Status:NPC(Rozdział I)

Rozdział I

Aetherian Chronicles Online

 

Nazywam się Szymon Sinister. Uważam swe imię za całkiem przyzwoite, chociaż stosunkowo rzadko się nim posługuje. Znacznie częściej używam pseudonimu nadanego mojej pierwszej postaci z gry VRMMORPG, Black River Online. Od zawsze daleko było mi do bycia kreatywną osobą. Mając ten fakt z tyłu głowy, przy tworzeniu nazwy użytkownika nieznacznie zainspirowałem się swoim własnym imieniem. Właśnie w ten oto sposób, świat wirtualnej rzeczywistości zyskał kompletnie zielonego w sprawach gier, Szynona. Początkowo często zdarzało mi się ginąć z rąk potwór które według innych nie były zdolne, aby w walce pokonać przeciętnego człowieka. Pomimo dotkliwych porażek nieustannie narastających z każdym kolejnym dniem, nie zamierzałem zawiesić broni. Stąpając po wirtualnym podłożu czułem, jakbym wreszcie odnalazł miejsce, do którego z głębi serca pragnę przynależeć. Z czasem moje poświęcenie, na które składały się tysiące godzin spędzonych w wirtualnej przestrzeni, nie poszło na marne. Po upływie dwunastu miesięcy dzięki ciągłemu zwiększaniu swych statystyk zająłem miejsce pośród pięćdziesięciu najlepszych graczy z całego świata.

Jednakże jak to zwykle w życiu bywa, moja sielanka nie trwała zbyt długo. Niewiele później na światło dzienne wyszły zeznania postronnych osób, świadczące o tym jakoby zarząd spółki czuwający nad projektem BRO miał znęcać się psychicznie i fizycznie nad swoimi pracownikami, jednocześnie zmuszając ich do harowania ponad ludzkie siły. Jak się później okazało, niby odgórnie potwierdzone informacje okazały się być jedynie zwykłymi plotkami, nie posiadającymi w sobie choćby krzty prawdy. Jednakowoż ta chwila niestabilności marki w zupełności wystarczyła, aby reklamodawcy i sponsorzy finansujący projekt zerwali umowy ze spółką, pozostawiając ich na totalnym lodzie.

Od czasu startu serwerów gry minęły dwa lata. Spółka po utracie współprac nie mogąc podnieść się z kolan, wpadła po uszy w wysokoprocentowe długi. Pomimo tragicznej sytuacji, z całych sił walczyli o uratowanie projektu, nad którym pracowali długimi latami. Jednakże, koniec końców ich trudy i tak spełzły na niczym. Przedwczoraj spółka złożyła oficjalny wniosek o upadłość, wyłączając przy tym wszystkie serwery przypisane BRO do odwołania. Godziny treningów, niekończące się kary za śmierć, cholernie długie zadania…wszystko przepadło jak kamień w wodę. BRO było pierwszym, jak i zarazem jedynym VRMMORPG, z jakim dotychczas dane było mi się mierzyć. Moje ciało od stóp do głów wypełniało niewymiernie uczucie pustki. Czułem, jakby ktoś zabrał ostatnie dwa lata mego życia, po czym przeżuł je i wypluł do śmietnika, jak najzwyklejszą gumę.

Gdy leżałem rozłożony bezwładnie, obtoczony pozaginaną pierzyną, usłyszałem jak mój umiejscowiony na nocnej szafce telefon zawibrował, jednocześnie wydając z siebie krótki dźwięk przychodzącego powiadomienia. Przez swój samotny tryb życia nie posiadałem choćby jednego przyjaciela, nie wspominając nawet o bliższej relacji z dziewczyną. Kontakt z rodzicami ograniczał się zaledwie do spotkań w czasie przerw świątecznych, czy też sporadycznych wyjazdów za granicę w okresie wakacyjnym. Dlatego też niezmiernie zadziwił mnie fakt, że pomimo prowadzenia odosobnionego trybu życia, ktoś podjął próbę nawiązania ze mną konwersacji.

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, dwukrotnie kliknąłem w zaokrągloną ikonkę przychodzącej wiadomości, otwierając ją w nadziei na nieoczekiwany zwrot akcji. Słowa nie są w stanie opisać tego, jak bardzo rozczarowało mnie pochodzenie owego powiadomienia. Była to najzwyklejsza w świecie wiadomość spam, zapewne wysłana zarówno do mnie, jak i do setek tysięcy innych użytkowników. Zniesmaczony swymi kosmatymi wyobrażeniami, zamierzałem zwrócić komórkę do swojego pierwotnego miejsca, z powrotem na blat stolika. Jednakże zanim zdążyłem tego dokonać, mą uwagę zwrócił dość interesująco sformułowany slogan przychodzącej wiadomości.

–Gra wciąż nie ruszyła z miejsca. Kto wie, być może czeka właśnie na ciebie!-brzmiał.

Zaciekawiony pochłoniętą przed momentem frazą, postanowiłem nieco bardziej zgłębić temat. Po wejściu w nadesłany z nieznajomego źródła link, zostałem przekierowany na oficjalną stronę internetową, bijącej obecnie rekordy popularności gry VRMMORPG.

–Aetherian…Chronicles…Online?-wyszeptałem zaintrygowany.

Z grubsza przeleciałem przez chmarę tekstu napływającego do mych oczu z ekranu smartfona. Nie znalazłem tam nic, czym ta produkcja mogłaby wyróżnić się na tle konkurencji. Ot co, kolejna gra wykorzystująca stare jak świat motywy, wzbogacona jedynie o zaimplementowanie nowoczesnej technologii. Widok końca strony zbliżał się nieubłaganie, a mój dotychczasowy entuzjazm zgasł niczym lont odpalony na wietrznym polu. Pomimo niesprzyjających warunków wciąż kontynuowałem przewijanie, tym samym nieodparcie dając szansę spisanemu na straty tytułowi, licząc na znalezienie w nim godnego następcy dla BRO. Właśnie w ten oto sposób po długich minutach spędzonych na pochłanianiu informacji, nareszcie dotarłem do akapitu, który w mojej ocenie mógł zmienić dotychczasowe nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni.

,,W jaki sposób nasza gra przełamuje schematy? W ACO to nie system decyduje o losach graczy, a oni sami. Zamiast podstawiać im pod nos gotowe rozwiązania, skupiliśmy się na stworzeniu setek umiejętności, dzięki którym zyskali szansę na napisanie własnej historii. Przykładowo aktualnie w wielu przypadkach można zaobserwować, jak lokalne kuźnie czy bary prowadzone przez graczy wygryzają z interesu te zarządzane przez NPC. Skoro zeszliśmy na temat sztucznej inteligencji, o niej również się wypowiem. Zaimplementowanie własnoręcznie wyhodowanego AI pozwoliło na stworzenie odwzorowania obrazu człowieka niemalże idealnego. Rozmawiając z przeciętnym NPC można odnieść wrażenie, jakby prowadziło się konwersację z żywym człowiekiem z krwi i kości. Dzięki rosnącemu w zawrotnym tempie rozwojowi technologii opracowaliśmy nowe urządzenie FullDive, dzięki któremu gracze mogą w pełni korzystać z odczuwania wszystkich siedmiu zmysłów. Od teraz nawet najsłodszy tort zjedzony w wirtualnej przestrzeni będzie smakował tak samo jak ten, spożyty w rzeczywistości. Oprócz unikalnej linii fabularnej ACO posiada również szereg niekończących się zadań pobocznych, które hurtowo dodawane są do gry niemalże każdego dnia. Zazwyczaj w otwartym świecie można spotkać zwyczajne zadania, dostępne dla każdego. Jednakże istnieją również takie, nazywane unikalnymi, które pojawiają się tylko i wyłącznie po spełnieniu odpowiednich warunków dotyczących aktywacji. Unikalne zadania charakteryzują się tym, że po rozpoczęciu rzadkiego scenariusza żaden inny gracz nigdy więcej nie będzie mógł się go podjąć. Zróżnicowany ogromny teren, piekielnie ciężcy do pokonania wrogowie, czy też realistycznie wyglądająca grafika sprawia, że od ponad roku stoimy o półkę wyżej niż nasza konkurencja. Średnio na naszych serwerach gra od kilkudziesięciu, do kilkuset tysięcy graczy. Mógłbym godzinami opowiadać o szeregu wprowadzonych innowacji, jednakże…widzimy się w grze, prawda?”-Douglas Cortney, zarządca spółki MGP.

Przyswajając wypowiedziane przez prezesa słowa odnosiłem wrażenie, jakby były one skierowane wprost do mojej osoby. Wciąż nie potrafiłem dać wiary faktom, iż tak wyidealizowany świat mógł istnieć w realiach szarej rzeczywistości. Jako rdzenny gracz BRO nigdy nie zwracałem uwagi na inne tytuły, gdyż zwyczajnie nie odczuwałem takiej potrzeby. Lecz teraz sytuacja prezentowała się zgoła inaczej. Jeśli gra opisana w poście faktycznie posiada swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, podczas gdy ja spędzałem długie dni będąc non stop zalogowanym do BRO, świat tytułów VRMMO musiał wejść na kompletnie inny poziom względem konkurencji.

Nieustannie zafascynowany z otwartą buzią wpatrywałem się w ekran smartfona jak zahipnotyzowany. Niespodziewanie urządzenie wyślizgnęło się ze zwilżonej ekscytacją dłoni, po czym przy akompaniamencie cichego świstu, z lekkim trzaskiem opadło na wierzch klatki piersiowej. Śladowe obrażenia otrzymane przy uderzeniu pozwoliły mi wyrwać się z amoku, jednocześnie dając impuls do podjęcia natychmiastowych działań.

Zgrabnym ruchem ściągnąłem w dół grubą warstwę pierzyny, kierując się przy tym w stronę stojącego nieopodal segmentu z ubraniami. Aby uniknąć zbędnego tracenia czasu, wybrałem pierwsze lepsze, zdatne do przyodziania ciuchy. Jednakże, to jak wyglądałem w zaciasnych dżinsach i rockowej koszulce z napisem ,,Fate” niech pozostanie tajemnicą. Najlepiej na wieki. Zresztą nie zamierzam przykuwać do tego zbytniej uwagi. Przed wyjściem i tak narzucę na siebie jeden z wełnianych płaszczy, nadesłanych z zagranicy przez moich nieskąpiących grosza rodzicieli.

Nie potrafiłem powiedzieć, co dokładnie wzbudzało we mnie tak ogromną dozę ekscytacji. Czy to realistyczna grafika, czy też dotychczas niespotykany model zaimplementowanych rozwiązań. Nawet utarte schematy zostały sformułowane w tak chwytliwy sposób, który mimo swojej powtarzalności, wciąż potrafił wprowadzić do rozgrywki niespotykany dotychczas powiew świeżości. Po moim niewzruszonym sercu roznosiło się przyjemne ciepło, świadczące o nieuchronnym zbliżaniu się wielkich zmian. Czyżby z jakiegoś powodu przeczuwało ono, że poprzez przypadkowo odebraną wiadomość, zyskałem szansę na odnalezienie dla siebie nowego miejsca na ziemi? Miejsca, które będę mógł nazwać swoim upragnionym domem, w pełni zdając sobie sprawę z prawdziwego znaczenia tego słowa?

***

Po około trzydziestu minutach powróciłem do mieszkania, trzymając w dłoni siatkę po brzegi wypełnioną zakupami. Niestety podczas drogi powrotnej dałem zwieść się okolicznym sprzedawcom, których promocje były tak okazyjne, że nie dało przejść się koło nich obojętnie. Zazwyczaj uzupełnianie zapasów leżało w obowiązkach naszej gosposii, lecz dzisiejszego poranka poprzez wysłanie sms-a oznajmiła, iż z przyczyn rodzinnych jest zmuszona zrezygnować z piastowanego stanowiska. Postanowiłem nie informować o fakcie dokonanym rodziców. Z jakiegoś powodu pomyślałem, że tak będzie lepiej. Zarówno dla nich, jak i dla mnie.

Po rozpakowaniu przedmiotów natury spożywczej, przyszedł czas na prawdziwy gwóźdź dzisiejszego programu. Dla uzyskania jak najlepszej atmosfery zasłoniłem wszystkie okna sypialni, tym samym powodując powstanie wszechobecnie panującego półmroku. Na dnie papierowej reklamówki spoczywały dwie rzeczy, które nie ukrywając, zdecydowanie interesowały mnie najbardziej ze wszystkich. Nie czekając ani chwili dłużej, zabrałem się za otwieranie upragnionego pakunku. Na pierwszy ogień poszedł BrainTeaser Pro, ulepszona wersja tego podstawowego, który mimo wymiany na nowszy model, wciąż pozostawał w moim posiadaniu. Wyglądem nieco przypomina okulary wirtualnej rzeczywistości, chociaż na tym wszelkie podobieństwa się kończą. Jego działanie w głównej mierze opiera się na wytwarzaniu specjalistycznych fal radiowych, które po dotarciu do mózgu pozwolą graczowi na pełne zanurzenie się w najgłębszych odmętach wirtualnej przestrzeni. BrainTeaser nie posiada w zestawie załączonego kabla. Ładowanie urządzenia nieustannie odbywa się na odległość, poprzez zamocowany w gniazdku, bezprzewodowy adapter. Szereg innowacji wprowadzonych przy jego tworzeniu umożliwił śledzenie w czasie rzeczywistym stanu zdrowotnego gracza, tym samym wykluczając możliwość doznania jakiegokolwiek uszczerbku. Uściślając, korzystanie z urządzenia ingerującego w fale mózgowe stało się bezpieczniejsze niż zimowy spacer po oblodzonym parku.

Resztę zawartości papierowej torebki wysypałem na rozłożoną sofę, pokrytą przez potarmoszoną, szkarłatno-bordową narzutę. Po serii lekkich wstrząsów z siatki wypadło malutkie pudełko, oscylujące w rozmiarach dłoni przeciętnego mężczyzny. Z najwyższą ostrożnością chwyciłem za obydwa plastikowe rogi opakowania, zatopionego w tonie najczystszej czerni. Na jej tle wybijał się przepiękny widok górskiego pejzażu, który zapewne został zapożyczony wprost z rozgrywki. Po chwili spędzonej na siłowaniu się z pudełkiem zatrzaski postanowiły odpuścić, odsłaniając przy tym swoją skrycie przechowywaną zawartość.

Iskierki pożądania dotychczas tlące się moich oczach zapłonęły żywym ogniem. Ujrzałem malutki przedmiot, który wielkością nie przekraczał rozmiarów przeciętnej karty Sim, używanej do aktywacji numeru telefonu. Verdeck, taką nazwę noszą minimalistyczne płytki, które w świecie gier VR pełnią rolę odpowiednika komputerowych płyt CD.

Przez następne kilkanaście sekund leżałem rozpłaszczony na podłodzę, jednocześnie zawieszając wzrok na trzymanym pomiędzy palcami VerDecku. Wciąż nie potrafiłem dać wiary, iż w takim drobnym kawałku plastiku może mieścić się tak ogromna i rozbudowana historia. Marzyłem o tym odkąd tylko potrafię sięgnąć pamięcią. Przebywanie w wirtualnej przestrzeni z prawdziwego zdarzenia. Dotyk, zapach, szczęk krzyżowanej ze sobą broni odczuwalny w najwyższej możliwej rozdzielczości. Ci wszyscy prześladowcy, samobójcze myśli nieustannie krążące wokół mojej głowy…Po zamknięciu serwerów BRO przepełniała mnie pewność, że po raz kolejny zostanę zmuszony do stawienia im czoła. Lecz teraz jest to tylko i wyłącznie przeszłość. Przeszłość, którą należy naznaczyć grubą linią, aby już nigdy więcej nie przewijała się ona nawiedzających mnie koszmarach.

Wspominanie starych czasów w momencie planowania nowego życia było z mojej strony czystym objawem ignorancji i bezmyślności. Aby uniknąć dalszego spoglądania w przeszłość, pozostało mi już tylko jedno. Wsunąłem Verdecka do prostokątnego otworu znajdującego się w tylnej ściance BrainTeasera, po czym z najwyższą ostrożnością zamocowałem go na swojej głowie. Headgear wydał z siebie charakterystyczny brzdęk, świadczący o rozpoczęciu odliczania czasu pozostałego do pełnego zanurzenia. Przed moimi oczyma ukazały się śnieżno białe cyfry, zlatujące w dół z każdą kolejną upływającą sekundą.

-10…9…8…

-Gdybym miał przy sobie bliską osobę, co właściwie chciałbym jej powiedzieć…?

-7…6…5…

-Jeśli zniknąłbym na zawsze, ktoś zwróciłby na to uwagę…?

-4…3…2…

-Czy świat, w którym jestem do czegoś przydatny naprawdę może istnieć...?

-...1. BrainTeaser. Synchronization. Access Granted. Device Activation!-usłyszałem przetworzony komputerowo damski głos, przenikający wprost we struktury mojego mózgu.

 

Uczucie rozchodzące się po ciele wraz z zakończeniem odliczania za każdym razem przyprawia mnie o niekontrolowany dreszcz rozkoszy. Całe napięcie zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przywodząc na myśl ptasie piórko niesione przez powiew letniej bryzy. A to wszystko za sprawą znalezienia się w stanie pełnego zanurzenia. Od teraz jeśli chciałbym wykonać jakikolwiek ruch, sygnał wysłany do mózgu poprzez połączenia nerwowe zostanie przechwycony przez BrainTeasera, po czym przekazany do mojego awatara znajdującego się w wirtualnej przestrzeni. Chociaż ciało nadal pozostaje w rzeczywistości, moje myśli znajdują się w zupełnie odrębnym miejscu. Przykładowo, jeśli nagle zażyczyłbym sobie aby zacisnąć pięść, nie dokonam tego będąc w swoim pokoju, lecz w obszarze potocznie zwanym poczekalnią. Stanowiła ona swoiste przejście pomiędzy rzeczywistością, a rozpoczęciem docelowej rozgrywki. Choć te dwa światy były sobie tak bliskie, dotychczas dzieląca je przepaść znacząco podkreślała, w której z przestrzeni obecnie się znajdujesz. Jednakże, granica postawiona przez ograniczenia systemowe z biegiem czasu zacierała się coraz to bardziej, i bardziej.

Spośród spowitego czernią ekranu ładowania zaczął wynurzać się krwisto czerwony napis, ociekający bliżej nierozpoznaną substancją. Widok ten przywiódł mi na myśl bardziej tani horror, niż topową grę VRMMORPG. Z każdą kolejną przemijającą sekundą kontury napisu stawały się coraz to wyraźniejsze. Gdy dogłębniej zarzuciłem okiem na otoczki liter zarysywujących swe oblicze na tle smolisto czarnej przestrzeni, zdołałem dojrzeć ich znaczenie, zanim w pełni zmaterializowały swą docelową formę. Na linii rozciągającego się horyzontu widzianego z perspektywy pierwszej osoby zawitała powitalna fraza. Ułożona ze słów nachylonych pod lekkim kątem, znacząco przyspieszyła bicie mego serca.

-WELCOME TO AETHERIAN CHRONICLES ONLINE…

Niespodziewanie napis wyparował jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wyglądało to tak, jakby ktoś bez mojej wiedzy w najmniej odpowiednim momencie odłączył zasilanie. Pośród przestrzeni dotychczas oświetlonej blaskiem odbijającego się od podłoża snopu bladego światła rozniósł się wszechobecnie panujący mrok. Lecz nawet tak nagłe wydarzenie nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia. Twórcy gier często stosowali motywy oparte na nagłych zwrotach akcji. Pozornie spokojny wstęp w każdej chwili mógł zamienić się w opływające krwią pole bitwy, na którym gracz nauczy się korzystania z podstawowych mechanik rozgrywki. Oczekując na przeniesienie do miejsca rozpoczęcia samouczka na chwilę przymknąłem oczy. Cisza panująca w przestrzeni z jakiegoś powodu działała na mnie kojącą, a z drugiej strony przyprawiała o niekontrolowane uczucie niepewności. Nagle jak grom z jasnego nieba uderzył we mnie znajomy brzdęk, sygnalizujący otrzymanie przychodzącej wiadomości. Pośpieszenie otworzyłem powieki, dając ujście skrywanej dotychczas dozie fantazji. Wbrew wszelkim oczekiwaniom nie zostałem przeniesiony do świata malowniczych krajobrazów. Wciąż nieprzerwanie znajdowałem się w pokrytym mrokiem, zagadkowym miejscu. Jednakże, jedna rzecz znacząco uległa zmianie. Na wprost przede mną w powietrzu zawisł jasnoczerwony, prostokątny panel. W jego rogach wyryte było kolejno logo gry, jak i firmy odpowiadającej za jej produkcję. Największe zainteresowanie wzbudzał zamaszyście czarny napis, wyryty na samej górze wirtualnej tablicy.

–Czy akceptujesz regulamin gry Aetherian Chronicles Online?

,,Aby dowiedzieć się więcej, kliknij tutaj…”

Nie owijając w bawełnę, twórcy gry kompletnie zawiedli moje oczekiwania. W głębi serca nie potrafiłem uwierzyć, iż ktoś mógłby być na tyle głupi, aby stworzyć utrzymującą w napięciu mroczną otoczkę, jedynie dla zaakceptowania pospolitego, nic nie wnoszącego do rozgrywki regulaminu. Z czystej ciekawości postanowiłem po wylogowaniu zawitać na fora internetowe, aby dowiedzieć się jak inni zareagowali na tak niecodzienny obrót wydarzeń.

Niezniechęcony zaistniałą sytuacją nadal miałem wobec gry kolosalne oczekiwania. Aby jak najszybciej przejść do docelowej rozgrywki, postanowiłem pominąć czytanie nużącego regulaminu. Zamiast tego niemalże natychmiast kliknąłem w przycisk ,,OK”, znajdujący się w prawym, dolnym rogu lewitującego panelu. Wciskałem go i wciskałem, jednak coś zdecydowanie było na rzeczy. Nieważne jak wiele prób podejmowałem, kończyły się one takim samym rezultatem. Z jakiegoś powodu nie byłem w stanie zamknąć zawieszonego w powietrzu okienka. Przez myśl przeszło mi, że zaistniała sytuacja może być spowodowana błędem kodu gry. Mając to na uwadzę spróbowałem drugiej, jak i zarazem ostatniej dostępnej mi opcji. Skierowałem palec ku krótkiej frazie ,,anuluj”, położonej tuż obok przycisku potwierdzającego zaakceptowanie regulaminu. Ponownie, brak jakiejkolwiek reakcji. Tę sekwencję również powtórzyłem kilkukrotnie, lecz jak się można spodziewać, każda z prób ostatecznie i tak spełzła na niczym.

–Co jest z tym nie tak? Czy to wciąż część zaplanowanego przez twórców wstępu? -pomyślałem, a po mojej skroni spłynęła kropla zimnego potu.

W lekkim popłochu zacząłem rozglądać się po okolicy poszukując przycisku, który umożliwiłby mi ręczne opuszczenie rozgrywki. Pomimo wszelkich dołożonych starań, niestety nie udało się takowego odnaleźć. Im dłużej przebywałem w zamknięciu stojąc nieruchomo przed krwistoczerwonym panelem, tym stres coraz bardziej dawał mi się we znaki. Aby uniknąć zbędnego wzbudzania paniki, skierowałem myśli na zupełnie odrębny tor. Po chwili spędzonej przy akompaniamencie grobowej ciszy, do głowy wpadł mi pewien obiecujący pomysł. To właśnie dzięki tej chwili oświecenia zdałem sobie sprawę, w którym momencie poczynań popełniłem gafę. Tak naprawdę od samego początku odpowiedź znajdowała się tuż przed czubkiem mojego nosa, i to dosłownie.

Uniosłem palec ku zdaniu wyświetlającemu swe oblicze pośród górnej części wirtualnego panelu.

,,Aby dowiedzieć się więcej, kliknij tutaj…”

Tym razem potulnie zastosowałem się do zaleceń podsuwanych mi przez system. Być może w tym stwierdzeniu wcale nie chodziło o zaakceptowanie zasad regulaminu. Twórcom układającym zdania w tak podchwytliwy sposób z pewnością udało się nabrać niezliczoną rzeszę graczy, którym zależało na jak najszybszym rozpoczęciu rozgrywki. Jednak, w tym wszystkim coś wciąż się ze sobą gryzło. Czy zastosowana zagrywka psychologiczna faktycznie została zrobiona na tyle dobrze, że nie zauważyłbym tego od samego początku?

 

Sprawnym ruchem palca nacisnąłem na ostatnie z wymienionych słów, przyglądając się dalszemu rozwojowi wydarzeń. Ku mojemu zaskoczeniu na panelu wcale nie wyświetliły się podpunkty mające cokolwiek wspólnego z zasadami. Zamiast tego ukazało się na nim systemowe powiadomienie informacyjne, obtoczone jasno niebieską ramką.

–Dziękujemy za zaakceptowanie alternatywnej wersji regulaminu.

–Chwila, przecież ja niczego nie potwierdzałem! Więc ten przycisk też nie dział.. .-

W tym samym momencie na linii horyzontu zaczęły pojawiać się żółto-białe punkty, przypominające do pewnego stopnia gwiazdy. Każda z nich emanowała tak ogromną wiązką światła, że nie sposób było otworzyć oczu. Dotychczas panujący wszechstronny mrok został zastąpiony swoim całkowitym przeciwieństwem. Pośród blasków bladych promieni na ułamek sekundy zdołałem uchylić jedną z powiek. Ujrzałem wówczas coś zaprawdę zdumiewającego. Moje wirtualne ciało zaczęło rozpadać się na setki pomniejszych fragmentów, przypominających kształtem trójwymiarowe prostokąty. Po raz pierwszy doświadczałem tego w tym świecie, jednak wiedziałem co oznaczał taki obrót zdarzeń. Grając w BRO wielokrotnie spotykałem się z podobnie wyglądającą animacją. Rozkład ciała zazwyczaj świadczył o zaplanowanej teleportacji, czyli przeniesieniu mojego wirtualnego avatara do wybranego wcześniej przez system miejsca Jednakże, zazwyczaj odbywało się to dopiero po utworzeniu profilu użytkownika, nadaniu mu nazwy i wybraniu docelowego wyglądu postaci.

–Co tu się wyprawia? Przecież jeszcze nie spełniłem żadnego z warunków, które umożliwiłyby mi przeniesienie się do świata gry! A na dodatek, czym właściwie jest ta alternatywna wersja regulaminu, który niby zaakceptowałem? Mam nadzieję, że następne logowania będą odbywać się w zwyczajny sposób.-wysyczałem wściekle, zaciskając zęby.

W tym samym momencie resztki z pozostałych cząsteczek avatara rozpłynęły się w powietrzu, a moja świadomość powędrowała ku nieznanemu.

***

Gdy snop od dłuższego czasu oślepiającego mnie światła wyparował, nareszcie zdołałem uchylić powieki. Poprzez teleportację znalazłem się na drewnianym podeście, zewsząd otoczonym przez pnące się ku górze, kamienne latarnie. Jako, że aktualnie na serwerze trwała noc, ciepło oraz blask bijące z ich wnętrza wyglądały naprawdę zjawiskowo. Wtedy też po raz pierwszy dotarło do mnie, że twórcy ani trochę nie wyolbrzymiali ze stwierdzeniem realistycznego odczuwania zmysłów. Stojąc przy gorejącym płomieniu faktycznie czułem, jakbym ogrzewał swe dłonie nad ogniskiem rozpalonym w realnym świecie.

Miejsce do którego zostałem przeniesiony zapewne pełniło rolę początkowego miasta, od którego wszyscy gracze zmuszeni byli rozpocząć swoją wędrówkę. Pomimo późnej pory nieprzerwanie tętniło ono życiem. Poprzez wszechobecnie panujący gwar zacząłem odnosić wrażenie, jakbym wędrował po zatłoczonych alejkach galerii handlowej otwartej jedynie w godzinach szczytu. Zewsząd do moich uszu napływały chichoty, szczęk stukających kufli, czy donośne głosy wspólnie biesiadujących ze sobą ludzi. Chociaż ich spotkania miały miejsce jedynie w wirtualnym wymiarze, zdawało się im to zupełności nie przeszkadzać. Beztroskość ich twarzy nieustannie dopełniał szeroki uśmiech, co tylko podkreślało to, jak dobrze się ze sobą czuli. Z jakiegoś powodu spoglądanie na takie obrazki od zawsze przyprawiało mnie o szybszą akcję serca. Zapewne w moim wnętrzu wciąż tliła się iskierka nadziei. Wiary w to, że i mi kiedyś dane będzie zasiąść przy wspólnym stole, będąc otoczonym przez garstkę mogących na sobie polegać przyjaciół. Gdyby wigilia miała miejsce dzisiejszego wieczora, właśnie tak sformułował bym swoje jedyne życzenie.

Pomimo lekkiego stresu wynikającego z wcześniejszego ciągu nieprzychylnych zdarzeń, postanowiłem rzucić to wszystko w niepamięć, aby od teraz w pełni delektować się przemierzaniem świata gry. Jednakże, zanim do tego przejdę, muszę naprędce sprawdzić coś niecierpiącego zwłoki. Mianowicie wygląd swojego avatara i wyświetlającą się nad nim nazwę. Wcześniej nie zdążyłem nawet rozpocząć konfiguracji postaci, przez co przepełniała mnie przeszywająca ciekawość odnośnie tego, jaki wygląd został mi automatycznie wygenerowany przez system. W głębi serce modliłem się o to, abym nagle nie stał się jedną z tych słodkich dziewczynek, które non stop oblegała chmara podlizujących się im graczy. Chociaż z drugiej strony, otrzymywanie masy darmowych itemów nie byłoby aż tak złym rozwiązaniem, jak mogłoby się z początku wydawać. Czyż nie…?

Aby tego dokonać należało otworzyć dobrze mi znany interfejs użytkownika, potocznie zwany panelem. Zazwyczaj wyświetlały się na nim podstawowe informację dotyczące ogólnych statystyk, posiadanego poziomu, czy właśnie aktualnie poszukiwanych aparycji postaci. Jednak na mojej drodze zawitał jeden, malutki problem. Od dłuższego czasu błądziłem wzrokiem po całej szerokości pola widzenia, lecz nie mogłem zlokalizować ikony odpowiedzialnej za jego aktywację. Wtedy też do głowy wpadł mi pewien pomysł, a właściwie jedyne rozsądne rozwiązanie. Chociaż groziło to zrobieniem z siebie kompletnego debila, postanowiłem zapytać o radę pierwszą lepszą napotkaną osobę.

Na całe szczęście przed wykonaniem pochopnego ruchu zdążyłem zauważyć pewnego jegomościa, siedzącego samotnie przy strukturze bliźniaczych stolików. Spoglądając z daleka dojrzałem iż owy mężczyzna przegląda przeznaczone dla graczy forum wyświetlane na lewitującym przed jego torsem, wirtualnym panelu. Wiedząc, że posiada obycie odnośnie technologii tego świata, to właśnie w jego kierunku skierowałem swoje pierwsze, dosyć niemrawe kroki. Byłem święcie przekonany, że nic nie zdoła popsuć mi tak pięknego dnia. Nawet pozornie głupi opór powietrza oddziałujący na każdy ruch ciałem odczuwany w ACO sprawia mi niebywałą przyjemność. Będąc szczerym, gdyby nie lekka dawka adrenaliny wynikającej z rozpoczęcia nowej przygody, zapewne nie odważyłbym się zapytać o radę nieznajomego. Integrację międzyludzkie od zawsze znacząco wykraczały ponad moją osobistą strefę komfortu.

Aby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi biesiadującego tłumu, do mojego celu doczłapałem się będąc zanurzonym w cieniu rzucanym przez daszki ustawionych w rządku, spiczastych straganów kupieckich. Stanąłem tuż za plecami nieznajomego mężczyzny, i stamtąd też zamierzałem poprowadzić konwersację. Uznałem, że podczas rozmowy twarzą w twarz wysoce prawdopodobnie zestresowałbym się, przez co szansa na dalsze podtrzymywanie wymiany zdań przepadłaby bezpowrotnie.

–YHMM!

Odchrząknąłem donośnie, jednocześnie w myślach błagając go o załapanie aluzji. Jednak ten niewzruszenie wciąż przesuwał palcem po wirtualnym panelu, jednocześnie co jakiś czas przykładając do ust kubek wypełniony czarną, przypominającą kawę substancją.

–YHHHHMM!

Tym razem odchrząknięcie było znacznie głośniejsze. Zdecydowanie bardziej, niż pierwotnie zakładałem. Donośnie wybrzmiewający gest rozniósł się we wszystkie kierunki przestrzeni otaczającej środkowy obszar miasta, zwany również rynkiem. Nieważne czy ktoś popijał w samotności herbatę, czy też robiąc z siebie głupka zabawiał grono najbliższych przyjaciół. Od teraz gdzie by nie spojrzeć, nad otoczeniem zawisła cisza jak makiem zasiał. Lecz o dziwo wzrok wszystkich graczy nie utkwił na mnie, a na przestrzeni unoszącej się tuż nad czubkiem głowy mojego avatara. Niczym słup soli zastygłem w miejscu, trzęsąc się przy tym zupełnie jak wiertarka odpalona na najwyższych obrotach. Od samego początku usilnie starałem się unikać większych skupisk ludzkich. Więc dlaczego…jakim cudem tak się to potoczyło?!

Jednak gdyby zastanowić się nad tym choć odrobinę dłużej, w ich oczach zauważalne było coś, co zdecydowanie podjudzało mój wewnętrzny niepokój. Nie spoglądali na mnie z wypisanym na twarzy obrzydzeniem, a ciekawością rozpalającą oczy jaskrawymi ognikami pożądania. Nie trzeba było być Sherlockiem, aby stwierdzić że ich zachowanie nijak ma się do adekwatnej sytuacji. .

Niespodziewanie po okolicy rozniósł się krzyk jednego z graczy opartych o przeciwległą, murowaną ściankę graniczną rynku. Penetrująca przenikliwość towarzysząca wypowiedzianym słowom przyprawiła mnie o wszechobecne dreszcze.

–Ludzie, patrzcie! Pojawił się nowy bezimienny! To nasza szansa, kto pierwszy ten lepszy!

W tym samym momencie zaaferowana gromada odpowiedziała potwierdzającym gestem uniesionej ku górze, zaciśniętej pięści. Wszyscy wydawali z siebie przerażające dźwięki, które na swój sposób przypominały pradawne plemię ruszające na łowy. Zewsząd dało się usłyszeć szczęk wyciąganej z pochwy broni, czy też toporów odpinanych od obręczy paska biodrowego. Za ułamek sekundy najgęściej zaludnione miejsce w grze miało przemienić się w krwawe bitwy. Jak by inaczej, z moim udziałem w roli głównej. Nie miałem pojęcia dlaczego tak się dzieje. Stałem nieruchomo sparaliżowany strachem. Chciałem ruszyć ciałem choćby o milimetr, jednakże moje nogi zdawały się być wrośnięte w kamienną posadzkę. Choć cała sytuacja wyglądała jak rodem wyjęta z koszmaru, zdecydowanie nie była snem. Zatrważająca przewaga liczebna przeciwników zdecydowanie uniemożliwia rozpatrywanie ucieczki. Pozostało mi już tylko jedno. Nie ważne jak bardzo się bałem, jak bardzo chciałem stamtąd uciec. Błędem było założenie, że jeśli prawdziwy świat mnie odrzucił, to może chociaż w tym wirtualnym znajdę tymczasowe schronienie. Jednak się myliłem. Bardzo się myliłem. Tak samo jak wtedy, tak i teraz. Jedyną osobą na której mogę polegać, od zawsze byłem i będę ja sam.

—Jeśli nie dam rady ochronić samego siebie, to kto do cholery ma tego dokonać?!-wykrzyczałem najgłośniej, jak tylko potrafiłem.

Szybkim ruchem skierowałem dłoń ku górnej części pleców, poszukując rękojeści przepasanego przez bark miecza. Jednakże…opuszki moich palców przeszyły jedynie pustą przestrzeń. Nerwowo rzuciłem wzrokiem na pas biodrowy, lecz tam również niczego nie było. Nawet głupiego, złamanego drewnianego patyka.

—Rozumiem, już wystarczy. Bez broni nie dam rady postawić najmniejszego oporu. Po prostu dam się zabić, dzięki czemu poprzez czasową karę za śmierć uda mi się opuścić tą pieprzoną grę bez potrzeby ręcznego wylogowania.-pomyślałem, zaciskając powieki.

W tym samym momencie poczułem nieopisane ciepło napływające z wnętrza klatki piersiowej. Z czasem przyjemnie bijący gorąc zamienił się w przeszywający ból, przyprawiający mnie o chęć wymiotów. Przerażony ponownie skierowałam głowę ku dołowi. Kąciki mych oczu zaczęły wypełniać emocjonalne łzy, które po przepłynięciu przez strukturę policzków rozpadały się na wielowarstwowy, wirtualny proszek.

Ze środka mojej klatki piersiowej wystawała końcówka przebitego na wylot, rycerskiego rapiera. Osobą dzierżącą ową broń był samotnie siedzący mężczyzna, którego jeszcze przed momentem zamierzałem spytać o radę. Chociaż wcześniej nie zwracał na mnie uwagi, teraz tak jak inni, spoglądał na mnie iście szatańskim wzrokiem. Wyciągając swe ostrze drwiącym tonem wypowiedział słowa, które pozbawione były jakiegokolwiek sensu.

—No już, już. Tylko mi tutaj nie becz. Przecież nawet nie odczuwasz bólu…więc dlaczego zachowujesz się jakbyś był człowiekiem, pieprzony NPC-ecie?!

—O czym ty mówisz?! Przecież ja jestem cz….

Drżący głos uciął się w połowie zdania. Choć poruszałem ustami, moja krtań nie produkowała dźwięków. Na dodatek piekące uczucie rozdzierające płuca coraz bardziej dawało się we znaki. Czujnik absorpcji bólu powinien pozwalać jedynie na łagodne odczuwanie dotyku. Każda odniesiona rana nie powinna znaczyć więcej niż ugryzienie drobnego komara. Jednak z jakiegoś powodu dźgnięcie mieczem niczym nie różniło się od rany odniesionej w prawdziwym świecie. Bolączka odniesionych ran nie dawała o sobie zapomnieć choćby na chwilę.

Mętnym wzrokiem spojrzałem na pasek zdrowia wyświetlający swą okrągłą ikonkę w lewym górnym rogu ekranu. Ze 100 początkowych punktów życia pozostało mi jedynie marne 5. Aktualnie najdrobniejsze cięcie byłoby w stanie zesłać na mnie śmierć. Zresztą bardzo dobrze. W głębi przebitego serca modliłem się zaciekle, aby jak najszybciej ktoś zakończył marny żywot mego avatara.

—Słuchaj, to nic osobistego.-rzekł mężczyzna dzierżący rapier, jednocześnie nachylając się tuż przed moim obliczem.-Po prostu tak jak każdy poluje na rzadkie itemy.

—D-dlaczego…-wykrztusiłem.

—Hm? Dlaczego co?

—D-dlaczego wcześniej nazwałeś mnie NPC…

Ponownie przy końcówce wypowiadanego zdania głos całkowicie zanikł.

—Naprawdę nie rozumiem o co z wami chodzi. Zresztą, nie żeby mnie to jakkolwiek obchodziło. Gdyby nie rzadkie przedmioty wylatujące po waszej śmiercił nie babrałbym się w bagnie tych całych polowań. Zabijając bezimiennych z jakiegoś powodu odczuwam, jakbym podnosił rękę na prawdziwych ludzi…

Mężczyzna prawdopodobnie zauważył poświaty stąpających ku naszym avatarom graczy, gdyż przerwał swój emocjonalny wywód na rzecz szybkiego zakończenia konwersacji.

—Zatem, żegnaj. Nie patrz na mnie takim godnym politowania wzrokiem. Winić możesz jedynie twórców gry, którzy stworzyli twoją osobowość na wzór zachowań prawdziwego człowieka.

Chłopak uniósł dzierżący w dłoni rapier ku górze, po czym piekielnie mocnym cięciem przeszył znajdującą się przed nim przestrzeń.

-Rozdział I-

Następne częściStatus:NPC II( wersja alterntywna)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania