Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Sala Słynnych Zabójców (miniatura)

Witam wszystkich uczestników wycieczki w ostatniej sali naszego muzeum, w Sali Słynnych Zabójców, czyli "es-es-zet", albo "s-sz", jak mawia moja córka. Mamy obecnie na tapecie Knutę i Hirgę, słynny duet kilerów, znacie ich na pewno z telewizji i gazet. Wszystkie głośne sprawy już na pewno znacie, a wiecie, jak się kończy ich historia? Nie? A chcecie wiedzieć? Bosko.

To opowiem wam dziś o tym, jak Knuta i Hirga przeszli na emeryturę. I o ich jubileuszowym zleceniu, po którym wycofali się z interesu. Niestety, moi drodzy, ta historia nie ma dobrego zakończenia, ani takiego, państwo wybaczą, z pierdolnięciem.

Przejdziemy najpierw do makiety. Tu, po lewej stronie, mamy legendę, czarne figurki to Knuta i Hirga, niebieska to Thorú. Czerwone - trupy, martwi. Żółta figurka oznacza obiekt docelowy. To ten żółty punkt na czarnym dżipie, o tutaj. Teraz tak: Tu, mniej więcej, znajduje się zaułek, od którego zaczniemy naszą historię. Przeniesiemy się tam za chwilę. Cienka, przerywana czerwona linia, o tu - to Hirga na motorze. Szeroka, też przerywana - Knuta w jego Chevrolecie. Linie urywają się poza zasięgiem zeznań świadków.

To tutaj, ten czerwony punkt na ziemi, to studzienka. Wrócimy do niego podczas projekcji.

Proszę wszystkich o siad prosty tutaj i założenie zestawów audiowizualnych. Jako, że nie wszyscy są tak bardzo w temacie i mam obowiązek zakładać, że wszyscy są tu z przypadku i nie wiedzą, o co chodzi... Jako opowiadacz historii, muszę przedstawiać w określony, przystępny dla wszystkich, nawet najmłodszych, sposób. Taki wymóg. Historia, czas w sensie, może mi się mieszać, bo pewne rzeczy, które sobie wyobrazicie, będą kontynuacją innych rzeczy, czas przeszły pomiesza się z teraźniejszym. Musicie się przyzwyczaić.

Lecimy. Wszyscy zobaczycie to, co ja. Tylko ja mogę się poruszać po miejscu akcji, więc, proszę spokojnie. Zamykamy oczy. Gaszę światło.

Trzt.

Otwieramy oczy. Jesteśmy w zaułku. Kiedyś to nie był zaułek, bo zazwyczaj w zaułkach nie ma latarni, świecących tak sobie i oświetlających jakieś skrzynie, stare beczki, błyszczący motocykl i dwóch facetów w skórach... No, dobra. Stąd, gdzie stoimy, nie widać, że było ich dwóch - motocykl zasłania. Póki co, musicie się zdać na mnie.

Z cienia po prawej stronie, zza tych wielkich, drewnianych skrzyń, które ktoś tu zostawił i zapomniał, wychodzi chudy facet w kasku motocyklowym i w skórach. Chudy jest, wygląda na to, że nie dojadał. I ten chudzielec nachyla się nad zaparkowanym pod samiuśką latarnią motocyklem. Światło latarni odbija się w błyszczącej szybie kasku. Jeszcze nie ma nocy, ale jest tutaj tak mało światła, że, no.

Każdy byle wieśniak, gangster, dziwka, ćpun, diler lub jedna z tych okolicznych nieletnich ciot robiących laskę byle wieśniakowi może sobie tu wejść, zwiedziony refleksami światła na gładkim, czarnym motorze. Lub zwiedziona, jeśli dziwka. Te akurat, królowe nocy, mają dość rozumu lub, jak wolicie, oleju w głowach, by nie wchodzić w podejrzane zaułki bez powodu. Ale wróćmy do chudzielca.

Spod uchylonej szybki wystaje długi, gnomi nos. Facet, cały w tych nowoczesnych, czarnych motocyklowych skórach, trzyma przed sobą wyprostowany, nie mniej długi i chudy co nos, żółtozielony palec, i grozi nim drugiej postaci, ukrytej w cieniu zaułka. Tu słychać jego stłumiony, skrzekliwy głos, gdy, proszę o wybaczenie, bezlitośnie i bardzo skrzekliwie jebał tego drugiego za jakieś przewiny. Trzeba podejść bliżej, by zobaczyć, o co chodzi. Idziemy.

- Ile razy ci mówiłem, ty łosiu? Ile razy ci mówiłem, żebyś do-krę-cił tłumiki i do motoru i do uzi? Dwa na "M"! - krzyczał, gestykulując dłonią z długimi, żółtozielonymi palcami w brązowe plamki. - Dwa tłumiki! Do-krę-cić! Dokręcić dodatkowo! Nie odkręcić! Tłumiki! Do M-motoru...

Każdy, kto zetknął się z tym głosem, przyznał że brzmiał bardzo nosowo i nieprzyjemnie. Druga postać siedziała brzegiem... No, dupy, tyłka. Siedzenia. Brzegiem, mimo nazewnictwa, siedział on, bo to był on, na sporej oponie, która z powodzeniem mogłaby grać koloseum w filmie o post-apokaliptycznej cywilizacji ludzików Lego. Owa postać, ubrana w podobnym stylu, co skrzeczący, była dużym, kwadratowym facetem, który byłby udawał człowieka perfekcyjnie, gdyby jednak znad brwi, bliżej skroni, nie wyrastały mu, niczym pasy Vipera, ogromne rogi. Które to, zamiast jak u diabłów, iść na boki, owijały się po czaszce i szły ku jej tyłowi. Ten też ubrany był jak motocyklista, w skóry, owszem, ale... No właśnie, ale. Diabeł, jak to mówią, tkwi w szczegółach. A szczegóły, pozwolimy sobie na jeszcze kroczek do przodu, żeby lepiej widzieć, pozwalają na wnioski.

Wniosek pierwszy: Wielkolud z rogami to żaden pizduś-plastuś na ścigaczu, jak ten krzyczący, ale raczej jeden z tych, którzy na ramoneskach mają dodatkowe łańcuchy, służące do prowadzenia działań zaczepno-obronnych. Ten miał takich kilka, przewieszonych ukośnie przez klatkę piersiową, niczym strzelec taśmę z amunicją. Bandolier, to się nazywa.

Wniosek drugi i następne - później, jak nie zapomnę. Bo ten rogaty postanowił zaprotestować, a jego głos brzmiał, jakby należał do dobrodusznego olbrzyma-prostaczka. Którym zresztą był. Jest.

- Uzi nie jest na M, Hirga. - stwierdził fakt, a ten stojący chudzielec westchnął. Podszedł do stojącego nieopodal motoru i przekręcił kluczyk. Rozległ się przepotworny rumor, od którego ze skrzyń pospadały stare butelki. Część się potłukła.

- Słyszysz to, kurwa? Słyszysz, Knuta, debilu? Jak mam go zapierdolić po cichu, jeśli słychać mnie z księżyca? - Chudzielec krzyczał z frustracji prosto do ucha siedzącego. - Jak? - Tupał, kopał wielką oponę podkutym butem. Dostrzegł obok torbę sportową, której jednak nie ważył się kopnąć.

- Powiedz, że chociaż masz tutaj te tłumiki do uzi! Powiedz, że chociaż tego nie zjebałeś, Knuta, ty ośle dardanelski! - skrzeknął, usiłując przekrzyczeć warkot silnika tylko po to, żeby usłyszał go ten drugi. Pacnął go w głowę. Lekko, nie żeby zabolało - żeby go ukarać. Tłumików, oczywiście, nie było. Magazynki były, wysoki gnom wyciągnął sześć i sprawdził dokładnie. Po dwa schował do kieszeni na zatrzaski. Pozostałe dwa... Ale zaraz.

Wielkolud ukrył ogromną głowę w wielkich jak łopaty dłoniach. Chudzielec sięgnął do torby i wyciągnął z niej pistolet maszynowy Mini Uzi. Przewiesił go sobie przez prawe ramię tak, by zwisał luźno na plecach. Wbił dwudziestnabojowy magazynek do gniazda i przeładował. Podskoczył, sprawdził czy się nie szeląta, czy nic nie lata... Nic. Wszystko wisiało jak należy. Sprawdził, jak idzie sięganie - szło płynnie. Jeden ruch lewej ręki, złapanie chwytu przedniego, drugą ręką chwytu pistoletowego, klik. Schylił się ponownie i sięgnął do torby po drugi. Ten również nie miał tłumika, ale mężczyzna w kasku nie skomentował. Drugi pistolet maszynowy załadował, przewiesił sobie przez lewą stronę i sprawdził, jak się zachowuje, jeśli po niego sięgnąć. Ten chwyta od razu za magazynek, jeden ruch lewą, żeby złapać pod lufą, poprawka na chwycie, klik.

Odwiesił oba. Podskoczył.

- Masz swoją pukawkę? - spytał siedzącego wielkoluda. Tamten popatrzył na niego rozmytym wzrokiem, ale skinął głową. Wyprostował się i wstał. Wyobraźnię wytężcie, bo gość ma tak ze dwa metry i coś. Może dwa dwadzieścia. Facet w kasku przy nim wygląda jak wypalona zapałka przy całym pudełku.

- Na rogu czterdziestej szóstej i katedralnej, za pół godziny. Czarny samochód. Słuchasz mnie? Duże, czarne auto, w środku ten rudy kutas. Zajeżdżam mu drogę, tratatata, ty robisz bum, tratata, strzelamy do auta, żeby zabić wszystkich w środku i odjeżdżamy. Tak, jak to ustaliliśmy wcześniej. Widzimy się w domu. Porzuć i spal auto gdzieś w innej części miasta, albo, nie wiem, kurwa, zaparkuj w jakimś garażu i wyrzuć ten złom. - głos, strasznie skrzekliwy, na końcu zatrzeszczał od frustracji.

- Mam ochotę na sałatę ze śmietaną i z cukrem. - powiedział ten z rogami. Chudy westchnął.

- Zjemy po akcji. Kupię ci całą wielgachną michę, Knu, tylko po akcji. Dobrze? Masz taśmę?

Wielkolud z rogami uśmiechnął się, obnażając zęby, które, jak w komiksach, były duże, kwadratowe i śnieżnobiałe. Wszystkie, jak jeden. Żadnego nie brakowało.

Przenosimy się na miejsce akcji. No, w okolicę miejsca akcji. Akcji przez duże A. Przepraszam za tę narrację, ale wirtualna rzeczywistość wciąż kreowana jest przez waszą wyobraźnię, którą ja stymuluję obrazami. Wszystko, co widzicie, jest w waszych głowach. Wracamy do akcji.

Rudy kutas wychodzi z modnego klubu, baru, otoczony panienkami. Najgorzej, mówię wam: wysoki przychlast, chudy, włosy tak pomarańczowe że aż marchewkowe, syfy na policzkach, ciemne okularki, a przy nim takie suki... Pała świszczy. Dwie takie: tu długie, tam okrągłe, duże usta i te kretyńskie lisy na ramionach... No, martwe lisy, wypchane czy coś. Szale z lisa? No, coś takiego.

Gdy układano plan, to znaczy... Przenieśmy się tam na moment, do momentu, gdy Hirga układał plan akcji. Stoi ten żółto-zielono-brązowy gnom w podkoszulku i rozpisuje, rozrysowuje akcję na planszach i kartach pozawieszanych... W dużym apartamencie w dzielnicy przemysłowej, to się chyba "loft" nazywa. Początkowo zakładał bombę w aucie. Ale bomba w aucie odpadała, bo mógłby ucierpieć mocodawca, a to kiszka. Hirga został podobno poproszony o akcję w stylu gangsterskim: Podjazd, tratata, tratatata, cztery trupy, odjazd. Wielki czarny suv poszatkowany, ale stojący obok suva, zwłaszcza kobieta, cali i zdrowi.

- Cali i zdrowi - ułożyły się usta przy mikrofonie. Trudno sobie wyobrazić jak rusza się język przy "cali" i otwierają usta przy "zdrowi"? O, nie w tym wypadku, prawda. Dłoń trzymająca słuchawkę ma grubą, ozdobną obrączkę na środkowym palcu. Czarną.

- Tak - skrzeknął wtedy Hirga do telefonu, na potwierdzenie, że przyjął. Bomba, strzelanina, czy spadająca na głowę skrzynia bananów... Bez różnicy. Hajs już otrzymał, facet już był trupem, tylko o tym nie wiedział, tak, oficjalnie jeszcze był żywy i pozostawała kwestia logistyki.

Zostawiamy Hirgę w podkoszulku przy tablicach w lofcie w innej części miasta, i wracamy na miejsce akcji. Ulica, dosyć szeroka, ładne późne popołudnie. Sobotnie, więc leniwe, mało ludzi na ulicach, zresztą w tej okolicy raczej ogólnie nie przetaczały się dzikie hordy, jak np. kilka ulic dalej, w stronę południowego wschodu, gdzie zaczynały się modne klubiki, restauracyjki, hipsterskie knajpki i inne obiekty kulturalno-gastronomiczne. Tutaj, w promieniu dwóch przecznic były, owszem, kluby - ale innego typu: dyskoteki, miejsca do oglądania pornoli, pokoje na godziny, lombardy, burdele i kluby go-go. Tu, gdzie jesteśmy, na ulicach stawały dziewczyny i chłopaki, ale dopiero gdy szef wychodził - polityka firmy, hipokryzja czy coś tam. Ulica pusta, powoli zbliża się wieczór, ludzie dopiero zaczynają się kręcić w poszukiwaniu... Tego, czego akurat szukali.

Z daleka widać, jak Hirga jedzie na tym swoim ścigaczu. Wielki, ciężki potwór, nie motor, a na nim chudy jak patyk facet w czerni, w tej charakterystycznej czerni skórzanej kurtki dla motocyklistów. I ten cholerny, zbyt głośny warkot! Na szczęście dla Hirgi, warkot tak działa na ludzi, że nieliczni nieboracy odwracają głowy i zasłaniają uszy, żeby tylko nie słyszeć tego przeokropnego rumoru. Staje kawałek dalej, za donicowazami, za klubem.

Z klubu-baru więc wychodzi ten rudy kutas, oblepiony panienkami, z zadowolonym z siebie uśmieszkiem. Panienki wsiadają do zaparkowanego pod drzwiami suva, a za nimi idzie, z ochroniarzem, żona rudego chujka. I ten rudy flet odwraca się do tej swojej żony, a ona dżins, sandał na obcasie złoty wysoki, paznokieć zadbany, na szyi łańcuszek, szare chuj wie co z szalem, włos upięty, twarz jak z obrazu i patrzy tak na rudego fiutka, a ten ramionkami chudymi wzrusza, głupią minę robi i wsiada do samochodu. Okienko przyciemnione się uchyla, lachon podaje mu fajkę i ognia, i ten rudy pajac tak od niechcenia tej żonie w złotych butach:

- Taksówkę se weź. - mówi, wydmuchując w jej stronę dym. - Ruszaj! - ponagla kierowcę, którym jest, nietrudno zgadnąć, kolejny lachon, tyle że w czapce i rękawiczkach kierowcy.

I teraz jest moment właściwy, na który czekają wszyscy zainteresowani. Czarnoskóry ochroniarz przezornie staje tak, żeby ładną panią żonę szefa osłonić własnym ciałem...

Nic się nie dzieje. Nic, auto nie jedzie do przodu, do tyłu, nic. I tylko słychać narastający hałas motocykla.

- No co jest?! Ruszaj! - ponaglił rudy kutas kierowcę. A panienka w okularach-lustrzankach i czapce szoferce, mówi:

- Ten samochód jedzie prosto na nas - stwierdza sucho. Sięga po pistolet automatyczny do schowka. Lachony zza podwiązek i z dekoltów wyciągają miniaturowe pistolety. Odciągają zamki. Rudy kutas zaczyna się denerwować, wszyscy jak zahipnotyzowani patrzą, jak w ich stronę jedzie wielki, sportowy samochód. Ma dospawaną z przodu jakąś konstrukcję, która wygląda jak taran.

- Spierdalaj! - ryknął rudy, całkiem przerażony, ale nikt go nie usłyszał i on siebie sam też nie usłyszał, bo oto ciut z boku, ciut z tyłu zatrzymał się, jeszcze straszniej hałasując, motocykl. Nie miał tłumika.

Nietrudno zgadnąć, że oto wreszcie zjawili się na miejscu Hirga i Knuta. Lachonki wystawiły pistoleciki, że niby takie uzbrojone, ohoho! Że Hirga tu jest nie w smak, a pani kierowca chyba zrozumiała, że są droższe w życiu rzeczy, niż lojalność do pracodawcy, jak skóra, i otworzyła drzwi do auta i po prostu wybiegła, kierując się do wewnątrz klubu. Gubiąc po drodze i pistolet, i elektroniczny klucz do samochodu.

Tak rozpoczęła się, nawiasem mówiąc, błyskawiczna kariera pani blond kierowcy za barem, gdzie przepracowała sześć długich lat, dorabiając po pracy opierdoleniem pały od czasu do czasu. Sześć lat później jebnie tu bomba, ale to zupełnie inna historia.

Knuta, rozpędzony do osiemdziesiątki, wbił się w przód samochodu lekko pod kątem tak, by suv odjechał kawałek i zatrzymał się na ozdobnych betonowych wazach z dynastii Mun, które burmistrz Heiler Teiler kazał tam zamontować bez powodu tydzień temu. Bez powodu, mówili planiści i urbaniści. Przecież obok tej knajpy zaraz to rozpierdolą, mówili ci, co czuli pismo nosem lub podsłuchiwali przy drzwiach, jak burmistrz Heiler Teiler rozmawiał przez telefon. Knuta zaś wycofał i zatrzymał samochód tak na wysokości pani "cali i zdrowi".

I ten właśnie moment, może ułamek sekundy wcześniej, wybrały sobie super lachony, żeby połamać sobie nosy i trochę się poturbować w aucie, razem z rudym fiutkiem, który może i byłby wysiadł, gdyby nie automatyczne zamknięcie wszystkich drzwi, które włączało się samo gdy kierowca z kluczem opuszczał pojazd na ponad pięć metrów. Co i tym razem miało miejsce, jednak o czym pani kierowca nie miała szans pamiętać. Jednak adrenalina działa niesamowicie, tego się nie da przećwiczyć. Wyszła i nie wróciła, a przepytywana przez policję później, szczerze i uczciwie nie pamiętała niczego.

Wielkolud wygramolił się z auta - dodam, że mówimy o czterodrzwiowym sedanie Chevy Chevelle z dospawanym pionowym frontowym zderzakiem - i spokojnie otworzył tylne drzwiczki. Strzelił karkiem i kłykciami, po czym wyciągnął stamtąd wielki, lśniący karabin maszynowy M60. Spokojnie założył taśmę, niespiesznie załadował, sprawdził. To się nazywa brak półśrodków! Starł z pokrywy niewidzialny pyłek.

Gnom zdążył już nawrócić motocyklem, zejść z niego, ustawić stopkę i również najspokojniej na świecie podejść do otwartego okna suva, by zlustrować sytuację. Zdjął jeden z wiszących mu na ramionach pistoletów maszynowych i nonszalancko opróżnił dwudziestonabojowy magazynek w trzy, świeżo ogłuszone zderzeniem, osoby.

Dziewięciomilimetrowe, robione na zamówienie pociski dum-dum posiekały gumowe cycki i płaskie brzuchy lachonów, którym pistolety przy zderzeniu pospadały pod siedzenia i byłyby może je znalazły, obroniły siebie i szefa, czy kim tam był dla nich ten rudy, obecnie krwawiący z dziesięciu co najmniej ran postrzałowych, fiutek. Może gdyby wysoki, chudy gnom dał im czas na zebranie się, hm, tak z pół roku... Bo gdyby zobaczyły te rozlane botoksy, silikony i skrzywione nosy, to załamka od razu i ewakuacja do najbliższej kliniki, ludzie, to nie była robota na pięć minut. Między ludźmi też trzeba jakoś wyglądać, nie można być jak jakiś dupogęby zjeb z komiksu, nikt odpowiednio sytuowany w tak zniszczoną, zrujnowaną babeczkę już nigdy kutasa nie włoży - a gdzie nie ma kutasa, nie ma władzy i pieniędzy, drodzy państwo. Nie ma po co pachnieć. Jest jeszcze wprawdzie klasa, ale nie na tym poziomie. Poza tym, one tego nie miały.

Gnom wyciągnął pusty magazynek i sięgał po drugi, pełny, dając znać Knucie, że droga wolna, czas na niego, ale, nie uwierzycie, ten moment, ten akurat moment wybrał sobie jakiś frajer, żeby wybiec z klubu i przykozaczyć giwerą i, chuj go wie, może cofnąć czas o dwadzieścia sekund i własną piersią zasłonić swojego szefa? Może lubił strzelaniny? Może chciał komuś pokazać swój rewolwer? Może patrzył przez okno i zobaczył, jak cipki wsiadają do auta z kimś innym i zapragnął je odbić? Może był naćpany?

Nigdy się nie dowiemy, gdyż ów przygłup wybiegłszy z klubu postanowił chyba dostać nagrodę Darwina, bo wybrał wielkoluda i pobiegł prosto na niego z uniesionym rewolwerem w ręce, co ja gadam, wbiegł Knucie prosto na linię strzału i, by dużo nie gadać, stracił głowę.

Po prostu wybuchła. Głowy tak mają, jak je zestawić z kilkoma pociskami lecącymi z prędkością... No, w chu... Bardzo dużą, nie wiem. Dziewięćset metrów na sekundę, plus minus.

Knuta miał stunabojową taśmę i, co tu kryć, wystrzelał całą. Pierwsze pięć-osiem strzałów rozbryzgało łeb faceta jak dynię, następne pociski z ołowianym rdzeniem przegryzły się przez suva na wylot. Zwraca uwagę fakt, że żaden pocisk nie wydostał się poza obrys pojazdu, wszystkie sto pocisków weszło w szyby i przednie siedzenia. A od razu po ostatnim strzale, bez czekania i sprawdzania, co tam dalej, z czcią i niemal delikatnie odkłada długą, dymiącą jeszcze armatę z powrotem na tylną kanapę swojego wozu.

Ten, o którym wiemy, że ma długi nos i palce, robi jeszcze krok czy dwa naprzód do resztek okna, żeby fachowym okiem ocenić dzieło zniszczenia. Podziurawione fotele przednie wyhamowały pociski, trochę, ale... Rudy kutas siedział dokładnie na wprost lufy maszynowca. Miał to szczęście. Resztki ludzi rozerwane dosłownie na strzępy, żadnym cudem nie mogłyby wstać i sobie pójść, ale gnom jest profesjonalistą, a atak gangów to atak gangów. Pożyczył zręcznie pistolecik od jednej półpłynnej obecnie panienki i z przyłożenia walił w każdą głowę, aż do wyczerpania magazynka. Uśmiechnął się sam do siebie i zamiast rzucić z powrotem na ziemię - włożył pistolet do dziwnie całej dłoni, którą znalazł na siedzeniu.

Jako że nie sposób jednocześnie opisywać działań dwóch, trzech, czterech osób jednocześnie, muszę uciekać się do stricte narracyjnych sposobów, sztuczek, żeby odbiorca czyli ty wiedział, że rzeczy dzieją się w tym samym czasie, różnie dla różnych osób.

Gdy olbrzym walił z karabinu, taśma amunicyjna była z prawej strony, dlatego, że tak zwani pozostali mieli pozostać, he, he, "cali i zdrowi". Zwraca uwagę różowy język przy "L" i zęby przy wardze przy przejściu z "O" przez "W" do "I". Hirga układając plan brał pod uwagę gorące łuski, które mogą się dostać tu i tam i narobić buby, dlatego żadna łuska nie opuściła lewej strony. Żaden pocisk nie trafił nie w suva, Knuta operował karabinem z nieludzką precyzją.

Poprawka: Całkiem sporo pocisków przeleciało przez suva i narobiło szkód w betonowych wazach z dynastii Heiler Teiler, ale żaden nie odbił się i nie trafił w kogo nie trzeba. No i żaden pocisk nie trafił w Hirgę, który stał tuż obok i patrzył z zainteresowaniem, jak olbrzym pruje z karabinu, jakby to był wąż ogrodowy, a on podlewał skalniak. Jak stojąca obok niego kobieta wygląda zza ramienia ochroniarza i z zainteresowaniem patrzy na metodyczne, przemyślane ruchy zabójców i w sekundzie, gdy ucichły strzały Knuty, Hirga już wkładał ręce pod siedzenie, skąd wziął pistolecik i strzelał.

Idealna synchronizacja. Dwie minuty i sto dwadzieścia sześć pocisków odkąd kierowca suva prawie łamiąc własne szpilki, wybiegła z auta i wskoczyła z biegu za bar, gdzie zdjęła ze ściany butelkę Stolicznej, zębami wyrwała z szyjki nalewak i polała sobie cztery shoty bez rozlania kropli. Menadżer klubu, znudzony dwumetrowy murzyn ze złotym łańcuchem grubości nadgarstka Hirgi z miejsca dał jej robotę, jeszcze nie przestali strzelać na dworze.

Mimo, że kontrakt był na jedną, to zginęły cztery osoby: dwa lachony, debil z rewolwerem i, oczywiście, zakontraktowany rudy fiutek. Knuta bez czekania na nic, złapał za pasek od spodni gościa bez głowy, i zupełnie nie pierdoląc się w tańcu, drugą ręką wyrwał kratkę ściekową. Stał tak przez moment, jakby ważąc obie ręce, po czym pchnął martwym, krwawiącym jeszcze ciałem na ziemię i wkopał do kanału. Kratkę zaś zamocował z powrotem, płynnie dopasowując ją niczym ogromnego puzzla.

Hirga patrzył jeszcze chwilę na swoją zleceniodawczynię, po czym wsiadł na motor i odjechał. Knuta wsiadł do swojego samochodu i też odjechał, w tą samą stronę co chudzielec.

Ich historia się tu kończy, nie wiadomo, co działo się z nimi później.

Jakieś pytania? Na wszystkie mogę odpowiedzieć, gdy zostaniemy sami. Reszta jest, hm, nie dla dzieci. Proszę odłożyć zestawy tu, do koszyka. Dziękuję.

Dobrze, skoro dzieci poszły... Opowiem wam, jak było naprawdę.

Wróćmy do chudzielca, do Hirgi, który stał i patrzył na elegancką kobietę, której włos z głowy nie spadł przez całą akcję. Przez moment stał, aż nagle zdecydował się na szaleńczy krok i podszedł bliżej. Kobieta wyszła zza ochroniarza i stanęła naprzeciwko.

- Cała i zdrowa? - spytał skrzekliwie. Miał przez cały czas jedynie ledwo-ledwo uchyloną szybkę kasku.

Szykowna babeczka spojrzała na Hirgę i zatrzepotała rzęsami. Nie przesadnie, tylko... O, tak.

- Już mi się nie chce - powiedział Knuta, tym swoim grubym głosem. Hirga odwrócił się do niego i powoli zdjął kask.

- Mi też nie. Mamy dość forsy. Kończymy ten biznes i jedziemy, tylko... - zaskrzeczał i odwrócił się z powrotem do kobiety, trzymając kask w urękawiczonych dłoniach.

Jej oczom ukazało się pełne oblicze motocyklisty: wielkie, wystające ślepia jak oczy szczura, tylko że całkowicie białe i z małymi, czarnymi źrenicami i umieszczone z przodu czaszki. Cienki, długi nos, wyglądał jak palec, tyle że wystający ze środka twarzy: żółty, właściwie żółto-zielono-biały, podłużny i wąski niczym krzywa marchewka na obliczu bałwanka. Uszy w kształcie płetw wieloryba, tylko żółte, w brązowe ciapki. Można by pomyśleć: Jakby wziąć pluszową zabawkę, zanurzyć w genetycznym kisielu i pozwolić ewoluować poszczególnym elementom, by raz za czas powiedzieć "stop". A te usta...

Gdy mówił, skrzeczał. Uchylał usta tylko ciut-ciut by coś powiedzieć, mówił, zamykał. Nigdy się nie uśmiechał. Ujął dłoń żony rudego, która od trzech minut stała, jak stała. Wryta w ziemię.

- Pani Thorú, to była czysta rozkosz dla pani pracować. - Ucałował jej dłoń podczas nienagannego, dworskiego ukłonu, po czym się wyprostował i uśmiechnął. Rzędy podłużnych, trójkątnych, ostrych jak brzytwa zębów, objawiły się jej w ogromnym półksiężycu przerażającego uśmiechu. Zlustrował okolicę najpierw jedną źrenicą, potem drugą, niezależnie od siebie i błyskawicznie.

Trudno powiedzieć, dlaczego nagle zwymiotował stojący obok ochroniarz, ale zrobił to, targnięty silnymi konwulsjami, prosto na klatkę piersiową uśmiechniętego gnoma. Nie zdołał nic powiedzieć, zanim wywrócił oczami i gdy wstrząsnął nim drugi spazm, obrzygał mu też spodnie i buty. Hirga spojrzał na niego z niesmakiem, po czym rzucił jednym okiem, jak kameleon, na mocodawczynię. Wyglądała na podekscytowaną i przestraszoną, przygryzała lekko dolną wargę. Zabójca powoli podał jej kask, i gdy tylko poczuł że trzyma, błyskawicznym ruchem złapał ochroniarza za głowę, odsłonił mu szyję i kłapnął zębami. Rozległ się dźwięk pękających chrząstek, jak spotęgowane echem dźwięki wyłamywania kości z ugotowanej nogi kurczaka. Albo konia.

Z rozszarpanego gardła bokami popłynęła krew, a Hirga z głośnym mlaskiem jak maszynka do mięsa połknął wyszarpany właśnie kawał człowieka. Oderwał usta od wykrwawiającego się i patrzył, jak ów złamał się jak stary leżak. Hirga nie zaszczycił go więcej spojrzeniem, za to psim ruchem oblizał się cały - włączając w to krew i rzygi ochroniarza - długim, kolczastym jęzorem. Nie mniej ostrym, co całe wnętrze jego straszliwej gęby. Wyprostował się ze wzrokiem utkwionym w Thorú. Ona też patrzyła na niego. Ukłonił się, obserwując ją jednym okiem.

- Kondolencje - powiedział głosem, jak tysiąc głosów naraz. Był tam skrzek, pisk, zgrzyt i łomot, a sylaby zrozumiałe dla ludzkiego ucha były gdzieś pomiędzy.

Wyciągnął rękę po kask. Kobieta oddała mu go bezwiednie, a on schwycił go tak, by móc go od razu założyć. Uśmiechnął się jeszcze raz, tym razem nie spuszczając z niej obojga oczu i puścił do niej oko, zamykając na moment prawe oko trzema różnymi powiekami jednocześnie. Czy był człowiekiem? Dobre pytanie.

Włożył kask i wsiadł na motor. Przekręcił manetkę gazu, robiąc znów hałas nie z tej ziemi. Poklepał się po kieszeniach, sprawdził uzi na plecach i odjechał, paląc gumy i robiąc najgorszy dotąd łoskot. Za nim, również z piskiem opon, ruszył Knuta swoim podrasowanym Chevroletem. Zapadła cisza, podczas której nic się nie działo.

Minęła dłuższa chwila. Po niej, dosłownie na sekundę wrócił Hirga, i przejeżdżając tuż obok siedzącej na krawężniku Thorú zwolnił i, rzucił jej na kolana małą, owiniętą wstążką kopertę. Schowała ją do torebki.

Kilka minut później zjawiła się cała policja świata z oddziałami SWAT i armatką wodną, straż pożarna i kilka ambulansów. Śledczy ustalili, że "najprawdopodobniej kilku wynajętych sprawców usiłowało zatrzeć ślady zbiorowego samobójstwa strzałami z różnorakiej broni maszynowej" a "ochroniarza pani Thorú zaatakował najprawdopodobniej nieznany nauce niedźwiedziowaty, który pozostawił w rozszarpanej szyi nieznane DNA, niepodobne do żadnego ze znanych dotąd gatunków".

Koperta zawierała liścik, napisany odręcznie długopisem: "to chyba twoje". Drugim przedmiotem w kopercie była sucha i czysta kość gnykowa z szyi ochroniarza z wypaloną datą i napisem "wolność". Czy coś jeszcze...? Możemy jedynie próbować dociekać.

Co się dalej z nimi stało? Trudno powiedzieć. Chodzą słuchy, że rozdzielili się i każdy poszedł w swoją stronę. Podobno ktoś widział Knutę wśród Maorysów, czy na Borneo... Tam, gdzie taki dziwoląg nie wzbudza sensacji, zapewne.

A Hirga? Podobno on i wdowa Thorú mieszkają na jakiejś wyspie. Ale nie wiecie tego ode mnie. Dwa lata temu był tu łowca autografów, napalony jak pederasta na posadę trenera w miejscowej szkole podstawowej... Nie, serio, to się wydarzyło naprawdę, w tej tam, szkole nieopodal. Nieważne.

No, w każdym razie ten koleżka od autografów zaginął w akcji, nie wiadomo, czy ich odnalazł. Ja o nim w każdym razie więcej nie słyszałem.

Zagadałem się z państwem strasznie, ochrona będzie krzyczeć, znowu! Proszę powiedzieć, że to ja. Przepraszam państwa strasznie. Dziękuję. Do widzenia.

Następne częściSala portretów

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (33)

  • Felicjanna 08.01.2018
    burmistrz Heiler Teiler - hahahaha
    chaotyczne to jak cholera, ale wpisujące się w narrację.
    Potrafisz zrobić bajzel - jak na faceta przystało
  • Okropny 08.01.2018
    Co mam przez to rozumieć, Felo?
  • Felicjanna 08.01.2018
    pochwałę-:)
  • Okropny 08.01.2018
    A mógłbym pokornie poprosić o merytoryczny komentarz?
  • Felicjanna 08.01.2018
    jestem typową, wredną babą, więc i do końca nie możesz mnie zrozumieć.
    Bajzel - w sensie nagromadzenia odniesień. W niektórych miejscach natłoku, który może przeszkadzać w czytaniu. Nazbyt wiele figlarnych porównań, niekoniecznie wzbogaca tekst.
    Poza tym, co mogą niektóre z pań wziąć do siebie, wszystkie potraktowałeś równiutko.
  • Okropny 08.01.2018
    Figlarne porównania? Nazbyt?
    Nagromadzenie odniesień? Równiutko?

    Proszę o jakieś objaśnienia, bo mogę,się jedynie domyślać, co też chcesz mi przekazać ;)
  • Canulas 08.01.2018
    A ja, gdyby Pani Fell Zechciała rozwinąć, upraszcza się o niespojlerowanke, bo ze ostrze tylnego zęba na to.
  • Canulas 08.01.2018
    Jezu... To ostatni komentarz z telefonu dzis
  • Felicjanna 08.01.2018
    jesteście obaj okropni-;)
    >>>Otwieramy oczy. Jesteśmy w zaułku. Kiedyś to nie był zaułek, bo zazwyczaj w zaułkach nie ma latarni, świecących tak sobie i oświetlających jakieś skrzynie, stare beczki, błyszczący motocykl i dwóch facetów w skórach... No, dobra. Stąd, gdzie stoimy, nie widać, że było ich dwóch - motocykl zasłania. Póki co, musicie się zdać na mnie.<<<
    wszędzie jest podobnie.
    Rozumiem, że to styl narracji opowiadającego, takie doobjaśniania, ale w którymś momencie mnie znużył.
    Panie zaś są tutaj, jak jedna, interesownymi lachociągami
  • Canulas 08.01.2018
    Nie jesteśmy okropni, znaczy ja. Ja jestem fajny, oo. On jest Okropny.
  • Felicjanna 08.01.2018
    Canulas z uśmiechem było. Wiem, że jesteś super i po prostu miód na umęczone dusze tutaj. I przepraszam za ten naskok pod tamtym gównianym wężem. Ale po prostu, coś we mnie pęka, jak widzę takie teksty a'la Macierewicz
  • Canulas 08.01.2018
    Felicjanna, hahaha. Udobruchanym
  • Felicjanna 08.01.2018
    Okropny - i jeszcze te imiona. Tamto było cudowną baśnią, a tu... Jakbyś te imiona... no... zszargał.
  • Okropny 08.01.2018
    Felicjanna, od razu widać, że nie czytasz od początku i nie czaisz idei. Ale spoko, wybaczam.

    Nie wszystkie panie w tej miniaturze to lachociągi, tak samo tamto nie było cudowną baśnią :P
  • Felicjanna 08.01.2018
    Czytam, ale może i nie czaję.
    Było baśnią w sensie klimatycznym, a także niosło morał
  • Okropny 08.01.2018
    W pierwszej miniaturze masz wyjaśnione, o co chodzi z imionami... Tylko tyle ;)
  • Canulas 09.01.2018
    Przeczytałem. Odniosę się wieczorem.
  • Canulas 09.01.2018
    No ok. To, co my tu mamy?

    Wpierw. Nie dziwie się zupełnie Felicjannie. Jeśli jej pierwszy kontakt z Tobą, był przy Centaurach, a drugi od razu tu, to faktycznie, mogła odebrać przedstawione tutaj kobiety nieco, hmmm, "marionetkowo".
    WIadomix, że to są wszystko mrugnięcia okiem, ale trzeba mieć zapleczę, bazę z obcowania z Tobą. Inaczej, wpadając na żywca, odbiór przedmiotowy niewiast, może się nasunąć.
    Co dalej?
    Mówiłeś, bym się rozglądał, gdyż będą tu nawiązania do Kaznodziei. Szczerze. Myślałem, że je bardziej ukryjesz, lub faktycznie dobrze ukryłeś, bo mam tylko wzmiankę o gębo-dupie oraz przegryzienie tętnicy ochroniarza, ala Cassidy.
    Główni bohaterowie, jak i w zasadzie cały tekst, przypominają mi bardziej dwie drugoplanowe postacie z Sin City -F. Millera. Już nie pamiętam teraz, ale było takiech dóch pechowych, lecz bardzo elokwentnych rabusiów, co zawsze dostawali wpierdol.
    Bardzpo drobiazgowo i ładnie opisałeś przygotowania do akcji oraz ją samą. Z wielu różnych kątów, jakby z wielu róznych kamer. Widać włożoną pracę, a niedbałość jest pozorna.
    Dalej.
    Narrator
    Widać, że odświeżyłeś narratora z "pięter" i teraz, co dalej z nim?
    Trochę brak mi w nim konsekwencji. Bije od niego wybiórczy dualizm. Trochę śmieszkuje, oprowadza fajnie. Nie jest pretensjonalny i to jest ok.
    Jednak jako narrator teoretycznie wszechwiedzący dozuje na własną modłę opis zdarzeń.
    Wybiega sześć lat w przyszłość, informująć o wybuchu, oraz o nowej pracy pani szofer. Jednak zagadnięty lub nawet sam z siebie opisujący jakąś pierdołę, kryguje się pisząć: "nie wiem" "jakoś tak" "chyba". Czyli jest poniekąd spersonalizowany i przez tą wybiórczość nieco irytujący. Choć, to podkreślę raz jeszcze, odpisuje wszystko bardzo dobrze. Starannie i obrazowo. Lubię taką subatomową detaliczność.

    Miniaturka krąży wokół akcji, która troszkę mi się kojarzyła z sytuacją, gdy Tulip O'Hara miała odpalić jednego typa w wozie. Pomyślałem, że to tez może nawiązanie być, aleraczej nie sądzę.
    Jest tu troszkę nurtu Sin-City. Takiego brudnego noir, który uwielbiam, jednak brakuje mi głębszej sfery emocjonalnej. Ja wiem, że coś, kosztem czegoś. Żeto są "Twoje ćwiczenia". Ładnie opanowane, ale poza wspólnym mianownikiem z imion nic ich nie łączy. Jednak próżno tutaj mówić, bym się mógł z kimś zżyć. W miniaturce o Centaurach tak nie było. Tam mi zależało i wyiosłem stamtąd jakąś mądrość.
    Tutaj, to sylwestrowe fajerwerki. Popis Twojego opisowego skilla, ale treściowo niezbyt głęboko.
    Całość jednak godna przeczytania, choćby przez sam pryzmat nauczenia się umiejscawaniania pewnych narracyjnych kamer. Bardzo ładne detale tutaj są oraz "bezkrempacyjna" lekkość.

    Od strony technicznej: Masz tam gdzieś po drodze jakieś dwa słowac co się ich nie powinno orać precinkiem, ale to tyle. Przemyślałebym też pracę z czasami.
    Wiem, że złożona narracja czasem wymaga żąglerki przesżły-teraźniejszy, ale był moment, gdzie mi coś "przyzgrzytało.
    Generalnie, widać, że jesteś ogarnięty i świadomy oraz nie boisz się uzywać całej gamy środkó pirotechnicznych ani nie pękasz przy dosadnym opisie.
    Tyle, że to wiemy nie od dziś.
    Wiadomo, że piątka, jeśli o ocenę chodzi, bo wybijasz się dość luźno na tle Opowijskiej ludnosci cywilnej, jednak ciągle jeszcze potrafisz przegrać sam ze sobą.
    Dobry - niewybitny tekst.
  • Okropny 09.01.2018
    Czyli wyłapałeś Tulip jednak! Super.
    Tętnica jest paradoksalnie nawiązaniem i nienawiązaniem, bo dopiero teraz skojarzyłem, ze faktycznie tak bylo.

    Tekst nawet i w moim odczuciu jest niewybitny, ale siedziałem nad nim tydzień i, trudno, coś musiałem z nim zrobić. Skończyć. Chuj. Musiały być fajerwerki.
    Trochę mnie natchnęły te filmy akcji z konca lat 90 i poczatku 2000, gdzie koleś z dwoma kałasznikowami wali do spadającego z dachu typa, z dowolnego powodu.

    Tutaj chciałem poćwiczyć cos w stylu program discovery o niewyjaśnionych zbrodniach miksowany z salą w muzeum, gdzie pani Zofia pan Władek oprowadza opowiada audiowizualnie historię dupy w dupie.

    Takżeten.
  • Okropny 09.01.2018
    I dzięki, żeś zajźrzal.
  • Canulas 09.01.2018
    Okropny , haha Discovery - Mordercy Ameryki. Haha.
    W ogóle Knuta, to tak trochę jakby na Hellboya przystylizowany.
  • Okropny 09.01.2018
    Początkowo Knuta miał m2 .50, ale po stu nabojach, z rudego kutasa zostałby dżem.
    Początkowo mialo nie być wątku z Hirgą i panią Thorú, ale nie byloby końca.
    Ech, kurwa.
  • Canulas 09.01.2018
    Tulip jest zajebista
    Jesse Custer jest zajebisty
    Święty od mordeców jest zajebisty
    I te dwa wsioki od babki też.
    Dla mnie tam większość postaci, to sztos, ale ja jestem fanatycznie upośledzony kapkę.
  • Okropny 09.01.2018
    Canulas mlze, nie czytalem. W glowie mialem perkusistę Gorillaz, ale z rogami i biało-niebieskiego.
  • Canulas 09.01.2018
    Ogólnie idea tych mikroświatów, łączona samymi imionami, to zacny, innowacyjny pomysł. Ta groteska, z zakupem mięsa ostatnio również. Jednak ciężko będzie kopnąć piłkę wyżej niż w Centaurach.
    Tak mnie się zdaje, choć wiem, że to a-porównywalne w zasadzie.
  • Okropny 09.01.2018
    Canulas serio tak myślisz? Przez co?
  • Canulas 09.01.2018
    Okropny przez co, co?
  • Okropny 09.01.2018
    Canulas no ze centaurów nie przeskocze
  • Canulas 09.01.2018
    Okropny, hmmm nie wiem. Ciężko będzie dlatego, że nie masz 100% władzy. Ja potrafiię coś wyhajpować. Mocno mi się coś uwidzi, to siada mi kapkę obiektywność. Sfera emocjonalna jest ważniejsza od fajerwerków. Możesz napisać lepiej, być może już to zrobiłeś. Być może (choć chronologicznie, to było wcześniej) Pet był lepszy. Trudno wyczuć.
    Zderzenie oczekiwań z neutralną brutalnością, z brutalnością, która była straszna, bo z racji bezrozumności działań, niejakiej niepoczytalności, była nieocenialna, dawo wielobarwność odbiorową.
    Przyjaźń. Zależność między ludzka. W chuj rzeczy tam było. Nawet nie wiem czy aż tak zamyślnie.
    Będzie Ci ciężko, ale chuj wie.
    Na szczęście "wielo-twarzowa" literatura, a taką uprawiasz, ma to do siebie, że wiele rzeczy może wobec siebie koegzystować bez straty.
  • Canulas 09.01.2018
    Błędów opór - Mea wina
  • Canulas 09.01.2018
    dawo - dawało
  • Ritha 13.01.2018
    "Niestety, moi drodzy, ta historia nie ma dobrego zakończenia, ani takiego, państwo wybaczą, z pierdolnięciem" - no to jaaak?! bez pierdolnięcia, buu (gwizdy na sali). Btw, początek mi się kojarzy z tym opkiem z piętrami. W sensie takie umiejscowienie narratora, w roli "pokazującego" w taki sposób. No, cholera, rozumiesz o co mnie się rozchodzi.

    "Taki wymóg. Historia, czas w sensie, może mi się mieszać, bo pewne rzeczy, które sobie wyobrazicie, będą kontynuacją innych rzeczy, czas przeszły pomiesza się z teraźniejszym. Musicie się przyzwyczaić" - sprytny myk, tera możesz żonglować czasami, wszak ostrzeżenie poszło :)

    "sporej oponie, która z powodzeniem mogłaby grać koloseum w filmie o post-apokaliptycznej cywilizacji ludzików Lego" :D

    Jestem w tym miejscu i już zauważam, że klimat zupełnie inny, niż w opku o centaurach. Tamto było przyjemnie wyciszone, rozmarzone itp. A tu są szybkie kadry, trącające szaleństwem flow, co potwierdza Twoją pisarską "elastyczność". Oks, czytam dalej.

    "Diabeł, jak to mówią, tkwi w szczegółach" :D (idealnie wplecione powiedzonko, w kontekście wcześniejszego opisu diabła)
    "Którym zresztą był. Jest" - ten niuans mi się widzi, pierdolet wiem, ale przez niego jakoś jeszcze bardziej wyczuwam tempo myśli, Twoich, podczas pisania, ju noł

    "Pacnął go w głowę. Lekko, nie żeby zabolało - żeby go ukarać" - tu mi się podoba takie dopowiedzenie wplecione mimochodem, szczegółowość bywa nudna, u Ciebie nie

    Potem fragment o przeładowywaniu magazynków, czy czymś takim - tam trochę zamotka, musiałam dwa razy przeczytać, żeby ogarnąć.
    "Facet w kasku przy nim wygląda jak wypalona zapałka przy całym pudełku" :D

    " Na rogu czterdziestej szóstej i katedralnej, za pół godziny. Czarny samochód. Słuchasz mnie? Duże, czarne auto, w środku ten rudy kutas. Zajeżdżam mu drogę, tratatata, ty robisz bum, tratata, strzelamy do auta, żeby zabić wszystkich w środku i odjeżdżamy. Tak, jak to ustaliliśmy wcześniej. Widzimy się w domu. Porzuć i spal auto gdzieś w innej części miasta, albo, nie wiem, kurwa, zaparkuj w jakimś garażu i wyrzuć ten złom" - to cudne

    Tam dalej też fragmenty spoczi, ale daruję sobie kopiowanie :)
    "Hajs już otrzymał, facet już był trupem, tylko o tym nie wiedział, tak, oficjalnie jeszcze był żywy i pozostawała kwestia logistyki" - na przykład to
    "zatrzymał się na ozdobnych betonowych wazach z dynastii Mun, które burmistrz Heiler Teiler kazał tam zamontować bez powodu tydzień temu" :D
    "Starł z pokrywy niewidzialny pyłek" - co jest z tymi pyłkami? Cudne to jest i w każdej książce, jaką czytałam było takie zdanie, no kurwa w 90 %

    "Nigdy się nie dowiemy, gdyż ów przygłup wybiegłszy z klubu postanowił chyba dostać nagrodę Darwina, bo wybrał wielkoluda i pobiegł prosto na niego z uniesionym rewolwerem w ręce, co ja gadam, wbiegł Knucie prosto na linię strzału i, by dużo nie gadać, stracił głowę.
    Po prostu wybuchła. Głowy tak mają, jak je zestawić z kilkoma pociskami lecącymi z prędkością..." :D

    "jak olbrzym pruje z karabinu, jakby to był wąż ogrodowy, a on podlewał skalniak" - git porównańko
    Potem ten odjechany opis Hirgi, gdy "składał kondolencje", trzy powieki itepe, ciekawe.
    "czysta kość gnykowa z szyi ochroniarza z wypaloną datą i napisem "wolność"" - jeszcze ciekawsze
    "łowca autografów, napalony jak pederasta na posadę trenera w miejscowej szkole podstawowej" :)


    "pod samiuśką latarnią motocyklem. Światło latarni"- jakoś za blisko te latarnie, może "Jej* światło...", ale to już jak uważasz, bardzo możliwe że robię się czepliwa z wiekiem
    "- Uzi nie jest na M, Hirga. - stwierdził" - myślę, że przy następny tekście, jak znajdę taką niepotrzebną kropkę, znowu w tym samym miejscu "dialogowym", to dostaniesz linijką po paluchach (!) :p
    "a ten stojący chudzielec westchnął. Podszedł do stojącego nieopodal motoru" - tu "stojący" dwa razy, może po prostu "Podszedł do motoru", już ch*j czy on stoi nieopodal, czy metr dalej, czy kurde gdziekolwiek ;) (jak się strasznie czepiam, to olej, jam z dobrego serca upierdliwa)
    "ten złom. - głos, strasznie" - EKHM!
    "śmietaną i z cukrem. - powiedział ten z rogami" - taa...
    "- Taksówkę se weź. - mówi" - myślę, że to choroba

    Chaos, strzelanina, chaos, tu trup, tam dziwka, tu diabłocoś, uzbrojony motocyklista, zabawne porównanie i tak dalej. Zakończenie lekko tajemnicze, a może nawet bardziej niż lekko. Kupuję, znam Twój styl i lubię :)

    No. Jestem na bieżąco :>
  • Okropny 25.01.2018
    To juz trzy tygodnie temu? :O

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania