Zetknięcie (2/5) - Déjà vu

W naszym miasteczku nie było wiele szkół ponadgimnazjalnych. Powiedziałabym nawet, że było ich mało. Całe dwie. Jeden ogólniak i jedno technikum. Odwiedziłam obie, zaczynając od technikum. Dzięki temu, czego nauczyłam się w ciągu ostatnich lat, sprawdzenie listy uczniów nie było wielkim wyzwaniem. Pamiętam ten pierwszy raz, gdy udało mi się wejść w fizyczny kontakt z czymkolwiek, będąc tym, kim jestem obecnie. Było to ponad trzy lata temu, w Australii.

 

Wówczas nadal jeszcze błądziłam bez celu po świecie. Zwiedzałam. Oglądałam. Zachwycałam się. Czasem nadal rozpaczałam, ale już rzadziej niż to było na początku. Gdzieś tam natrafiłam na kogoś mi podobnego. Aborygeńską dziewczynkę, mniej więcej w moim wieku. Zbierała coś, co z daleka wyglądało jak szkło lub kryształ, dlatego na początku uznałam ją za żywą. Ale ona od razu mnie dostrzegła i przybiegła. Wyciągnęła w moją stronę dłoń, na której leżał kawałek kwarcu — kryształu, który zbierała. Powiedziała coś w obcym mi języku i bliżej przysunęła rękę. Kompletnie zaskoczona, spróbowałam wziąć go, lecz jedynie przecięłam powietrze.

 

Moja dłoń nie przeniknęła przez minerał. Ani minerał nie przeniknął przez moją dłoń. Tak jak mówiłam, nie mogłam przechodzić przez ściany, ale z jakiegoś powodu gdy chciałam czegoś dotknąć, to miał miejsce ten trudny do wytłumaczenia efekt. Jakby przedmiot uciekał od moich palców, mimo że pozostawał w miejscu.

 

Spróbowałam jeszcze raz, ale znów bez skutku. Dziewczynka dostrzegła mój problem. Zaczęła żywo gestykulować, próbując coś mi wytłumaczyć. Po kilku chwilach zaczęłam pojmować jej znaki. A po połowie godziny chwyciłam kwarc. Uradowana dziewczynka podskoczyła i zaklaskała. Następnie wskazała na kryształ i dotknęła piersi. A potem zniknęła. Do tej pory noszę ten mały, ostry kawałek przy sobie, choć nie wiem, jak trzyma się on w mojej kieszeni ducha.

 

Daniela nie znalazłam na liście uczniów technikum, więc udałam się stamtąd prosto do drugiej szkoły. Nie musiałam jednak iść do sekretariatu. Natrafiłam na mojego przyjaciela sprzed lat znacznie bliżej.

 

Stał na opustoszałym przystanku autobusowym obok szkoły, chroniąc się przed deszczem. W pierwszej chwili zupełnie go jednak nie poznałam. Zamiast roześmianego, niższego ode mnie chłopca (zawsze doprowadzało go do złości) o roziskrzonych oczach zobaczyłam kogoś zupełnie mi obcego. Chudego nastolatka średniego wzrostu, ubranego na czarno, z długimi włosami związanymi w koński ogon z tyłu głowy i z papierosem w ustach. W niczym nie przypominał Daniela, którego pamiętałam. Jednak coś podpowiadało mi, że to naprawdę jest on. Ten sam, z którym bawiłam się w szkole, z którym dzieliłam dziecięce radości i smutki, snułam marzenia na przyszłość. Dla którego byłam przyjaciółką, ale nie zdążyłam stać się kimś więcej…

 

Zmienił się, to prawda. Być może tylko fizycznie, a może również przemianie uległa jego osobowość. Tego dopiero miałam się dowiedzieć.

 

Gdy od strony szkoły doszło nas dzwonienie, Daniel rzucił niedopałek na ziemię, rozgniótł czubkiem buta i poszedł w stronę budynku. Przez chwilę się wahałam, ale podążyłam za nim.

 

Szkoła nie napawała optymizmem, podobnie jak pogoda na zewnątrz. Wręcz przeciwnie. Zdawała się nasilać depresyjny, jesienny nastrój. Popękane linoleum na podłogach, niemalowane od lat ściany, szare, robione na siłę gazetki.

 

I ludzie.

 

Brakowało uśmiechów. Chichotu. Krzyków. Oczywiście, to nie była przecież podstawówka, ale jednak… brak tego wydawał mi się dziwny. Nie na miejscu. Naturalnie, panował harmider związany z wchodzeniem do klas, jednak nic poza tym. Czy wszyscy ludzie popadli tutaj w depresję, gdy mnie nie było?

 

Udałam się za Danielem na pierwsze piętro i przez labirynt korytarzy dotarłam pod salę numer czternaście. Drzwi były otwarte i wchodzili przez nie ostatni uczniowie. Wyprzedziłam Daniela, żeby wejść przed nim, bo gdyby zamknął drzwi, byłoby za późno.

 

Mój przyjaciel w istocie zatrzasnął za sobą drzwi, upewniając się, że zamek zaskoczył i udał się do przedostatniej ławki w rzędzie pod oknem. Ze smutkiem zauważyłam, że siedział sam. Może ja mogłabym mu tutaj towarzyszyć, gdybym tylko…

 

Chcąc, nie chcąc, musiałam zostać na lekcji, jak się okazało fizyki. Do tego na zastępstwie. Przemogłam w sobie chęć zajęcia miejsca obok Daniela i zamiast tego, usiadłam na ławce za nim. Przyglądałam się z ciekawością ludziom.

 

Klasa nie była najliczniejsza. Zaledwie dwadzieścia jeden osób. Dziewięć dziewczyn, dwunastu chłopców. Nikt się niczym nie wyróżniał, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jeden chłopak był wyjątkowo wysoki, jednak nie było to coś nienaturalnego. Miał pewnie z metr dziewięćdziesiąt — po prostu wystawał ponad resztę.

 

Nauczycielka prowadząca zajęcia wytłumaczyła, że fizyk nie mógł dotrzeć na zajęcia, bo zachorował. Ona z kolei uczy chemii, a na fizyce z nią niezwiązaną zna się wyłącznie hobbistycznie. Zaproponowała, że jeśli ktoś ma coś do odrobienia, niech się tym zajmie, a jeśli nie, to mogą sobie porozmawiać o szeroko pojętej fizyce.

 

Daniel westchnął i wyciągnął ze swojego plecaka jakiś niepodpisany zeszyt. Otworzył go na tylnej okładce i zaczął coś rozpisywać czarnym długopisem, który, nie wiedzieć skąd, pojawił się w jego dłoni.

 

Z zaciekawieniem zaglądałam mu przez ramię. Wyglądało to jak jakiś dziwny schemat. Różne kwadraty z zapisanym drobnym, niewyraźnym tekstem łączyły się ze sobą za pomocą wielu, często przecinających się linii. Nie miałam pojęcia, co to było, więc przeniosłam swoją uwagę na nauczycielkę. Mimo nauki na własną rękę, z pewnością miałam spore braki w wykształceniu.

 

Właśnie kończyła tłumaczyć komuś porównanie atomu do układu słonecznego.

 

„Macie jakieś inne ciekawe pytania?” — zapytała z uśmiechem, który miał chyba zachęcić pogrążonych w apatii uczniów do najmniejszej aktywności.

 

„Czy déjà vu ma jakieś naukowe wytłumaczenie?” — zarzuciła pytanie pulchna dziewczyna obcięta na chłopczycę, siedząca w środkowym rzędzie.

 

Daniel uniósł głowę z nad swojego zeszytu, w podobny sposób, jak robi się po usłyszeniu swojego imienia. Odłożył długopis na blat stołu i czekał na odpowiedź nauczycielki. Czyżby ten temat go interesował? Déjà vu?

 

Nauczycielka — wychudzona, niska kobieta po czterdziestce — potarła podbródek w zamyśleniu.

 

„Być może psychologowie, czy psychiatrzy je znają, ale ja nie” — powiedziała. — „Mogę się jednak podzielić z wami ciekawą, choć trochę naciąganą, hipotezą, z jaką się kiedyś zetknęłam.”

 

Wzięła z biurka kartkę papieru i uniosła ją tak, żeby wszyscy widzieli.

 

„Wyobraźcie sobie, że taka kartka to nasz wszechświat. Porusza się w czasie” — kobieta zilustrowała to, odsuwając od siebie kartkę krawędzią do przodu. — „A co by było, gdyby istniały inne wszechświaty? Na przykład jeszcze jeden, taki sam jak nasz?”

 

Nauczycielka wzięła do drugiej ręki kolejną kartkę i przesuwała ją równocześnie z pierwszą. Daniel nadal zdawał się wykazywać zainteresowanie. Ja z kolei poczułam dreszcz, mimo że nie miałam ciała, mając w pamięci rzeczy, które widziałam i o których usłyszałam w ciągu ostatnich lat.

 

„Takie wszechświaty mogłyby poruszać się równolegle do siebie, w pewnym oddaleniu” — chemiczka rozsunęła kartki na jakieś pół metra. — „Albo być bardzo blisko siebie” — tym razem kartki zbliżyły się do tego stopnia, że dzieliło je kilka centymetrów. „Wówczas mogłyby się nawet zetknąć!” — symboliczne wszechświaty złączyły się na krótki moment, a potem dalej poruszały osobno, aż zakończyły podróż na biurku w towarzystwie pliku innych, sobie podobnych.

 

„Gdyby doszło do czegoś takiego” — kontynuowała belferka — „To co nam się dzieje, odebralibyśmy jako podwójne, bo zdarzyłoby się nam i naszej wersji z równoległego świata jednocześnie. Wydawałoby nam się wręcz, że już to przeżyliśmy, ponieważ podczas zetknięcia doszło do przepływu informacji, zupełnie jak w przypadku przepływu ciepła pomiędzy układami termodynamicznymi. Mielibyśmy déjà vu.”

 

Daniel kiwał nieznacznie głową, pogrążony już najwyraźniej we własnych rozmyślaniach. Ja zastanawiałam się nad tym, ile prawdy może być w tej teorii. Oczywiście nie fizycznej, bo tą już zaczął obalać jakiś chłopak wyglądający na stereotypowego kujona, tłumacząc, że wszechświat nie porusza się w czasie, bo czas jest względny i tak dalej, psując atmosferę ciekawości i tajemnicy.

 

Resztę lekcji spędziłam przyglądając się Danielowi i zastanawiając, jak powinnam postąpić.

 

***

 

Daniel wracał sam do domu. W myślach rozważał słowa pani Markowiak, która przyszła w zastępstwie na ich lekcję fizyki. Déjà vu dręczy go na tyle często, że uznał je za tak naturalne zjawisko w swoim życiu, jak to, że zawsze około w pół do czwartej w nocy wstaje się napić, albo że czasem czuje się, jakby ktoś się w niego wpatrywał. Kolejne dziwna przypadłość, którą normalny człowiek uznałby za objaw psychozy. Daniel jednak zwykł ją bagatelizować, tak jak podczas ostatniej lekcji. Co prawda obrócił się odruchowo raz czy dwa, jednak za nim była wyłącznie pusta ławka, więc nikt nie mógł go stamtąd obserwować.

 

Usłyszał nadjeżdżający zza jego pleców samochód, więc odsunął się od krawędzi chodnika, żeby uniknąć ochlapania. Jednak auto zamiast rozbryzgać kałużę wody, zatrzymało się obok niego. Chłopak spojrzał spod kaptura na kierowcę kilkunastoletniego, srebrnego opla. Był nim nie kto inny, tylko Adam Potocki — nowy nauczyciel polskiego. Mężczyzna opuścił szybę.

 

— Wsiadaj, Daniel — zawołał go po imieniu. — Podwiozę cię.

 

Daniel nie wytrzymał.

 

— Czy ja powinienem pana skądś znać? — zadał pytanie, które nurtowało go w czasie zajęć.

 

— Jestem starym znajomym twoich rodziców. Odwiedzałem was, jak byłeś młodszy.

 

Fragmenty wspomnień Daniela powskakiwały na właściwe miejsca, tworząc obraz młodszego Adama, który w istocie przychodził do ich mieszkania, kiedy on był mały. Towarzyszyła mu wiecznie roześmiana, ładna kobieta, która układała z Danielem zamki z klocków.

 

— Rzeczywiście, teraz pamiętam — powiedział. — Grał pan z nimi w karty, a ja wam przeszkadzałem.

 

Pan Potocki roześmiał się.

 

— W pokera, tak było — potwierdził i przywołał go ręką. — Wsiadaj.

 

Samochód ruszył, jak tylko Daniel zapiął pasy na miejscu pasażera.

 

— Zdziwiłem się, że mnie nie poznałeś na lekcji, ale nie da się ukryć, że minęło wiele lat odkąd ostatnio cię widziałem.

 

Daniel kiwnął tylko głową.

 

— Zajedziemy tylko do szkoły po moją córkę i potem pojedziemy na Reja, w porządku? — zapytał Adam.

 

— Skąd pan wie, gdzie teraz mieszkam? — zdziwił się chłopak.

 

— Pomogłem znaleźć twoim rodzicom to mieszkanie, kiedy wyjeżdżali — wyjaśnił kierowca. — Dlaczego właściwie nie chciałeś jechać z nimi?

 

Daniel przyglądał się, jak krople spływają po szybie samochodu, kiedy stali na czerwonym świetle. Gdy Daniel kończył gimnazjum, jego rodzice postanowił wyjechać do pracy do Szwajcarii. Mieli zabrać go ze sobą, ale on nie chciał o tym słyszeć. Może on był tak bardzo uparty, a może rodzice zbyt ulegli — ciężko stwierdzić. W każdym razie sprzedali swoje duże mieszkanie na strzeżonym osiedlu i wynajęli małą komunalną kawalerkę w jednej z rozsypujących się miejskich kamienic, w której przez ostatnie dwa lata Daniel mieszkał na własną rękę. Miał tutaj skończyć szkołę średnią i zastanowić się, czy podejmie studia w Polsce, czy dołączy do rodziców i kilkuletniej siostry tam. Nawet jeżeli na początku było mu ciężko, to nie przyznał tego, a teraz zupełnie przywykł do samodzielności. Rodzice opłacali jego podstawowe potrzeby i mieszkanie z dużych zagranicznych pensji bez większego problemu. Wszelkie dodatkowe wydatki Daniel pokrywał z pieniędzy, które sam zarobił w czasie wakacji i nie tylko…

 

— Podoba mi się tutaj — odparł niewyczerpująco. — I nie lubię niemieckiego.

 

Adam uniósł kącik ust w uśmiechu.

 

— Trudno się nie zgodzić — powiedział. — Jest w tym naszym miasteczku coś urzekającego.

 

Opel zatrzymał się pod szkołą podstawową, do której Daniel sam kiedyś chodził.

 

— Idę po Alę i zaraz wracam — rzucił mężczyzna i wyszedł z parasolką.

 

Czekając na niego, chłopak zastanawiał się, czy bardziej urzeka go w miasteczku odpadający od ścian kamienic tynk, czy dziurawe drogi.

 

Już po krótkiej chwili dostrzegł przez okno sylwetkę nauczyciela prowadzącego pod parasolką małą dziewczynkę z burzą blond loków wystającą spod różowej czapki, dziarsko idącą przez kałuże, które w końcu zaczęły się robić, gdy deszcze przybrał na sile.

 

Córka Adama wskoczyła na tylną kanapę, rzucając tornister z motywem jakiejś bajki Disneya na siedzenie obok. Gdy mężczyzna wsiadł, obrócił się do niej i powiedział:

 

— Aluś, to Daniel — mój uczeń i syn moich znajomych. Daniel — zwrócił się do niego. — To…

 

Nie zdążył dokończyć, bo dziewczynka już wyciągnęła chudą rączkę do chłopaka i powiedziała rezolutnie piskliwym, dziecięcym głosikiem.

 

— Cześć! Jestem Ala!

 

Daniel westchnął wewnętrznie, ale uścisnął jej dłoń i też się przywitał. Samochód ruszył.

 

— Jak było w szkole? — zapytał Adam córkę.

 

— Faaaajnie — powiedziała Alicja, przeciągając pierwszą sylabę. — Dostałam piątkę za opowiadanie! Chyba jestem zdolna po tobie! — dziewczynka roześmiała się.

 

Pan Potocki również się roześmiał.

 

— Na to wychodzi!

 

— Jest pan pisarzem? — zapytał Daniel.

 

— Pisarz to dużo powiedziane — odparł skromnie nauczyciel. — Zajmuję się tym raczej hobbistycznie.

 

— Tata pisze najlepsze opowiadania na świecie! — Jego córka nie chciała mu pozwolić na ukrycie talentu. — Ostatnio nawet…

 

…wygrał pierwsze miejsce w konkursie…

 

— wygrał pierwsze miejsce w konkursie! — z dumą w głosie zawołała Ala.

 

Daniel zbladł nieznacznie. Nie pierwszy raz miał déjà vu. Wręcz przeciwnie, miewał je dość regularnie i często. Zdarzało mu się nawet, że miał ich kilka w ciągu jednego dnia, albo dwa połączone w jedno. Przywykł do tego dziwnego zjawiska, nie afiszując się z nim, żeby przypadkiem nie trafić do wariatkowa. Ale to było coś zupełnie nowego. Nie tylko odniósł wrażenie, że już słyszał wypowiedź dziewczynki.

 

On ją pamiętał.

 

Wiedział, co Ala powie, na sekundę przed tym, jak to zrobiła. To było niemożliwe. Nawet gdyby wiedział, że pan Adam zwyciężył w konkursie literackim, jaka jest szansa, że przyszłyby mu na myśl dokładnie te same, błędnie użyte słowa, pytał siebie Daniel. Nie wiedział, ale raczej znikoma.

 

— Gratuluję — odezwał się szybko.

 

— Dziękuję, ale mała przesadza — nauczyciel machnął ręką.

 

— Wcale nie! — Alicja przybrała nadąsaną minę i skrzyżowała ręce na piersi.

 

Samochód zatrzymał się.

 

— Jesteśmy na miejscu — oznajmił Adam.

 

Daniel wysiadł, podziękował za podwiezienie i pożegnał się. Potocki przyglądał mu się nadal przez chwilę.

 

— Chce pan coś powiedzieć? — zapytał Daniel.

 

— Nie, nie — zaprzeczył szybko nauczyciel. — Po prostu odnoszę wrażenie, że mamy więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać.

 

Daniel zrobił zdziwioną minę.

 

— Skoro pan tak mówi…

 

— Wybacz mi tą dygresję — mężczyzna roześmiał się. — Jeśli będziesz czegoś potrzebował, zawsze możesz dać znać — powiedział mu jeszcze pan Potocki, zamykając za nim drzwi.

 

Mieszkanie Daniela było malutką kawalerką składającą się z łazienki, małej kuchni, jeszcze mniejszego holu i pokoju pełniącego jednocześnie rolę sypialni i salonu. Mimo że było zamieszkane przez nastolatka, którego tak naprawdę nikt nie kontrolował, panował w nim nieskazitelny porządek. Daniel miał w sobie coś z pedanta i nienawidził bałaganu. Dlatego tanie meble z popularnego sklepu były zawsze odkurzone, podłogi pozamiatane, naczynia pozmywane, a okna przejrzyście czyste.

 

Chłopak zdjął kurtkę i buty, rzucił plecak na kanapę przez drzwi do dziennego pokoju i poszedł do kuchni, gdzie przywitał go Ron — rudy kot jego rodziny, nazwany przez siostrę Daniela na cześć czarodzieja z książek Rowling. Ron również nie wyjechał za granicę i był jedynym współlokatorem nastolatka. Dość niewdzięcznym, zresztą jak każdy kot.

 

Nie rzucił się radośnie na chłopaka, ciesząc się na jego widok, ani nie kręcił wokół nóg. Siedział na szafce kuchennej i wzrokiem pełnym kociej pogardy spoglądał na Daniela. Ten odwzajemnił jego spojrzenie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż kot skapitulował i zeskoczył na podłogę. Dopiero wtedy nastolatek wyjął z lodówki puszkę karmy i napełnił nią miskę rudzielca.

 

Kiedy Ron zajadał się, Daniel zabrał się za odgrzewanie ugotowanego wczoraj obiadu. Nie należał do fanów gotowego jedzenia, więc nauczył się sam gotować. Z początku nie było łatwo i przez pierwszy miesiąc jadł gorzej niż w najnędzniejszych jadłodajniach w miasteczku, ale po dwóch latach doszedł do etapu, na którym śmiało mógł stwierdzić, że gotuje równie dobrze, co jego ojciec, a na pewno lepiej, niż jego matka gotowała kiedykolwiek.

 

Zostawiwszy na małej mocy garnek z sosem i pulpetami, poszedł do salonu i uruchomił jedyny luksusowy sprzęt w mieszkaniu — swój stacjonarny komputer. Kosztował go kilka tysięcy, a konkretnie trzy miesiące pracy. Dwa wakacyjne i jeden dorywczo w ciągu roku szkolnego. Jednak nawet on nie wystarczył do wykonania ostatniego zlecenia, którego się podjął.

 

Na biurku leżał pokaźny plik papierów oraz podniszczona, stara książka, która doprowadzała go przez wiele wieczorów i nocy do szewskiej pasji. Praca nie wydawała się trudna, kiedy ją wziął. Odszyfrować dokumenty i książkę. Wystarczył program, którego napisanie nie było trudne dla samouka programowania i hackowania. I z pozoru tak było. Wszystkie dokumenty miał już odcyfrowane po tygodniu. Co prawda były po niemiecku, ale to już nie był jego problem. Za to książka… Ona spędzała mu sen z powiek.

 

Cały problem tkwił w tym, że książka nie była po prostu zaszyfrowana. Ona była zapisana w obcym alfabecie, którego Daniel nie potrafił nigdzie odnaleźć, mimo że przeszukiwał sieć przez długie godziny. Ale dzisiaj w szkole przygotował projekt programu. Teraz musiał go tylko napisać.

 

Mimo że zlecenie irytowało go, to nie rezygnował. Po części dlatego, że lubił wyzwania, a ono na pewno się do owych zaliczało, a po części dlatego, że ludzie, którzy się do niego z nim zgłosili, oferowali sporą zapłatę. Gdy komputer się uruchamiał, Daniel wodził wzrokiem po pokoju.

 

Jak zwykle na chwilę zatrzymał go na zdjęciu zawieszonym nad biurkiem, przedstawiającym dwójkę roześmianych dzieci, chłopca i dziewczynkę — nierozłącznych przyjaciół z dzieciństwa i postrach podstawówki. Na zdjęciu przebrani byli za parę złodziei — Bonnie i Clyde’a. Daniel doskonale pamiętał, co znajdowało się na odwrocie zdjęcia. „Daniel i Judyta, karnawał szkolny 2009”. Pięć lat przed śmiercią Judyty.

 

Daniel zjadł obiad i usiadł do komputera. Z kotem śpiącym na biurku, obok klawiatury, pracował do późna. W końcu o czwartej nad ranem napisał do zleceniodawców krótkiego maila: „Musimy się spotkać, jeśli mam to dokończyć.” Po pięciu minutach otrzymał odpowiedź z adresem i dopiskiem „W ten piątek, wieczorem.”

 

Chłopak wyłączył maszynę, rzucił się na rozłożoną kanapę, doświadczając kolejnego déjà vu i usnął, jeszcze zanim Ron zdążył zwinąć się w kulkę w jego nogach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Clariosis 18.07.2020
    A to ciekawe. Ostatnio też mi się zdarzało Deja Vu i przez oglądanie Ricka i Mortiego, a także wysłuchania jednego podcastu sama zaczęłam się zastanawiać nad teorią multiwersum. :) Może nie zgadza się ona za bardzo z moimi "wierzeniami", że tak to powiem, to jednak jako koncept jest doprawdy intrygująca. Że gdzieś tam istnieje identyczna rzeczywistość, co czasem zderza się z naszą, przez co mamy wrażenie, że to się już wydarzyło, gdyż w innej wersji to miało miejsce...
    Co do samego odcinka - bardzo fajnie poprowadzony. Nie dzieje się tu nic zasadniczego, ale nie jest to błąd. Dobrze rozbudowujesz postaci, dzięki czemu czytelnik ma szansę się z nimi zapoznać i oswoić. To duży plus. Ciekawi mnie doprawdy, co takiego tam nasz bohater odszyfrowuje, bo mam wrażenie, że nie jest to do końca legalne. ;) No, przekonamy się.
    Pięć.
  • Fanifur 18.07.2020
    Cóż, osobiście uważam, że wiara i nauka nie muszą się wzajemnie wykluczać - w końcu nauka może być jedynie próbą zrozumienia tego, co różnego rodzaju religie uznają za niemożliwe do zrozumienia, ale o tym mógłbym dyskutować długo ;) Nie skupiałbym się też zanadto wątkiem szyfrów - jest on raczej odwołaniem do innych historii (powstałej i zaplanowanej). Dzięki za kolejny komentarz i pozdrawiam :)
  • Clariosis 18.07.2020
    Fanifur To prawda, że nauka i wiara nie muszą się wykluczać, mimo wszystko jestem tego dobrym przykładem. :)
    Proszę bardzo!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania