Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Teolteco Prolog

KOREKTA 24.11.2017

Przemysław Rydyger

 

Teolteco

 

Ewolucja

 

 

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu https://rydygerart.blogspot.com/search/label/opowiadanie //

 

 

Prolog

 

1

 

Rodzaj ludzki od zarania dziejów toczył wojny na całym świecie. Już od narodzin towarzyszył mu rozlew krwi, a trzeba przyznać, że był to wyjątkowy gatunek. Jedyny w swym rodzaju. Tylko on potrafił stworzyć jednocześnie tak wiele pięknych rzeczy i tak wiele sposobów na ich zniszczenie. Przez wieki tworzył podwaliny moralnych zasad, by następnie je wszystkie łamać. Po każdej wojnie modyfikował stary system, by zastąpić go nowym, co i tak prowadziło do sprawowania kontroli nad światem. Rozmnażał się i niszczył wszystko na swojej drodze. Jak rak sączył życie z Ziemi.

 

Jednakże wszystko we wszechświecie, co ma swój początek ma też i koniec. Niebawem nastał czas, który kolejne pokolenia nazwały Anihilacją. Cały gatunek ludzki spowiła gęsta mgła wojny. Ludzie podzielili się na dwa obozy i tak nastał początek końca - kurtyna powoli opuszczała się, by zakończyć spektakl jakim byli „ludzie".

 

***

 

Dwójka żołnierzy leżała na wzniesieniu obserwując w oddali zniszczone wojną miasto. Było już po zmroku i gdyby nie noktowizyjne lornetki pewnie nic by już nie widzieli.

 

Miasto wydawało się być od dawna opuszczone. Zawalone budynki gdzieniegdzie przegrywały walkę z matką naturą porastając bujną roślinnością, a metalowe drzewa ulicznych latarni przykrywała rdzawa kora. Powybijane szyby w oknach przez czas i szabrowników minionej epoki - Badylarzy, jak ich nazywali Utopijni mieszkańcy odrodzonych miast państw, zapraszały do wnętrz budynków.

 

- Wciąż nie rozumiem czemu nie mogliśmy wziąć ze sobą Mechów? - Zapytał starszy szeregowy Bussho.

 

Został wcielony do oddziału całkiem niedawno. Kapral Takashiro nie pałał do niego optymizmem od samego początku i gdyby nie osobista prośba kanclerz Noamy nigdy nie wziąłby go w swoje szeregi.

 

Kapral zgodził się na tę misję w nadziei, że może choć raz, wróg się na coś przyda i wróci do domu bez niego. Nie żeby życzył mu śmierci, lecz stracił już tylu dobrych żołnierzy, że skręcało go na myśl, jak ta pierdoła Bossho miałby zobaczyć koniec wojny.

 

Niewielkiej postury szeregowy idealnie wpasował się we wgłębienie w ziemi pomiędzy dwa głazy. Wysuszony od radiacji krzak w oddali sprawiał, że od strony przeciwnika był niewidoczny jak za lustrem weneckim.

 

Chłopak nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle innych. Ot, zwykły żołdak jakich wielu, lecz teraz, gdy tak kapral mu się przyglądał od krótkiej chwili, to doszedł do wniosku, że właściwie nie potrafi znaleźć nawet jednej wyróżniającej go cechy. No może poza tą, że nie miał żadnej. Nie dawało mu to spokoju. Dręczyło jak upierdliwe swędzenie w miejscu, w którym nie można się podrapać.

 

- Masz zbroję płytową, to nie jęcz - odburknął Takashiro i wrócił do swojej Opaski Operacyjnej.

 

Oplatała ona jego lewę przedramię i była istnym centrum dowodzenia. Łączyła się z bazą, satelitami, a nawet miała podgląd na bieżąco z kamer umieszczonych w hełmach podwładnych. Prostymi kliknięciami mógł wydawać rozkazy, które niczym nawigacja wyświetlały się na goglach towarzyszy w czasie rzeczywistym. Niektóre opcje pozwalały podglądać widok z kamer zamontowanych na karabinach, a nawet obraz satelitarny z markerami oddziałów. Dzięki temu żołnierze byli w stanie szybko reagować na zmiany jakie działy się na polu bitwy, a generałowie siedząc bezpiecznie, z dala koordynowali bitwą nanosząc kolejne poprawki, jednocześnie będąc w stałym kontakcie radiowym.

 

Młody wpatrywał się jeszcze przez chwilę w kaprala jak ten szuka czegoś w OOm'ie. Wyczuwał jego niechęć do swojej osoby. Trudno było nie zauważyć jasnych sygnałów, a w misji takiej jak ta niosło to ze sobą pewne ryzyko - powinni sobie ufać i polegać na sobie nawzajem. Na szczęście, Bussho nie należał do tych co zadręczają się takimi myślami. Sam z ochotą powiedziałby mu co o nim myśli, zamiast tego jednak wypuścił głośno powietrze i przyłożył raz jeszcze lornetkę do oczu.

 

- Żywej duszy - stwierdził po chwili.

 

Kapral uniósł się lekko i przykucnął. Zbroja płytowa potrafiła uratować przed bezpośrednim ostrzałem, a nawet przed wybuchem, lecz ostatnimi czasy coraz częściej wróg wykorzystywał snajperów z bronią laserową. W połączeniu z czujnikami ruchu, noktowizorami i kamerami na podczerwień nie było szans na przeżycie. Na szczęście przez długotrwałą wojnę, która wydoiła obie strony z wyposażenia rzadko trafiali się aż tak uzbrojeni snajperzy.

 

Klepnął młodego w bark chcąc zwrócić na siebie uwagę.

 

- Dobra młody, zbieramy się.

 

- Nareszcie. Zaczynałem przymarzać do ziemi.

 

Pustkowia w dzień nagrzewały się do wysokich temperatur, lecz w nocy bardzo szybko je wytracały. W ciągu dwóch godzin z pustynnego ponuklearnego klimatu zrobił się klimat podbiegunowy.

 

Kapral wyciągnął lewe ramię przed siebie kierując smugę światła na suchy wyjałowiony skrawek ziemi pomiędzy nimi. Na piasku wyświetliła się holograficzna mapa terenu ze zdjęciami satelitarnymi.

 

- Jesteśmy tutaj - zaczął kapral. - Musimy dostać się tu - powiedział wskazując na migoczącą jasno czerwoną ikonę. Takimi markerami oznaczano konieczne zadania misji.

 

- Z całym szacunkiem, ale czy nie mieliśmy już wracać do bazy? To miał być tylko zwiad - stwierdził Bussho dostrzegając jednocześnie pod markerem kształt starego stadionu.

 

- Brawo młody - roześmiał się Takashiro. - Właśnie zostałeś wytypowany do tajnej misji. Mamy się tam spotkać z naszym informatorem.

 

Bussho wyraźnie zatkało. Zastanawiał się, czy rzeczywiście mogła być aż tak tajna, że nawet na odprawie nic mu o tym nie wspomnieli.

 

- No, zbieraj klamoty i spadamy. Już pora - rzucił kapral i ruszył w dół zbocza.

 

Młody nawet nie chciał dyskutować. Przyczepił lornetkę do zbroi i podniósł swój karabin, po czym ruszył za kapralem.

 

***

 

Dzięki zbrojom wyposażonym w specjalny mechanizm wspomagający, do obrzeży miasta dotarli naprawdę szybko. Mechanizm umożliwiał im przenoszenie większych ciężarów, wyżej skakać, no i oczywiście szybciej biegać. Do pełni szczęścia brakowało tylko funkcji latania, lecz tę miały Mechy. Niewiele takich zostało po Anihilacji. Było ich tak niewiele na wyposażeniu wojska, że trzeba było przejść długotrwałe szkolenia, by dopiero móc się o nią starać. Kadet taki dostawał miano pilota i rzadko zdarzało się, by brał udział w misjach niewymagających jej użycia.

 

Wchodząc do miasta zwolnili. Przedzierali się kolejnymi uliczkami zaglądając każdej za róg. Dzięki dobremu i wyczerpującemu szkoleniu działali teraz nad wyraz skoordynowanie, lecz niepokój Bussho, którym napawały go ruiny, przyćmiewała myśl o kapralu. Zastanawiało go podejście Takashiro do jego osoby. Im bliżej byli celu, tym bardziej sprawiał wrażenie jakby był sam na misji.

 

Do starego stadionu piłkarskiego było już niedaleko. Jedyna droga jaka do niego prowadziła, to szeroka ulica, którą oczami wyobraźni obaj widzieli, jak niegdyś tętniła życiem. Na chodnikach ogródki piwne, witryny sklepowe wypełnione towarami z całego świata, a nad głowami przewieszone migocące światełka. Jak na cofanym filmie na podglądzie, gdzieniegdzie połamane i wyblakłe szyldy wracały na swoje miejsce, a środkiem ulicy sunął tramwaj wioząc ludzi do pracy.

 

Nagle z zamyślenia Bussho wyrwał jakiś szelest za sobą. Odwrócił się szybko i kątem oka zobaczył w oddali cień, który zaraz znikł w bocznej uliczce.

 

- Chyba ktoś nas obserwuje - zameldował.

 

- Gdybyś miał rację nie doszlibyśmy aż tutaj - odparł Takashiro. Wymówka o „jakimś zwierzu", którą wymyślił sobie naprędce Bussho była wystarczająco dobra, by mógł niewzruszenie iść dalej. Wiedział, że to coś było zbyt duże na pustynne zwierzę, lecz mimo to chciał w to wierzyć. Biegli jeszcze przez chwilę, gdy dalej wśród cieni zniszczonych budynków, i roztańczonych gałęzi drzew, gdzie na ruinach wyrosło drzewo, znów dostrzegł cień. Ludzka sylwetka opierała się jedną ręką o pień drzewa wpatrując się w nich. Przysiągłby nawet, że widział jasny refleks na jej oczach. Lodowaty wiatr przeszedł mu po plecach jeżąc włoski na karku. Natychmiast przyśpieszył kroku, by zbliżyć się do Takashiro.

 

Dopiero teraz zauważył, że kapral coraz częściej się rozgląda, przyśpiesza, a to zwalnia mierząc w jakieś niewidzialne punkty. Nie był to dobry znak. Wyraźnie pakowali się w kłopoty. Docierając na miejsce obaj marzyli już o wejściu na stadion.

 

Budowla od środka wydawała się jeszcze większa niż z zewnątrz. Labirynt korytarzy nie miał końca, przenikając co rusz to w kolejny i kolejny. W powietrzu unosił się zapach wilgoci, co potwierdzał wyraźny grzyb na ścianach i odpadająca farba. Suche liście zamiecione do środka przez wiatr szumiały po podłodze tworząc echo dawnych imprez, co wzmagało przytłaczające uczucie osamotnienia.

 

Przemierzając kolejne poziomy labiryntu za oknem, wśród cieni Bussho dostrzegł znajomą sylwetkę. Tym razem był pewny co widzi i nie były to omamy. Przykleił się szybko do ściany tuż przy oknie i wyjrzał za róg.

 

Na ulicy przed stadionem, kilka pięter pod nimi, obcy żołnierze krzątali się w popłochu. Wśród nich uwagę Bussho przykuła jedna postać. Stała w miejscu energicznie wymachując rękami.

 

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu https://rydygerart.blogspot.com/search/label/opowiadanie //

 

2

 

- Szybko, szybko! - Krzyczał człowiek w arafatce ściśniętą goglami spawalniczymi na oczach. - Wszyscy na stanowiska! - Postać niczym dyrygent rozstawiała kolejne jednostki wokół stadionu. - Od was zależy powodzenie misji! Pamiętajcie po co tu jesteśmy!

 

Wydawać by się mogło, że nikt go nie słucha, lecz prawdą było, że w tym chaosie każdy doskonale wiedział co ma robić. Gołym okiem można było dostrzec ciężki, wojskowy rygor i lata szkoleń.

 

- Snajperzy na miejscach - rozległ się dźwięk w słuchawce. - Grupa uderzeniowa „Alfa" gotowa - następni zgłaszali swoją gotowość. - Grupy „Bravo" i „Delta" również.

 

- Wiecie co robić - powiedział dowódca i odwrócił się w stronę wejścia do jednej z ruin. - Do dzieła.

 

Wszedł pewnym krokiem do środka. Teraz wyraźnie było widać, że fasada budynku to tylko atrapa, za nią rozciągało się średniej wielkości, polowe centrum dowodzenia. Nie zatrzymując się podszedł do wielkiego kontenera z małym otworem. Wyraźnie musiało być tam coś, czego wszyscy się bali. Coś co nie mogło uciec. Nawet ten mały kilkunastocentymetrowej szerokości otwór wzmocniono kratami i szybą przeciw pancerną.

 

- Przygotować Satori - powiedział do człowieka w kasku ochronnym, jakie noszą budowlańcy. - Nie stać nas na pomyłki.

 

- Tak jest panie generale - przytaknął człowiek w kasku i przystąpił do strojenia urządzeń odpowiedzialnych za obsługę klatek.

 

***

 

- Kurwa - wymamrotał pod nosem.

 

Obaj czuli, że coś jest nie tak, lecz teraz Bussho zdał sobie sprawę jak bardzo wdepnęli.

 

- Kapralu, chyba jednak nie jesteśmy sami.

 

Takashiro zatrzymał się jak wryty. Przez krótką chwilę, gdy stał nieruchomo, oświetlany przez blask księżyca, wyglądał jak mistyczny posąg.

 

- Szybciej. Nie ma czasu do stracenia - wymamrotał i ruszył biegiem przed siebie nie sprawdzając nawet o czym mówił młody.

 

Bussho zatkało. Nie miał pojęcia o czym myślał kapral w tamtej chwili. Spojrzał raz jeszcze przez okno, by zliczyć chociaż orientacyjnie ilu jest wrogów, lecz jedynie co zauważył, to brak człowieka w arafatce. W miejscu, w którym stał było puste pole, a reszta ludzi krzątała się w bojowym szyku omijając je jakby było skażone. Kolejne fale żołnierzy wylewały się z ruin budynku po drugiej stronie ulicy, jak mrówki na żer omijając to miejsce. Bussho nie miał czasu zastanawiać się kim mógł być ten człowiek, ale z całą pewnością był kimś ważnym w szeregach wroga.

 

***

 

Korytarz stadionu był długi i schowany w mroku. Światło księżyca, które wpadało przez oklejone brudem resztki okien, odbijało się refleksami w drobinach potłuczonych żarówek. Gołe kable zwisały z sufitu, a ze ścian odpadał już wiekowy tynk. Na jego końcu, tuż za rozwidleniem, po obu stronach, gdy do korytarza weszli Takashiro i Bussho trójka żołnierzy NR przygotowywała się do zasadzki, .

 

Zdawać by się mogło, że sytuacja, w której znaleźli się zwiadowcy nie sprawiała na nich wrażenia. Szli lekko przygarbieni, pewnym krokiem, z uniesionymi karabinami, co rusz na zmianę „skanując" teren przed nimi i za oknami. Mijali je kompletnie nie zdając sobie sprawy w jaką zasadzkę się pakują.

 

***

 

- Teraz! - Na końcu korytarza rozległ się okrzyk.

 

Trzy małe diody na obu ścianach i podłodze zabłysnęły czerwonym światłem i adrenalina strzeliła do głów zwiadowców.

 

Ładunki kumulacyjne, to najgorsze co mogło być. Małe kapsułki montowane na dowolnej powierzchni mogły być detonowane na wiele sposobów - zdalnie, na czujnik, a nawet czasowo. Po ich aktywacji wystrzeliwały w powietrze na zaprogramowaną wysokość i wybuchały. Były w pełni programowalne, a ich łatwa modułowa budowa sprawiała, że były gorsze od min stosowanych na szerszym polu bitwy. Mogły burzyć piętra, wybuchać tysiącami odłamków, a nawet kumulować wiązkę stopionego metalu jak pociski ppanc. Ich celem nie było zranić przeciwnika, tak by kilku następnych się nim zajęło. Celem tych ładunków było rozpirzyć to, co było pozornie nieuchwytne. Te były ze sobą zsynchronizowane, tak aby wystrzelić na wprost siebie i tuż przed zetknięciem eksplodować.

 

Tylko ułamek sekundy wystarczył, by zwiadowcy zdali sobie sprawę z czym mają do czynienia. Nie raz zginęli przez coś takiego w symulatorach.

 

Silniczki zbroi zawyły z piskiem i błyskawicznie, długim susem zwiadowcy wskoczyli do pomieszczenia, które grubą ścianą oddzielało ich od korytarza. Przez piętro przeszła fala uderzeniowa wypełniona gęstym rojem odłamków pędzących z prędkością dźwięku, wyrywając zewnętrzną ścianę wraz ze sporą częścią podłogi.

 

Na szczęście dla nich tylko jeden z ładunków był burzący, więc w przeciwieństwie do słuchu ich pomieszczenie prawie nie ucierpiało. Jeszcze przez dłuższą chwilę jedynym co dało się usłyszeć był głośny pisk i własny oddech.

 

Bussho poczuł słodki zapach krwi, który wypełnia jego nozdrza. Był cały, lecz wybuch rzucił nim o ścianę przez co z trudem podszedł do kaprala, który wyraźnie zamroczony próbował odzyskać ostrość widzenia. Prawdopodobnie siła wyskoku była tak duża, że uderzając o ścianę pokoju uszkodził mechanizm, lub baterię, bo wspomaganie kończyn zbroi przestało działać wyraźnie stawiając opór. Zatrzymał się na chwilę nie mogąc dać kroku. Wyjął nóż jak go uczyli i przeciął wąż hydrauliczny. Czuł jak wraz z wyciekającą lepką mazią odzyskuje władze nad nogami.

 

- Kapralu, spadamy! Szybko! - Krzyczał Bussho usiłując wyciągnąć Takashiro za frak.

 

***

 

NR-owcy właśnie rozkładali tarczę i szykowali się do natarcia, gdy z pokoju wypadło dwóch żołnierzy.

 

- Jakim, kurwa cudem? - Zdziwił się jeden.

 

- Za tarczę! - Zdążył krzyknąć dowódca, gdy w ich stronę poleciał zaporowy grad kul.

 

***

 

- Szybko, w tamtą stronę! - Krzyknął Takashiro pokazując gestem głowy, by się wycofać.

 

Biegli szybko przemierzając kolejne korytarze. Odział, który omal ich nie zabił został odcięty przez zapadniętą podłogę. Wiedzieli jednak, że cały stadion, to jedna wielka zasadzka. W każdej chwili kolejni mogli odciąć im drogę. Musieli jednak wykonać misję. Nie mogli od tak zawrócić. Nawet jeśli spotkanie z informatorem to lipa, trzeba było udowodnić to empirycznie.

 

Kapral szybko wstukał coś na OO'mie i podał trzy krótkie komendy.

 

- Tu „Myszołów". Lecimy planem „B". Za pięć minut w punkcie zbornym.

 

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu https://rydygerart.blogspot.com/search/label/opowiadanie //

 

3

 

Generał Yanagawa stał jak zwykle w takich sytuacjach oparty o terminal komunikacyjny. Zdjął arafatkę i gogle kładąc je między rękami na terminalu dowodzenia. Była to jedna z tych niewielu chwil, gdy z jego twarzy dało się wyczytać jakiekolwiek emocje. Zwykle opanowany, stanowczy i pewny siebie nagle stawał się zwykłym człowiekiem, który za wszelką cenę chciał wypełnić misję.

 

- Teren zaminowany generale - odgłosy z radia przerwał jeden z żołnierzy siedzących obok. - Można zacząć ewakuację.

 

Generał natychmiast przeszedł z jednego trybu w drugi. Wciąż wykonywał ten sam plan, a jednak przez chwilę mogło wydawać się jakby ktoś na jego głowę wylał kubeł zimnej wody. Otrzeźwiał nagle zakłopotany tym, jak zachowywał się przed chwilą. Jak dziecko które palnie coś bez namysłu.

 

Poprawił marynarkę naciągając ją ku dołowi.

 

- Dobra zbieramy się - powiedział i z przytupem, jak na żołnierza przystało odwrócił się ruszając do wyjścia.

 

- A co z resztą? Zarządzić odwrót? - Zapytał żołnierz w słuchawkach siedzący przy jednym z terminali.

 

- To dobrzy żołnierze, lecz ta misja nie obędzie się bez ofiar. Miejmy nadzieję, że będą ostatnimi, którzy zobaczą koniec wojny - odparł parafrazując swój ulubiony cytat.

 

Człowiek przy panelu wyraźnie zmarkotniał. Nie było jednak szans dyskutować teraz o sensie i motywach działań generała.

 

- "Historia go z tego rozliczy" - pomyślał żołnierz. Nawet jeśli sam miał zginąć nie miał wystarczająco charyzmy, by stawiać opór najsilniejszemu człowiekowi jakiego znał.

 

Odwrócił się do kokpitu i poprawił słuchawki przełączając się na częstotliwość niedostępną dla grup bojowych.

 

- Tu baza. Hasło, ewakuacja. Powtarzam...

 

***

 

Gdy wchodził do SUPL'a pod eskortą dwóch innych żołnierzy dręczyło go poczucie winy. Generał nie chciał tego robić. Plan „B", to była ostateczność, lecz tylko tak mógł doprowadzić do zniszczenia przeciwnika.

 

Gdy miesiąc wcześniej dowiedział się, gdzie znajduje się tajna baza Czwartego nawet przez chwilę nie zawahał się, by rozpocząć przygotowania do ataku. Wymagało to sporo wysiłku i logistyki. Dobrze przemyślana i przeprowadzona akcja dezinformacyjna była kluczem do sukcesu. Gdy Lądowali w ruinach miasta, pod którymi znajdował się bunkier Czwartego, z wojsk Rady Wielkich prawie nic nie zostało. Niemal wszystkich Czwarty odesłał na front zostawiając garść żołnierzy w mieście i najbardziej zaufanych w bunkrze, przy swym boku wierząc, że jest kompletnie bezpieczny. Armia Rady Wielkich tak samo jak armia Nowej Rasy borykała się z deficytem żołnierzy.

 

W prawdzie Yanagawie nie udało się dobrać do Czwartego członka Wielkiej Rady, ale plan „B" zakładał taką ewentualność. Właśnie to było istną wisienką na torcie chytrych intryg jakie w swej karierze przygotował Yanagawa.

 

Armia NR, której był generałem ostatnimi czasy, bardziej niż zwykle, borykała się z brakami w wyposażeniu. Zdobycie, więc ładunku kumulacyjnego o sile zdolnej zmieść całe miasto, a wraz z nim wszystkie bunkry pod nim, wciąż pozostawało w sferze marzeń. W posiadaniu takich narzędzi była jedynie Rada Wielkich.

 

Jako pozostałość po starym systemie prezydentów i ich zwierzchników trzymali władzę nad całym światem. Oni byli od zawsze. Wszystkie traktaty, umowy między narodowe i tak podejmowali przy drinkach w kuluarach utrzymując pozory demokracji. Anihilacja sprawiła, że musieli wyjść z ukrycia i zaniechać zabawy we władców marionetek, by zacząć zarządzać polem bitwy, jakim stała się cała planeta.

 

Yanagawa nimi gardził, lecz byli w posiadaniu ładunku, który tak bardzo przydałby się teraz do wykonania planu „B". Kradzież tak potężnej broni nie wchodziła w rachubę. Nikt czegoś takiego nie zostawia bez opieki, więc jedynym wyjściem było uaktywnienie śpiochów, czyli tajnych agentów w szeregach wroga.

 

Miał ich całkiem sporo w talii, lecz to Bussho był najlepiej zakonspirowany z nich wszystkich. Już jako dziecko wykazywał się ponadprzeciętną inteligencją. Sprawiał, że nikt nie potrafił go opisać, jak kameleon wtapiał się w tło kompletnie niczym się nie wyróżniając, a jednak zawsze osiągał cel. Yanagawa nigdy nie dowiedział się, czy to zasługa wirusa, czy po prostu daru jaki miał, lecz nigdy też nie czuł potrzeby, by to drążyć. Nie mógł wymarzyć sobie lepszego szpiega.

 

Gdy Bussho dostał zaszyfrowany rozkaz od samego generała był już tak „wgryziony" w szeregi przeciwnika, że popierała go nawet sama kanclerz Naoma. Najmocniejsza kandydatka na następnego gubernatora Rady Wielkich, lub jak to nakazywała poprawność polityczna, "następną gubernatorkę". Była młoda, dobrej krwi i miała swój plan na rozwój organizacji chcąc ograniczyć Radę do zaledwie kilkunastu reprezentacyjnych członków. Mówiło się, że ponoć chciała doprowadzić do objęcia przez siebie stanowiska prezydenta Rady Wielkich, co w obecnym systemie było nie do pomyślenia.

 

Dowiedziawszy się, że w tym rejonie ukrywają się wojska Nowej Rasy natychmiast, wiedziona chęcią wykazania się przed Radą, postanowiła wysłać tam Bussho. Zawsze, rozstając się z nim po kolejnych, nic nieznaczących ekscesach dręczyło ją czemu tak mało o nim wie. Za każdym razem jednak, gdy znów się spotykali jej serce zaczynało mocniej bić, a wszystkie wątpliwości odchodziły w dal. Tym razem jednak przydzieliła go do najbardziej zaufanego kaprala jakiego znała - Takashiro.

 

Postrzegała go jako człowieka - skałę. Niewzruszonego i gotowego zrobić wszystko, by osiągnąć swój cel, co nawet jej imponowało. Jego oddział szczycił się największą liczbą odniesionych sukcesów na polu walki. Mając słabość do Bussho i nie potrafiąc go kontrolować, liczyła na to, że chociaż kapral mu się przyjrzy i zweryfikuje.

 

Zadanie jakie im dała nie było skomplikowane, lecz z całą pewnością bardzo ryzykowne. Nie wierzyła, by doniesienia o armii Nowej Rasy były prawdą, lecz gdyby się myliła, to tylko on, Takashiro był w stanie wykonać tę misję. Profilaktycznie nakazała więc wszystkich możliwych sposobów, by w razie potrzeby zmieść ich z powierzchni ziemi.

 

Z raportów jakie dostał Takashiro wynikało, że miasto jest opuszczone, a ponieważ zdjęcia satelitarne wykonane w technologii rentgenowskiej ukazywały pod miastem kompleks bunkrów, mogło potwierdzać doniesienia o armii wroga. Postanowił, więc użyć najnowszej wersji bomby atomowej do niszczenia bunkrów jaką opracowała armia. Zezwolenie było tylko formalnością, o co Naoma dobrze się postarała. Jedynym jej warunkiem był udział Bussho w misji.

 

Nie mogąc wkroczyć na teren miasta z całą armią, narażając misję na otwartą walkę, postanowił zinfiltrować bazę po cichu, bez wzbudzania radarów wroga. Ponieważ od początku pałał niechęcią do szeregowego, nie zamierzał wprowadzać go w szczegóły operacji do momentu, gdy nie będzie to konieczne.

 

Oczywiście wszystko szło po myśli Bussho. Prawdę mówiąc nie wymyśliłby tego lepiej. Nawet podłożenie ładunku opracował oddział Takashiro. On jedynie musiał zadbać o to, by ten ładunek na pewno wybuchł.

 

Yanagawa usiadł na miejscu i przypiął się pasami bezpieczeństwa, co automatycznie powtórzyła jego ochrona.

 

- Zwijać się i wypuścić Satori - powiedział do słuchawki i spuścił wzrok wlepiając go tępo w poszycie SUPL'a.

 

Musiał dopilnować, by wszystko się udało. Jeśli Bussho zostałby zdekonspirowany za wcześnie, bombę miały zdetonować grupy uderzeniowe. Jeśli nawet im, by się nie udało bunkier zinfiltrowały i wyczyściłyby spuszczone Satori. Te bestie nie znały litości nawet dla żołnierzy NR. Jak fala tsunami niszczyły wszystko na swojej drodze , więc tak czy siak Czwarty był już trupem. Każda kolejna metoda niosła ze sobą mniejszą pewność wykonania zadania, lecz użyte razem przekraczały sto procent sukcesu misji.

 

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu https://rydygerart.blogspot.com/search/label/opowiadanie //

 

4

 

Od początku wszystko było przygotowane na tę ewentualność, więc spakowanie ludzi i sprzętu odbyło się błyskawicznie. Yanagawa i człowiek w kasku siedzieli na wprost siebie trzymając w dłoniach transmitery otwierające klatki Satori.

 

- Na trzy - powiedział powoli generał i zaczął odliczanie. Na hasło „trzy" obaj przekręcili kluczyki i czerwone diody na transmiterach zmieniły kolor na zielony.

 

***

 

W ciemnym pomieszczeniu dało się usłyszeć syk odpowietrzenia tłoków trzymających wrota klatek, gdy nagle odskoczyły jak kabiny myśliwców wystrzelone przed siebie. Gdy opadł kurz i pył wzbity w powietrze niemiłosierny smród zgnilizny wypełnił przestrzeń.

 

Cień w jednej z klatek zatańczył na bliżej nie opisanej sylwetce, która wielką, chudą, obślizgłą dłonią z nienaturalnie długimi palcami chwyciła za brzeg kontenera. Śluz kapał z niej sporymi kroplami uderzając o podłogę.

 

***

 

Znajdowali się właśnie w starej kabinie komentatorskiej. Nie było tu zbyt bezpiecznie. Przeszklona niegdyś wielka ściana straszyła zardzewiałą futryną. Poprzewracane fotele i nagie kable wystające z panelu przypominały o czasach które miały już nigdy nie wrócić. Pod jednym z nich leżały jeszcze świeże resztki szczura.

 

- "Tylko martwi widzieli koniec wojny" - Bussho przypomniał sobie ulubiony cytat generała Yanagawy. - Masz jakiś plan „B"? - Zapytał odwracając się do Takashiro.

 

Kapral nic nie odpowiedział tylko wyjął dziwną kapsułę z torby na boku. Młodemu zaświeciły się oczy. Z całych sił próbował opanować radość jaka przelała się po jego ciele. Najchętniej uściskałby go teraz, lecz z wiadomych powodów nie mógł tego zrobić.

 

- Co jest, młody? - Zapytał kapral. - Chciałbyś to?

 

Na jego twarzy, Bussho wyczytał dziwny grymas. Nie znał go jeszcze i chyba przez ten fakt radość odeszła wraz z ciarkami.

 

- No co jest? Nic nie powiesz? Chyba nie myślałeś, że nie dowiem się kim jesteś? - Powiedział Takashiro odkładając ładunek na ziemię.

 

Bussho wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę. Słowa kaprala odbijały mu się w głowie rykoszetem.

 

- "Jakim cudem mnie przejrzał? Jest aż tak dobry?"- Zastanawiał się.

 

Takashiro uzbroił bombę kilkoma szybkimi kliknięciami na panelu sterowania i wymierzył w Bussho z pistoletu.

 

- No dajesz. Rozbrój ją!

 

- Nie - wykrztusił wreszcie z siebie Bussho. - Ty naprawdę nie wiesz co tu robisz. Coś ci dzwoni, ale gówno wiesz! - Podsumował z uśmiechem. - Kurwa, prawie zawału dostałem, ale ty gówno wiesz - dodał wpadając w histeryczny atak śmiechu.

 

Naprawdę chciał się opanować, ale sytuacja zupełnie go rozbroiła. Wyglądał przez to jakby z uśmiechem na twarzy rozgryzł właśnie zieloną cytrynę.

 

- "Rany muszę naprawdę komicznie wyglądać" - przeszło mu przez myśl i oparł się rękoma o kolana próbując z całych sił wyrównać oddech.

 

Takashiro zdawał się nie zwracać uwagi na reakcję młodego. Widział już wiele sposobów na odwrócenie uwagi, był też świadkiem niejednego załamania psychicznego. Nie miał zamiaru zginąć przez dziecinny błąd.

 

- Bomba jest uzbrojona. Tylko baza jest w stanie ją rozbroić. Powiesz, jaki miałeś plan?

 

Takashiro naprawdę nie miał pojęcia co chciał zrobić młody, lecz teraz dostał od niego ostateczne potwierdzenie najgorszych obaw.

 

- "Śpioch prawie zinfiltrował Radę!"

 

Operacja do tej pory szła według planu. Bussho miał wiele okazji, by ją przerwać. Chyba, że wcale nie o to chodziło. To wszystko szło za bardzo po jego myśli.

 

- Co? Dotarło? - Zaśmiał się Bussho. - Miałem cię za naprawdę dobrego stratega, ale dałeś zrobić się jak dziecko. Fakt, trochę mnie zaskoczyłeś, teraz na koniec, ale ostatecznie to tylko twoja ignorancja.

 

Twarz Takashiro omal nie wybuchła. Blade do tej pory policzki zaszły czerwienią, a oczy rozwarły się jakby zaraz miały wyskoczyć.

 

Tak, właśnie teraz dotarło do niego co zrobił - umoczył. Tak bardzo zdał się na swoją intuicję, że nie zauważył, kiedy ruchome piaski intrygi wciągnęły go po sam nos. Nie było już odwrotu. Ładunek został uzbrojony, a jedyną szansą było zabrać go jak najdalej od miasta.

 

Nagle jego ciałem szarpnęły niekontrolowane drgawki i padł jak długi. Wzrok odzyskał ostrość, gdy leżał już na podłodze, a przed twarzą miał but Bussho.

 

- Spokojnie, to tylko paralizator. - Młody przykucnął nad kapralem, którym potrząsały jeszcze drobne drgawki. - Przyczepiłem ci go jeszcze przed wejściem do miasta. Zarezerwowałem ci miejsce w pierwszym rzędzie. Zobaczysz spektakl jaki sam przygotowałeś. Wiesz jak się on nazywa? - Zapytał Bussho nachylając się do jego twarzy, lecz jedynie co usłyszał, to pomrukiwanie kaprala dławione mimowolnymi skurczami mięśni.

 

Spojrzał na ślinę, która powoli zaczęła ściekać po rozluźnionej wardze Takashiro. Nie wiedząc czemu wzdrygnął się z obrzydzenia.

 

- Śmierć Czwartego! - Krzyknął rozkładając ręce przyjmując pozę jakby do wygłoszenia dytyrambu. - Taki tytuł. - Westchnął. - Wiem, mało chwytliwy, ale może zdążysz wymyślić coś lepszego nim bomba wybuchnie.

 

Odprawiając taniec histriona Kopnął broń kaprala w kąt pokoju dużo dalej niż trzeba było odprawiając jakiś plemienny taniec. Następnie w podobnym ruchu kopnął nadajnik.

 

- Dobra. Ja spadam - powiedział słysząc krzątających się za drzwiami żołnierzy i udał się do okna, by wyskoczyć na ławy VIPów. - A! Jakbyś liczył na to, że cię uratują, to wiedz, że oni mają zadbać o to, by ta petarda jednak wystrzeliła - powiedział puszczając mu "oczko" i zwisając już jedną nogą za oknem dodał: - Tak więc, tego. Połamania nóg, czy czego tam się życzy przed premierą.

 

***

 

Biegł przez boisko co sił w nogach wciąż walcząc z uszkodzonym mechanizmem zbroi. W centrum stadionu był umówiony punkt zborny skąd miała być dokonana ewakuacja. Już zastanawiał się nad bajką, którą wciśnie Naomie przy kolejnym numerku, gdy głośne trzaski zatrzymały go w połowie drogi. Za jego plecami armia kreatur niszczyła wszystko na swojej drodze. Krzesła, bramki i siatki odgradzające sektory latały w powietrzu jakby wyrywane przez potężny tajfun. Fala potworów zdawała się przyśpieszać, gdy wreszcie usłyszał nadlatującą nadzieję. Po przeciwnej stronie stadionu w świetle księżyca dostrzegł czarny punkt na niebie. Zbliżał się dużo za wolno.

 

***

 

- Co to jest do jasnej cholery! - Krzyknął pilot do drugiego.

 

- Nie wiem, ale nigdy czegoś podobnego nie widziałem.

 

Pod śmigłowcem ewakuacyjnym przelewała się fala stworzeń, tak zdeformowanych, że trudno było dostrzec w nich ludzkie rysy. Mimo to każda z nich miała ten sam błysk w oku, tą samą ekscytację i chęć mordu.

 

- Tu koliber. Brak kontaktu z jednostką. Powtarzam brak kontaktu z Myszołowem. Co robić? - Krzyczał drugi pilot do radia.

 

Zamiast odpowiedzi usłyszał tylko trzaski i alarm przyrządów śmigłowca. Chwilę później do ich kabiny wdarło się oślepiające białe światło. Maszyną rzuciło do tyłu i przeraźliwy huk wybuchu wypełnił kabinę.

 

- Spadamy! Mayday!

 

Wszystkie przyrządy wariowały wskazując błędne odczyty wzbudzając alarm, przez który nie dało się nic usłyszeć. Tylko dzięki słuchawce, pierwszy pilot słyszał słyszał głos kolegi. Z całą pewnością gdyby wiedział, że to będą jego ostatnie słowa jakie przyjdzie mu wypowiedzieć, na pewno lepiej by je przemyślał. Może, pozdrowiłby swoją rodzinę, swoją żonę i córeczkę, może powiedziałby coś mądrego, co wnuki z dumą powtarzałyby na lekcjach historii. Skąd miał wiedzieć, że to cholerny grzyb nuklearny.

 

//Ze względu na korektę tekstu ( czcionki, przypisy, itp ) zaleca się plik .pdf, który można pobrać ze strony projektu https://rydygerart.blogspot.com/search/label/opowiadanie //

Następne częściTeolteco: Ewolucja rozdział 2

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Agnieszka Gu 29.10.2017
    Witam,
    Kilka uwag na szybko:

    Z jednej strony zdanie: "Tylko on potrafił stworzyć jednocześnie tak wiele pięknych rzeczy i tak wile sposobów na ich zniszczenie." = ON
    A zaraz następne: "Przez wieki tworzyli podwaliny moralnych zasad by następnie je wszystkie łamać." = ONI
    Kto kto w końcu? Gatunek czy ludzie? :)

    Przydałyby się przecinki tu i ówdzie. Np. w zdaniu: "Po każdej wojnie modyfikowali stary system by zastąpić go nowym co w gruncie rzeczy i tak prowadziło do sprawowania kontroli nad światem.:, aż się prosi o ich wstawienie.
    W tekście brakuje ich mnóstwo.

    "Jak rak sączyli życie z Ziemi." - niezrozumiałe sformułowanie, przynajmniej dla mnie.

    "Powybijane szyby w oknach przez czas i szabrowników minionej epoki." - jeśli chciałeś napisać, że okna zostały powybijane przez szabrowników i ewentualnie zauważasz, że miał na nie wpływ również sam upływ czasu, to należałoby to ująć jednak trochę inaczej.

    Masz jakiś pomysł na opowiadanie i już na początku zdradzasz jego ewentualne zakończenie: "kurtyna powoli opuszczała się by zakończyć spektakl jakim byli „ludzie”. - Szkoda.

    "Kapral Takashiro nie pałał do niego optymizmem od samego początku." - to można pałać do kogoś "optymizmem"?

    "Kapral wyciągnął lewe ramię przed siebie kierując na suchy wyjałowiony skrawek ziemi pomiędzy nich." - kierując je


    Przeczytałam tak z 1/3 tego opowiadania, bo tekst jest za długi (podziel go może na części i wstaw każdą oddzielnie, numerując kolejno).
    Samo opowiadanie nie wciągnęło mnie zbytnio. Może to z powodu dużej ilości błędów? Nie wiem.
    Warto by było, tak na spokojnie, przeczytać to jeszcze raz. Wyłapać podstawowe błędy, również te logiczne.
    Powodzenia :)
  • Rydyger 30.10.2017
    Na wstępie dziękuję za komentarz. Faktem jest, że brakuje opowiadaniu korekty i to pod każdym możliwym względem. Nie ma teraz sensu by rozpisywać się nad genezą powstania, ale w wielkim skrócie miało być wprowadzeniem do komiksu. Teraz jednak po zakończeniu publikacji komiksu zacząłem pisać kolejne rozdziały.

    Nie wydaje mi się jednak, by dodatkowy podział poza ponumerowanymi scenami był konieczny, a co się tyczy "spektaklu", no cóż... Może jednak nie do końca Twoja dedukcja jest trafna? ;)

    Dziękuję za dobre słowo i zapraszam na stronę projektu gdzie publikuję z wyprzedzeniem: http://teolteco.esy.es
  • Rydyger 30.10.2017
    Ach! Najwyraźniej z uwagi na porę w jakiej odpisuję zapomniałem dodać, że z całą pewnością przemyślę wszystkie uwagi. Każda pomoc jest dla mnie na wagę złota.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania