Rzecz o pisarzu część druga z planowanych dwóch

- Cóż… nie do końca tak to wygląda… tak mi się tylko wymknęło, bo byłem zdenerwowany, bo Natchnienie nie przychodził pomimo moich próśb, błagań i przeklinań…

- A jednak, skoro tak ci się wymknęło, to coś musi być na rzeczy.

- Ależ nie, nie, przyrzekam, że nic na rzeczy nie ma!

- Niemniej jednak pozwolę sobie pokazać ci moją wredotę, żeby już nigdy nie przyszło ci do głowy, że jest inaczej. Pamiętasz, jak wczoraj wybrałeś inną niż pierwotnie zaplanowana droga, kiedy wracałeś z całodobowo czynnego sklepu monopolowego?

- Eeee, tak, pamiętam.

- Otóż dziwnym zrządzeniem Losu okazało się, że gdybyś szedł zaplanowaną drogą spotkałbyś miłość swojego życia, na którą tak czekasz i której tak pożądasz.

- Zaraz, jak to?

- Ano tak to. Miała na imię Marta i wracała właśnie, nieco pijana, z imprezy, na której rzucił ją chłopak. Potrzebowała kogoś, kto ją pocieszy, a ty wpadłbyś na nią, rozsypując i rozbijając te wszystkie butelki wódki, które miałeś w siatce. Ona by przepraszała, ty byś mówił, że nic się nie stało, później poszlibyście do ciebie, spędzili bardzo przyjemną noc, za miesiąc pobralibyście się, ty zerwałbyś z nałogiem, Natchnienie by do ciebie wrócił i dożylibyście spokojnej starości w dostatkach, które zapewniłbyś wam pisaniem w dużym domu na Kubie.

- Pierdolisz… to… to nie może być…

- Ależ jest!

- Dlaczego musiałeś mi to powiedzieć?!

- Ach, to jeszcze nic! Prawda, przyjacielu? – zwrócił się do Śmierci.

- Tak! Przez to, że cię nie spotkała, nie zatrzymała się, starając się zebrać potłuczone szkło i wpadła pod koła kierowcy, który wracał z innej imprezy. Teraz jest już zapisana w mojej Księdze Zabitych, figuruje zaraz obok tego kierowcy, który wtedy w nią wjechał. Nie zapiął pasów i wyleciał przez przednią szybę, nadziewając się na studzienkę kanalizacyjną. Piękny widok, prawdziwy majstersztyk!

- Zgadzam się! – zawtórował mu Los. – Te wylewające się jelita… jesteś prawdziwym artystą, mój przyjacielu!

- Mi się podobało oko, które potoczyło się po ulicy i wpadło do studzienki kanalizacyjnej.

- A… a co z dziewczyną? – zapytał nieśmiało Mark, nalewając sobie kolejną kolejkę absyntu.

- Ach, ona też nie mniej brzydko zginęła! Noga wygięta w kolanie w drugą stronę bardzo mi się podobała.

- Tak, to było całkiem niezłe.

- Losie? – zapytał Mark. - Czy znajdę drugą taką… Martę?

- Drugą jaką?

- No wiesz… taki ideał dla mnie…

- Cóż… widzę, w całkiem niedalekiej przyszłości, jeszcze jedną taką możliwość…

- Kiedy?! Gdzie?! Jak będzie się nazywała i co muszę zrobić, żeby ją spotkać?!

- Ejże, ejże! Pofolguj, kolego, nic ci nie powiem. Jestem Losem, a nie wróżem. Kto wie, może za moim zrządzeniem wasze drogi przetną się… A może, ze względu, że jesteś pisarzem, a ci tworzą lepiej, kiedy są samotni, oszczędzę ci jakiegokolwiek trwałego związku? Hu, hu! Możliwości jest tak wiele!

- Cóż – wtrącił się Śmierć – jeśli mówisz o tym, o kim myślę, to chyba ma na za tydzień umówione spotkanie ze mną.

- Proszę?!

- Tak mi się wydaje, ale nie znam przecież dat wszystkich wizyt na pamięć…

- Nie da się tego… zmienić? Przesunąć?!

- Cóż… przez wzgląd na twoją gościnę i ten doskonały absynt… jestem skłonny to przemyśleć.

- Przestańcie się nade mną znęcać! Dość już, proszę, dość!

- A więc przyznajesz, że jesteśmy gorsi od Natchnienia?

- Tak, tak, jesteście! Przy was Natchnienie jest mi najlepszym przyjacielem! Najsłodszą z kochanek i najsmaczniejszym z pączków!

- Cudownie! Nalej nam proszę jedną jeszcze kolejkę tego pysznego absyntu i będziemy się zbierać. Mamy dużo do roboty, nieprawdaż mój drogi przyjacielu?

- Tak! Jedna kolejka i zbieramy się – powiedział szybko Śmierć.

Mark, milcząc, nalał znów wszystkie cztery kieliszki i nie czekając na resztę przychylił szybko swój. Skrzywił się, kiedy ogień uderzył w jego gardło i spłynął niżej, do żołądka.

- Do zobaczenia! – powiedział Śmierć i zniknął.

- Powodzenia w wybieraniu odpowiedniej ścieżki Losu, Mark – rzucił Los i rozpłynął się w powietrzu tak, jak przed chwilą jego przyjaciel.

W pokoju został już tylko Mark i Natchnienie.

- Cholera… - rzucił ten pierwszy. Natchnienie napełnił od nowa ich kieliszki i klepnął przyjacielsko pisarza po ramieniu.

- Cóż… wybacz, że się tobą tak bawiłem… co ty na to, żebyśmy zrobili z ciebie największego pisarza Ameryki? Kto wie, może nawet noblistę za kilkanaście lat?

- Czyli… czyli, że wracasz do mnie?

- Cóż… myślę, że mogę do ciebie przychodzić co kilka lat… nie będziesz najpłodniejszym z pisarzy, ale zostawię dla ciebie najlepszą wenę, długo leżakującą i niepasteryzowaną…

- Stoi. Kiedy zaczynamy?

- Cóż… dam ci trochę weny teraz, ale nie na całą książkę. Nie wziąłem ze sobą dość… powinno wystarczyć na dłuższą nowelkę, jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt stron w druku, czyli koło trzydziestu w maszynopisie. No, i wrócę za kilka lat…

- Hmmm, może być. Jeśli tylko o mnie nie zapomnisz i znów mnie nie wystawisz, to zgadzam się – odparł Mark bez zastanowienia, a kiedy wyciągnął rękę, żeby dobić targu, Natchnienie zniknął i w pięści pisarza został tylko lekki mieszek. - Ehh, dobre i tyle… do następnego przynajmniej razu.

Mężczyzna wziął kreskę weny, którą dostał od Natchnienia, i wziął się do pisania.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Lucinda 15.08.2016
    No i koniec... Cóż, fajnie wyszło Ci to opowiadanie, obie części bardzo mi się podobały. A więc Los i Śmierć udowodnili, że są gorsi od Natchnienia. Same ich wypowiedzi nie miały wpływu na bohatera, ale jednak wolałby z pewnością żyć w nieświadomości, ,,co by było gdyby...". Jego życie dalej toczyłoby się swoim biegiem i nie miałby podstaw do żałowania swoich decyzji, nie miałby poczucia, że coś go ominęło, coś, na co czekał i co odmieniłoby jego życie na lepsze. Chociaż z drugiej strony tak sobie myślę, że po drodze pojawiłaby się jeszcze niejedna ścieżka Losu i również musiałby dokonać wyboru, mimo że Los przedstawił mu wersję, w której miał odnaleźć szczęście, choć przecież nie ma pewności, że później nic by się nie popsuło. Ale to już takie moje odbiegające trochę na bok refleksje. No ale można powiedzieć, że wszystko dobrze się skończyło, chociaż może nie tak dobrze, jak życzyłby sobie tego Mark, ale jednak trochę tej weny dostał, a oprócz niej obietnicę powrotu Natchnienia. Natomiast sposób, w jaki mężczyzna zażywał, bo to słowo jakoś tu pasuje, wenę, przedstawił ją jako środek w pewien sposób uzależniający i nad tym też można by się trochę zastanowić. Jeśli chodzi o błędy:
    ,,Przez to, że cię nie spotkała (przecinek) nie zatrzymała się, starając się zebrać potłuczone szkło (przecinek) i wpadła pod koła kierowcy";
    ,,jeśli mówisz o tym, o kim myślę (przecinek) to chyba ma na za tydzień umówione spotkanie ze mną";
    ,,Jeśli tylko o mnie nie zapomnisz i znów mnie nie wystawisz (przecinek) to zgadzam się";
    ,,Mężczyzna wziął kreskę weny, którą dostał od Natchnienia (przecinek) i wziął się do pisania". Zostawiam 5 :)
  • Coś za mało błędów, sprawdź proszę może raz jeszcze :D Dziękuję bardzo! :)
  • Lucinda 15.08.2016
    Szymon Szczechowicz, mało błędów i jeszcze marudzisz? Dużo źle i mało niedobrze... Tobie to nie dogodzi...
  • Lucinda Jestem pisarzem, czego Ty wymagasz... :D
  • Elizabeth Lies 15.08.2016
    Niezłe, niezłe. Śmierć i Los mają naprawdę "wyśmienite" poczucie humoru. Oby moje odejście nie było tak spektakularne jak tego kierowcy. Ode mnie 5
  • Spektakularność odejść zawsze lepiej oceniać z innej perspektywy niż odchodzącego :) Dziękuję bardzo!
  • Angela 23.08.2016
    I ja mam nadzieję, że odchodząc nie zrobię z własnego zgonu przedstawienia. W tej części dowiedziałam się
    czegoś nowego i istotnego, a mianowicie, że wenę wciąga się nosem XD 5
  • Tak, to bardzo istotne, a niewielu o tym wie! :D Dzięki!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania