Zakręciło mi się w głowie (prolog)
Prolog
Pewnego piątkowego popołudnia wracałam ze szkoły swoim białym Land Roverem. Florydzkie powietrze było parne , w a całym Jacksonville roznosił się słodki zapach kwitnącej begonii. Wyciszyłam na chwilę lecącą w radiu piosenkę Coldplay i pozwoliłam sobie rozkoszować się pięknym, panoramicznym widokiem miasta, w którym miałam przyjemność mieszkać. Jacksonville było miastem, w którym trudno było się nie zakochać. Nowoczesne wieżowce w połączeniu z niesamowitą florydzką przyrodą tworzyły wspaniały komplet. A najlepsze było to, że nie było tam zbyt dużo turystów – samo miasto nie miało wielu atrakcji, poza cudownym klimatem i przyjaznymi mieszkańcami.
- O nie, jest już 16:56, a ja umówiłam się z Savannah na 17! – pomyślałam sobie, zatrzymując się w niewielkim korku. Savannah była jedną z moich‘’niby’’ przyjaciółek, ale spotykałam się z nią tylko dlatego, że jej ojciec miał salon kosmetyczny, z którego mogłam korzystać za darmo. Innych ludzi też wykorzystywałam. Robili wszystko, żeby się ze mną zadawać. Nie widzę w tym nic złego , kiedy dwie strony mają z tego korzyść. Prócz ‘’niby’’ przyjaciółek miałam też paczkę prawdziwych przyjaciółek. Często jednak robiłyśmy sobie od siebie przerwy, ponieważ one nie mogły znieść ze mną dłuższego okresu czasu. I szczerze to się im nie dziwię.
Włączyłam radio, ale niestety Coldplaya już nie grali. Leciała jakaś audycja o wpływie internetu na dzisiejszych nastolatków. Po pięciu sekundach wyłączyłam. Znudzona, odgarnęłam kosmyk długich, blond włosów za ucho i teatralnie ziewnęłam.
- Co by tu zjeść na kolację? Znowu krem z papryki czy może…Aaa! – odciągnął mnie od zamyślenia mój własny, przeraźliwy krzyk. Przekręciłam kierownicę w lewo z całej siły, ale było już za późno.
Z trudem otworzyłam swoje zielone oczy, ukazał mi się rozmazany obraz. Stały nade mną cztery postacie. Jedyną, którą rozpoznałam była moja mama. Ubrana w białą bluzę i beżowe spodnie khaki, trzymała w ręku swojego Iphona. Złote włosy miała związane w niechlujnego koka. Jej twarz była zatroskana, a oczy podkrążone. Obok niej stała Savannah. Rozpoznałam ją po ciemnych okularach – kujonkach. Ubrana była w liliową sukienkę J.Crew i słomkowe koturny. Po chwili przypomniałam sobie, że umówiłyśmy się do kina. Trzecią osobą był doktor, który przyglądał się swojemu notesowi.
-Panno Susan Orchards? – zapytał mnie delikatnie. – Jak się panna czuje?
To miejsce to szpital! Spojrzałam na dalszą część pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Było ogromne. Spostrzegłam inne łóżka szpitalne. Z tym miejscem wiązało się wiele dziwnych wspomnień. Po chwili poczułam przeszywający ból pleców, spojrzałam na swoje dłonie, do których były wbite wenflonowe rureczki z kroplówką. Odzyskałam pełną świadomość. Coś się stało. Miałam wypadek?
-Jak się czuję?! – krzyknęłam. – No po prostu zajebiście, wiecie co! Idealny plan na spędzenie piątkowego wieczoru! – mój głos skakał z ochrypłego w piskliwy dźwięk. – Żądam natychmiastowego wytłumaczenia co się stało! – warknęłam.
- Spokojnie, Susan. – rzekła czwarta postać - wysoki, ciemnowłosy chłopak, mniej więcej w moim wieku. Nie znałam go. Miał na sobie granatowy, bawełniany T-shirt, który doskonale podkreślał jego ciemnoniebieskie oczy, czarne luźne jeansy i znoszone nike janoski. Jego gęste, ciemne włosy były zmierzwione, a na brodzie miał wielkiego siniaka. Wyglądał na wyczerpanego, ale pomimo tego prezentował się całkiem przyzwoicie. W jednej chwili w mojej ręce znalazła się szklanka wody, którą z całej siły rzuciłam w tego cwaniaka. Szklanka trafiła w jego szeroką klatkę piersiową, po czym upadła na podłogę i rozbiła się.
- Kim jesteś?! – wrzasnęłam najmocniej jak umiałam. Po chwili w całej sali rozległy się nerwowe rozmowy. Spostrzegłam w drzwiach dwóch postawnych mężczyzn, którzy wzięli moje łóżko i skierowali je do drzwi wyjściowych.
-Ona jest teraz bardzo rozdrażniona, więc nie należy jej denerwować. – zdołałam usłyszeć tylko to jedyne zdanie z ust lekarza, zanim poczułam ogromne zmęczenie i utonęłam w głębokim śnie.
Następnego dnia byłam już w swoim domu. Był to dość duży dom zbudowany w stylu kolonialnym, posiadał nawet mały basen. Wypuszczono mnie ze szpitala, ponieważ moje wyniki badań były pozytywne, miałam tylko poobijane ciało. A poza tym to błagałam o wypuszczenie mnie z tego nieprzyjaznego miejsca. Poinformowano mnie, że spowodowałam wypadek na drodze, poprzez zbyt szybką prędkość, a dodatkowo w mojej krwi znaleziono śladowe ilości alkoholu. Wydawało mi się to dziwne, bo nigdy nie przekraczam prędkości, a zwłaszcza na moście… Siedziałam sobie właśnie przy stole w kuchni, przeglądając Women’s Health i rozmyślając o wczorajszych wydarzeniach, gdy zadzwonił telefon.
- Halo, tu Susan Orchards. – odebrałam go.
-Tutaj Stanowa Komenda Policji. Czy jest pani w stanie pojawić się dziś o 15:00 w sądzie w związku z wczorajszym wypadkiem? – zapytał głos w słuchawce.
-Uhmm, myślę że tak. – odparłam niechętnie, wiedząc że lepiej załatwić tą sprawę jak najszybciej.
Powróciłam do czytania magazynu i zobaczyłam reklamę sportowego modelu Audi, od razu wiedziałam że chcę je mieć. Mój Land Rover został zmasakrowany. Ale zaraz, zaraz…Co jeśli zabiorą mi prawo jazdy? Boję się. Ścisnęło mi w brzuchu, a po moim policzku spłynęła łezka.
- Wszystko będzie dobrze! – powiedziałam do siebie, po czym zrobiłam sobie kanapkę z masłem orzechowym na bezglutenowym chlebie.
O 15:00 wraz z moją mamą i ciocią Helene, która jest prawnikiem czekałyśmy przed głównym budynkiem sądu w Jacksonville. Ciocia zwróciła mi uwagę, że czarna mini-spódniczka bombka nie jest najlepszym ubraniem na rozprawę sądową, ale było już za późno. Weszłyśmy do budynku. W Sali było kilka zupełnie obcych mi osób.
-Susan Orchards została oskarżona o spowodowanie wypadku na Drodze Stanowej nr 115, poprzez wyprzedzanie, przekroczenie prędkości oraz jazdę pod wpływem alkoholu. – rozprawę rozpoczęły słowa sędzi. Gdy to usłyszałam zrobiłam się cała gorąca. Może i nie pamiętałam wczorajszych zdarzeń, ale nie wyobrażam sobie, abym miała kiedykolwiek wyprzedzać na autostradach, zwłaszcza że prawko miałam dopiero od pięciu miesięcy!
-Czy są jacyś świadkowie? Ponieważ nie pamiętam co się wtedy zdarzyło. Byłam nieprzytomna. – rzuciłam bez większego zastanowienia.
-Pan Jason Buckner – świadek i poszkodowany proszony jest o wejście na salę. – rozległ się głos sędzi. To był ten cwaniak, którego wczoraj udało mi się walnąć szklanką. Miał na sobie ciemnozieloną koszulę i te same czarne jeansy co wczoraj. Poszkodowany? Pff… Coś mu chyba się pomyliło.
- Jechałem wczoraj Drogą 115 w stronę centrum i nagle na moim pasie pojawił się biały Land Rover, jadący w przeciwnym kierunku, więc zahamowałem ale Land Rover tego nie zrobił.
- Nie zgadzam się!- zaprotestowałam. – To zupełnie niemożliwe.
Kłóciliśmy się tam o to jeszcze przez pół godziny, ale ostateczne przegrałam i muszę zapłacić karę w wysokości 25 tysięcy dolarów, a prawo jazdy mam zabrane na czas nieokreślony.
Wkurzona, ze łzami w oczach schodziłam z piętra, gdy ktoś złapał mnie za rękaw marynarki. Odwróciłam się. To był on – Jason Buckner.
- Tak mi przykro.- powiedział.
-Odpuść sobie. Najpierw kłamiesz a teraz jest ci przykro?- odparłam, po czym pociągnęłam nosem.
- Nie kłamię. Wszystko co powiedziałem w sądzie było prawdą. Naprawdę, nie chciałem żeby tak to się potoczyło. Chodzisz do Jackson High?- zapytał. Jego oczy tak ładnie świeciły. Jakby rzeczywiście był poruszany.
-Tak, a co?-odwarknęłam, choć bardzo zainteresowało mnie co on ma do powiedzenia.
-Studiuję niedaleko. I tak się składa, że mam drugi samochód, brat mi zostawił. Może chciałabyś abym cię podwoził do szkoły? – zapytał śmiało, po czym przygryzł wargę.
-Szczerze to… byłoby idealnie.- powiedziałam szeptem.
Wymieniliśmy się numerami telefonów. Okazało się, że Jason studiuje bioinformatykę na Uniwersytecie Jacksonville, a pochodzi z Nowego Orleanu. Z sądu wyszłam samotnie, szlochając potajemnie. Niby wypadki się zdarzają, ale coś tu mi się wydaje podejrzane. Po prostu nie wierzę, żebym to ja spowodowała ten wypadek. I dowiem się kto, ponieważ po prostu nie chcę być WINNA.
Co za dziwny weekand.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania