Romans Margerity v.2 (alternatywne zakończenie…?)
//Od autora.
Poniższy tekst stanowi fanfiction inspirowane opowiadaniem „Romans Margerity” autorstwa Margarity.
http://www.opowi.pl/romans-margerity-a39900/
Zapraszam do czytania.//
Lady Margarieta de Haineux siedziała na kozetce i zamaszystym ruchem poprawiła brunatne loki. Front zatrzasnął się z hukiem gdy Lord de Haineux wyszedł z buduaru. Tak po prostu obojętnym tonem oznajmił, że wychodzi i wróci nad ranem. Bez pożegnania. W walentynki.
Łzy żony nie robiły na nim żadnego wrażenia. Może jeszcze dwa lata temu to błagalne, pełne smutku spojrzenie powstrzymałoby go przed wyjściem, lecz dziś gardził każdą emocją, każdym słowem. Toż stało się. Mąż i pan domu opuścił posiadłość bez niej. Pozostawiona samotnie, zatopiona w odmętach smutku, mogła jedynie zakryć dłonią twarz i rzewnie zapłakać. Czuła się potwornie zraniona.
— Lancelocie… — szeptała, samej nie wiedząc, czy wypowiadane słowa są w stanie ujrzeć światło dnia. Gardło ściskała jej gorycz. – Lancelocie, cóżem uczyniła? Czy źle postępowałam? Czy byłam złą żoną? Złą panią naszego domostwa? Wszak służba poważa mnie wielce, a nasi przyjaciele szanują. Dlaczego więc skazujesz mnie na tak straszliwe kary? Dlaczego, Lancelocie…?
Lady Margarieta pytała, a słowa wznosiły się i opadały, umierając, jak każda miniona noc. Jak pierśń, o której nikt już nie pamiętał. Zapomniana, porzucona i samotna. I gdyby to było życie, prawdziwe, bezlitosne życie Biała Dama zapewne umarłaby tak samo, jak wypowiadane przez nią słowa. Zginęłaby, uschła z tęsknoty, niczym piękna, rozwinięta orchidea, którą brutalnie wyrwano z blasku słonecznych promieni. Żyłaby w bólu, cierpiąc po ostatni dzień, zdradzona przez niecnego Lorda Lancelota de Haineux. Jednakże dziś nasza piękna, choć wielce strapiona Biała Dama znajdzie rycerza na białym koniu. Bohatera, który da wsparcie i pozwoli jej, choć na chwilę zażegnać strapienie.
Ponieważ to jest baśń, a baśnie zawsze kończą się dobrze.
****
Sprowadzono go z L’amas i zatrudniono jako chłopca na posyłki oraz ogrodnika. Głównym zajęciem była funkcja łącznika między mną a służbą pracującą na posesjach przy domu. Przychodził niemalże codziennie i zawsze wyglądało to tak samo. Pukał, czekając cierpliwie, aż wpuszczę go do buduaru, gdzie zwykłam spędzać każdy poranek. Następnie przekazywał korespondencję i cierpliwie czekał, póki nie napiszę odpowiedzi. Był to rumiany, świeży, pięknie zbudowany chłopak. Domyślał się zapewne, jakiego rodzaju związek łączy mnie z jego panem, bo nieraz widziałam, że skrycie mi się przygląda, gdy byłam zajęta pisaniem listu. Ale w jego spojrzeniu czytałam nie tylko ciekawość. Otóż w oczach chłopaka czaił się podziw dla mnie. Czułam, że go pociągam, że jest we mnie zadurzony, chociaż może sam nie uświadamiał sobie jeszcze jasno tych nurtujących gdzieś na dnie duszy uczuć. Taka bowiem dama, jak ja, piękna i wytworna musiała być dla chłopca ze wsi tak odległa, tak niedostępna i nieosiągalna, jak najdalsza planeta na niebie.
A jednak tego dnia siedziałam na kozetce, kompletnie bezbronna, w zasięgu jego rąk. Wiedział to. Wyczuwał mą postawę. Rozpaczliwą prośbę o pomoc, wyrażoną przez każdą spływającą łzę. Podszedł do mnie, a ja podniosłam wzrok, opuszczając wilgotne dłonie na uda. Miał czarne, długie włosy i szeroką, szczerą twarz bez zarostu o gładkich, czystych, rumianych policzkach i czerwonych wypukłych ustach. Obcisłe pantalony uwydatniały wąskie biodra, muskularne uda i foremnie umięśnione, długie nogi.
— Co tu robisz? Nie wolno ci wchodzić do mnie bez pukania.
— Wszak nie godzi się płaczącej damy pozostawić samej – odparł Canulardo, a w jego ciemnych oczach rozjaśniał dobrotliwy blask. Widziałam go bardzo wyraźnie. Był tak blisko, a zarazem tak daleko…
— Zostaw listy i odejdź. Toż jeśli mąż mój dowie się, żeś przybył tu w celu innym niż praca, wpadnie w szał. Nie szczędzi chłosty wobec młodych chłopców.
Lecz on ani przez moment nie zważał na me ostrzeżenie. Z całego serca pragnął mnie pocieszyć i wiedział, co musi zrobić. Czym prędzej zbliżył się i objął mnie ściśle. Ramiona ogrodnika Canulardo otoczyły me wątłe ciało niczym gałęzie ogromnego dębu, przed którego siłą na próżno stawiać opór.
— Przestań! – krzyknęłam, czując na szyi gro gorących pocałunków. Te słowa nie miały jednak żadnej siły w obliczu romantycznego wdzięku Canulardo. Był niczym Adonis, ulubieniec Afrodyty, któremu żadna kobieta nie mogła się oprzeć. Pozwoliłam sobie na jedno, błogie westchnienie a on, zachęcony, zrzucił z siebie ubranie odsłaniając tors gładki, jak u niemowlaka. Zaraz potem znów przystąpił, rozgrzany i jurny, niczym byk. Pchnął mnie na kozetkę i pochyliwszy się, rozdarł suknię na pół jednym, mocnym szarpnięciem.
— Och, Canulardo! – westchnęłam, czując zachwyt w obliczu tak niesamowitego pokazu siły i zaradności. Spróbowałam się podnieść, ale chwyt sprawnych dłoni ogrodnika zniweczył me plany, brutalnie ściągając z powrotem na kozetkę. Nie było rady. Musiałam się poddać.
****
Wpił się w szyję kochanki i wyszeptał coś do ucha z paskudnym uśmiechem na ustach. Nie musiał długo czekać na dopingujące pojękiwania, które trwały tej nocy niemalże nieprzerwanie przez kolejne namiętne półtorej godziny.
O świcie powrócił Lancelot i o wszystkim się dowiedział od gorliwej pokojówki…
Komentarze (46)
Drobnostki:
"Pochodził niemalże codziennie i zawsze wyglądało to tak samo." - Przychodził?
Świetny pomysł z tym testem :) Udał się wybornie :)
"Był to rumiany, świeży, pięknie zbudowany chłopak. " - rumiany Canulardo :))
"Nie było rady. Musiałam się poddać." - no biedna, doprawdy ;))
Uśmiałam się do rozpuku :) Wybornie ci to wyszło, Kim :)
Pozdrowionka
Pozdrawiam ;)
Pisanie romansów (nawet dla śmiechu) masz we krwi!
Rumiany ze wsi, pfffff
Nosiłby przydomek Kolekcjoner języków i członków. A Canulas pewnie zostałby niemowa.
Pozdrawiam:)
True
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania