Taniec w Szafirowym Lesie — Rozdział II

Julie wsłuchiwała się w śpiew ptaków. Właśnie zaczął się jej pierwszy poranek w tym niezwykłym miejscu. Nigdy wcześniej nie słyszała takich cudownych pieśni wykonanych przez zwierzęta. W Paryżu raczej słychać było ludzi niż inne istoty.

Przez okno w jej pokoju widziała przepiękne drzewa i rzekę. Stwierdziła, że dłużej nie będzie tu siedzieć. Uczesała swoje blond włosy i ubrała się w sukienkę. Więcej nie zwlekając zbiegła na dół, gdzie ciocia już przygotowywała śniadanie.

— Dzień dobry, Julie — przywitała się.

— Prawda, że piękny dziś dzień? — odparła na to dziewczyna.

— Tak, idealny na pokazanie Charlesowi Szafirowego Lasu — uśmiechnęła się i po chwili zawołała rodzinę na śniadanie. Jednak blondynka szybko wbiegła na górę po swój pamiętnik i już przy stole zapisała: “Już dziś idę do Szafirowego Lasu. Piękna nazwa, prawda? Wcześniej był Lasem, ale to nie brzmi tak dobrze”.

— Dlaczego napisałaś “las” z dużej litery? — zapytał tata.

— Bo już wtedy, zanim nazwałam go szafirowym, był już wyjątkowy. Zasługiwał na duże “L” — stwierdziła, odkładając zeszyt na półkę.

— Byłam wczoraj w szkole, zapisać cię na następny rok, który już za kilka dni. Dobrze, że jesteś tu akurat w końcówkę wakacji, ponieważ trudniej byłoby to załatwić — wyjaśniła ciocia.

— Mam nadzieję, że znajdę tam kogoś takiego jak ja — westchnęła dziewczyna.

Po skończonym śniadaniu, postanowiła pokazać kuzynowi Diane i Szafirowy Las.

— Diane na pewno cię polubi. Nie martw się, jest przyjazną nimfą wodną i moją siostrą a zarazem przyjaciółką od serca. Mieszkała w Rzece Szczęścia, ale zabrałam ją ze sobą — wytłumaczyła, kiedy dochodzili do rzeki.

— To...gdzie ona jest? — zapytał niepewnie, widząc tylko swoje i kuzynki odbicie w krystalicznej wodzie.

— Nie widzisz? To ona! — wskazała w wiadome miejsce.

— Ale...to przecież tylko... — zaczął, ale Julie mu przerwała.

— Wcale nie to co myślisz! Przecież po prostu wygląda tak ja i mieszka w wodzie! To nie znaczy, że jest zwykłym odbiciem.

— Nie jestem pewny.

— To nie bądź. Sądziłam, że jako jedyny uwierzysz. Wszyscy ludzie są tacy sami — westchnęła. — Dlatego wolę nimfy wodne.

— Pokaż mi ten cały las — poprosił, lekko zaniepokojony, swoją krewną.

— Jasne! Zaraz wracam, Diane! — zapewniła przyjaciółkę i pomachała do niej.

Julie otworzyła furtkę i od razu poczuła niesamowity zapach lasu. Już sam sprawiał, że wydawał się wyjątkowy. Co prawda, każdy może tak pachnął, ale dla niej niezbyt to miało znaczenie.

— Witaj w Szafirowym Lesie! — oznajmiła.

— Czemu tu jest tyle drzew? — zapytał wystraszony.

— Nie byłeś tu, a mieszkasz dosłownie obok? Czy widziałeś kiedyś las?

— Ja...ja lepiej pójdę. Za dużo drzew. Za dużo strasznych rzeczy — wyjąkał.

— Nie, zostań. Przecież tu jest magicznie i na pewno spotka nas wiele przygód! I nie ma czego się bać, uwierz mi.

— Wiesz...zapomniałem, muszę pomóc mamie w...muszę iść! — krzyknął i zaczął biec do domu z prędkością światła, przynajmniej tak to wyglądało.

— Świetnie. Sama przeżyje niesamowite przygody — mruknęła i zanurzyła się w drzewa. Jak się okazało, im dalej szła, tym drzewa były dalej od siebie i było więcej miejsca. Za nimi gdzieś widziała chyba polanę. Postanowiła, że pójdzie tam, ale najpierw, musiała zwiedzić las.

Kompletnie straciła świadomość, gdzie się znajduje, ale stwierdziła, że skoro to magiczne miejsce, to da radę wrócić do domu. Pomogą jej drzewa. Im dalej szła, tym bardziej zapominała, że musi kiedyś wrócić. Nie wiedziała, ile już szła ale mało ją to interesowało.

Zamyślona wpadła na drzewo. Potarła głowę i usłyszała jakąś kłótnie. Czyżby to elfy? Poszła w stronę dźwięku. Po chwili przypomniała sobie, że przecież mogą nagle powiedzieć coś w języku elfów, co sprawi, że będzie zahipnotyzowana. Zerwała dwa liście i włożyła je do uszu, przepraszając w duchu drzewo. Mimo to słyszała rozmowę, ale miała nadzieję, że nic jej się nie stanie. Po jakimś czasie zauważyła, że blisko polany, ale nadal w lesie, stoi jakiś dom i dwójka, chyba ludzi. Spróbowała niepostrzeżenie przemknąć obok, ale poślizgnęła się w kałuży i wylądowała z głośnym “Au!” na ziemi.

Natychmiast ją zauważono. Teraz przyjrzała się bliżej postaciom. Zobaczyła dziewczynę w jej wieku z rudymi, kręconymi włosami w podartej sukience i wysokiego chłopaka z czarnymi włosami w równie rozwalonych ubraniach. Nie mieli jednak spiczastych uszu.

— Nie jesteście elfami — ucieszyła się.

— Co tu robisz? — zapytał ją chłopak, niepewnie pomagając jej wstać.

— Mieszkacie tu? Jeśli tak, zazdroszczę wam! To miejsce jest niesamowite! — podekscytowana skoczyła.

— Idź. Nie powinnaś tu być — oznajmił chłodno.

— Proszę, ja chcę was poznać. Nie znam nikogo, kto by mi wierzył, że ten las jest wyjątkowy. A wy tu mieszkacie, musicie być niesamowici! — powiedziała.

— Powiesz innym, prawda? — stwierdził z przekąsem.

— Aaa, czyli żyjecie w tajemnicy! Jasne. Nie powiem! Obiecuję — przyrzekła.

— Tak, mieszkamy tu. Nikt o tym nie wie. Jestem Jay, a to moja siostra Andrea. Zmarli nam rodzice, jesteśmy z Anglii. Przywieźli nas do sierocińca tutaj. Uciekliśmy — wyznał. — Wydaje mi się, że nas zrozumiesz.

— Tak! Oczywiście. Podobno domy dziecka są okropne. A poza tym, sama bym chciała tu zamieszkać — przyznała Julie.

— A ty, kim jesteś? — zapytała Andrea.

— Jestem Julie. Pochodzę z Paryża, ale mieszkanie nam się spaliło, dlatego też mieszkam z rodzicami u ciotki. Całkiem niedaleko. Ale najważniejsze jest to, że jestem w Szafirowym Lesie!

— Dlaczego szafirowym? Przecież drzewa są zielone — zaśmiał się Jay.

— Tak, ale niebo nad nimi w nocy jest szafirowe — wyjaśniła. — Sam zbudowałeś ten dom?

— Bardziej chyba chałupkę. Tam jest właściwie tylko łazienka i miejsce do spania. Była tu już — prychnął.

— Jak to jest tu mieszkać? — zaciekawiona spytała.

— Ciężko. Muszę kraść, żebyśmy mieli co jeść. Chociaż czasem znajdujemy owoce — westchnął. — Tu nie jest tak fajnie, jak ci się wydaje.

— A, jasne. Nie wiedziałam. W końcu jednak Szafirowy Las to miejsce dla innych istot — wzruszyła ramionami. — Spotkaliście jakiegoś elfa albo coś?

— Dzieci. Przecież nie istnieją. Życie to nie bajka, przykro mi — odparł.

— Nie jestem dzieckiem! — krzyknęła. — I istnieją, uwierz mi!

— Widziałaś jakiegoś?

— Nie, ale...jestem pewna, że istnieją! Jeśli nimfy tak, to elfy również! — stwierdziła. — Sądziłam, że skoro tu mieszkacie to jesteście tacy jak ja!

— Lepiej idź, Julie. Nie mam czasu na użeranie się z dziećmi — stwierdził i poszedł do domu.

— A ty też? Nie masz otwartych oczu? Żyjemy w świecie, gdzie wszystko jest możliwe, musimy tylko w to uwierzyć — powiedziała do Andrei.

— Masz rację. Ja...wierzę ci. Może rzeczywiście elfy istnieją — wyszeptała.

— To chodźmy je znaleźć! — zaproponowała Julie.

— Tak — zgodziła się nieśmiało.

Dziewczyny zaczęły poszukiwania. Biegały po całym lesie, nawołując stworzenia, których się już nie bały. Paryżanka, która rzekomo, umiała kilka słów po elficku, krzyczała różne plątaniny sylab, mając nadzieję, że ktoś jej odpowie. Nawet nie zauważyły, że minęło sporo czasu i zaczęły robić się głodne, była pora obiadu. Ponieważ nie mogły przerwać poszukiwań, znalazły jakieś owoce i bez zastanowienia się nimi opchały.

— Wydaje mi się, że byłyśmy już wszędzie. Ani śladu elfów — zasmuciła się Andrea.

— Może się nas boją? Wiem! Zachowujmy się jak one! — postanowiła Julie. Nie zwlekając wiele, zrobiły spiczaste uszy z liści i wianki z kwiatów. Po krzykach w języku elfów, w końcu zmęczone położyły się na ziemi i chwile cicho leżały.

— Lepiej wracajmy do domów. Jay się o mnie martwi a twoi rodzice o ciebie. Jutro poszukamy — stwierdziła mieszkanka lasu.

— Masz rację — przyjaciółka Diane kiwnęła głową.

— To...wydaje mi się, że w tą stronę — zaczęła niepewnie Andrea, wskazując na północ.

— Ty tu mieszkasz, znasz się, a ja niezbyt — odparła na to Julie.

Droga powrotna nie minęła jednak im zbyt dobrze. Były już zmęczone krzykami i bieganiem, a same nie wiedziały czy dobrze idą, jednak paryżanka uparcie twierdziła, że w Szafirowym Lesie nie da się zgubić. Jej towarzyszka nie była tego pewna, ale pomyślała, że koleżanka ma rację.

W końcu minęły z dwie godziny wędrówki a im się wydawało, że siedzą w tym samym miejscu co jakiś czas temu.

— Julie, zgubiłyśmy się! — oznajmiła Andrea i zaczęła płakać.

— Tak! To przez elfy, które nas wołały i kusiły, żebyśmy ich szukały a teraz jesteśmy tu. Gdzieś daleko! Jednak trudno. Zawsze chciałam spać w lesie — wzruszyła ramionami Julie.

— Nie ma mowy! Nie zasnę tutaj! — jęknęła jej towarzyszka przez łzy.

— Przecież mieszkasz w lesie.

— Tak, ale w domu. Może i nie idealnym, może śpię na podłodze, ale jednak w domu. Nie na dworze — oznajmiła stanowczo.

— Jeśli uda nam się znaleźć wyjście, ominie nas to. Musimy w takim razie dalej iść. Wydaje mi się, że jest około piętnastej. Moi rodzice mnie szukają a Jay ciebie. Skupmy się, żeby znaleźć drogę do wioski, czyli do ludzi. Pomogą nam — obmyśliła plan blondynka.

— Wolę spać na ziemi. Ludzie nie powinni wiedzieć, że istnieję, bo mnie odeślą do sierocińca — zaprotestowała Andrea.

— Przecież nie musisz im mówić prawdy. Spokojnie, jestem w tym dobra — pocieszyła ją Julie.

— Chcesz powiedzieć, że cały czas to wszystko wymyślałaś? — zapytała niepewnie siostra Jay’a.

— Nie! Oczywiście, że elfy istnieją. Tylko, często rodzice by byli źli, gdy cały dzień chodziłam po mieście bez ich wiedzy, więc wymyślałam coś — zapewniła paryżanka.

— Dobrze, w którą stronę?

— Tędy. Gdzieś las się kończy, prawda?

— Chyba ten nie.

Szły dalej, ale się coraz bardziej męczyły. Wiedziały jednak, że nie mają wyboru, zaraz się ściemni.

— Zobacz! Jakiś dom! — krzyknęła Julie. Od razu pognały w stronę, gdzie kończył się las. Rzeczywiście, za drzewami widać było dom, co prawda nie Andrei, ale przynajmniej jakikolwiek. Szybko zapukały do drzwi w nadziei, że ktoś otworzy.

Drzwi rozchyliły się i zobaczyły staruszkę. Miała długie siwe włosy i niezbyt miły wyraz twarzy.

— Co tu robicie, dzieci? Nie wiecie, że już pora do domu? — zapytała.

— Zgubiłyśmy się w lesie — wyjaśniła Julie. Andrea stała w ciszy przerażona perspektywą rozmowy z kimś innym niż jej nowa koleżanka i brat.

— Wchodźcie, bo mi tu zaraz pochorujecie się czy coś — poleciła szybko. Weszły do skromnej chaty i usiadły przy kominku. Staruszka podała im herbatę, którą zrobiła w błyskawicznym tępię.

— Dobrze, a więc z kim mam przyjemność tu za chwilę gawędzić? — spytała uprzejmie. Może i na początku wydawała się niezbyt miła, ale widocznie cieszyła się, że widzi kogoś żywego.

— Jestem Julie, a to jest Andrea. Szukałyśmy elfów i się zgubiłyśmy w lesie — paryżanka powiedziała szybko, zanim jej towarzyszka spojrzała na nią zdenerwowana, że ujawniła jej imię.

— Elfów? Kiedy byłam w waszym wieku, też ich szukałam. Niestety, elfy niezbyt przepadają za ludźmi. To przez nie się zgubiłyście, bo wiedzą, że jakby jakiś człowiek by je znalazł, to by zrobił im coś złego. Kiedyś pewna dziewczynka w waszym wieku sto lat temu znalazła w tym lesie elfy. Zaprzyjaźniła się z nimi, ale powiedziała o tym swojemu przyjacielowi. Ten postanowił powiedzieć wszystkim. Nikt mu nie uwierzył, ale od tej pory elfy nie ufają nam, ludziom — powiedziała staruszka mrocznym głosem.

— To straszne — szepnęła cicho Andrea.

— Niestety, ludzie nie znają praw tego lasu. Mieszkam w jego okolicy z dziesięć lat i codziennie mnie zaskakuję. Dobrze, ja jestem Meggie. Jak widać, przeżyłam już swoje i dawno widziałam ludzi. Czasem tylko słyszę jakieś rozmowy w okolicy. Opowiadajcie, co się dzieje — poprosiła.

— To znaczy, ja tu niedawno przyjechałam. Jestem z Paryża, mój dom się spalił i tymczasowo mieszkam u ciotki z rodziną. Już zdążyłam się jednak przekonać, że Szafirowy Las jest niesamowity — oznajmiła pewnie paryżanka.

— A ty, mieszkasz w mieście od dawna? — spytała Andreę. Dziewczynka nie wiedziała co powiedzieć, w końcu wydusiła z siebie:

— Ja...ja mieszkam w lesie.

Julie zdziwiła się, ale widocznie jej towarzyska stwierdziła, że może zaufać kobiecie, która podobnie jak ona żyła w izolacji od wszystkich.

— Jak dobrze myślę, to ty jesteś tą dziewczynką co widziałam kiedyś samą w lesie. Zdziwiłam się, bo raczej ludzie boją się tu sami chodzić. Teraz rozumiem, że ty tu mieszkasz. Ale całkowicie sama? — niedowierzała Meggie.

— Mieszkam z bratem. Ale proszę, niech pani mnie nie wyda. Nikt nie może wiedzieć, że uciekliśmy z sierocińca — wyszeptała Andrea.

— Oczywiście, dziecinko. Myślę nawet, że życie w lesie uczy więcej niż dzisiejsza szkoła — westchnęła kobieta.

— Dobrze, proszę pani, jak mamy wrócić do domu? Ściemnia się, a rodzice na pewną się o mnie martwią — Julie wróciła do wcześniejszego wątku.

— Nie wiem, gdzie mieszkasz, ale potrafię wyjść z lasu do miasta. Jednak w takich ciemnościach sama nie dasz rady. Kiedy tylko wstanie słońce wrócisz do domu, a ja już zaprowadzę do jej domu Andreę. Tak się składa, że oprócz niej widziałam niedawno ten ładny budynek — stwierdziła Meggie.

— Czyli będziemy tu spać? Bardzo dziękuje pani — powiedziała nie czekając na odpowiedź Julie.

— Tak, wchodźcie na górę i zaśnijcie, żeby wstać równo z świtem — poleciła. — Wcześniej jednak szybko coś zjedźcie. I mówcie mi Meggie.

Po sytym posiłku dziewczynki położyły się do łóżka, które podobno należało do córki Meggie. Paryżanka chciała spytać o życie staruszki, ale była zbyt zmęczona, żeby wypytywać.

Mimo to, nie mogły zasnąć.

— Dziwnie się czuję, śpiąc w łóżku — wyznała Andrea.

— Ale wygodnie, prawda? Wspaniała przygoda nam się przytrafiła, taka o jakiej marzyłam — ucieszyła się blondynka.

— Tak, ale chcę do domu — westchnęła jej koleżanka.

— Ja też. Tęsknie za Mostem Zakochanych i za wieżą. Mimo, że Zaczarowane Wzgórze jest cudowne, to jednak chciałabym już wrócić. Póki co przynajmniej mogę często przychodzić do was i do Szafirowego Lasu — stwierdziła Julie.

— Idźcie spać, a nie jakieś pogaduszki o północy mi tu urządzacie — usłyszeli głos za drzwiami. Blondynka zdziwiła się: jest już północ? Niemożliwe, pewnie Meggie tylko tak powiedziała. Zmęczona przygodami paryżanka zamknęła oczy i usnęła.

***

 

Julie siedziała przy stole staruszki i próbowała obudzić się do życia. Andrei też słabo to szło. Obie były głodne i stęsknione za domami.

Kiedy w końcu zjadły śniadanie, wyruszyły. Meggie poszła z nimi do drogi do miasta.

— Dobrze, Julie, idź dalej prosto a w końcu znajdziesz jakiś dom. Spytaj kogoś, gdzie jest Zaczarowane Wzgórze, z tego co pamiętam, mieszkańcy są mili i pomocni. Ja z Andreą idziemy do lasu — poleciła Meggie.

— Będę mogła przychodzić często? — spytała z nadzieją blondynka.

— Oczywiście. Obie jesteście doprawdy ciekawymi dziewczynkami — powiedziała staruszka.

Julie szła i szła. Wydawało jej się, że nigdy nie znajdzie domu ciotki ani kogokolwiek na pustej, wiejskiej wiosce. Było tak dziwnie cicho, w Paryżu ciągle ktoś coś mówił. Zaczęła się bać, że zostanie sama na zawsze.

W końcu jednak zauważyła jakiś dom. Pognała tam szybko, potykając się o nierówności na swojej drodze. W końcu szczęśliwa zdała sobie sprawę, że znalazła Zaczarowane Wzgórze! Szybko wbiegła do środka i zdyszana oparła się o ścianę.

— Julie! Gdzieś ty byłaś? — po chwili już była w uścisku mamy.

— Przepraszam — wyszeptała.

Kiedy cała rodzina upewniła się, że to nie zjawa wypytała ją o wszystko. Dziewczynka pominęła fakt, że Andrea mieszka w lesie, jednak resztę powiedziała.

— Stara Meggie? Ona jeszcze żyje? Myślałam, że umarła z samotności — powiedziała ciotka.

— Koniecznie trzeba będzie jej podziękować, ale teraz, moja droga dostajesz karę za takie nieodpowiedzialne włóczenie się z nieznajomą po lesie. Przez tydzień masz zakaz wchodzenia do tego lasu. Widzę doskonale, że bardzo lubisz tam przebywać, dlatego to będzie dobra kara — oznajmił poważnie ojciec.

— Nie możesz tego zrobić! Przecież ja kocham ten las! — krzyknęła zdenerwowana dziewczynka.

— Idź do pokoju — rozkazał. Ona jednak z płaczem wybiegła z domu.

— Niech sobie to przemyśli. Wątpię, żeby poszła do lasu, skoro jej zakazaliście — stwierdziła ciocia.

— Nie znasz jej, ale dobrze. Może okaże się posłuszna — westchnęła mama.

Tymczasem Julie opowiedziała z płaczem wszystko Diane. Po krótkiej rozmowie z odbiciem doszła do wniosku, że powinna iść do Andrei, ona ją zrozumie! Tylko na chwilę pójdzie i wróci, zanim rodzice się zorientują. Nie chciała narażać się na większy szlaban.

Ostrożnie weszła do ukochanego lasu i spróbowała przypomnieć sobie drogę. Na szczęście powoli zaczęła się orientować w terenie i znalazła chatkę. Pognała tam szybko, ale na jej drodze stanął Jay.

— Co ty narobiłaś? Moja siostra zgubiła się w lesie przez twoją głupią zabawę, a w dodatku pod twoim wpływem wygadała się jakiejś staruszce! Wiedziałem, że nie można ci ufać! Jesteś wariatką! — krzyczał tak głośno, że Julie aż się skrzywiła.

— Nie chciałam! Ona sama powiedziała! Poza tym mam dowód, że elfy istnieją! I poznałam miłą starszą panią! A oni co? Dali mi szlaban na chodzenie do lasów! Chcę porozmawiać z Andreą — oznajmiła stanowczo.

— Julie? — wspomniana dziewczyna wyszła z domku.

— Nie zbliżaj się do tej wariatki. Wynoś się stąd, dzieciaku! — huknął na paryżankę. Znowu poczuła łzy rozpaczy.

— Myślałam, że jesteście tacy jak ja! — krzyknęła i wybiegła z lasu. Szybko wbiegła do domu i położyła się w łóżku.

Nie wyjawi nigdy ich sekretu, ale zapomni o nich. Nie zasługują na to, żeby mieszkać w tak cudownym miejscu. Ona wróci do Szafirowego Lasu już za tydzień - będzie sama szukać elfów. Wtedy jak się zgubi, to tylko rodzice dadzą jej karę.

Zmęczona wszystkimi przeżyciami mimowolnie zamknęła oczy i zasnęła. Miała sny pełne smutku i strachu. Sny, w których zostawała sama na świecie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Bajkopisarz 29.05.2020
    „okno w jej pokoju”
    Jej – zbędne
    „odparła na to”
    Na to – zbędne
    „był już wyjątkowy”
    Już - zbędna powtórka
    „akurat w końcówkę”
    Na końcówkę LUB w końcówce
    „ponieważ trudniej byłoby”
    Ponieważ <np. w innym czasie> trudniej… (za duży skrót myślowy stosujesz)
    „Julie otworzyła furtkę”
    Jaką furtkę?
    „Już sam sprawiał, że wydawał się wyjątkowy”
    Skrót myślowy z którego nie wynika czy chodzi o las czy zapach
    „może tak pachnął,”
    Pachnieć
    „Sama przeżyje niesamowite”
    Przeżyję
    „się w drzewa.
    ”między drzewa”
    „to magiczne miejsce, to „
    Drugie to zbędne
    „zapytał ją chłopak”
    Ją zbędne
    „jesteśmy z Anglii. „
    A po jakiemu oni się dogadują?
    „Dzieci. Przecież nie istnieją.”
    Nie rozumiem tego zdania
    „odparła na to Julie”
    Na to zbędne
    „minęły z dwie godziny”
    Jeśli już to „ze” ale raczej to zbędne
    „często rodzice by byli źli, gdy cały dzień chodziłam po”
    Tryby ci się pomieszały – przypuszcza czy oznajmia fakty?,
    „błyskawicznym tępię.”
    Tempie
    „tu za chwilę gawędzić?”
    Całkowicie zbędny wtręt
    „zanim jej towarzyszka”
    Jej zbędne
    „jakby jakiś człowiek by je znalazł”
    Jakby i by się dublują
    „zaskakuję. Dobrze,”
    Zaskakuje
    „i dawno widziałam ludzi”
    Dawno nie widziałam
    „a ja już zaprowadzę do jej domu”
    A ja odprowadzę Andreę
    „równo z świtem”
    Ze

    Trochę za dużo chaosu i biegania. Cel może i temu jakiś przyświeca, czyli odnalezienie elfów, ale czasem wszystko się dzieje za szybko i za łatwo. Akcja pędząca naprzód, bez zwalniania jest jakimś pomysłem na opowieść, zwłaszcza jak nie ma się ochoty na budowanie tła, ale utrzymanie tempa nie będzie łatwe.
  • Comette 30.05.2020
    Ponownie widzę, że za dużo powtórzeń i błędów, staram się to zwalczyć, ale jak widać niezbyt sprawnie mi to idzie. Rzeczywiście, jest chaotycznie, od dawna staram się nad tym pracować. Mam nadzieję jednak, że będziesz czytać dalej, postaram się poprawić.
  • Comette 30.05.2020
    Już tłumaczę, jak oni się dogadują. Byli w sierocińcu francuskim, gdzie się nauczyli mówić, ale trudno im to wychodzi. Oczywiście, że dopiero teraz to wymyśliłam, jak zwykle nie przemyślałam. A z tymi trybami - tak, nie zauważyłam tego błędu, powinno być bez by na początku.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania