Pokaż listęUkryj listę

WalęTynki w barze mlecznym (czyli dzień zakochanych w krzywym zwierciadle) cz. 1/2

Przygotowania:

 

Kobieca perspektywa:

Cała upindrowana stoję na pekaesie bo standardowo moja dwudziestoletnia „limuzyna” rozpizgała się po wczorajszym wypadzie do lumpa po zarezerwowaną przy ladzie sukienkę, a żeby atmosfera była romantyczniejsza to i deszcz jeszcze napierdziela zmywając ze mnie zapach taniego szajsu z Bjedry. Cudowny miraż który bazgrałam na swojej twarzy przez blisko 2 godziny ulatnia się w płynnej postaci zostawiając na mojej gębie (oraz zahaczając przy tym o moją miniówę) paciaje i rozbryzgi. Przemoczona, wkurwiona i w dodatku przypominająca coś w rodzaju dzieła Picassa czekam aż przytarabani się łaskawie jakiś środek transportu który zabierze mnie do tego knura który wykosztował się na tyle żeby zabrać mnie (AŻ!) do baru mlecznego na drugim końcu miasta.

„No nareszcie!” -z ulgą szepcze do siebie widząc że jedzie mój „rydwan”.

 

Męska perspektywa:

„Ugh, gdzie ja wcisnąłem te zakichane skarpetki?” -pytam sam siebie przegrzebując kosz na brudy w poszukiwaniu wczorajszych skarpet. „Krawat jest, dżinsy i pasek są, koszula (niewyprasowana) też.” -wyliczam w myślach wszystko w co muszę się wcisnąć, aby dobrze się prezentować przed tą wiedźmą bo pewnie sama odstawi się jak na casting do „TapMadyl”. „Ja pierdole gdzie ten jebany pierścionek???” -warczę do siebie rozwścieczony ponad skalę, kupiłem za ochłapy z pensji tej matronie pierścionek zaręczynowy, bo jednak będąc już w związku od 3 lat warto by było zrobić krok do przodu. Po dokładnie 38 minutach wytapirowany niczym James Bond wychodzę ze swojej kawalerki, aby zapierdalać na koniec miasta do knajpy w której zarezerwowałem miejsca dla mnie i dla niej.

 

~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~

 

Droga „ku miłości”:

 

Kobieca perspektywa:

Dwa żule, kilka moherów z zakupami i zakochana para na tyłach, czyli zawartość autobusu nadgryzionego zębem PRL'u który teraz wiezie mnie do tego sknery na „wystawną ucztę” jak mniemam...

Po kilku minutach oberwanie chmur się skończyło co i tak nie zmienia faktu że mój ryj wygląda jak po wybuchu czarnobylskiej elektrowni, a moja sukienka jak by zrzygał się na nią jeden z tych dwóch wspomnianych meneli. Wyciągam ze swojej podręcznej „apteczki” kilka kosmetyków i staram się jakoś naprawić szkody wyrządzone przez ten pogodowy armagedon jednak przez nasze piękne polskie drogi po których skacze sobie ten pordzewiały złom nie idzie mi to zbyt dobrze, w praktyce tylko pogarszam sytuacje. Po skończeniu operacji wizualno-plastycznej wyciągam chusteczki nawilżane, aby spróbować poprawić wygląd tego ścierwa z ciucholandu (jak na ironię te zasrane chusteczki były droższe od tej szmaty), efektem pracy były tylko bardziej rozpaciane plamy tuszu do rzęs. Po około 15 minutach tarabanienia się tym blaszanym gównem jestem na miejscu, jeszcze jakieś 200 metrów piechotą i gitara.

 

Męska perspektywa:

Wylazłem z klatki spotykając po drodze te jehowe kurwiszcza które za każdym razem usiłują mi wcisnąć te zajebane ulotki, dzisiaj nowość czyli coś o miłości oraz coś w stylu jehowej instrukcji bzykania się. Zapierdzielając staram się obierać wszelkie możliwe skróty, aby dolecieć na czas do tego zgredowatego babska które dzisiaj zapewne będzie mi narzekać że nie zabrałem jej do żadnej wystawnej restauracji z co najmniej czterema gwiazdkami na szyldzie. Zahaczam jeszcze do kwiaciarni po jakiegoś chwasta żeby miała się z czego zacieszać, kolejka kużwa długa jak mur chiński i ja się muszę przez to przeciskać, piszę do niej esa że się chwile spóźnię. Po 13 minutach otrzymuje wybranego wiechcia (nie ma to jak walentynki, czyli pierdolone kwiaty trzy razy droższe niż normalnie) i kontynuuje swój maraton. Jakieś trzy ulice dzielą mnie od baru mlecznego do którego zaprosiłem tą mimozę, sumienie podpowiada mi żebym się wycofał albo żebym chociaż nie wyjmował pierścionka, wydaje mi się że w tym wszystkim to chyba tylko ono umie jeszcze jakoś logicznie myśleć.

Pozostało mi jeszcze kilka metrów do przebiegnięcia, a przez to że zapomniałem się popryskać dezodorantem to jeszcze jestem przepocony i mokry jak świnia.

 

~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~?~

 

Spotkanie:

 

Kobieca perspektywa:

„Chryste no nareszcie!” -katolicko wybełkotałam stojąc w swoich 15 centymetrowych szpilkach pod wejściem do tej „wspaniałej restauracji” która została ochrzczona nazwą „Domowe obiady u Genowefy”. Ta wredna wsza napisała mi esemesa że się może odrobinę spóźnić, chamstwo do kurwy nędzy bo poprzedniego dnia sam mi przez telefon pierdolił żebym się nie spóźniła...

Po jakichś 3 minutach postanowiłam że polecę jeszcze do kibla i spróbuje poprawić odrobinę to co rozjebał mi deszcz. Jak na polskie realia przystało w tym WuCecie, ani papieru, ani nawet mydła, człowiekowi zwyczajnie sanepidu chce się wezwać. Nieco udało mi się dokończyć to co próbowałam zrobić w autobusie, efekt w miarę mnie zadowolił, teoretycznie nic nie zauważy (przy cholernie słabym świetle). Wyleciałam z toalety i rozejrzałam się po tej knajpie, nie było go jeszcze więc wybrałam już miejsca i usiadłam. Kurwa, te zasrane krzesła były obite jakimś gównianym szorstkim materiałem, a na stołach zamiast obrusu leżała jakaś gówniana, poprzecierana cerata. „Zajebie tego debila, już bym nawet McDonalda kurwa wolała, byle by tylko nie to.” -pomyślałam cholernie wnerwiona, myślałam nawet nad odstawieniem jakiejś focho-podobnej szopki, jednak stwierdziłam że jakoś to wytrzymam. Po 10 minutach zjawił się „książę”, tyle że nie z bajki, a bardziej jakiejś marnej komedii, oczywiście jak na knura przystało był cały przepocony. W łapskach trzymał jakiś marny bukiet kwiatów na które jestem uczulona...

 

Męska perspektywa:

Cel był coraz bliżej, mój cegłofon wibrował mi w kieszeni powiadamiając mnie o tym że ta zołza przeczytała wiadomość którą jej wysłałem. Moje ciuchy wyglądały tak jak bym właśnie wyszedł z Bałtyku po wielogodzinnej kąpieli, a jak na złość ten wiecheć który kupiłem rozlatywał mi się w rękach, „Ja pierdole oczy mi suka wydłubie.” -powiedziałem do siebie chyba zbyt głośno bo jakaś starowina patrzyła na mnie jak na jakiegoś mordercę. Coraz bliżej celu bo do tego zadupia było może jeszcze ze 100 metrów, dokładniej ze dwa zakręty i jestem na miejscu.

No nareszcie dobiegłem, restauracje mam już przed oczami, chociaż może... restauracja to nie jest dobre określenie, to bardziej coś pomiędzy kebabem, a barem. Ona już czeka co widać przez szybę, swoją drogą niezła polewka bo nieco się rozmazała i upierdoliła sobie miniówkę w której wygląda jak by przyszła spod latarni, „Czemu akurat ona?” -zadaje sobie w myślach to pytanie, bo dziwie się jak ja mogłem się z nią związać. Otwieram obskubane i oblepione drzwi, czas iść do tej ropuchy.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • Gorgiasz 15.02.2015
    Jeśli napiszesz/wstawisz ciąg dalszy, to masz czytelnika.
  • QqS981 15.02.2015
    Gorgiasz, jutro wstawię ciąg dalszy :) Obecnie jest w trakcie skrobania :P
  • NataliaO 15.02.2015
    Genialne, bardzo fajny styl i ciekawe spostrzeżenia; 5:)
  • QqS981 15.02.2015
    NataliaO dziękuje :)
    A co do stylu to po prostu staram się nie trzymać tych już nieco przereklamowanych standardów i szablonów które są wałkowane w szkole.
    Co do spostrzeżeń "Witaj w Polsce" ;)
  • phototka 15.02.2015
    Nieco przerysowane. Mi osobiście taki styl się nie podoba, ale niektóre momenty całkiem całkiem. W sumie- samo życie :>
  • KarolaKorman 15.02.2015
    A ja się zastanawiam, czy mamy teraz taką modę na sto słów. W tym wypadku wulgarnych. Jak tak, to grubo przesadziłeś(aś). A poważnie, to ciekawy pomysł. Przecież nie musimy być wciąż tak śmiertelnie poważni. Skoro Twój zamysł był właśnie taki, to spisałeś(aś) się na 5 :D.
  • QqS981 15.02.2015
    phototka, jeśli chodzi o mój styl to stale się zmienia bo wiecznie eksperymentuje, sądzę że napisze za jakiś czas opowiadanie które w jakimś stopniu przypadnie ci do gustu :)

    KarolaKorman, co do wulgaryzmów, wolę stawiać sprawę jasno i odzwierciedlać obecny wygląd polskiego społeczeństwa (spójrz również na tytuł "...w krzywym zwierciadle" :) ), nie przepadam za zabawą w stylu "pitu pitu full kultura" bo to jest już zwyczajnie przereklamowane, średniowiecze się przecież skończyło :D Dziękuje za opinię :)
  • phototka 15.02.2015
    No eksperymenty eksperymentami, ale to już dla mnie balansowanie na granicy ;> W kazdym razie pomysl ciekawy ;D
  • Ekler 15.02.2015
    Szybko sie przeczytalo, tez jestem zdania, ze przydaloby sie tutaj wiecej humorystycznych tekstow. Przyczepie sie tylko, że trzeba nad interpunkcja popracowac
  • Gorgiasz 16.02.2015
    Pozwolę sobie dodać taką myśl: jest dużą sztuką używać wulgaryzmów tak, żeby nie było wulgarnie. A tutaj Autorowi się to udało.
  • NataliaO 16.02.2015
    Zgadzam się z GORIASZ.
  • NataliaO 16.02.2015
    * Gorgiasz

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania