Poprzednie częściTrup w parku
Pokaż listęUkryj listę

Trup W Parku cz2 Dziennik Jacka Korta

Jacek Kort

 

Kiedy byłem małym dzieckiem, marzyłem by być kiedyś taka gwiazdą jak Deyna. Kto wtedy nie marzył by grać jak „Generał”? Nie posiadaliśmy takich boisk jak dziś. Za nasze boiska, służył kawałek ziemi za blokiem, po którym swobodnie można było pobiegać. Dwa, kamienie położone na trawie służyły za słupki. Mimo to, w naszej dziecięcej wyobraźni, wyobrażaliśmy sobie najsłynniejsze areny piłkarskie. A my wcielaliśmy się w wielkie gwiazdy. W naszych niepokonanych i świętych idoli.

Dlaczego człowiek dorosły nie potrafi używać wyobraźni tak jak dziecko. Wyobraźnia u dziecka to coś niesamowitego, nie można tego chyba porównać z niczym innym. Szkoda, że człowiek z wiekiem pozbywa się tego. Dorastanie to takie straszne uczucie. Umiera w tobie ten dar czerpania radości ze wszystkiego.

Tworzyliśmy drużynę, która nie miała sobie równych w osiedlowych meczach. Spoceni, brudni, ale zawsze zwycięscy. Kiedy do tego wracam, musze przechylić łyk czystej. Alkohol to takie Relanium dla duszy. A zarazem kat dla życia. A kiedy człowiek wraca do przeszłości, to zawsze boli. Wspomnienia. Ból jest zawsze mocniejszy gdy chciałbyś coś w nich zmienić.

Tyle wygranych meczy, tyle indywidualnych zwycięstw. Dziś mogę tylko wspomnieć ich smak. Bo najważniejsze starcie przegrałem. Moje życie, to tu jedyny raz strzeliłem samobój. Wiem, że ludzie biorą mnie za wariata, jak im opowiadam historie o tym, że miałem być następcą wielkiego „Deyny”. Kazik już za życia był legendą, a ja naprawdę byłem blisko by moje życie potoczyło się podobnie.

Graliśmy z tymi z „Jezioran”, do tamtego dnia uchodzili za niepokonanych. Choć była złota i niepisana zasada takich podwórkowych rywalizacji : Nikt nie mógł grać w żadnym klubie. Chłopaki z Jezioran oszukiwali. Kilku z nich grało w Hutniku i to nawet w pierwszym składzie sekcji juniorskich. Mimo to dostali od nas srogie baty. Ja i Chudy rozwalaliśmy we dwójkę całą defensywę rywali. Jak Deyna i Lubański, to byli zresztą nasi idole, od zawsze. Ten mecz był takim podwórkowym finałem mistrzostw świata. Naszym światem było nasze miasto.

Dla nas pokonanie niepokonanych to jakby zmienić cały świat. Oto niepokonani, ośmieszeni na własnym podwórku. Siedzieliśmy z Chudym za bramką, pijąc wodę. Dopadliśmy do butelek z wodą umierając z pragnienia. Słonce świeciło na nasze rozradowane twarze.

Podszedł do nas jakiś facet w sportowym dresie. Spytał, czy gdzieś gramy, spojrzeliśmy na niego trochę wystraszeni. - Nie, nie my tylko tak na podwórku – odpowiedział Chudy. Powiedział to tak, jakby się tłumaczył rodzicom.

Tym człowiekiem był Rogalewski – trener Hutnika. Człowiek który kochał piłkę, jak mało kto. Zaproponował nam grę w Hutniku. Byliśmy strasznie podekscytowani tym faktem. Mieliśmy po jedenaście lat i głowy przepełnione marzeniami. Nie odbierajcie dzieciom marzeń, jakkolwiek by nie wydawały się wam dorosłym nieosiągalne.

Szybko, przebiliśmy się do pierwszego składu. A z czasem to nawet od nas ustalało się skład. Byliśmy siła napędową całej tej drużyny. Marzyliśmy o tym, że kiedyś uciekniemy na ten wymarzony zachód, który wydawał się wtedy jakby z innej planety.

Zdobyliśmy mistrzostwo juniorów, całego powiatu i drugie miejsce w województwie. Ale ja z Chudym, czuliśmy się jak wygrani. Nagrody indywidualne przypadły nam. Dla dzieciaka każde wyróżnienie jest jak najlepsze trofeum. Biegłem do domu z medalem, by pokazać rodzicom. Czułem się niezwykle szczęśliwy, kiedy dostrzegłem w oczach swojego ojca tą dumę. O to jego dziecko nie miało sobie równych.

Obydwoje , Ja i Chudy pochodziliśmy z średnio zamożnych domów. O ile można powiedzieć, że gdzieś były jakieś zamożne. Partyjni działacze i ich dzieci zawsze mieli lepiej. Władza, bez względu na ustrój, zawsze dbała o swoich. Mój ojciec, pracował jako kierowca w mleczarni, a matka była szwaczką. Mam jeszcze troje rodzeństwa. Ojciec był zatwardziałym komunistą, strasznie krytykował działania „Solidarności„. Powtarzał, że Polska musi być rządzona silną ręką. Kpił z tych którzy wierzyli, że komunistów da się pokonać. Nawet gdy doszło do pierwszych wyborów powtarzał, że i tak rękę na pulsie ma komuna. Z czasem doszedłem do wniosku, że wcale się nie mylił. Z tym, że ja nienawidziłem czerwonych, a on uważał ich za jedyne dobro dla Polski.

Gdy upadła Komuna, przynajmniej tak teoretycznie, czuliśmy, jak blisko już jesteśmy, by dotknąć zachodniego nieba. Władza już nie stała na drodze. My młodzi wierzyliśmy, że teraz świat będzie wyglądał inaczej. Nikt nie wyobrażałaś sobie ze demokracja i wolność, będzie wyglądała tak teraz to wygląda. Dziś się czuje oszukany, bezlitośnie wykorzystany w swojej naiwności. To straszne jak władza gra na młodzieńczej naiwności. Nawet nasi bohaterowie z czasem niczym nie różnili się od naszych wrogów. Całkowicie wyblakli, pozbawieni swoich mitów.

Na tej całej transformacji skorzystał Chudy wraz z rodziną. Jego rodzice po osiemdziesiątym

dziewiątym wyemigrowali do Niemiec a on razem z nimi. Wielkiej kariery nie osiągnął, ale posmakował zachodniego futbolu. Nawet na szczeblu niższych lig, był to jednak zachód. Z tego co wiem, jego syn odziedziczył po nim talent i rośnie na gwiazdę piłki, pokroju swojego ojca, tylko z lepszymi perspektywami niż my.

Ale i ja byłem o krok, by znaleźć się po drugiej stronie. By zdobywać stadiony świata. Jeszcze nawet będąc w wojsku, nie traciłem wiary w to, że kiedy wyjdę zrealizuje marzenia. W wojsku z czasem miałem lepiej. „Trepy” widząc moje zdolności, oszczędzali mni kiedy to tylko było możliwe.

Ojciec, nawet nie chciał słyszeć o wyjeździe na zachód. Pomimo swoich poglądów politycznych, był wielkim patriotą. Nie próbowałem go nawet przekonywać, byłem już dorosły. Wiedziałem, że mam swój los we własnych rękach.

Po wojsku wróciłem do Hutnika. Szybko wróciłem do roli kapitana drużyny. Graliśmy wtedy na szczeblu drugiej ligi. Z realnymi szansami na awans do najwyższych rozgrywek. Ja byłem tym, od którego ustalało się skład.

Strasznie brakowało mi Chudego. Wydaje mi się, że kiedy wyjechał to jakby, zabrał ze sobą połowę mojego talentu. Byliśmy jak dwa czołgi, które rozwalały każdy mur obronny. Gdyby nie wyjechał pierwsza liga była by tylko formalnością.

Po sezonie , w którym zajęliśmy czwarte miejsce. Nasze nazwiska przejawiały się w notesach klubów z pierwszej ligi. Grać na najlepszych boiskach w Polsce , marzenie było na wyciągniecie ręki.

Latem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku, zadzwonił do mnie Chudy. Rozradowany przez telefon powiedział - Kortu, pakuj się i przyjeżdżaj, mam dla ciebie klub.

- W Niemczech ? – spytałem z niedowierzaniem. Oto niebo było na wyciągniecie ręki.

- Bundesliga to nie jest – z tonował trochę mój entuzjazm. Ale Bundesliga jest tuż za drzwiami – dodał. Dalej trudno było mi się skupić na tym co mówił. Wpadłem w jakąś nirwanę. Już widziałem siebie, jako gwiazdę światowego formatu. Z nirwany wybiło mnie pytanie - Za miesiąc będziesz gotów ? - Jasne ! – niemal z dziecięcą radością w głosie wykrzyczałem to do słuchawki.

Następnego dnia już byłem w Hutniku. Przepełniony radością, którą tak trudno było ukryć. Czułem się tak samo, jak wtedy kiedy byłem dzieciakiem. Powiedziałem trenerowi o moich planach na przyszłość. Widziałem jak kręciła mu się łza w oku. Znał mnie od dziecka, byłem diamentem który on szlifował i teraz ten diament, w końcu może zaślinić. – Jedź synu niech nam w kadrze pojawi się następca Deyny. Na jego zawsze poważniej twarzy , pojawiło się szczerze wzruszenie. Nie próbował, mnie przekonywać bym został. Wiedział, że zawsze o tym marzyłem.

Wszystko dookoła ulegało zmianom. Cały świat, w Niemczech upadł wielki mur, rozpadła się siła wielkiego brata za wschodniej granicy. Polska żyła wreszcie pierwszymi wolnymi wyborami prezydenckimi. Do dziś mam wspomnienie wielkiego narodowego podziału za kim głosować czy Wałęsa czy Tyminski. Ja stałem gdzieś obok tego , jakby nieobecny. Ja już czułem powiew nowego świata. W którym zrealizują się marzenia małego dziecka. Dziecka, które wciąż było we mnie żywe.

Kochałem Hutnik opuszczając go czułem się, jakbym opuszczał rodzinę. Nawet obiecałem sobie, że kiedy już będę sławny i znany wrócę tu by zakończyć karierę. Układałem swoje życie, niczym puzzle, upojony do utraty przytomności marzeniami.

Chudy zadzwonił jeszcze raz, poinformował mnie że będzie pod koniec czerwca, ma przyjechać z jakimś Niemcem, załatwić formalne sprawy. I zabrać mnie do Niemiec

Kolonia - to miało być moje nowe miejsce na tym świecie. Początek nowego życia. Chudy wiele mi opowiadał o życiu na zachodzie. To jeszcze bardziej rozpalało moją wyobraźnie.

Żegnałem się z moim miastem, z rodziną, klubem. Z światem dotychczas mi znanym. Ale wiedziałem ze tam po drugiej stronie Odry czeka na mnie lepsze życie, to pozwalało, mi zagłuszać tą wewnętrzną tęsknotę za tym co zostawiam tu.

Swój pożegnalny mecz w Hutniku, miałem rozegrać z Wartą Poznań. Przyjechałem na stadion wcześniej niż zwykle. Nikogo jeszcze nie było, usiadłem obok swojej szafki. Wziąłem do ręki swoją klubową koszulkę. Patrzyłem na herb hutnika, przez głowę przeszły mi te wszystkie lata. Siedziałem w samotności, w ciszy żegnałem się z tym wszystkim. Po godzinie szatnia była, już wypełniona, nie było czasu na rozmowy. – Teraz mecz Panowie! – powiedział trener. Po meczu będzie feta. - zwrócił się do nas ciepłym, ojcowskim tonem. Po odprawie, dostaliśmy sygnał że czas wychodzić na boisko. Szliśmy w szeregu, ostatni raz miałem na sobie opaskę mojego ukochanego Hutnika. Oto dziecko opuszało swój dom i wyruszało w świat. Zostało już tylko ostatnie dziewięćdziesiąt minut.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania