyźnie gardło. Krzysztof upadł na plecy łapczywie trzymając się obiema rękami za nowopowstałą ranę, jego los był już jednak przesądzony. Czerwona ciecz wypływała w hurtowych ilościach, zdobiąc swoim kolorem chodnik i kawałek jezdni. Pani Ania wyglądała tak, jakby zaczęła wrzeszczeć jeszcze głośniej. Cała była czerwona, a w jej załzawionych oczach widać było szok i niedowierzanie. Nagle morderca zaczął iść w jej stronę. Kobieta w panice wbiegła z powrotem do sklepu, mając nadzieję że zdąży zamknąć psycholowi drzwi przed nosem i uniknąć bezpośredniej konfrontacji. Niestety, było już za późno. Zanim Zbyszewska zdążyła zamknąć drewniane wrota, zabójca zaserwował im potężnego kopniaka, przez co kobieta na chwilę straciła równowagę. Zamaskowany zbrodniarz wykorzystał to. Uniósł rękę z nożem ponad głowę, po czym zamachnął się przecinając ostrzem twarz swojej drugiej ofiary. Pani Ania upadła na podłogę łapiąc się dłońmi za krwawiącą ranę, ewidentnie krzycząc wniebogłosy. Baniocha coś krzyczał, najprawdopodobniej do napastnika, ten jednak wogóle nie zwracał na niego uwagi. Kowal pomyślał sobie, iż pan Józef dobrze wiedział że nie będzie w stanie pomóc. Był schorowanym, zniedołężniałym starszym człowiekiem poruszającym się o lasce, któremu choćby podejście do agresora zajęłoby zbyt dużo czasu. Psychopata opętany morderczym szałem złapał jedną ręką gardło kobiety, a drugą zaczął dźgać ją gdzie tylko się dało. Ostrze przecinało głównie brzuch, zdobiąc ubranie właścicielki czerwonym kolorem. Krew wypływająca z otwartych ran zaczęła pochłaniać podłogę niczym mgła statek na otwartym morzu. Po zabójstwie bezbronnej kobiety zakapturzony bydlak podszedł do pana Baniochy, po czym chwycił go za fraki i rzucił staruszkiem o jedną ze sklepowych półek. Ta przewróciła się, tworząc na ziemi bałagan z rozsypanych chipsów i innych artykułów spożywczych. Na twarzy pana Józefa widać było grymas potwornego bólu, on sam zaś nie był w stanie samodzielnie wstać. Morderca spojrzał w kierunku otwartych drzwi do zaplecza, znajdujących się za kasą po czym na krótką chwilę zniknął w korytarzu kryjącym się za biurkiem. Gdy wrócił, postawił obok Baniochy feralne wiadro. Najwidoczniej tuż przed pogawędką ze stałym klientem Anna Zbyszewska myła podłogę i zostawiła pojemnik z mopem oraz namydloną wodą, w jej mniemaniu na 5 minut. Psychopata chwycił jedną ręką głowę staruszka, a drugą przytrzymał wiadro do którego zaczął wciskać twarz swojej ofiary. Pan Józef próbował się wyrywać, szarpać, nie miał jednak najmniejszych szans. Zębacki na chwilę wymamrotał jakąś bluzgę zaciskając pięści najmocniej jak tylko potrafił, po czym wrócił do oglądania. Nogi starszego nieszczęśnika jeszcze moment wierzgały niczym byk na rodeo, po czym bezwładnie opadły na ziemię. Przez cały ten czas na ulicy nie pojawił się nikt. Nikt nie przechodził, nie przejeżdżał żaden samochód, a Laura wciąż leżała nieprzytomna na chodniku. Po wszystkim porywacz przeniósł dziewczynę do bagażnika i odjechał.

- I to wszystko. - Powiedział Dychtoń.

- Sukinsyn. Nie wierzę że człowiek mógł zrobić coś takiego. - Zębacki nie krył swojej złości.

- Kiedy to się wydarzyło?

- Jakieś dwie i pół godziny temu.

- Dobra, musimy koniecznie zawiadomić najbliższe posterunki aby pomogły sprawdzić nam wszystkie czarne vany w najbliższych okolicach, i przesłuchać mieszkańców, może ktoś widział w którym kierunku ten skurwiel jechał. - Powiedział Kowal.

- Jeśli mogę panie komisarzu - Zaczął Zębacki. - W kwestii przesłuchiwania, myślę że powinniśmy zacząć od Kasi Małeckiej. To koleżanka Laury, wiem bo znam Małeckich i Duszyńskich osobiście. Dziewczynki mieszkają naprzeciwko siebie i ponadto chodzą do tej samej klasy, więc po lekcjach zawsze wracają razem. Dzisiaj widocznie z jakiegoś powodu musiały się wcześniej rozdzielić, ale może Kasia będzie w stanie nam jakoś pomóc.

- To dobra myśl. Jeśli możesz to zajmij się tym, a my...

- Przepraszam panie komisarzu. - Jeden z policyjnych techników przerwał wywód swojemu przełożonemu. - Przed chwilą przyjechali jacyś ludzie, którzy koniecznie chcą z wami porozmawiać. Chcą zgłosić zaginięcie dwóch dziewczynek.

- Dwóch? - Komendant Barski w jednej chwili poczuł, jak żołądek wywraca mu się na drugą stronę. Po tym co zobaczył na tym potwornym nagraniu spodziewał się że rodzina Laury prędzej czy później zwróci się o pomoc do organów ścigania, jednak wiadomość o zniknięciu kolejnego dziecka sprawiła iż dostał gęsiej skórki. - Kim są ci ludzie, przedstawili się?

- No, przyjechała kobieta z najprawdopodobniej córką i jakieś małżeństwo, tylko oni się przedstawili, to Marzena i Dariusz Małeccy.

 

Ciąg dalszy nastąpi

Następne częściPuzzle część 2 (Ostatnia)

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania