Poprzednie częściWalka, Prolog

Walka, Jeden

Na moim pagerze wyświetlił się numer samochodowego telefonu detektywa sierżanta Richarda Richmonda. Był to gwiazdkowy prezent, który otrzymał w zeszłym roku od żony. Posłałam jej za to kartkę z podziękowaniem. Policyjne radio sprawiało, że głos brzmi obco i niezrozumiale. Chard odebrał po piątym sygnale. Wiedziałam, że tak bedzie.

- Amelie.

- A gdyby to dzwoniła twoja żona?- spytałam.

- Wie, że jestem w pracy.

Nie drążyłam tematu. Nie każda żona pogodziłaby się z faktem, że jej mąż, odbierajac telefon, wypowiada imię innej kobiety. Może Katie była inna.

- Co jest, Chard? Miałam mieć wolny wieczór.

- Przykro mi, że zabójca o tym nie wiedział. Jeśli jesteś zajęta, jakoś damy sobie radę sami. W końcu mamy tak wiele konsultantów paranormalnych w zespole.

- Co cię dziś ugryzło?

W odpowiedzi usłyszałam stłumiony chichot.

- Nic takiego. Jedziemy właśnie 23 w stronę Nine Snow.

- Gdzieś konkretnie jedziecie na 23?

-W pobliżu Vinyl Nature Center. Jak szybko jesteś w stanie dotrzeć?

- Sęk w tym, że nie wiem, gdzie dokładnie jesteś. Jak mam dotrzeć do tego Vinyl?

- To na przeciwko klasztoru świętego Alojzego.

- Nie mam pojęcia, gdzie to jest- przyznałam

Westchnął ciężko, niczym męczennik. Wywróciłam oczami, zadowolona, że tego nie widzi.

- Cholera, jesteśmy na takim zadupiu, że nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Są tu tylko znaki drogowe.

- Spróbuj mną pokierować, Jakoś tam trafię.

Podał mi wskazówki. Było ich tak dużo, że nawet ja nie byłam w stanie ich zapamiętać, a nie miałam nic do pisania.

- Poczekaj, muszę to sobie zapisać.

Odłożyłam telefon i zwinnęłam serwetkę z bufetu obok. Potem wybłagałam parę staruszków o pióro. Mężczyzna miał na sobie kaszmirowy płaszcz. Kobieta nosiła prawdziwe brylanty. Pióro mogło być grawerowane i mogło być wykonane ze szczerego złota. Nie wymusił obietnicy, że mu je zwrócę. Może mi ufał. Albo nie zależało mu na jego zwrocie. Chyba muszę zrobić sobie przegląd własnych artykułów piśmienniczych. To stawało się żenujące.

- Już jestem, Chard, mów.

Nie pytał, czemu trwało to tak długo. Chard nie lubi za dużo gadać. Powtórzył wskazówki. Zapisałam je i dla pewności odczytałam na głos. Wszystko się zgadzało.

-Chard, to co najmniej czterdzieści pięć minut jazdy.

Zazwyczaj jestem ostatnim ekspertem, którego wzywają do miejsca zbrodni. Już po tym, jak ofiara zostanie obfotografowana, sfilmowana, wyszturachana, wymacana i co tylko jeszcze. Po moim przyjeżdzie większość wraca do domu, a przynajmniej opuszcza miejsce zbrodni. Ludzie nie lubią odmrażania sobie tyłków.

- Zadzwoniłem do ciebie, gdy zorientowałem się, że nie zrobił tego człowiek. Skończymy naszą robotę w czterdzieści pięć minut i czekamy na twój przyjazd.

Mogłam się domyśleć, że Richard starannie wszystko sobie zaplanował.

- Niech ci będzie. Przyjadę jak najszybciej się da- westchnęłam

Odłożył słuchawkę. Ja również. Chard nigdy nie mówił ,,do widzenia". Oddałam mężczyźnie pióro. Przyjął je z uśmiechem, jakby nigdy nie wątpił, że je odzyska.

Stara szkoła.

Odszukałam Helenę i Eve, a następnie powiadomiłam je, że z naszych dzisiejszych planów nici. Myślałam, że urwą mi głowę. Pożegnałam się grzecznie.

Tuż za drzwiami otoczył mnie chłód. Wtuliłam głowę w ramiona i postawiłam kołnież. Przede mną maszerowała czwórka rozbawionych osoób. Szli objęci, tuląc się do siebie dla ochrony przed chłodem. Szli objęci, tuląc się do siebie dla ochrony przed chłodem. Szpilki kobiet stukały przeraźliwie głośno. Śmiech wydawał się zbyt wysoki, zbyt piskliwy. Pierwsza jak dotąd udana podwójna randka. A może byli zakochani, a ja czułam się fatalnie. Może.

Czwórka imprezowiczów rozstąpiła się jak woda opływająca głaz, ukazując przede mną kobietę. Minąwszy ją, towarzystwo ponownie się połączyło, śmiejąc się, jakby jej nie widzieli. I zapewne tak właśnie było.

Nie zamierzałam zdradzać, że rozpoznałam jaką zmorą była. Po prostu skręciłam w bok i jak najszybciej, ale i jak najspokojniej wsiadłam do swojego auta.

Od już dwóch lat, czyli od feralnego porwania i wstrzyknięcia mi mikstury X, zyskałam wiele nowych umiejętności. Uciekłam z magazynu i jakimś cudem dostałam się do szpitala. Lekarze uważali mnei za nie złą wariatkę. Tam dowiedziałam się, że w moim organiźmie nie zaszły żadne zmiany. W miejscu ułucie pojaiwł się jedynie znak, struktórą i wyglądem przypominającą zwykły tatuarz. W tym samym miesiącu zwolniłam się z pracy, gdyż dowiedziałam się, że Jerry jest pieprzonym elfem. Aura otaczająca go przyprawiała mnie o słodkie zawroty głowy. Znalazłam więc pracę w klubie dziwolągów i jako konsultantka paranormalna. Nie było źle.

Tsa... Nie był.

Średnia ocena: 2.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania