Poprzednie częściWładca Słów (cz.1)

Władca Słów (cz.2)

Na podobnych, zupełnie beztroskich, obfitych w śmiech i wydające się nie mieć końca rozmowy, spotkaniach, mijały tygodnie. Pod łóżkiem Stevena znalazł się także dziewiąty już notes zapisany od deski do deski. W rękach Rachel wciąż jednak nie zagościł ani jeden z nich.

Pewnej nocy, nasz bohater zauważył coś bardzo niepokojącego. Siedział z długopisem w ręku nad otwartym, nowym zeszytem i… nie wiedział, co pisać. Podobna sytuacja jeszcze nigdy mu się nie przytrafiła. Owszem, bywało że musiał poświęcić dziesięć minut na pewne przemyślenia, ale nie godzinę. W dodatku zupełnie nic nie przyszło mu do głowy. Zrezygnowany, odłożył swoje przybory na odpowiednie miejsca, po czym zanurzył się w pościeli. Jego myśli w stu procentach zatruła ta jedna niewdzięczna koncepcja, diagnoza niemocy twórczej. „Czyżbym zagubił już swoją kreatywność? Czyżbym naprawdę zagubił swoją kreatywność?” powtarzał. Kiedy sen obejmował cały jego umysł, coś się stało. Mózg Stevena zrodził właśnie nowy plon. Być może dzięki niemu, widmo literackiego wypalenia odejdzie w niepamięć? Zaraz na łóżku pojawiły się granatowy zeszyt i czarny długopis. Chwilę później, żółtawa karta przyjęła na siebie pierwszą dużą literę. Do niej dołączyły kolejne, tylko małe. Powstało słowo. Po chwili, następne. Dosłownie kilka sekund później, linijkę w zeszycie zajmowało zdanie. Dalej akapit. I następny, i następny. Moi drodzy, powiem to wprost. Steven postradał zmysły. Tak to przynajmniej wyglądało. Po czole zaczęły spływać krople potu, ale on pisał. Pisał, bez opamiętania. Skończył, nie wiedząc kiedy. Obudził się następnego ranka z notesem w ramionach. Nie uwierzycie, ale nie pamiętał nic z poprzedniej nocy. Spojrzał na pierwsze strony. Zdziwiony zauważył, że zapisał ich aż dziesięć. Oto kilka fragmentów z pisaniny Stevena: „Ciotka nie będzie na mnie krzyczała z samego rana.”, „Upał nie będzie uciążliwy”, „Rachel przywita mnie pocałunkiem w policzek”. Ostatni przykład nasz bohater przeczytał trzy razy. Nie wierzył, że on coś takiego napisał. To nawet nie był jego styl. Żadne wypowiedzenie nie zawierało jakiegoś wyszukanego środka artystycznego.

Lekko zmieszany, zszedł na śniadanie. Kuchenny zegar wskazywał 11:09. „Ciotka mnie zabije” pomyślał. Jak na zawołanie, w drzwiach stanęła przywołana w umyśle chłopaka postać.

- Masło stoi obok chlebaka. Jak chcesz, to kiełbasa jest w lodówce – rzekła spokojnym, opanowanym tonem, po czym odeszła.

Możecie sobie tylko wyobrazić minę Stevena. Stojąc jak słup soli z otwartą buzią i szeroko otwartymi oczami sprawiał wrażenie biedaka, który nagle stał się milionerem. Ot, taka mogłaby to być reakcja.

Kiedy już się pozbierał, zjadł śniadanie i wyszedł na dwór. Przywitały go przyjemne promienie słoneczne. Krzywo wiszący termometr obok okna wskazywał temperaturę 25 stopni Celsjusza. Nasz bohater przez chwilę zastanawiał się, czym zasłużył sobie na taką ładną pogodę. Nie przywiązując jednak do tego tak dużej uwagi, ruszył nad jezioro.

Tam, leżąc w tym samym miejscu, co zwykle, oczekiwała na niego Rachel.

- Cześć, sorry że tak późno, ale… - Nie dokończył, bo oto na jego policzku na moment zastygły usta przyjaciółki. Drugi już dzisiaj raz wyglądał, jakby nie był żywą osobą, a posągiem wykutym w kamieniu. W dosyć niekorzystnej postawie, warto dodać.

- Coś się stało? – zapytała.

- Nie, chyba nie – odparł niepewnie.

Dopiero w tym momencie powiązał fakty. Wszystko tak jak w jego zeszycie. Wieczorem, natychmiast wszedł do swojego pokoju i sięgnął po niego. Dzień ułożył się idealnie według jego opisu skonstruowanego w czasie przyszłym. Zupełnie jakby wyreżyserował sobie ten dzień. Przerażony, schował zeszyt głęboko pod łóżkiem, nie pisząc już w nim przez dobry tydzień.

Następnego dnia z samego rana otrzymał od ciotki długie i męczące kazanie, a Rachel przywitała się z nim w normalny sposób. Tak więc, kiedy nadstawił policzek, cień przerażenia przemknął przez oblicze dziewczyny.

- A tobie co? Chcesz się pochwalić pierwszym zarostem na twarzy? – wypowiedziała tłumiąc śmiech.

Steven szybko się opamiętał. Co prawda, chciałby jeszcze raz doświadczyć takiego pocałunku od przyjaciółki, ale bał się manipulować rzeczywistością, zresztą cały czas tłumaczył sobie, że to głupi zbieg okoliczności. Że nic się nie wydarzyło. Tak naprawdę, sam w to nie wierzył.

Kilka dni później stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Do tego omijanego szeroki łukiem miasteczka wprowadziła się rodzina Hartów. Było to małżeństwo z dzieckiem, które Steven poznał w nie najlepszy sposób.

Idąc wzdłuż brzegu jeziora, usłyszał jakąś rozmowę. Trochę zdumiony, nie zatrzymywał jednak kroku. Kiedy dotarł do miejsca, w którym zazwyczaj spoczywała Rachel, zamurowało go. Podobnie jak wtedy, gdy dostał od niej całusa. Miejsce na kolorowym kocu zajmowały dwie osoby. Oczywiście była to miłość Stevena i… jakiś chłopak. Wydawał się być dosyć wysoki, a na pewno świetnie zbudowany. Lepiej niż Steven, na sto procent. Burza czarnych włosów zaczesanych do tyłu nie ustępowała wiejącemu z zachodu wiatrowi. Ubrany też był nieźle. Nasz bohater już wtedy go nie lubił.

Rachel nawet nie zauważyła przybycia przyjaciela, tak była pochłonięta rozmową z nieznanym chłopakiem. Oboje śmiali się. W końcu tenże sielankowy nastrój przerwał Steven.

- Cześć – powiedział głośniej niż zwykle.

- Cześć, Steven – odparła Rachel. – Poznaj Daniela.

Nieznajomy wstał z koca, po czym wyciągnął rękę na przywitanie.

- Daniel, miło mi cię poznać.

- Mi ciebie również. – „Wcale nie” pomyślał.

- Rach wspominała o tobie. – „Rach”?! Co to ma być?! Steven w życiu się do niej tak nie odezwał, bo urwałaby mu głowę.

- Cieszę się – odparł przez zaciśnięte zęby.

Przez następne godziny z trudem znosił obecność nowopoznanego „kolegi”. Co innego Rachel. Ona bawiła się wręcz wyśmienicie. Steven zauważył jeszcze jedną niepokojącą rzecz. Daniel wpadł na pomysł zagrania w Monopoly. I tak, kiedy on miał wobec dziewczyny jakiś dług, mógł go niespiesznie spłacić. Natomiast dla naszego bohatera nie było z jej strony litości. Dlatego też po upływie godziny zbankrutował i, obsługując bank, przyglądał się relacji między pozostałą dwójką. Nawet w jej oczach było coś takiego bardzo niezwykłego, jakby odnalazła to, czego szukała przez całe życie.

Kiedy gra dobiegła końca (zwyciężyła Rachel), Steven rzucił ledwo słyszalne „cześć” i ruszył do domu. W nocy nie mógł usnąć. Jego uwagę jak magnes przyciągał granatowy zeszyt, który dziwnym trafem znalazł się na biurku. Nie odważył się jednak go otworzyć.

Następnego dnia było podobnie. Liczył się tylko Daniel. I następnego także.

W środę Steven nie spieszył się absolutnie z niczym. Powoli wstał i jeszcze woniej zszedł na dół na śniadanie.

- Co się tak ruszasz jak słoń w składzie porcelany?! Do jedzenia, już! Zaraz jedenasta godzina!

Kiedy spokojnie przeżuwał pierwszy kęs kanapki, ciotka, trzymając dłoń na klamce od drzwi wyjściowych, rzekła:

- Wszystkiego najlepszego, łobuzie. – Cień łagodności przemknął przez jej zazwyczaj surowe oblicze. Kiedy tylko wypowiedziała te trzy słowa, wyszła na zewnątrz.

Umysł Stevena natychmiast odnotował: „Dzisiaj są moje urodziny”. Kiedy podnosił się z łóżka, nie miał ochoty iść nad jezioro, bo wiedział że oprócz Rachel spotka tam jeszcze Daniela i, co gorsza, będzie musiał patrzeć jak rodzą się między nimi nowsze, silniejsze więzy. Teraz jednak miał nadzieję, że rocznica jego urodzin zmieni ten dzień na lepszy. Tak więc, szybko uporał się ze śniadaniem, a następnie przygotował się do wyjścia. Wydeptaną ścieżkę wiodącą nad jezioro pokonywał teraz dwa razy szybciej niż zwykle. Błyskawicznie minął krzywo rosnącą brzozę, podobnie zostawiając za plecami ogromny głaz, który często służył za ławkę. Z każdym krokiem był coraz bliżej miejsca regularnych spotkań z przyjaciółką.

Właśnie wyszedł zza ściany wysokich krzewów, kiedy jego oczom ukazało się to: na tle szmaragdowo-błękitnego nieba rysowały się dwie postacie uwięzione w silnym uścisku. Steven już nie myślał, nie spekulował. Po prostu rzucił się biegiem do domu. Momentalnie znalazł się w łóżku. Chwycił za długopis, a następnie za notes. Zaślepiony wściekłością, a nawet nienawiścią, zaczął pisać pierwsze zdania. Był tak zdeterminowany, że nie wiedział, co tak właściwie czyni. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, było za późno. Napisał o wieczorze. Wyreżyserował go w sposób, który nigdy w życiu nie przyszedłby mu do głowy. A jednak zrobił to. Z zimną krwią opisał wypadek Daniela. Jak spada ze stromego wzgórza i rozbija sobie głowę o kamień.

Oczywiście było tak, jak chciał. Jego „przepowiednia” nie kończyła się wyraźnie, to znaczy, że nie napisał, czy Daniel umrze. Tę kwestię pozostawił losowi. Losowi, który postanowił dać szansę chłopakowi z czarną jak smoła czupryną.

Gdy nocny mrok przesłoniły pierwsze promienie słońca, Steven przebudził się przerażony. Przypomniał sobie to, co uczynił zaledwie kilka godzin temu. Odpuszczając sobie śniadanie, pobiegł czym prędzej nad jezioro. Rachel tam nie było. Spanikowany zmusił się do myślenia i jedyne, co przyszło mu do głowy, to szpital. Jedyny w okolicy.

Tak więc biegł. Biegł, mimo że potwornie się bał. Bał, dlatego że mógł przyczynić się do czyjejś śmierci. Nagle na jego drodze pojawił się korzeń drzewa. Zahaczając o niego stopą, upadł z dużym impetem na ziemię. Szybko jednak się podniósł. Po to, by biec.

Krew ściekająca z rozbitej brwi spływała na białą koszulkę. To nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, że przed nim już górował ogromny szpitalny budynek. Popędził więc do drzwi. Przechodząca obok pielęgniarka krzyknęła:

- Wolniej, chłopcze!

On jednak się nie zatrzymywał. Po chwili był już w recepcji.

- Wczoraj… wieczorem… chłopak… czarne włosy… - tłumaczył łapiąc oddech.

- Sala nr 201 – oparła kobieta.

Przeskakiwał po trzy, a nawet cztery stopnie. Kiedy wdrapał się już na drugie piętro, zauważył uchylone białe drzwi z niebieskimi cyferkami tworzącymi liczbę 201. Pomału zajrzał do środka. Leżał w kącie. Opleciony wieloma plastikowymi rurkami z bandażem na głowie. Przy nim ona. Zrozpaczona, załamana… taka inna. Wystarczyło, że na nią spojrzał, już wiedział że popełnił niewybaczalny błąd. Jej brązowe oczy uniosły się ku niemu.

- Mówiłam mu, żeby poczekał do jutra. On nie chciał. Wolał iść w nocy przez las. Żeby było szybciej – mówiła przez łzy.

- Szybciej do czego? – zapytał Steven.

- Do sklepu. Chciał kupić ci prezent na urodziny – odparła uśmiechając się najsmutniej, jak tylko można.

Po policzkach Stevena spłynęły łzy. „Chciał kupić ci prezent na urodziny” słyszał w głowie. To oraz widok kompletnie rozbitej Rachel, sprawiło że zaczął płakać. Tak gorzko jak nigdy. Bardziej niż wtedy, gdy ręka matki powoli uciekała z jego dłoni, po to, by zniknąć na zawsze.

Wybiegł stamtąd. Do domu. Przecież na pewno da się to naprawić. Nie minęło dwadzieścia pięć minut, gdy zalany potem , łzami i krwią wbiegał do swojego pokoju. Zeszyt! Gdzie ten cholerny zeszyt?! Jest! Szybko odszukał długopis. Co teraz? Jak cofnąć czas? Przekręcił kilka kartek, aż znalazł wolne miejsce. Zaczął pisać. Ręce trzęsły mu się tak, że litery nabierały obcego nieznanego kształtu. Ale pisał. Pisał o dzisiejszym popołudniu. O tym, jak Daniel obudzi się ze śpiączki, a lekarze potwierdzą cud. Powiedzą: „To nie możliwe! On jest zupełnie zdrowy!”. Kartki zaczęły lepić się od jego spoconych dłoni. Jeszcze kilka zdań. Przez myśli przewijały mu się obrazy ostatnich dni. Roześmiana Rachel, która ograła chłopków w Monopoly, Daniela wyciągającego rękę w stronę Stevena, „Miło mi cię poznać” powiedział wtedy, w końcu burzę bezwładnych włosów rozlanych na szpitalnej poduszce i jego bezwładne ciało…

Gdy skończył, odłożył zeszyt i długopis na biurko. Przez resztę dnia nie wychodził z pokoju. Modlił się. Przez całą noc. Nie był przykładnym katolikiem, lecz modlił się wierząc w wypowiadane słowa całym sercem. „Proszę, Panie, nie zabieraj go jeszcze… Błagam…”.

Kiedy nad miastem zagórowało słońce, Steven podniósł się z łóżka. Wciąż bardzo się obawiał. Obawiał się każdego kroku, który zbliżał go do szpitala. Jednak szedł. Przed nim znów wznosił się potężny budynek, a chwilę później sala nr 201.

Wiecie, co zobaczył? Oto Rachel znów się śmiała. Miała spuchnięte od płaczu oczy, lecz mimo to śmiała się. Obok niej stali uśmiechnięci rodzice Daniela. On leżał na łóżku i o czymś opowiadał. Steven również się uśmiechnął. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie, po czym oddalił się do domu.

 

Dodam jeszcze tylko, że wieczorem wyjechał. Wsiadł do pierwszego lepszego pociągu i zniknął z życia Daniela i Rachel. Zabrał ze sobą zapisane notesy, kilka książek, ubrań i wszystkie swoje oszczędności. Ciotce zostawił długi list, w którym dziękował za troskę, za to że „wytrzymała z nim tyle czasu”. Zapewniał, że sobie poradzi. O Rachel i Danielu chciał jak najszybciej zapomnieć. Tak, żeby nie psuć ich życia, nie krzyżować im planów. Nie żałujcie go. Przecież spełnił swoje marzenie. Uciekł gdzieś daleko.

To już koniec tej historii. Dziękuję, że poświęciliście czas na jej lekturę. Mam nadzieję, że Wam się podobała. Być może już wkrótce opowiem coś nowego. Do zobaczenia!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Lotta 23.07.2016
    "w koncie" - w kącie. Mimo wszystko żal mi głównego bohatera, pozostaje mi mieć nadzieję, że znajdzie miłość i poukłada sobie życie. 5 :)
  • Kakarotto 25.07.2016
    Poprawione ;)
  • Szalokapel 24.07.2016
    poznał w nienajlepszy sposób - NIE NAJLEPSZY
    Przechodząc do treści, jestem pod wrażeniem. Naprawdę miło się to czytało. Szkoda, że tak szybko nastał koniec. Czekam na kolejne teksty w Twoim wykonaniu. Sama historia była dobra, w głębi serce współczuję bohaterowi, taki dar wcale nie jest bezpieczny. Zwłaszcza, gdy zostajemy pochłonięci przez ZAZDROŚĆ, wtedy logika naszego myślenia ucieka w siną dal. Wprowadzasz piękne opisy, które urealniają daną sytuację, za to plus. Dodatkowo to opowiadanie ma dosyć "mocny" morał, a to najważniejsze. Przeczytałam dzisiaj bodajże trzeci tekst w Twoim wykonaniu, nie żałuję czasu tu spędzonego. Ciekawe jak potoczy się życie bohatera, zapewne na to pytanie odpowie moja wyobraźnia. Cudownie, 5.
  • Kakarotto 25.07.2016
    Dziękuję za komentarz i obiecuję, że nie zawiodę Twoich oczekiwań ;)
  • Szalokapel 25.07.2016
    Kakarotto, moje oczekiwania nie są wielkie. Haha.
  • Szalokapel 08.08.2016
    Kurcze, a ja czekam na ciąg dalszy... Mam nadzieję, że taki będzie. :)
  • Kakarotto 11.08.2016
    Wybacz, ale trochę się rozleniwiłem ostatnio. Raczej nie będę już kontynuował Władcy Słów, ale niedługo dodam coś innego ;)
  • Szalokapel 14.08.2016
    Kakarotto, kurcze, szkoda. No to nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na nowe opowiadanie. Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania