TW #3 Eksperyment
Postać: wykidajło
Zdarzenie: zabawa w wisielca
Gatunek: cyberpunk
Wiedział, że nową robotę dostał przez pomyłkę. Pracując w Zakładzie, dwa razy był świadkiem wypadku i dwa razy nic nie zrobił, nie wezwał pomocy. Kamery zarejestrowały jego wyprostowaną sylwetkę, oczy wpatrujące się nieruchomo w umierającego człowieka. Nie ruszył się, nie mógł, paraliżowało go przerażenie. Na komisji powiedział jednak, że obliczył koszty akcji ratowniczej i wydały się zbyt wysokie, niepotrzebna strata dla Zakładu. Dlatego uznano, że jest wystarczająco nieczuły i pragmatyczny, by zasłużyć na ten awans. Teraz zamiast wciskać przyciski uruchamiające mechanizmy, o których nic nie wiedział, miał pilnować grupy pięciolatków i Piastunkę. Został przedszkolnym Wykidajłą, kimś praktycznie niewidzialnym. Dzieci traktowały go jak powietrze, przeczuwając, że jego rola jest tymczasowa i nic od niego nie zależy. Miał pilnować, nic więcej.
Przedszkole nie było właściwie przedszkolem, tylko eksperymentalną placówką, w której szkolono najlepszych. Wiedział, że te dzieciaki zajdą w hierarchii o wiele wyżej niż on, nowe technologie ogarną bez najmniejszego wysiłku, ponieważ ich iloraz inteligencji znacznie przekraczał jego własny. Nie przejmował się tym. Po zakończeniu pierwszego eksperymentu wyślą go do Kurortu na całe dwa tygodnie, a to zupełnie coś innego niż wakacje w cyberprzestrzeni, na których bywał do tej pory. Poza Miastem znalazł się tylko raz, przez kilka godzin, z wycieczką szkolną, dawno temu. Na samą myśl, że znowu poczuje na skórze ciepło słońca, chłód wody, dotknie piasku i roślin, miał wrażenie, że coś budzi się w nim i rozpycha w miejscu pustki i ciszy. Najbardziej cieszył go jednak fakt, że dadzą mu prawo wyboru partnerki. Może zaznaczyć w ankiecie piętnaście cech i będzie je miała kobieta – prawdziwa kobieta! Z ciepłym, żyjącym ciałem — którą mu przydzielą. Zabierze ją do Kurortu. Spędzą razem czas, ciało przy ciele. Jego życie wreszcie się zacznie. Tego, co miał w Zakładzie, nie można nazwać życiem.
W myślach już odhaczał kolejne punkty. Blondynka. Wrażliwa. Żeby lubiła mówić, bo on lubił słuchać.
Oczywiście myśl, jak przeżyje Fazę W, do której nieuchronnie zmierzał czas w przedszkolu, stale go niepokoiła. Oszukał zarząd. Nie jest twardy. Co, jeśli nie da rady? Jebać to, dodawał sobie otuchy. Znieruchomieję, jak wtedy, a potem dostanę kobietę i pojadę do Kurortu. Musi się udać.
Dzieciaki były nawet zabawne. Bystre, małe hultaje. Nie domyśliłby się, że niewielkie implanty w ich umysłach miały selektywnie wydzielać im uczucia, docierające do świadomości. Słuchając opowieści, licząc i rozwiązując testy, robiły mnóstwo różnych min, ich twarze nie przypominały masek, jakich się spodziewał, zanim tu trafił. Na uczuciach eksperymentowano po raz pierwszy, do tej pory ulepszenia zwykle dotyczyły siły, precyzji, sprawności. On sam pozostał prawie nieulepszony, potrafił jedynie nie spać przez pięć dni z rzędu i nie czuć zmęczenia, bezbłędnie wciskać właściwe guziki przez cały ten czas.
Jego grupa składała się z samych chłopców. Piastunka była drobnej budowy i miała ładną twarz, nie dawał się jednak zwieść — na to miejsce musieli wybrać kogoś wyjątkowo nieczułego. Może psychopatkę. To ona przygotowywała dzieciaki. To ona nauczy je zabawy w wisielca.
Chociaż na jej sylwetkę lubił patrzeć. Pomyślał, że zaznaczy właśnie taką szczupłą, z wąskimi biodrami. Będą brodzić w wodzie, trzymać się za ręce, patrzeć w błękit nieba.
Faza W miała zacząć się jutro. Wiedział tylko, że nie można przewidzieć, ile dni potrwa, że polega na zabawie w wisielca i że ostatecznie jedno z dzieci zostanie zlikwidowane. Jego rola polegała na tym, by nikt w tym nie przeszkodził. Ani Piastunka, ani dzieci.
Co zrobić, chujowe zadanie, ale ktoś musiał je wykonać. Jak nie on, to ktoś inny. I ktoś inny pojechałby z kobietą do Kurortu. O nie. Dostał szansę i zamierzał ją wykorzystać.
Ciepły piasek pod stopami, księżyc odbijający się w wodzie, jej dłoń w jego dłoni, splecione palce. Wytrwa. Na pewno.
Usiadł koło Piastunki, kiedy dzieciaki jadły i nie zwracały na nich uwagi. Mimo wszystko wolał, żeby nie słyszały.
— Podobno nie wiadomo, od czego zależy długość Fazy W — zagadnął.
Nic nie odpowiedziała, patrzyła na chłopców. Nie przeczytała pytania, albo nie chciała na nie odpowiadać, jednak nie poddawał się.
— Ale pani pewnie wie… — Cisza. — Ja też chciałbym wiedzieć — dodał desperacko.
— Tak długo, aż któryś nie zgadnie ostatniej litery i zostanie zlikwidowany — powiedziała tonem, jakby tłumaczyła mu, że do wyjścia to prosto i w prawo. Twarda zawodniczka. Nie przewidywał problemów.
— Tylko ostatniej? Jeśli pomylą się we wcześniejszych, nic się nie stanie? — Obrzuciła go szybkim spojrzeniem, jakby sprawdzała, czy ktoś nie wyciął mu jednak połowy mózgu.
— Wydaje mi się, że to właśnie powiedziałam.
Zamilkł. Przez chwilę oboje patrzyli na pięciolatki. Jednak nadal miał pytania. Chrząknął, zupełnie niepotrzebnie, bo to nie przyciągnęło jej uwagi, i zdobył się na kolejne:
— A jeśli cały czas będą zgadywać?
— Faza odpowiednio się przedłuży. Aż wreszcie któremuś się nie uda. To tylko dzieciaki, w trakcie kształtowania, muszą się w końcu pomylić.
Patrzył na jej niewzruszony profil i zazdrościł tej obojętności.
— A jak przebiegnie likwidacja? To znaczy… skoro to zabawa w wisielca to pomyślałem…
— Że będziemy wieszać dzieciaka? — Teraz wyglądała na rozbawioną. — Nie. Nie ma potrzeby epatowania drastycznością. Za tamtymi drzwiami mamy komorę. Dziecko wejdzie do niej, usiądzie na krzesełku, komora się zamknie i psss. Otwieramy komorę. Nikogo nie ma — teraz mówiła do niego jak do idioty, trudno, może z nim tak należało. — Dzieciaki będą wiedziały, co się stało, niech pan mi wierzy. Zrozumieją, że są pewne zasady, a my się im podporządkowujemy.
— I jeden taki przykład wystarczy…?
— Tak. Przyswoją i zapamiętają. Szkoda marnować takiego materiału ludzkiego.
— A nie sądzi pani, że uznają, że to… niesprawiedliwe? Taka przypadkowość w sumie…?
— Świat jest niesprawiedliwy, kary bywają losowe, wreszcie tworzymy człowieka, który nauczy się z tym godzić bez buntu.
Zostało jeszcze jedno pytanie, najważniejsze:
— Oni wiedzą?
— Oczywiście.
Następnego dnia obserwował, jak chłopcy zgadują litery i całe wyrazy. Siedzieli w rzędzie, każdy miał swoją kolej. Ostatni też wiedział. "Otolaryngologia", "wartość autoteliczna", "kość gnykowa" — oto zestaw, który rozpracowali pierwszego dnia. Sam znał tylko pierwsze słowo, dzieciaki kojarzyły wszystkie, choć przy trzeciej literze w ostatnim wyrazie maluch wyraźnie się zawahał. Patrzył na to wahanie i czuł, jak ze stresu zaciska mu się szczęka.
Może znajdą muszle, starał się myśleć. I zobaczą małe rybki w przezroczystej wodzie, jeśli będą mieli naprawdę dużo szczęścia. I jeszcze musi napisać, że partnerka ma się dużo uśmiechać. Bezpiecznie się czuł przy uśmiechniętych ludziach.
Na szczęście ostatecznie padła litera "y" i na razie zabawa była skończona.
W ten sposób upłynęło mu kilka dni. Potem kilkanaście. Stres trochę osłabł. Świadomość przyzwyczaiła się do zagrożenia, przestała traktować je z taką nabożnością. Może jednak się nie pomylą. Takie dzieciaki, myślał o nich prawie z dumą, ja bym już dawno odpadł a one… Proszę bardzo. Radzą sobie zajebiście.
Na dużej kartce część liter zostało już rozszyfrowanych. Dzieci patrzyły na nie w skupieniu, _diol_t_ia, kolejne odgadło pierwsze "i". Czekał dalej, dwie pomyłki, trzecie dziecko wytypowało "a", to już "idiolat_ia". Nie miał pojęcia, co to znaczy, ale do tego zdążył się już przyzwyczaić. W napięciu patrzył na niepewną twarz chłopca, zastanawiającego się nad ostatnią literą. Im dłużej trwała cisza, tym bardziej się bał.
— Włączam sekundnik — powiedziała Piastunka. — Masz pół minuty.
Wezmą materace, będą się unosić na wodzie, obserwować ptaki na tle chmur. Już to widział. Ona coś opowiada. On się śmieje.
— "N".
— Źle. Prawidłowa odpowiedź brzmi "r" – "idiolatria", inaczej "narcyzm".
A więc stało się. Dziecko nie zgadło. Dziwne, lecz jego ciało nie zamarło tym razem, okazało się dziwnie gotowe do działania, mężczyzna spojrzał na Piastunkę, która, skoncentrowana na zadaniu, już podeszła do drugiego pokoju, by uruchomić komorę, spojrzał na grupę milczących dzieci, gdy nagle:
— Nieeee! — Dzieciak zerwał się i zaczął uciekać. Proszę, oto działka Wykidajły, wreszcie się przyda. Złapał go i trzymał, wrzask dziecka wwiercał mu się w mózg, ale trzymał je mocno, czując jego łzy na palcach, a nawet dziko walące serce, choć to może jego własne serce tak waliło. Wszystkie drzwi zostały już zablokowane, chłopiec nigdzie nie ucieknie, ale cholera, czy on miał tak się bać? Czy to mieściło się to w normie, czy jednak popełniono jakiś błąd?
Komora była już gotowa, nowa i błyszcząca, wystarczy wsadzić dzieciaka i nacisnąć czerwony guzik, by się zamknęła i spełniła swoje zadanie.
Nagle chłopiec ucichł, jakby opadł sił, zwiotczał w jego ramionach. Podeszła Piastunka, wzięła dziecko za rękę i bez słowa poprowadziła je do maszyny. Już, już miało poddać się swojemu losowi, kiedy coś zdecydowało w mężczyźnie, kazało mu pojawić się przy nich, przy maszynie, wcisnąć guzik, zanim dziecko znalazło się w środku.
Maszyna zamknęła się. Co on zrobił? Teraz wszystkie oczy zostały skierowane na niego. Niektóre dzieci wyglądały, jakby dopiero zdały sobie sprawę z jego istnienia. Czas się zatrzymał.
— Zdaje sobie pan sprawę, jaki jest koszt pojedynczej likwidacji? — cisza została wreszcie przerwana.
Nie odpowiedział.
— Mamy tutaj pewne zasady i musimy się im podporządkowywać. Każdy ma swoje zadanie do spełnienia, po to tu jesteśmy. Czy pan to rozumie?
Rozumiał. Patrzył w ich oczy i widział, że wszyscy to rozumieją.
Nacisnęła guzik. Komora otworzyła się. Szukał wzrokiem malca, którego uratował, z nadzieją, że zobaczy w nich współczucie. Ale na twarzy dziecka malowała się tak wyraźna ulga, że nie dostrzegł tam nic innego. Żadnych innych uczuć.
Wszedł do komory. Metalowe drzwi się zasunęły. Psss.
Komentarze (74)
"Tych, którzy w przyszłości będą o wiele wyżej w hierarchii od niego, dla których nowe technologie to bułka z masłem, i których iloraz inteligencji wielokrotnie przekraczał jego własny." - do tego momentu very gites, ale tu mnie cuś nie gra. Rozumiem, że przekraczały znacznie jego IQ, ale wielokrotnie? To albo on miał iloraz dwuząbkowego widelca, albo te uberpłody wciągały Einsteina niewykształconymi do końca płuckami. Cuś bym tu zaszachraił.
"nie spać przez pięć dób z rzędu i nie czuć zmęczenia, bezbłędnie wciskać właściwe guziki przez cały ten czas." - jeśli ktoś ma fantazję, to mu siękojarzy z dup. Może pięć dni? Tak daję pod rozwagę.
Od razu uspokajam, że poza tymi kwestiami, opko płynie jak zwłoki po bangladeskich montumach. Jest git. Bardzo dużo gatunku w gatunku. Nic na odpiwrdol. Widać, że robione nie podczas podrzucania mieloniaków nad garem, tylko od linijki. Canulardo czuje dumę ;)
"Będą brodzić w wodzie, trzymać się za ręce, patrzeć w błękit nieba." - bardzo ładne. Podoba mi się jak ciachasz pzrecinkami. Nie tylko tu. W ogóle. Sekundę temu – no dobra, godzinę – obserwowałem podobne zabiegi u mis Wrotycz. To już nie wiem. Może to normalne, tylko ja jestem jakiś niedobity dechą?
"Patrzył na jej niewzruszony profil i zazdrościł jej tej obojętności." - jakoś mozna pogrzebać pod kątem eliminacji jednego z 2x "jej"
"- I to będzie jeden taki przykład…?
- Tak. Przyswoją i zapamiętają. Wystarczy. Szkoda marnować takiego materiału ludzkiego.
- A nie sądzi pani, że uznają, że to jest… niesprawiedliwe? Taka przypadkowość w sumie…?
- Świat jest niesprawiedliwy, kary bywają losowe, wreszcie tworzymy człowieka, który będzie mógł się z tym pogodzić bez buntu.
Zostało jeszcze jedno pytanie, najważniejsze:
- Oni wiedzą?
Oczywiście." - zajebiste. Oschłe, odczłowieczone, cudne opór. Od strony treści, to Twój tekst dla mnie obecnie pierwsza trójka tej edycji TW.
Naprawdę, te wstawki, jak typ ucieka, jak przedłada sowje marzenia, zasłaniajac nimi koszmar przed oczami... Strasznie mi Twój tekst usiadł. To w dużej mierze kwestia treści, bo w samym zapisie – zwłaszcza dialogach – pogrzebać kapkę można. Ale to jeden z tych tekstów, że nawet mi się nie chce pisać komentarza, bo to opóźnia dowiedzenie się końca.
Wykurwista robota.
"- Zdaje sobie pan, jaki jest koszt pojedynczej likwidacji? - cisza została wreszcie przerwana." - zdaje pan sobie, co? - sprawę. Zjadł się wyraz.
Tekst cudny. Dwa zdania przed końcem zrozumiałem. Przewspaniały pomysł. Kiedyś napisałem coś rónie utopijnego, choć gorszego. Chwilowo zdjęte, ale przywracam teksty, więc kiedyś dam znać.
Bardzo dobra robota.
Pozdrox.
I dziękuję za przemiłe słowa o moim opowiadaniu. "Wykurwista robota" - tego nigdy jeszcze o żadnych swoim pisaniu nie słyszałam, cały dzień będę się teraz uśmiechać na wspomnienie, heeej!
Daj znać, jak przywrócisz swoje, ciekawa jestem!
A w przecinki jestem niezła, wiem:)
Pozdrowienia!!
Ja mniej więcej przywracam 7-10 dziennie, to za jakiś czas Ci truknę, natomiast poza - jak mi się wydaje - wspólnym rdzeniem chorej, dziwnej intrygujące przyszłości, zbyt mocno się nie łączą.
Mój na 100% i nie jest to takie gadanie, żeby gadać, jest sporo słabszy.
No, no pani jesień2018 co za sztos. Połknęłam tą historię w całości czekając na dworcu. I jeszcze raz w busie, bo tak mi zasmakowała.Uwielbiam takie klimaty. Zdemoralizowane, zepsute społeczeństwo. Postać nieczulej, okrutnej Piastunki. Uwielbiam. I ta płynność pisania. Wszystko dzieje się w odpowiednim tempie. Nie za szybko, nie za wolno. Nie wiem jat ty na to wpadłaś. Szacuneczek wielki, i jak dla mnie nr 1, póki co ;)
Jest tak. Zajebiscie napisał Florian, znów całkiem zacnie sinior, Sęsol, ale to o Twoim tekście se rozmyślam. To Twój tekst został mi w bani. Nie wiem czy cuś Cię w tej edycji zdejmie.
W sensie, może, kto wie, ale tekst naprawdę mi siadł.
O, tyle.
Emocje ewentualnie tylko związane z własną osobą - zachowanie pięciolatka w finale nie dziwi (brak współczucia czy sympatii dla wykidajły).
Straszne futuro napisane łagodnymi metodami kreacji.
Podoba się.
Trzyma w napięciu.
Pozdrawiam:)
Pozdrawiam!
Tylko scenariusz napisać i Stevena S zatrudnić jako reżysera. Taka moja ''subiektywka''→Pozdrawiam→5+
sensie - nie ma ''wygranych''. Są sami ''przegrani'', a ''wygrana'', jest tylko złudzeniem
Pssst, tak wbiło się w tą historię, że szok. Najlepsze jest w tym, że nie wiem kogo zamknęli ostatecznie w komorze.
Bardzo udane wybicie w zestaw. :)
Witam i kłaniam się.
Świetne macie pomysły, kolejny tekst, który mnie zachwycił.
Pozdrawiam.
„Faza W miała zacząć się jutro. Wiedział tylko, że nie można przewidzieć, ile dni potrwa, że polega na zabawie w wisielca i że ostatecznie jedno z dzieci zostanie zlikwidowane. Oraz że jego rola polegała na tym, by nikt w tym nie przeszkodził. Ani Piastunka, ani dzieci” – wow, nieźle
„Co zrobić, chujowe zadanie, ale ktoś musiał je wykonać. Jak nie on, to ktoś inny. I ktoś inny pojechałby z kobietą do Kurortu. O nie. Dostał szansę i zamierzał ją wykorzystać” – lubię takie wewnętrzne rozkminy
„- Faza odpowiednio się przedłuży. Aż wreszcie któremuś się nie uda. To tylko dzieciaki, w trakcie kształtowania, muszą się w końcu pomylić.” – wow, dobrze skonstruowana bohaterka
Strasznie mi się podoba klimat, nie wiem jak to nazwać – antyutopia, totalitaryzm, jakaś odmiana punku, cokolwiek to jest – lubię.
‘Świadomość przyzwyczaiła się do zagrożenia, przestała traktować je z taką nabożnością” – to jest w punkt
I te wstawki z jego marzeniami na temat Kurortu, by rozładować stres, no woow, coś Ty tu zrobiła, Jesień! I końcówka! Świetne opko, świetne!!!
Przypominamy o obdarowywaniu zestawami – jutro o godz. 20.00.
Pozdrawiamy :)
Postać: Topielica
Zdarzenie: Pół wieku w piwnicy
Gatunek (do wyboru): Bajka/Baśń/Legenda/Przypowieść lub Fantasy
Czas na pisanie: 24 marca (niedziela) godz. 19.00
Powodzenia :)
Bardzo dobre opowiadanie. Zrobiłaś wrażenie.
Pozdrawiam
:)
"Kamery zarejestrowały jego wyprostowaną sylwetkę, oczy wpatrujące się nieruchomo w umierającego człowieka. Nie ruszył się, bo nie był w stanie, paraliżowało go przerażenie. " - tutaj, by nie mnożyć "się", dałbym: "Kamery zarejestrowały jego wyprostowaną sylwetkę, oczy wpatrujące się nieruchomo w umierającego człowieka. Nie ruszył, bo nie był w stanie, paraliżowało go przerażenie".
"Na komisji powiedział jednak, że obliczył koszty akcji ratowniczej i wydały się mu zbyt wysokie, niepotrzebna strata dla Zakładu". - przeniósłbym "się" za "mu".
"Tych, którzy w przyszłości będą o wiele wyżej w hierarchii od niego, dla których nowe technologie to bułka z masłem, i których iloraz inteligencji znacznie przekraczał jego własny." - "jego włąsny", to trochę masło-maślane, ale to spostrzeżenie z kategorii: nie jestem do końca pewien.
"Nie domyśliłby się, że niewielkie implanty w ich umysłach miały selektywnie wydzielać im uczucia, które docierały do ich świadomości. " - 2x "ich". Drugie można śmiało amputować.
"- Podobno nie wiadomo, od czego zależy długość Fazy W - zagadnął ją." - wiadomo, że ją. Wystarczy "zagadnął".
"- Ale pani pewnie wie… - Cisza. - Ja też chciałbym wiedzieć - dodał wreszcie desperacko. " - nie pasuje mi nadpowiedzenie "wreszcie", ale to taka ćwierć-wątpliwość.
"- Że będziemy wieszać dzieciaka? - teraz wyglądała na rozbawioną. - Nie. Nie ma potrzeby epatowania drastycznością." - słowa, które nie odnoszą się bezpośrednio do sposobu wypowiedzi z wielkiej, więc w tym przypadku chyba: "- Że będziemy wieszać dzieciaka? - Teraz wyglądała na rozbawioną. - Nie. Nie ma potrzeby epatowania drastycznością".
No dobra. Jakbym mógł, dałbym Ci drugą piątkę. Dla mnie najlepszy tekst do tej pory zewszystkich czterech edycji TW.
http://www.opowi.pl/literkowa-bitwa-na-proze-i-szybka-jazda-a35664/ - to opko, o którym mówiłem, że mi się z Twoim kojarzy, ale niestety, nie ma do twojego startu ;)
Pozdrox
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania