Wampirzy mrok/ Prolog

Słońce powoli zachodziło za horyzont, tuląc w swym blasku manhattańskie drapacze chmur, zewsząd zaś nacierał nieznośny żar, który przecinałam kolejnym szybkim krokiem. Ludzie patrzyli na mnie podejrzliwym wzrokiem. Tak jakby wydawało im się, że wiedzą dokąd idę. Szczerze, było mi obojętne co wszyscy myślą, w tej chwili zależało mi wyłącznie na dotarciu do celu, zanim moi wrogowie zorientują się po co tu jestem. Z zamyślenia wyrwał mnie głośny szum tysięcy skrzydeł. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam jak znad Central Parku unosi się wielka chmara nisko lecących jaskółek zwiastujących burzę.

Widać było, że mieszkańcy Nowego Jorku czekają na orzeźwiający deszcz, który schłodzi rozgrzany asfalt oraz ostudzi ukrop wylewający się z otaczających ulic. Wraz ze zbliżającym​ się wieczorem dawało wyczuć się nasilającą woń krwi, zmieszaną ze spalinami. Zapach bardzo charakterystyczny dla tego miasta, zawsze duszący i ciężki, nie dający zapomnieć o żyjących tu potworach. Przechodziłam Times Square, kiedy spadły pierwsze krople deszczu. Rozejrzałam się po wielkich ekranach przysłaniających tutejsze budynki. Co jakiś czas na telebimach pojawiały się zakłócenia. Na każdym z nich raz za razem przewijały się kolejne obrazy zagłuszające tłumy ludzi, zmierzające do swych domów. Lecz nie to przykuło moją uwagę, a oddalony o kilkanaście przecznic, górujący nad miastem Empire State. Niegdyś był symbolem Nowego Jorku, lecz kilkanaście dekad temu stał się wampirzym imperium. Przybierający na sile deszcz przysłonił cel moich obserwacji, tym samym postanowiłam ruszyć dalej, mijałam przechodniów, którzy kryli się przed żywiołem. Sama zaczęłam biec by jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Przebijałam się przez strugi wody, niczym przez mur, by po kilkunastu minutach znaleźć się naprzeciw imponującego wysokościowca. Przyjrzałam się głównemu wejściu, jak zwykle było obstawione przez kilku, kryjących się w ciemnościach strażników. Minęłam budynek, nie mogłam wejść głównymi drzwiami, ponieważ każdy mógł to zobaczyć. Musiałam wybrać bardziej zawoalowaną drogę. Mimo, że przestało padać, a na niebie widniał teraz księżyc w kształcie sierpa, to miasto świeciło pustkami, tylko nieliczni zostawali na zewnątrz. Po zmroku tą przestrzenią rządziły krwiożercze dzieci nocy.

 

Już po chwili stałam w szemranej uliczce, do której o tej porze nie zapuściłby się żaden rozsądny człowiek. Chociaż przechodziłam tędy nie raz, to nadal byłam przerażona. Kiedy skręciłam w kolejną wąską alejkę, pogrążoną w egipskich ciemnościach, moje zmysły zaczynały wariować, zaś najskrytsze lęki uwydatniać. Słyszałam szmery, syczenie, dudnienie naraz, nie wiedziałam czy to się dzieje naprawdę, czy tylko w mojej głowie. Wszystko wirowało, gdy nagle w moich uszach wybrzmiała seria głośnych krzyków. Wtedy byłam pewna, że nie wyobraźnia płatała mi figle, a moi wrogowie już tu dotarli.

 

Mimo to szłam dalej, musiałam tam dotrzeć za wszelką cenę. Wbrew wcześniejszym odgłosom nic nie wskazywało na to, co miałam niebawem ujrzeć. Zmieniło się to w momencie, gdy moje buty zaczęły się ślizgać na jakiejś cieczy, której nigdy dotąd tu nie było. Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale obraz zastany na rozświetlonym dziedzińcu, przerósł moje wyobrażenia. Stąpałam po zastygającej krwi, znajdowała się wszędzie, na ścianach, na chodniku, przysłaniała okna. Jednakże najbardziej druzgocącym widokiem była rzeź urządzona przez wampiry Dwighta. Gdzie nie spojrzałam, leżały porozrzucane ciała strażników, były pozbawione głów. Widywałam już podobne scenerie, lecz ta, zdecydowanie wyglądała najbardziej makabrycznie. Niespokojnie przyglądałam się owemu otoczeniu. Powietrze było ciężkie, przesiąknięte metalicznym zapachem krwi. Mogłoby się wydawać, że te potwory zrobiły już swoje, jednak burza miała dopiero nadejść. W mojej głowie rodziło się coraz więcej wątpliwości. Wszystko wokół podpowiadało mi, że powinnam uciekać, jednocześnie coś pchało mnie dalej. Zanim podjęłam jakąkolwiek decyzję, usłyszałam głośne dudnienie czyiś butów. Ktoś nadchodził. ­­

 

– Gloria Pryce. – Dotarł do mnie głos niesiony przez echo tunelu, obróciłam się, wtedy też zobaczyłam znajomego Latynosa.

 

­– Julio Rodrigez, cóż za spotkanie. Że też zwlekałeś z nim tyle miesięcy.

 

– Może to nie przypadek, taka piękna symbolika końca i początku. Koło się zamyka – powiedział z nutą sarkazmu.

 

– No tak, jak mogłabym zapomnieć o tym, że przez ciebie miałam stać się bankiem krwi zdegenerowanych wampirów. – Zacisnęłam rękę na broni.

 

– Od razu zdegenerowanych. – Przybliżył się do mnie w nadludzkim tempie. – Kochanie, taka jest nasza natura – wyszeptał mi do ucha i zasyczał nad szyją.

 

– Zabijanie ludzi, urządzanie rzezi dla przyjemności?

 

– Dokładnie, oto kwintesencja wampiryzmu. Więc ani ty, ani twoi przyjaciele niby-wybawiciele świata nie powinni w to ingerować.

 

– Jesteś tego pewien?! – Spojrzałam mu w oczy, po czym posłałam drewniany kołek prosto w jego brzuch.

 

Teraz z powrotem biegłam do głównej ulicy, nie obchodziło mnie, że nic nie widzę w tych ciemnościach, chciałam się tylko jak najszybciej stąd wydostać. Gdzieś w tle słyszałam jeszcze krzyki Julia:

 

– Ty suko! I tak cię dorwiemy, pożałujesz tego.

 

Nie dbałam o to, co wykrzykiwał, skupiałam się wyłącznie na mojej ucieczce. Kiedy weszłam do tunelu zastałam tam przeraźliwą ciszę, wszystko co się wydarzyło, naraz zniknęło w odmętach mroku. Słyszałam wyłącznie nerwowe uderzenia własnego serca. Bałam się. Było spokojnie, zbyt spokojnie i to przyprawiało mnie o dreszcze... Wiedziałam, że zanosi się na coś jeszcze. Zdałam sobie sprawę jak bardzo ta wizja była prawdziwa, gdy ujrzałam oczy. Czerwone, połyskujące oczy, pojawiły się tuż za oknem jednego z budynków, między którymi przechodziłam. Uświadomiłam sobie, że jestem w potrzasku, a z korytarza nie ma wyjścia, byłam otoczona. O dziwo wampir jedynie dawał znać o swojej obecności, ale nie zdecydował się na żaden ruch, dopóki nie wydarzyła się pewna zaskakująca sytuacja. Kiedy skręciłam w uliczkę, która bezpośrednio wychodziła na drogę, zauważyłam migające światła. Wraz z nimi niosło się echo kroków i wrzasków, przecinanych co jakiś czas serią strzałów. Nie miałam pojęcia co mogło się tam dziać oraz kim byli ci ludzie, dopóki nie usłyszałam głosu wykrzykującego moje imię. Doskonale wiedziałam do kogo należał. To była Olive... Nie wierzyłam w to, co się dzieje, nie miało tu być ani jej, ani innych łowców, tylko ja zostałam wyznaczona do tej misji, a oni pojawili się tutaj nie wiadomo skąd. Ale teraz to było nieważne, liczył się fakt, że mogę się stąd wydostać. Szybko odkrzyknęłam im, gdzie się znajduję. Myślałam tylko o tym, że zostałam uratowana, gdy niespodziewanie w moją stronę zaczęły lecieć odłamki tłuczonego szkła, nim zdążyłam się obejrzeć, byłam przygwożdżona do ziemi, a czerwone oczy, które jeszcze niedawno znajdowały się za szybą, teraz wisiały tuż nade mną wraz z cieniem postaci zamaskowanej przez gęsty mrok. Jedyne co słyszałam to niosący się zewsząd pogłos kroków oraz wrzaski milknące gdzieś w oddali. Światła zgasły, a potem wszystko zniknęło...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania