#
Marzenia
Tik tak, tik tak. Brr, brr... – Co jest? – Otworzyłem niechętnie oczy. Zorientowawszy się, co mnie wyłoniło z głębokiego snu, ziewnąłem. – Ach, cholerny budzik! – odchrząknąłem. Po raz kolejny głośno ziewnąłem. Ledwo przytomny wygramoliłem się z łóżka, wyłączając przy tym denerwujący dźwięk. Wyciągnąłem ręce do góry i przez chwilę się rozciągałem.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że gdyby nie budzik, spóźniałbym się do szkoły codziennie. Budził prawdopodobnie nie tylko mnie. Nie zdziwiłbym się, jakby umarlaka wyrwał z głębokiego snu. Eee, no troszkę przesadziłem. W każdym bądź razie koniec tego marudzenia. Ostatecznie uznałem, że dzień wcale nie zapowiadał się obiecująco. No ale, cóż mogłem zrobić. Negatywne myśli raczej mi nie pomagały. – Ale cisza – pomyślałem. Zazwyczaj o tej godzinie był spory ruch na drodze. I gdy miałem zamiar wkładać na siebie czystą, białą koszulkę z kołnierzem, jakaś cząstka mózgu oprzytomniała i coś sobie uzmysłowiłem. – Zaraz, zaraz. Coś jest nie tak. – Podszedłem w kierunku okna i rozsunąłem zasłony. I co? – Nie no, co to ma znaczyć? Ciemno jak... – To znaczy kurcze, źle nastawiłem budzik, który wskazywał teraz rychło trzecią nad ranem. Trzymając w dłoni urządzenie, wciąż miarowo tykające, otworzyłem okno. Wziąłem lekki zamach i już znalazłby się na zewnątrz, daleko w dole, gdyby nie to, że po paru głębszych oddechach się powstrzymałem. – Niech cię. Chociaż raz mógłbyś zrobić wyjątek i nie dzwonić o tej godzinie, co ci się każe! – odparłem, wiedząc że kolejnego budzika raczej już nie dostanę. – No trudno – odparłem sam do siebie.
Nie wiedzieć, co ze sobą począć, położyłem się z powrotem do łóżka. Sięgnąłem pod poduszkę w poszukiwaniu mojego pluszowego miśka. Po omacku wciąż nie mogłem wycelować. Zdenerwowałem się i podniosłem poduszkę, ale tam nic nie było. Schyliłem się w dół myśląc, że pluszak wylądował na ziemi, kiedy wstawałem. – Bingo. Mam cię. – Czarne, koralikowe oczy intensywnie się we mnie wpatrywały. Rzecz jasna moja wyobraźnia lubiła sobie dodać małe co nieco. Westchnąłem. Nigdy nie zapytałem rodziców, skąd i od kogo dostałem tą rzecz. Jednak zawsze czułem, że miś wytwarzał nieznane mi ciepło. Pewnie dlatego tak bardzo się do niego przyzwyczaiłem. Nawet teraz, mając tyle lat. Przyznam się także, że nosiłem go praktycznie zawsze przy sobie. Przywieszałem sznurkiem do kluczyków, tym samym stawał się dość sporych rozmiarów breloczkiem.
Zastanawiałem się, jak długo zniosę tę nudę w życiu. Rozmyślając tak, lecz bez żadnych trafnych odpowiedzi, położywszy misia na odpowiednie miejsce, w końcu zasnąłem. Sen otulał mnie swoim ciepłem. Może tak powinno zostać wiecznie? No bo po co budzić się do tych samych, codziennych, w dodatku monotonnych czynności? Tak chyba byłoby lepiej.
Kim chciałem być i co pragnąłem robić w przyszłości? Miałem własne cele. To dzięki nim jakoś się trzymałem. Otóż może i było to dziecinne, głupie, ale od małego miewałem sny, bardzo realne. Po jakimś czasie także przeczytałem w książce od mamy, którą od małego często pożyczałem... no właściwie sam sobie ją brałem, oczywiście z zamiarem jej szybkiego zwrócenia po przeczytaniu... Ale nie czepiajmy się szczegółów. W każdym bądź razie bardzo zainspirował mnie jej tytuł. Gdzieś w świecie byli bowiem ludzie nazywani Poszukiwaczami. Niewiele w książce było informacji, które mógłbym zrozumieć. Ale wyobrażałem sobie ich jako ludzi o wspaniałych mocach, którzy byli dobrzy i poszukiwali codziennie nowych, wspaniałych przygód.
Częściowo sam sobie dopowiedziałem, kim byli ci ludzie, według własnej teorii i rozsądku. Często widniały na stronach kolejne niezrozumiałe, dziwne obrazki. W ogóle czasami wydawało mi się, że książka była formą wspomnień, może pamiętnikiem, ale nigdzie nie znalazłem ani adresata, ani odbiorcy, do którego osoba zwracała się poprzez zwroty grzecznościowe. Nie wiedziałem skąd u mamy zainteresowanie takimi książkami, ale wolałem nie pytać, bo by się jeszcze ujawniło, że bywałem w jej pokoju bez pozwolenia. No i nigdy jakoś specjalnie nie brałem tego do siebie, że książkę mogłaby pisać moja mama. Znaczy mogła. Tylko, że wtedy podziwiałbym ją za jej wyobraźnię. Przecież takie rzeczy nie działy się na codziennym miejscu. Magia bowiem nie istniała, jak także inne krainy. I chociaż miałem wrażenie, że te światy i zdarzenia były bardzo realne, to po chwili klepałem się po głowie, że chyba miałem nie równo pod sufitem, aby sądzić, że mama była częścią tego innego świata, jakiego może opisywała. Jedno się by nie zgadzało. Nigdy nie widziałem jej, aby coś tam skrobała piórem na papierze. Chyba, że nie zwracałem na to aż takiej uwagi. Mniejsza o to.
Jednak już sam tytuł wywierał na mnie optymizm i sprawiał, że chciałbym być właśnie kimś takim. Wypełniać swoje życie przeróżnymi przygodami, tak aby nigdy o nich nie zapomnieć. Miałem zamiar spełnić marzenia, no może nie koniecznie we śnie.
Na niebie, zza chmur wyłonił się księżyc. Swym światłem wkroczył do pokoju chłopca, który smacznie spał. Gdzieś także w gałęziach drzew ukazała się sowa. W powietrzu unosił się zapach jesiennych liści, porywanych przez wiatr. Tam, wysoko z nieba spadła kolejna gwiazda. Przynosiła na Ziemię smak przygód. Dajmy się temu ponieść.
Komentarze (18)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania