Poprzednie częściStatus:NPC(Rozdział I)
Pokaż listęUkryj listę

Status:NPC II( wersja alterntywna)

Stracona Nadzieja

 

1 listopada 2029 roku, Fistia, Area #1

Oczekując przyjęcia ostatecznego ciosu, przyklękując na jednym z kolan zasłaniałem ranę wylotową wielkości pięści. Mężczyzna stojący tuż przed moim obliczem niczym kat wypowiadał jakieś frazesy, lecz wyłapywałem z nich jedynie strzępki pojedynczych słów. Zapewne znalazłem się w czymś na podobę stanu załamania nerwowego. Przez myśl przeszło mi nawet, że być może uroiłem sobie tą sytuację w głowie, bądź jest to wyjątkowo realistyczny sen. Koniec końców, były to jedyne sensowne wytłumaczenia, dlaczego miałbym odczuwać tak potworny ból po otrzymaniu obrażeń w grze video. Co prawda zdarzały się przypadki, gdy czujnik absorpcji bólu ulegał awarii. Jednak po wyłapaniu jakiegokolwiek błędu Brainteaser powinien automatycznie zakończyć pracę, a mnie przenieść z powrotem do realnego świata. Aczkolwiek, tak się nie stało. Począwszy od momentu zranienia, aż do teraźniejszości.

Niespodziewanie nastała głucha cisza. Zaniepokojony uniosłem

podbródek ku górze, spoglądając mętnym wzrokiem na dotychczas zaciekle ględzącego mężczyznę. Tak jak przypuszczałem, nie zamilkł on bez powodu. Zapewne zamiast prowadzić jednostronny monolog wolał przejść do bezpośredniego działania.

Jako, że ciemność w pełni przyćmiewała jego sylwetkę, nie byłem stanie dojrzeć, jaką dokładnie pozę przybrał będąc obróconym w moim kierunku. Na tle płomienia gorejącego z wnętrza kamiennej latarni zdołałem ujrzeć jedynie srebrzysty rapier, uniesiony w stronę nieba pod kątem czterdziestu pięciu stopni. W ciągu następnych kilku sekund mężczyzna nie ruszył się choćby o krok. Za to jego miecz zaczęła oblegać złotawa poświata, która znacznie wybijała się w obliczu wszechobecnie panującego mroku. Wedle zapamiętanych przeze mnie informacji, specjalne umiejętności nie zostały zaimplementowane do ostatecznej wersji rozgrywki. Tak więc, wykonywana przez niego czynność musiała być jednym z ładowanych ataków,do którego aktywacji niezbędne było uprzednie kilkunasto, bądź kilkusekundowe przygotowanie.

Wnet poczułem, jak moje ciało wypełnia nieoczekiwany przypływ adrenaliny. Na moment ponownie odzyskałem władzę nad sparaliżowanymi strachem kończynami. Choć śmierć w moim przypadku wydawała się być najbardziej sensownym rozwiązaniem, z jakiegoś powodu odczuwałem, że może nieść to za sobą poważne konsekwencje. W końcu, jeśli wystąpił błąd tak poważny jak awaria czujnika absorpcji bólu, kto wie co może wydarzyć się podczas odbywania czasowej kary za śmierć. Za dużo rzeczy stało pod znakiem zapytania, aby postawić na kartę obarczoną tak wielkim ryzykiem. Jednak z drugiej strony, naprawdę nie chciałem odczuwać większej ilości bólu! Choć to tylko głupia gra, naprawdę nie chciałem umierać!

W tym samym momencie rapier mężczyzny rozbłysnął oślepiającą wiązką bladego światła. Uniesione ku górze ostrze przeszyło przestrzeń, po czym przy akompaniamencie majestatycznego wybuchu na dobre przylgnęło do podłoża. Impetowi uderzenia towarzyszyła siła tak niszczycielska, że niemalże połowa długości ostrza bezpowrotnie spoczęła pod powierzchnią ziemi. W ostatnim momencie, dzięki chaotyczne-

mu odskokowi udało mi się uniknąć przyjęcia ciosu. Lecz ostatecznie poskutkowało to spektakularnym upadkiem na tyłek, przez co punkty hp z 5 spadły do zaledwie 4.

Mężczyzna zapierając się na nogach usilnie próbował wyswo-

bodzić zaklinowaną w podłożu broń. Szarpał, ciągał, chwytał za przeróżne miejsca. Jednakże, wszystko na marne. Ostrze jak stanęło, tak zamierzało zostać. Po krótkiej chwili zirytowany chłopak kopnął w sam środek drogocennego rapiera, łamiąc go przy tym na dwie, równe sobie połówki. Zakotwiczoną w ziemi końcówkę obległa poświata bladego światła. Rozpadła się ona na drobny, wirtualny proszek, którego cząsteczki po kontakcie z otoczeniem niczym pył rozpłynęły się w powietrzu. W tym samym momencie mężczyzna podniósł z ziemi zaostrzoną rękojeść, będącą jedyną pozostałością po złamanym mieczu. Ku mojemu zdziwieniu, część ta nie rozpadła się na pojedyncze fragmenty, jak miało to miejsce w przypadku końcówki ostrza. Na dodatek zewsząd do mych uszy docierać zaczęły głosy niezliczonej rzeszy zaaferowanych graczy, zwabionych zapewne przez wcześniejszy dźwięk gromko wybrzmiewającego uderzenia.

—Po prostu zgiń! Nie pozwolę nikomu innemu zgarnąć rzadkich przedmiotów!-wykrzyczał iście szatańskim głosem, kierując ku mojej szyi zaostrzony czubek złamanego w pół rapiera.

Panicznym ruchem dłoni zgarnąłem z podłoża kupkę skaliste-

go pyłu, po czym wspomagany powiewem wiatru, rzuciłem nim wprost w twarz niespodziewającego się kontrataku mężczyzny. Nim zdążył jakkolwiek zareagować kurz zdołał dotrzeć do jego gałek ocznych, tym samym powodując aktywację chwilowego efektu oślepienia. Do końca nie mogłem być pewien, czy w ACO możliwym było doprowadzenia do takiego stanu rzeczy. Gdyby przeprowadzony osąd okazał się być błędny, bez wątpienia przypłaciłbym swą decyzję życiem.

—Arrgh! Myślisz, że możesz się ukryć?! Za nic w świecie nie dam ci ucieć!-wysyczał wściekle, machając bronią na oślep we wszystkich kierunkach świata.

Przez górującą nad nim ślepotę zapewne nie zdawał sobie sprawy, że czmychnąłem stamtąd już dłuższą chwilę temu. Gdy tylko przekonałem się o poprawności działania efektu, natychmiast dałem nogi ku jednej z pobliskich alejek. Nie zważając na nic, gnałem przed siebie jak oszalały. Kierowany wolą przetrwania, napędzany strachem. W głębi serca czułem, że jeśli choć na chwilę spojrzałbym za siebie, ujrzany obrazek raz na zawsze odebrałby mi resztki tlącego się instynktu samozachowawczego.

Nie potrafię powiedzieć przez jak długi czas krążyłem wokół wąskich ścianek opustoszałej alejki. Zataczając się od lewa do prawa, obijałem swe ciało o niemalże każdą napotkaną przeszkodę. Adrenalina powoli zaczęła ustępować,a ja poczułem jak ból i wycieńczenie z każdą przemijającą sekundą przybierają na sile.

Mąciłem wzrokiem po całej szerokości pola widzenia, jednak

za nic w świecie potrafiłem zlokalizować paska odpowiedzialnego za monitorowanie wytrzymałości mojej postaci. W normalnych warunkach odczuwanie tak zaawansowanego zmęczenia byłoby czymś absolutnie wykluczonym. Choćbym i nawet przebiegł półmaraton, me ruchy powinien ograniczać co najwyżej pasek energii, który w grach VRMMORPG najczęściej jawi się pod postacią jasnozielonej kreski. Lecz tym razem, choć odnosiłem wrażenie, jakby płuca za moment miały eksplodować, nikt ani nic nie ingerowało w moje poczynania.

Próbując zaczerpnąć nieco większej dozy tlenu, znacząco zwolniłem kroku. Wraz z każdym kolejnym pokonywanym metrem po ścianie pobliskiego budynku sunęła ma dłoń, dzięki której pomimo opłakanego stanu, jako tako potrafiłem zachować względną równowagę wobec otoczenia. A przynajmniej było tak do momentu napotkania kamiennego progu, wyrastającego z ziemi na nie więcej niż kilka centymetrów w górę. Cechował się tak minimalistycznym rozmiarem, że zauważyłem go dopiero po tym, gdy przy akompaniamencie srogiego uderzenia, moje ciało hucznie zetknęło się z kamienistą posadzką. Choć wywrotka o tak drobną przeszkodę musiała wyglądać naprawdę komicznie,konsekwencję z niej wynikające nie były ani trochę zabawne.

Wzniosłem obitą twarz z zakurzonego podłoża, ponownie rzucając okiem na pasek hp. Wartość liczbowa wynosiła 1/100. Przerażony widmem śmierci, a raczej nie wiedzą wynikającą z braku informacji o jej przebiegu, popadłem w totalną histerię. Przywarłem plecami do ścianki pobliskiego budynku, jednocześnie przyciagając kolana ku przedziurawionej na wskroś klatce piersiowej. Wyjście z alejki znajdowało się praktycznie na wyciągnięcie ręki. Lecz…co właściwie powinienem zrobić po jej opuszczeniu? Nie miałem przecież zielonego pojęcia, jak ani gdzie powinienem szukać potrzebnych informacji. Na dodatek, atak tamtego mężczyzny nie mógł być dziełem przypadku. Co jeśli inni gracze również będą na mnie polować? Gdybym tylko był w stanie otworzyć panel użytkownika, natychmiast opuściłbym tę popieprzoną grę bez chwili zawahania!

Wraz z wypowiedzianymi w myślach słowami naszła mnie pewna refleksja. Skuliwszy głowę jeszcze bardziej prychnąłem gorzkim śmiechem, a me oczy wypełniać zaczęły krople pojedynczo wypływających łez. Te po przepłynięciu przez strukturę poranionego policzka skapnęły ku dołowi, po czym dzięki procesowi dematerializacji, obróciły się we wirtualny proszek. Uzyskane doświadczenie jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że żadne z moich wcześniejszych przeżyć nie było snem. Nadal znajdowałem się w samym sercu tętniącego życiem świata wirtualnej rzeczywistości.

—Od zawsze obwiniałem wszystko dookoła, zamiast wziąć na barki ciężar własnej bezsilności. Dlaczego…nie potrafię urosnąć w siłę? Dlaczego…nie potrafię przestać się bać? Dlaczego…muszę być tak słabym człowiekiem? Dlaczego…musiałem urodzić się sobą…?-wysyczałem, ze wściekłością wyrywając z głowy pęczek niczemu winnych włosów.

—Proszę wybaczyć tak późne przybycie, mój panie.-wypowiedział

łagodnie damski głos.

Skonfundowany, a jednocześnie zaskoczony niemalże natych-

miast uniosłem ponad kolana posiniaczoną twarz. Na wprost przede mną jak gdyby nigdy nic stanęła kobieta odziana w matową, sięgającą kostek, dostojną suknię. Granatowe włosy splecione w dwa warkocze mieniły się blaskiem na tle światła bijącego z promieni księżycowej pełni. Dodatkowo tajemniczości jej postaci dodawała szmaciana opaska, której materiał w pełni pokrywał obszar twarzy powyżej nosa.

Kobieta pojawiła się dosłownie znikąd. Nie potrafiłem pojąć jakim sposobem zbliżyła się do mnie bez wydawania jakichkolwiek odgłosów. Przecież po całej okolicy rozbrzmiewała cisza jak makiem zasiał. Bez dwóch zdań, nawet w tak fatalnym stanie z daleka usłyszałbym echo niesionych przez wiatr kroków.

Spanikowałem. Niemalże od razu pomyślałem, że moje tymczasowe schronienie zostało odkryte przez kogoś, kto po raz kolejny spróbuje wyrządzić mi krzywdę. Zaślepiony wizją ponownego odczuwania nieziemskiego bólu próbowałem zebrać resztki sił, aby na nowo dać w długą. Jednak, zanim zdołałem dźwignąć ociężałe ciało z podłoża, zaobserwowałem coś niezwykłego. Coś, dzięki czemu cały niepokój oraz przerażenie w ułamku sekundy znacząco straciły na intensywności.

Otóż, nad głową kobiety znajdowało się…dosłownie nic. Brak białego nicku świadczącego o przynależności do grona graczy, jak i zielonego napisu charakterystycznego dla wszelkiej maści osobowości NPC. Zupełnie jakby była martwym obiektem otoczenia, pokroju lampy czy parkowej ławki.

Pomimo drobnych nieścisłości nie zapowiadało się na to, aby w najbliższym czasie zamierzała podjąć próbę ataku. Dodatkowo, stała ona na samym środku wejścia do opustoszałej alejki, tym samym odcinając mi jedyną hipotetyczną drogę ucieczki. Oczywiście, mógłbym wrócić skąd przybyłem. Jednakowoż, ryzyko ponownego napotkania kata było zdecydowanie większe niż szansa na zostanie zaatakowanym przez kobietę o wątłych gabarytach.

—Panie, czy wszystko w porządku? Ta rana wygląda na bardzo

poważny uraz.-rzekła niespodziewanie, przerywając moje osobiste dywagacje.

Chcąc nie chcąc, musiałem wybrać między młotem a kowadłem. W nadziei na zdobycie dodatkowych informacji postanowiłem zaryzykować,i wejść do jej gry.

—Kim jesteś?-odpowiedziałem zachowawczo, powolnie dźwigając z

kamiennego bruku ociężałe ciało.

—Jak to kim? Twą przyboczną, panie.

—O czym ty gadasz? Widzę cię po raz pierwszy w życiu. I dlaczego ciągle nazywasz mnie panem? To strasznie niekomfortowe.-rzekłem, podpierając się ściany.

—Dlaczego…-widocznie zdezorientowana skrzywiła głowę.-Ponieważ jesteś moim panem, panie.-rzuciła przepełniona dumą.

—E…hę?

Gdybym miał na tyle sił, w tamtym momencie zdecydowanie złapałbym się za czerep. Z jednej strony było mi wstyd, że wcześniej trząsłem portkami przed tak mało inteligentną i niegroźną osobliwością. Jednak z drugiej nie potrafiłem pojąć, po jakie licho przyjęła tak cudacznie nietuzinkową postawę. Do zachowania przeciętnego człowieka też było jej daleko. Bądź co bądź ostatecznie wychodziło na to, że mimo wszystko musiała być ona NPC-tem. Do tego niezbyt grzeszącym rozumem, co przekładając na realia gry światowego formatu zdarzało się stosunkowo rzadko.

—Nieważne, mniejsza o to. Pewnie wystąpił jakiś bug. Zamiast tego powiedz mi, dlaczego w tym świecie gracze polują na siebie nawzajem? Do tego, czy miasto nie powinno być strefą wolną od walk i wszelkiego rodzaju przemocy?

—Pierwsze słyszę o takiego rodzaju występkach, mój panie. Odpowiadając na drugie pytanie, jest dokładnie tak, jak mówisz. Nad całym miastem rozciąga się bariera ochronna, uniemożliwiająca otrzymywanie obrażeń w bezpiecznej strefie.

—Ta bariera jest zapewne tak samo prawdziwa, jak rzetelność twoich informacji.-mruknąłem pod nosem, tym samym dyskredytując każde usłyszane słowo.

Jedno było pewne. Wystarczyła zaledwie krótka wymiana uprzejmości, abym zrozumiał, że prędzej piekło zamarznie niż dowiem się od niej czegoś przydatnego. Do znurzenia jak najęta krążyła wokół jednego tematu, ignorując moje próby poszerzenia rozmowy o nowe horyzonty. Zapewne nawet gdybym zapytał ,,Jak ci mija dzień?”, odpowiedziałaby ,,Będzie mijał tak, jak sobie tego zażyczysz…mój panie.’’.

Nie widząc perspektyw, jak i będąc pozbawionym chęci do dalszego prowadzenia konwersacji, postanowiłem odejść. Przebywanie w pobliżu tak hałaśliwego, a teraz i bezużytecznego towarzysza prędzej czy później, z pewnością odbiłoby mi się czkawką.

Bez wypowiedzenia choćby pożegnalnej frazy, powolnym krokiem ruszyłem w kierunku wyjściowej bramy. Dziewczyna ustąpiła miejsca moim nieporadnym ruchom, dzięki czemu bez przeszkód mogłem kontynuować swój chód podpierając ręką wyziębioną ścianę. Za to gdy nasze ciała na moment stanęły obok siebie, odezwała się ona ponownie, lecz tym razem ze zdecydowanie bardziej oficjalnym tonem. Na tyle poważnym, że w najmniejszym stopniu nie przypominała siebie sprzed chwili.

—Wybierasz się dokądś, panie?

—Owszem. Zamierzam wrócić, skąd przybyłem. Nie żeby ci to co-

kolwiek mówiło.-odpowiedziałem, jednocześnie ironicznie prychając śmiechem.

Wraz z zakończeniem wypowiedzi prowadzeni echem niezręcznej ciszy wymineliśmy się ze sobą. Po chwili kuśtykającego chodu głęboko odetchnąłem z ulgą. Dzięki bogu wszystko wskazywało na to, że kobieta dała sobie spokój ze zgrywaniem natarczywej panienki i nie zamierzała dłużej podążać moim śladem. Lecz jak się później okazało, była to jedynie cisza. Cisza przed wyjątkowo eksplozywną burzą.

Odległość dzieląca mnie do metalowych wrót oddzielających zacienioną alejkę od świata zewnętrznego wynosiła góra kilkanaście metrów. Przeciętny nastolatek pokonałby ten dystans w mniej niż kilka sekund. Samochód w sekundę. Jednak mi, poruszającemu się tempem żółwia ta trasa zajęła wieczność, jak i pochłonęła masę cennej energii. Zaraz po wyjściu na światło dzienne, a raczej nocne, moim priorytetem powinno stać się uleczenie doskwierających obrażeń. W realnym świecie wystarczyło by wezwać karetkę, bądź udać się do najbliższej placówki pomocy medycznej.Tylko pytanie brzmiało, czy ACO zostało wzbogacone o takie rozwiązanie? Jakoś nie potrafiłem wyobrazić sobie wyobrazić tej całej szpitalnej aparatury wpasowującej się w klimaty średniowiecznej epoki.

Tak czy inaczej, na dywagacje jeszcze przyjdzie czas. Po chwilowej wędrówce wymęczony i wypocony doczłapałem się do opłytkowanego schodka, nad którym umiejscowiona została metalowa brama scalona obiema ścianami pobliskich budynków. Jako, że z progami to ja zbyt wesołych wspomnień nie dzieliłem, tym razem mój krok przepełniony był najwyższą możliwą dozą ostrożnością. Przyłożyłem ucho do górnej części stalowych wrót, jednocześnie nasłuchując dźwięków wydawanych przez pobliskie otoczenie. Usłyszawszy jedynie lekki szum szeleszczących na wietrze liści uznałem, że okolica wydawała się być całkiem odosobnionym miejscem. Nieco uspokojony, z zamiarem otwarcia ostrożnie chwyciłem za trójkątną klamkę, po czym jak gdyby nigdy nic, statecznym krokiem wyruszyłem ku nowej przygodzie. A przynajmniej chciałbym móc tak powiedzieć.

W pewnym momencie swoją głowę do wrót przyłożyła również nieznajoma kobieta. Papugując moje poczynania, z jakiegoś powodu starała się naśladować każdą wykonywaną przeze mnie czynność. Choć jej oczy skryte były pod cienką warstwą materiałowej opaski, potrafiłem poczuć jak spod niej wydobywa się iście penetrujący wzrok, skanujący me ciało od głowy sięgając aż po same kostki.

—Co robisz, panie?-rzekła lekkim jak piórko głosem, a jej twarz pomimo wcześniejszej powagi, ponownie zaczął wypełniać łagodny uśmiech.

—Poważnie, daj mi święty spokój!-wykrzyczałem, gwałtownie

łapiąc za klamkę.

Moja ręka zatrzymała się w pół drogi. Niespodziewanie poczułem, jak wokół mego nadgarstka zaciśnięta została czyjaś dłoń. Uścisk ten był na tyle silny, że z lekką trwogą musiałem spojrzeć, czy aby przypadkiem nie zbił on moich punktów hp do 0. Szczęśliwie, ostatni punkcik cały czas widniał na tarczy półprzezroczystego okręgu.

—Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?! Uczepiłaś się jak rzep psiego ogona, a teraz jeszcze próbujesz mnie zabić?!-wrzasnąłem, lecz po przekręceniu głowy praktycznie natychmiast spuściłem z tonu.

Kobieta nie sprawiała wrażenia żądnej mordu. Jednak jej postawa ponownie przybrała na powadzę, co do pewnego stopnia również potrafiło wzbudzić grozę. Stanąłem na nogach jak zaparty, jednocześnie próbując wyswobodzić z opresji uciskany nadgarstek. Na darmo. Nieznajoma ani myślała drgnąć. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, jakoby sytuacja ta przypominała nieco niegrzecznego psa wyprowadzonego na spacer przez swojego właściciela.

W tym samym momencie dotarło do mnie, że za nic w świecie nie dam rady wyswobodzić uciśnionej dłoni. Dziewczyna milczała. Aby przetrwać, gotowy byłem podjąć się wszystkiego. Nawet jeśli oznaczałoby to wyrządzenie jej dotkliwej krzywdy. Choć trzęsła się ona niemiłosiernie, jakimś sposobem z powodzeniem uniosłem ku górze rozprostowaną dłoń. Targały mną mieszane emocje. Aczkolwiek, czego jeszcze mogłem dokonać, skoro ostatecznie i słowa zdały się na nic?

—No przecież, ona i tak jest NPC-tem! Uderzając ją nie wyrządze realnej krzywdy prawdziwemu człowiekowi! Nawet jeśli poczuje ból równy mojemu…nawet jeśli…-wybełkotałem w myślach, próbując wszelkimi sposobami usprawiedliwić swe bestialskie zapędy.

Nagle uścisk kobiety jeszcze bardziej zyskał na intensywności. Nie zdążyłem jednak jakkolwiek zareagować, gdyż w tym samym momencie postanowiła ona przemówić. Zastygając w bezruchu z ręką uniesioną ku górze, wysłuchałem tego, co tym razem zamierzała mi przekazać.

—Panie, to bezcelowe. Nie dasz rady powrócić do realnego świata. Nie dopóty prowadzone badania dobiegną końca.

Poczułem, jak po moich plecach przelatuje dreszcz zimnego potu. Wcześniejsze słowa dziewczyny traktowałem jedynie jako podrzędne mrzonki. Lecz tym razem w głębi serca poczułem, że za jej frazesami może kryć się coś więcej niż tylko bezpodstawne bajdurzenie.

—...Badania? Pierwszę słyszę o jakichkolwiek badaniach. Skończ z tymi bzdurami i wreszcie puść moją dłoń!-warknąłem, aczkolwiek postawa kobiety pozostawała niewzruszona. Zupełnie, jakbym rozmawiał z wyjałowionym emocjonalnie robotem, którym zresztą poniekąd była.

—Pacjenci doświadczalni pozostaną na tym świecie, dopóki nie wypełnią odgórnie narzuconych wymagań. Im szybciej pogodzisz się ze swym losem, tym lepiej dla ciebie, panie. Oni nie uznają żadnej drogi wyjątku. Jeśli przestaniesz być dla nich użyteczny, po prostu się ciebie pozbędą.

Kobieta uwolniła mój nadgarstek spod naporu, pozostawiając po sobie tymczasową pamiątkę w postaci sinego odcisku dłoni.

—Oni…Kim są ci oni? Nie wiem, nie rozumiem…nic z tego nie rozumiem!

Nagle wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Na wprost przed moim torsem otworzył się panel, pośrodku którego koła zataczał złożony z kresek okrąg symbolizujący wczytywanie. Po chwili ową insygnie zastąpiły pojawiające się ciurkiem słowa. ,,Niebezpieczeństwo. Wskaźnik zdrowia psychicznego wynosi 50%. W trosce o twoje bezpieczeństwo, nastąpi automatyczne wylogowanie…”

Czar radości prysł równie szybko, co się pojawił. Zamiast przeniesienia mojej świadomości do realnego świata, niespodziewanie na wierzch poprzedniego panelu wyskoczyło kolejne okienko, lecz tym razem z dopiskiem o zupełnie innej zawartości. ,,Błąd. Autoryzacja niemożliwa. Uwierzytelnianie odrzucone’’.

W zawrotnym tempie na całej szerokości pola widzenia zaczęły wyskakiwać setki pomniejszych plakietek z dopiskiem ,,Error”. Nim zdążyłem się spostrzec, ich tekstury w pełni odcięły mój obraz dotychczas widzianego świata zewnętrznego. Nie potrafiłem dostrzec nic poza setkami fragmentów obtoczonych dookoła ramkami czarnych poświat. Choć w pełni opanowały one ekran mego wyświetlacza, częstotliwość ich pojawiania z każdą kolejną sekundą i tak niezmiennie wzrastała.

Znienacka na tle wyskakujących wiadomości pojawiło się nowe powiadomienie, zatytułowane ,,Alert 404”. Kształt dwuwymiarowego rombu kontrastował w stosunku do dotychczas wyświetlanych prostolinijnych form geometrycznych. Jednak to, co wzbudziło we mnie największą konsternację, znajdowało się tuż pod zawartością krótkiego kodu, którego znaczenie do samego końca pozostało owiane tajemnicą.

#1874652633

Trwa wdrażanie nadzwyczajnego protokołu…

Aby zapobiec dalszej deformacji zdrowia psychicznego, wprowadzony zostaje stan hibernacji…

Czas trwania: nieokreślony.

Moment rozpoczęcia: aktywacja natychmiastowa.

Momentalnie wokół całego horyzontu rozwinęła się bezkresna pustka. Wszystko poczerniało, zupełnie jakby ktoś raptownie odłączył zasilanie. Przed całkowitą utratą świadomości zdołałem poczuć, jak moje bezwładne ciało osuwa się na wyziębioną nawierzchnię. Potem była już tylko ciemność.

****

 

???, ???

Mężczyzna odziany w biały kitel od dłuższego czasu zaciekle wertował kartki przyczepione do wnętrza obszernego klasera. Zajmując miejsce naprzeciwko mahoniowego biurka, wpatrując się w niego nerwowo skubałem kciukiem zewnętrzną część dłoni. Oczy rekrutera z zawrotną prędkością szybowały po cienkich arkuszach dokumentowych broszur. Sekundowo przyswajał kilka, jeśli nie kilkanaście fraz jednocześnie.

Wkrótce potem mężczyzna ściągnął z nosa zaokrąglone okulary, odkładając przy tym plik danych do zamykanej kluczem szufladki. Przetarł rękawem zwilżone potem czoło, po czym szereko rozcapierzył ręce, nieznacznie nachylając się nad blatem drewnianej konstrukcji.

—Widzę, że jest pan chodzącym okazem zdrowia. Niestety, wyniki testów psychologicznych wyszły zdecydowanie poniżej uśrednionej przez nas normy. Choć to my skontaktowaliśmy się z panem jako pierwsi, przykro mi, ale jesteśmy zmuszeni wycofać się ze współpracy.-zakończył, rozkładając ręce w geście bezsilności.

Próbowałem zachować kamienną twarz, bez okazywania krzty zawiedzenia. Jednak po długiej, ciągnącej się miesiącami rekrutacji, trudno było jak gdyby nigdy nic schować rozczarowanie do kieszeni.

—R-rozumiem. Trudno dostać się na najlepszy Kompleks Badawczo-Nau-

kowy w kraju, prawda?-wyrechotałem niezręcznie, drapiąc się po szyi.

—Owszem, od wielu lat kierunek Inżynierii Sztucznej Inteligencji oblegają

tysiące spływających aplikacji. Jednakże, my wybieramy tylko tych najbardziej pracowitych oraz obiecujących kandydatów. Czy chodzi o Liceum, czy też o Szkołę Wyższą.

—O-oczywiście, że tak. No nic, po prostu spróbuje swoich sił ponownie,za

cztery lata. Przy rekrutacji na studia.-grzecznie pochyliłem głowę, po czym przepełniony go-

ryczą skierowałem się ku drzwiom wyjściowym.

—Proszę poczekać…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania