Poprzednie częściEleohim | Wstęp
Pokaż listęUkryj listę

Eleohim | Rozdział 1 - POCZĄTEK

Moje życie wyglądało całkiem normalnie. Naprawdę, nic nadzwyczajnego. Mając niespałna osiemnaście lat mieszkałem z mamą, Tomem i pięcioletnimi bliźniakami Johnem i Jasperem. Mieliśmy dom w Maidstone, miejscowości położonej jakieś półtorej godziny drogi od Londynu. Po czym można wnioskować, że niedaleko mi do typowego Brytyjczyka. Ale wracając, Tom jest drugim mężem mojej mamy i ojcem bliźniaków. Ojczym z zawodu jest przedstawicielem nieruchomości, trzeba przyznać, że ma do tego smykałkę. Potrafi sprzedać największą willę w mgnieniu oka, a co jest jeszcze lepsze nawet jeśli sprzedaje jakiś barak na totalnym odludziu, kupcy widząc jego nazwisko są tak chętni, jak gdyby to była wcześniej wspomniana willa. Matka nie pracuje, przynajmniej od czasu gdy poznała Toma. Wcześniej nie zwracałem nawet uwagi na to czym się zajmowała. Większość czasu po prostu nie było jej w domu. Biedna sama musiała utrzymać mnie i nasz dom. Dlatego też mną zajmowała się babcia, matka mojego taty, lekko przygłucha, siwa, zawsze uśmiechnięta kobieta. Mój biologiczny ojciec, no właśnie. Sebastian, bo tak miał na imię, zginął w wypadku samochodowym. Przynajmniej tak mi opowiadano gdy byłem mały. Matka nigdy nie chciała zdradzić mi szczegółów. Teraz już wiem dlaczego. Gdybym wtedy się tego dowiedział, najprawdopodobniej bym ją wyśmiał albo uznał za co najmniej szaloną.

Żyłem sobie beztrosko z dnia na dzień, niczym się nie przejmując. Został mi jeszcze rok do podjęcia decyzji, czy zostać studentem czy też nie. Choć już wtedy rodzina nie dawała mi spokoju. Miałem przecież cały rok! Ale nie, babcia Mary zawsze musiała wiedzieć wszystko wcześniej. Dobrze, że już wtedy nie zaczęła mi się wypytywać o moją przyszłość małżeńską bo mógłbym mieć z tym problem. Pomimo mojego pięknego wieku nie miałem dziewczyny. Cóż, może się zdarzyć. Nie potrzebowałem wtedy jakiejś, tylko po to, żeby była. Miałem za to wielu kolegów. Ale tak naprawdę tylko jednego przyjaciela, który pomógł mi w późniejszym czasie. Nie spodziewałem się, że ktoś, poza moją matką, mnie zrozumie. Ale dzięki Bradowi nie mogłem zwątpić w człowieczeństwo. I wielka chwała mu za to. Szkoda tylko, że nie ma go już z nami. Biedaczek oddał życie w imię przyjaźni. Wracając do systemu edukacji i mojego udziału w nim, muszę przyznać, że kujonem nigdy nie byłem i nie zamierzam być. Wręcz odwrotnie. Zawsze musiałem się wszystkim i wszystkiemu sprzeciwiać. Nie raz lądowałem na dywaniuku u dyrektora Pratta. I pomyśleć, że ja, Alexander Hall, miałem skończyć szkołę średnią i iść na studia. Chyba bardziej komicznej rzeczy nie słyszałem w swoim monotonnie normalnym życiu.

Zbliżały się wakacje, a co za tym idzie moje osiemnaste urodziny. Jeszce tylko miesiąc dzielił mnie od tej magicznej liczby, miesiąc od bycia dorosłym, przynajmniej oficjalnie, na papierku. Choć dla mojej mamy. a szczególnie dla babci Mary dzieckiem będę nawet w wieku czterdziestu lat. Nie spodziewałem się, że za trzydzieści dni moje życie odmieni się nieodwracalnie. I to nie z mojej winy, ani nawet najmniejszej ingerencji. Bo tak wtedy myślałem. Że to musi by

moja wina, że coś złego zrobiłem i Bóg lub jakiś inny demon mnie ukarał. Chciałem uciec, nigdy więcej nie wrócić. Zniknąć, by nikt mnie nie szukał. Ale to nie było możliwe. Blokowała mnie jedna myśl, rodzina. Przecież jej tak nie zostawię. Czym sobie na to zasłużyli. Myślałem, że to mój błąd, że muszę odpokutować za to wszystko.

Data siudmego lipca zbliżała się wielkimi krokami. Coraz bliżej, już tylko dwa tygodnie. Raz, dwa, trzy, koniec szkoły, wolność i beztroska. Wtedy myślałem tylko o tym, aby wyjechać gdzieś z kumplami, jak najdalej od Maidstone. Zawsze przecież chciałem pojechać do Brighton. Wtedy moje marzenie miało się spełnić... Kochana mamusia zawsze nade mną czuwała. Jej obecność dawała mi jakąś dziwną pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa. Chociaż nie raz, naprawdę, nie mogłem już jej słuchać. Ale to ten mój zaborczy charakterek. Buntownik w stu procentach, a jednak mamusi zawsze słuchał. Taki właśnie nie zdecydowany byłem. I tym razem mamusia, wspaniała kobieta imieniem Emily, musiała mieć swoje zdanie. Został miesiąc do wakacji, a ja wciąż słyszałem "Nie pojedziesz do Brighton. Nie ma mowy! Najpierw masz zaliczyć wszystkie zagrożenia, potem możemy porozmawiać mój panie!" Wydaje mi się jakbym jeszcze to wczoraj słyszał, choć było to tak dawno temu. Wciąż w głowie rozbrzmiewają mi te słowa, jej cienki, czasem piskliwy a zarazem poszarpany głos, tak ciepły, ukochany. Tak bardzo mi go brakuje. Wracając do tematu szkoły, ku zdziwieniu całej rodziny udało mi się skończyć tę klasę i nawet na dobrym poziomie. Sam byłem w ciężkim szoku. Ale przecież jestem geniuszem. Ach tak, bycie geniuszem, chyba. Nic ani tym bardziej nikt nie przebije bliźniaków. Oni są urodzonymi geniuszami. Nie kłamię, przysięgam na moje oceny i dyrektora Pratta. Przynajmniej tym razem. Oni od urodzenia byli jacyś inni, ponad przeciętni mógłbym rzec. Ale zapewniam, że do Johna i Jaspera powrócę nie jeden raz. W końcu to moje dwa ukochane, małe łobuzy.

Do urodzin pozostało tylko kilka dni. Nie wiem czy moja rodzina uważa mnie za skończonego kretyna, czy tak jest naprawdę, ale ten ich sposób zachowania. Czy oni myśleli, że nie zorientuję się, że organizują dla mnie przyjęcie "niespodziankę" ? Czy to tylko ja jestem jakiś przeczulony i wykryję każdy, choćby najmniejszy "spisek". Tak czy inaczej, miałem rację. Szósty zmysł – bynajmniej.

Dnia siudmego lipca odbyło się owo przyjęcie z okazji moich osiemnastych urodzin. Zjechało się chyba pół rodziny. Ciotki z Londynu, kuzynostwo, nie obyło się bez koleżanek mamy. Pojawił się nawet wujek z Australii ze specjalnym, wysoko procentowanym prezentem "Na wspaniałe urodziny, dla Alexika”. Bo jak to wujek rzekł ''Toż to już duży chłop. Z wujkiem Samem może się już chyba napić, nie Emily?". Cóż mogła mu na to mama odpowiedzieć. Przytaknęła tylko i uciekła do kuchni. Trzeba było widzieć minę babci. Cała poczerwieniała ze śmiechu. Ale czemu się dziwić, przecież od tej chwili jej pierworodny stał się pełnoprawnie pełnoletni.

- No Alexik, chodź do wujcia. Spróbuj co to prawdziwe życie. - Krzyknął donośnie z wyciągniętą w moim kierunku butelką pełną złotobrązowego trunku.

- Ależ wujku - dodałem, niby nieśmiały - nie wiem czy mogę. Po prostu nie chciałem zrobić przykrości mamie. Wcześniej niejednokrotnie próbowałem prawdziwego życia, jak to określił wuj.

- Mogę, nie mogę, kto by się teraz tym przejmował. Masz urodziny, ee? Jesteś duży chłop, sam możesz podjąć tę decyzję. Wiesz co? Przypominasz mi kogoś. - Zmarszczył brwi i zaśmiał się pod nosem.

- Kogo? - Co też wuj Sam mógł mieć na myśli.

- Mnie, Alexiku, mnie! Oy było się kiedyś młodym, zabójczo pięknym i takim nieśmiałym.

- Sam! Ty nieśmiały? Dobrze się czujesz synku? - dodała babcia Mary, a jeszcze większe rumieńce pojawiły się na jej twarzy.

- Ależ oczywiście, mamuniu. Czuję się wspaniale, jak nigdy dotąd. - Dodał wujek lekko pod denerwowanym głosem. - A może mamunia też się napije? Co mamunia? Lily, daj no szklankę dla mamuni! – Krzyknął tak, aż zatrząsł mu się jego wielki brzuch.

Ah cały wujek Sam. Zawsze wesoły i uśmiechnięty. Chciałbym być czasem taki jak on. Niczym się nie przejmować, napić się czasem szklaneczkę whisky i powiedzieć "No, chodź mamunia, napij się z nami!". Ah te marzenia. Ale nie, ja tak nie mogę. Nie stanę się nagle kimś całkiem innym. Choć już dawno się zmieniłem. Musiałem. Gdy jest z nami wujek, wyobrażam sobie jak mógł wyglądać mój ojciec. Nie mam żadnych jego zdjęć. Mama mówi, że musiały się zgubić podczas przeprowadzki. Trudno, a zarazem szkoda. Tak bardzo żałuję, że go nie pamiętam. Z drugiej strony, jeśli, tak jak mówią, jest podobny do wujka, to mam namiastkę tego wszystkiego. No może tylko co do jednego mam zastrzeżenie. Zawsze jednak wyobrażam sobie tatę z mniejszym brzuchem niż wujek Sammy.

Rodzinka odprawiona, wszyscy zadowoleni. Teraz mogłem wrzucić na luz. Poszaleć ze znajomymi. Następnego dnia pojechaliśmy do Londynu. Młodzi, szaleni i kompletnie nie wiedzący co tam będziemy robić. Kolejnego dnia mieliśmy wyruszyć do Brighton! W końcu Brighton! Brighton, Brighton, Brighton! To było to. Czego więcej można chcieć? Wtedy naprawdę nie potrzebowałem niczego więcej do szczęścia. Wszystko było już zaplanowane. Choć i tak wiedzieliśmy, że my i plan, to nie idzie w parze. MY I PLAN? Przecież to niedorzeczne. To brzmi prawie tak jak "ryba w swetrze". Jedno było pewne. Trzeba będzie odwiedzić prawie każdy PUB w okolicy i stracić trochę, a nawet wszystkie pieniądze. Które przecież tak czy inaczej nie były nasze. Ale przecież osiemnaście lat ma się tylko raz w życiu.

Szczerze? Nie do końca byłem świadom tego co się stało tamtej nocy. Ale to właśnie wtedy zaczął się okres nieodwracalnych zmian w moim życiu. Dopiero po jakimś czasie chłopcy opowiedzieli mi co się ze mną stało. Jedna jedyna noc, tak wiele zmian, całkiem inne życie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem co ma się stać. Adam załatwił co trzeba. Zwiedziliśmy parę klubów, ostatecznie wylądowaliśmy na plaży. Mówiąc, że Adam załatwił co trzeba, nie mam na myśli tylko alkoholu. Na prawdę wiele się działo. W końcu trzeba było zaszaleć. I tak, zaszaleliśmy w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie wiem co to było, ale coś paliliśmy, były też tabletki. Dziwnie się potem czułem. Widziałem na niebie jakieś znaki, słyszałem dziwne głosy. Żaden z chłopaków nie doświadczył tego co ja. To było dziwne. Fascynujące, a z drugiej strony przerażające. Byłem tak bardzo podekscytowany. Wydawało się, że jakieś dziwne, obce moce władają moim ciałem. Czułem to tak mocno, jakby coś chciało rozerwać moją głowę i klatkę piersiową. Miałem wrażenie, że unoszę się nad ziemią. Powoli osunąłem się na piasek. Najprawdopodobniej straciłem przytomność. Obudziłem się następnego dnia. Wiedziałem, że coś się zmieniło. Widziałem to w sobie, czułem to. Przez kilka godzin dochodziłem do siebie, ale nadal po tylu latach nie wiem czy osiągnąłem cel.

Tamtego dnia strasznie bolała mnie głowa. Nie mogłem wytrzymać bólu. Jakby całe stado słoni przebiegło mi przez mózg, jeden za drugim, krok po kroku. Najdziwniejsze jednak było jedno. Czułem też straszny ból w plecach. Myślałem, że to od tego plażowego omdlenia. Ale to było inne, niespotykane. Jak gdyby tysiące igieł chciały się przebić przez moją skórę od wewnątrz.

- Eyy aniołek, wstawaj. Ileż można spać. - krzyknął Adam zrywając ze mnie kołdrę.

- Daj mu spokój, widziałeś co się wczoraj działo. - Brad próbował go uspokoić, szarpnął go za ramię.

- Dobra, spokojnie już wstaję…; musiałem wstać, nie mogłem wyjść na słabego. - Nie, serio. Zostań w łóżku. - odparł Brad z tą jego litością w oczach.

Nie chciałem ich już dłużej słuchać. Strasznie działali mi na nerwy. Po prostu wyszedłem z pokoju totalnie wkurwiony. Miałem dość wszystkiego. Chciałem się przejść. Niestety ból głowy się nasilał w trybie natychmiastowym. Chciałem kupić sobie coś do picia, najlepiej coś wysokoprocentowego. Tak też uczyniłem. Kupiłem i to nie jedną butelkę. Poszedłem na plażę, chciałem posiedzieć sam, w ciszy i spokoju. Tylko ja i moje szklane, szmaragdowozielone butelki. Ale chyba znów przesadziłem. Miałem chwilowe przebłyski świadomości. Nagle znalazłem się w centrum miasta. Ludzie mnie mijali, a ja stałem jak posąg. Nie mogłem się ruszyć. Wydawało mi się, że się ze mnie śmieją. Słyszałem dziwne krzyki, które wypełniały moją głowę, a ona rosła i rosła. Czułem się jakby wytykali mnie palcami. Zataczałem się. Wszystko wokół mnie przemijałojak klatki filmowe. Pamiętam tylko urywki, tylko wybiórcze zdjęcia. Ale mimo to byłem zadowolony. Młody, głupi i zadowolony. Zataczałem się jeszcze bardziej. Ludzie krzyczeli. "Co ty wyrabiasz szczeniaku! Niech cię tylko matka zobaczy to popamiętasz!". Miałem to wszystko gdzieś. Byłem tam sam i nikt nie mógł mi nic zrobić. Nikt nie miał prawa mówić mi co mam robić! Wydawało mi się wtedy, że jestem taki dorosły, taki wspaniały. Tak pięknie było mieć złudzenia. Chciałem szaleć i nigdy nie wracać. Zostawić szkołę, rodzinę. I żyć, żyć, żyć ...

Mijały godziny, choć dla mnie czas zatrzymał się w miejscu. Nie wiedziałem co ze sobą robić. Czułem się dziwnie. Jakbym był całkiem kimś innym. Byłem obcy. Sam dla siebie byłem intruzem. Nigdy wcześniej nie miałem czegoś takiego, takiego chamskiego odczucia. Z jednej strony chciałem tak wiele zrobić, z drugiej wszystko mnie hamowało. Szedłem jakąś dziwną ulicą. Przerażało mnie to. Było tam kilku mężczyzn. Byli na prawdę odrażający. Stali pogarbieni, z dziwnymi minami, wołali mnie, chyba coś ode mnie chcieli. Nie zwracałem na nich uwagi. Szedłem przed siebie. Czułem, że muszę iść. Po prostu iść przed siebie. Gdzieś tam, na końcu drogi był mój cel. Szedłem z podniesioną głową. Dumny jak paw. Głupi szczeniak zachowujący się jak lord. Śmieszyło mnie to. Brnąłem dalej w ciemną uliczkę. Czułem jak mrok mnie pochłaniał. Pożerał każdy mój krok. Zdążyłem zrobić jeszcze kilka kroków, gdy nagle zakręciło mi się w głowie. Usiadłem. Czekałem. Wcale nie poczułem się lepiej. A raczej z każdą kolejną sekundą było jeszcze gorzej. Widziałem jakieś błyski. Tak bardzo jasne, oślepiające strumienie światła. Ale jak to możliwe, skoro byłem w tym ciemnym zaułku, gdzie żadna żarówka nie śmiała nawet na sekundę zabłysnąć. Słyszałem szepty. Ogrom szeptów. "Witaj Alexandrze." , "Już czas!" . Wciąż te same słowa. Głowa chciała mi eksplodować. Chciałem uciekać. Bałem się i to okropnie. Nie mogłem się ruszyć, coś mnie sparaliżowało. Padłem na kolana. Jakiś dziwny blask wydobywał się z mojego wnętrza. Strumienie białego światła wydobywały się z mojej klatki piersiowej. Poczułem okropny ból pleców. Tak mocno przeszywający, duszący. Zacząłem płakać jak dziecko. Lecz łzy te nie były typowe. Płakałem krwią! Nie, to nie pomyłka, to była najprawdziwsza na świecie krew. Byłem w szoku, choć nie do końca świadom co się ze mną dzieje. W pewnym momencie pomyślałem, że to wszystko przez te moje szaleństwa. Pomyślałem, że nie powinienem był tyle pić ani tym bardziej brać tego świństwa od Adama. Ale cóż, za późno, jakoś muszę to przeżyć. Miałem wrażenie, że umieram. Naćpałem się, przedawkowałem, Wniosek? Może nawet umrę.

Moje plecy, tak bardzo bolały. Miałem dziwne wrażenie, że coś chce się ze mnie wydostać właśnie przez plecy. Igły, setki igieł, setki tysięcy igieł na raz, bez ostrzeżenia i znieczulenia. Nagle coś mną zawładnęło, jakaś dziwna magiczna siła. Unosiłem się kilka metrów nad ziemią, a to dziwne światło z mojej klatki otaczało mnie całego. Nagle coś strzeliło, wybuchło, opadłem na ziemię. Jedyne co zdołałem zobaczyć w szybie sklepu stojącego naprzeciw to ogromny cień. Na ścianie za mną widniało odbicie skrzydeł. Wielkich powiewających na wietrze skrzydeł anioła. Gdzieś dało się słyszeć szelest piór, cichutki i delikatny. Tak subtelny, tak cholernie straszny. Przeraziłem się. Obracałem się wokół siebie jak głupi kot, ale nie mogłem nic zobaczyć. Dotykając pleców nie czułem żadnych zmian, choć wiedziałem, że coś się stało. Nie minęło wiele czasu nim zemdlałem. Chyba nawet straciłem przytomność. Nie wiem ile tam leżałem ale gdy się obudziłem był już dzień, nawet nie wiem który. Usiadłem na chodniku. Czułem się jak dziecko we mgle. Nie wiedziałem czy to co się stało było snem, omamem czy też najprawdziwszą prawdą. Tej ostatniej wersji bałem się najbardziej. Moje ubranie było całe podarte, miałem zakrwawione dłonie i policzki. To znak, że to wydarzyło się naprawdę. Ale co to było? Dlaczego to się stało? Nie znałem odpowiedzi, miałem miliony myśli na sekundę. Każda kolejna coraz bardziej niedorzeczna. Pomyślałem, że muszę być szalony. Wstając zerknąłem na moją lewą rękę. To był szczyt wszystkiego. Tatuaż?! Czy ja właśnie jakimś dziwnym przypadkiem zrobiłem go wtedy? Przecież nic nie pamiętałem. To niemożliwe?! A jednak, całe przedramię było pokryte jakimiś dziwnymi "wzorkami". Dotykając ręki powinienem czuć ból, koledzy mówili, że świeża dziara boli, a mnie nic nie było. "Przecież mama mnie zabije, wyrzucą mnie ze szkoły.. Już po mnie! No tak, chłopakom może się spodobać, ale .. Co ja im powiem?". Chodziłem w miejscu myśląc co zrobić, jak to wszystko im i sobie racjonalnie wytłumaczyć. Ale nie było żadnej racjonalnej odpowiedzi. Miałem wrócić do chłopaków, ale w takim stanie? Najlepiej nie wracać. Nigdy nie wracać.

- To co się stało w nocy, wskazuje na to, że jestem szalony, a wręcz psychiczny. Nie mogę na to narażać moich bliskich. Ale przecież gdybym nie wrócił, tym bardziej bym ich zranił, a szczególnie mamę! Boże, pomóż mi! Nigdy nie byłem szczególnie wierzący, ale proszę Cię pomóż mi ! Do cholery, zrób coś! Słyszysz mnie? Musisz, cholera!- klęczałem i patrzyłem w niebo, krzyczałem, płakałem, byłem wściekły.

Jednak nad powrotem długo się nie zastanawiałem. Po pierwsze zmarzłem, a po drugie byłem głodny. Pal licho wszystkie przemyślenia, potrzeby fizyczne wygrały. Najwyżej się dowiedzą, że jestem szaleńcem. Jeszcze kilka dni mieliśmy zostać w Brighton, więc musiałem wrócić. Zabawa nie mogła mnie ominąć, w końcu świętowaliśmy moje urodziny. "Najwyżej znowu przeholuję z alkoholem i zeświruję jak ostatnio. Muszą być przecież złe strony, wszystko ma swoje złe strony. Gdyby na świecie istniały tylko dobre strony i nic więcej, wtedy człowiek napewno by ześwirował. Jest więc i jakaś nadzieja dla mnie." - Szeptałem pod nosem do siebie potykając się krok za krokiem, ale tak bardzo bolały mnie nogi, że podniesienie stopy wydawało się torturą.

Słowo się rzekło, każdy PUB w Brighton tamtej nocy był nasz. Tym razem bardziej uważałem na siebie, nie paliłem tego co przyniósł Adam. Po prostu się bałem. Mimo to znów słyszałem jakieś okropne dźwięki. Głosy okropnie jęczały w mojej głowie. Piski, krzyki, szepty - to wszytko nieustannie krążyło po mojej głowie. Czy ja na prawdę traciłem zmysły?

- Chłopaki! Czy w Brighton jest jakiś psychiatryk? - zapytałam z uśmiechem.

- A co, wybierasz się? Czy chcesz komuś wynająć pokój? - z wrednym uśmieszkiem dodał George. - Tak, George. Pokój dla Georga, raz ! - odparłem z nerwami.

- Stary, co Ty w ogóle wczoraj robiłeś?

- Ja? - nie powiem, że nie zdziwiło mnie to pytanie.

- Nie, święty Patryk. Tak ty, Alexander H. syn Sebastiana i Emily. - burknął.

- Nic nie robiłem. - Co do cholery ich to obchodzi?

- Nic nie robiłem, nic nie robiłem. A koszula to się sama potargała od nic nierobienia, eh? - wścibski.

- Tak, sama. Nudziło jej się, wzięła i się potargała od tak. Pasuje? Dajcie mi spokój ! - myślałem, że zaraz wybuchnę żywym ogniem.

- O patrzcie, Alex dostał szału. Uuu panienko, co Ci tak hormony skaczą !? - krzyknął George.

- Wypchajcie się wszyscy. Dajcie mi spokój!

Wybiegłem z PUB'u jak oszalały, ze łzami w oczach. Brad pobiegł za mną, ale po jakimś czasie udało mi się go zgubić. Przez jakiś czas się błąkałem po mieście ale ostatecznie wróciłem do pokoju. Wiedziałem, że chłopaki nie wrócą szybko, że nie będą mnie szukać, a na pewno nie w moim pokoju. Czyli w najbardziej oczywistym miejscu, byliby zdolni szukać mnie w Londynie, a nie pomyśleliby, że mogę po prostu być w pokoju. Przez jakiś czas siedziałem na łóżku, gapiłem się na mój "tatuaż". Chłopaki nawet go nie zauważyli. Nie wiem kiedy zasnąłem, na pewno minęło kilka okropnych godzin.

Tamtej nocy miałem sen .....

 

____________________________________________________

12.04.2017

korekta

Podziękowania dla Dimitria! Oraz Paradise i Tanaris.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Praszczur 06.04.2017
    Rozdział pierwszy, no ale czego?
  • mint.panda 06.04.2017
    No tak, zapomniałam podać tytuł książki, tak jak przy wstępie :) dzięki za zwrócenie uwagi.
  • Paradise 08.04.2017
    długość rozdziału genialna :D zobacz sobie, bo Ci się coś porobiło ze spacjami poprzenosiło niektóre słowa, rozerwało no i pauzy przy dialogach w niektórych miejsca są średnikami, co zbiło mnie z tropu xD krwawe łzy super :D nie podobała mi się tylko jedna rzecz - jak Alex wybiegł z pubu ze łzami w oczach, trochę to takie dziewczyńskie bym powiedziała ;) zostawiam 5 i czekam na następny rozdział :D
  • mint.panda 08.04.2017
    Jak najszybciej postaram się poprawić :) a ten jego feminizm jest celowy :) dzięki za ocenę!
  • Dimitria 09.04.2017
    Gdzieniegdzie brakuje przecinków, np tu:
    Po czym można wnioskować [przecinek] że niedaleko mi do typowego Brytyjczyka.

    W prozie liczby zapisujemy słownie, czyli w tych zdaniach powinieneś napisać: osiemnaste urodziny, za trzydzieści dni, siódmego lipca... jakieś jeszcze były zdania, ale dasz radę sam odnaleźć.
    "Zbliżały się wakacje a co za tym idzie moje 18te urodziny."
    "Nie spodziewałem się, że za 30 dni moje życie odmieni się nieodwracalnie."
    "Dnia 7'go lipca odbyło się owo przyjęcie z okazji moich 18' urodzin"

    Literówki (podaję całe zdania, bo łatwiej później znaleźć):
    "Które przecież tak czy inaczej nie były nasz" - nasze
    "Nie mogłem wytrzymać bólu. Jakby całe stato słoni przebiegło mi przez mózg" - stado
    "Tylko ja i moje szklane, szmaragdowo zielone butelki." - szmaragdowozielone
    "Nikt nie miał prawa mówić mi co mam robi" - robić
    "Najwyżej znowu przeholuję z alkoholem i ze świruję jak ostanio." - zeświruję

    W prozie ty, tobie, ci, ciebie - zawsze piszemy z małej litery.
    "- Stary, co Ty w ogóle wczoraj robiłeś?" - ty z małej
    "Co Ty wyrabiasz szczeniaku! Niech Cię tylko matka zobaczy to popamiętasz!" - ty i cię z małej.

    No i przyszedł czas na dialogi...
    Chyba word zrobił Ci taki żart z tymi średnikami, więc zostawię kwestię dialogów. Tylko mam nadzieję, że poprawisz, bo przez to bardzo źle się czytało ;)

    Gdzieniegdzie wkradły się też niepotrzebne akapity, spacje przed znakami interpunkcyjnymi, więc przeczytaj to jeszcze raz na spokojnie i postaraj się poprawić.

    A jeśli chodzi o fabułę to jest bardzo wciągająca :)
    Masz przyjemny, lekki styl pisania i to jest na plus.

    Zostawiam 5.
  • mint.panda 09.04.2017
    Dzięki za ocenke :) i za szczegółowe wytyczne co czeka mnie do poprawy, bardzo dużo mi to daje :) a tak przy okazji, jestem dziewczyną, ale piszę jako On.
  • Tanaris 10.04.2017
    Lekki styl pisania, dużo przemyśleń i w ogóle bardzo fajnie się czytało. Dla mnie tylko jedno raziło w oczy, dialogi źle zapisane, popracuj nad nimi, także słowo "na prawdę" piszemy razem, a wielokrotnie go używasz błędnie. Dopracowałabym opisy, czasem chaotycznie były zapisane. Nagle jest tu, a potem jest gdzie indziej, troszkę można się pogubić. Ale w efekcie i za długość daję (-) 5 na zachętę.
  • mint.panda 11.04.2017
    Bardzo dziękuję :) będę się starać, ten rozdział był napisany w 2013, zanim wrzucę następne muszę je porządnie przejrzeć. Niedługo naniosę poprawki :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania