Złodziej waz

Jest to pierwsze opowiadanie, jakie napisałem, dlatego takie kiepskie. A jak kogoś to interesuje jutro finał Kszyku.

 

Gubernator usiadł na krześle w swoim gabinecie. Jak zwykle punktualnie w pracy. Tak naprawdę, trudno byłoby mu się spóźnić, skoro mieszkał i pracował w jednym budynku. Wstał wcześnie rano i się nie wyspał. Położył się ledwie dwie godziny wcześniej. W dodatku chyba za dużo wypił.

Jego gabinet nie był zbytnio umeblowany. W zasadzie znajdowało się tam tylko biurko i krzesło na którym siedział.

Wpatrywał się w blat, próbując przypomnieć sobie, co robił wczoraj wieczorem. Wiedział, że rano strażnik przychodzi po klucze od bramy, ale zdziwił się widząc, że ktoś stoi obok niego. Osoba ta była ubrana w coś, co można nazwać zbroją. Nawet nie wiadomo, kiedy weszła. Gubernator chciał poszukać kluczy, ale się zawahał.

Jego biurko miało trzy szuflady. W jednej znajdowała się duża sterta papierów, zapewne zawierających sprawy, które miał załatwić, w drugiej były klucze, ale w trzeciej ukrywał pewne rzeczy, po których zobaczeniu ludzie w mieście zaczęliby mówić na niego gubernator- erotoman. W zasadzie chyba już go tak nazywali.

Tak, czy inaczej, nie mógł dopuścić, by strażnik to zobaczył. Szuflady miały jednak dziwną zdolność do przemieszczania, zwłaszcza gdy za dużo wypił, bo nigdy nie mógł trafić na właściwą.

Która to była? Ene, due, rabe… nie, to nie tak.

- No i? - niecierpliwił się strażnik.

Dobra, pociągnie dolną. Chyba, że…

- Patrz, bandyci w rajtuzach za oknem.

Udało się. Strażnik się odwrócił. Zyskał cenne sekundy. Pociągnął za dolną szufladę. Zacięła się. Nie, stop. Zamknął ją na klucz. To w niej trzymał nieprzyzwoite rzeczy. W takim razie w górnej będą klucze.

- Hej, nie ma żadnych bandytów.

- Śniło ci się. Dobra, masz klucze.

- Do bramy, a nie do świetlicy.

- Aaa… tak.

Pogrzebał w górnej szafce.

- Proszę bardzo.

Strażnik wziął klucze, patrząc na gubernatora, jak na gumę , która przyczepiła mu się do butów. Wyszedł, trzaskając drzwiami.

Ufff… Udało się. W końcu sobie poszedł.

Gubernator rozłożył się na krześle. Cisza, spokój. Prześpi się.

Rozległo się pukanie do drzwi. Wszedł człowiek w niebieskim stroju. Gubernator wyszeptał kilka niecenzuralnych słów.

- Kur… o co chodzi?

- Mam sprawę.

- Tak, słucham. Tylko szybko. Wie pan, dużo roboty.

Gubernator podniósł z ziemi kilka papierów i udał, że je przegląda.

- Więc… to delikatna sprawa. Kilka moich cennych i zabytkowych waz zniknęło.

- I co?

- Podejrzewam, że to kradzież. Chciałem to zgłosić. Chyba, że źle trafiłem?

- Nie, chmmm… dobrze. Niech pan siada.

Mężczyzna rozejrzał się.

- A, za przeproszeniem, gdzie?

- No tak. Zapomniałem przynieść krzesło. Rozumiem, że podłoga panu nie odpowiada?

- Niespecjalnie.

- To może wyślę strażnika, żeby zbadał pański dom?

- Czy to konieczne? Mam lekki bałagan, w dodatku teściowa przyjechała.

- Tak, to lepiej nie. A niech pan powie, czy był ktoś w domu, gdy zginęły wazy?

- Tylko teściowa. Mówi, że cały czas spała. Kiedy wróciłem z pracy, zauważyłem, że waz już nie ma.

- To rzeczywiście tajemnicza sprawa. Zajmę się tym. Niech pan już pójdzie, bo jeszcze ukradną teściową.

- Tak, nie będę dłużej przeszkadzał.

Mężczyzna zbliżył się do drzwi, ale po chwili zatrzymał i odwrócił.

- A, ten strażnik, przyjdzie do mojego domu?

- Nie, to niepotrzebne. Poślę go do punktu skupu. Tam zapewne złodziej będzie chciał sprzedać skradzione przedmioty.

- Tak, do widzenia.

Gubernator pomachał mu ręką i odsapnął. Co za nawał roboty, pomyślał. No, ale teraz cisza, spokój. Zamknął oczy.

Ktoś odchrząknął mu nad uchem.

Znowu strażnik. Wszędzie pozna ten impertynencki ton. Otworzył oczy. Tak, to ten debil.

- Czego znowu chcesz?

- Klucze.

- Dawałem ci przed chwilą, ty kupo…

- Pragnę zauważyć, że już wieczór. Zdrzemnął się pan chwilę. Chciałem oddać klucze od bramy.

Gubernator spojrzał przez okno. Słońce było dziwnie nisko nad horyzontem. W zasadzie to już był księżyc.

- Dziękuję. Czy działo się dzisiaj coś ważnego?

- Nie, nic. Oprócz tego napadu zorganizowanej grupy przestępczej na straganiarza, kradzieży dwunastu dzieł sztuki z muzeum, próby wymuszenia…

- Dobrze, wystarczy. Coś sobie przypomniałem. Jakiś facet był tutaj. Zgłosił kradzież. Jutro rano pójdziesz do punktu skupu i spytasz, czy ktoś nie chciał sprzedać kilku zabytkowych waz.

- A kto przypilnuje bramy?

- Zamień się z kimś.

- Wszyscy strażnicy są na urlopie. Obecnie tylko ja strzegę porządku.

- No to chwilowo sama się przypilnuje. Możesz już iść.

- Do jutra, panie gubernatorze.

- Tak, do usłyszenia.

Znów przeleciał cały dzień. No, ale skoro go przespał, co będzie robił w nocy. To było trudne pytanie. Nie ma tutaj wielu atrakcji.

Pierwszą rzeczą, jaką może zrobić, to pójść do punktu skupu, czynnego całą dobę. Dowie się czegoś i przy okazji rozwiąże problem ze strażnikiem.

Podszedł do okna i wyjrzał. Zauważył idącą po drodze postać. Zbliżała się ona szybko, jak kolka u urzędnika, siedzącego kilka lat za biurkiem, który chciał sobie pobiegać. Po chwili gubernatorowi zaczęło coś nie pasować. Człowiek, którego widział podszedł do drzwi sąsiedniego budynku i zaczął przy nich grzebać. Był ubrany cały na czarno i miał kominiarkę, a w ręce miał coś, co mogło być kluczami albo… wytrychem. Pewnie to złodziej, o którym słyszał.

Już miał zgasić świeczkę, żeby tamten go nie zobaczył, ale przypomniał sobie, że wcale jej nie zapalał. Zaczął sądzić, że jeśli złapie przestępcę, zdobędzie zaufanie. Ludzie może już nie będą pluć, gdy go zobaczą. Wyślizgnął się więc z gabinetu na zewnątrz. Obszedł budynek i dostrzegł, że złodziej nadal męczy się z zamkiem. Musi podejść zbira od tyłu, uderzyć go, a potem związać.

Plany po chwili wyparowały jak kamfora, bo złodziej go zauważył. Rzucił się do ucieczki. Gubernator ruszył za nim.

Biegli w kierunku mostu. Po krótkim pościgu zbir potknął się na wystającej desce i wywrócił. Gubernator może by go dopadł, gdyby sam nie zahaczył o ten sam kawałek drewna. Siła rozpędu rzuciła go w stronę barierek, które złamały się pod jego ciężarem. Spadł z mostu do rzeki. Wpadłby do wody, gdyby jakiś rybak nie zatrzymał się w odpowiednim miejscu. Stał on akurat nad krawędzią łódki, zamierzając odcedzić kartofelki, gdy ludzki pocisk spadł z drugiej strony i uderzył o dno. Łajba zakołysała się mocno, w wyniku czego rybaka wyrzuciło do wody.

- A mówiłem, żeby nie sikać do rzeki - krzyknął, podnoszący się gubernator.

Udało mu się wydostać na brzeg. Postanowił, jak zamierzał od początku, udać się do punktu skupu. Po krótkim krążeniu uliczkami, trafił na miejsce. Kupiec wydawał się spać, ale gdy gubernator zbliżył się, tamten podskoczył ożywiony.

- Dobry wieczór. Czym mogę służyć?

- Chciałbym się dowiedzieć, czy nikt nie chciał sprzedać ostatnio u pana kilku waz.

- A jak one wyglądały?

- No, tak… przeciętnie. Były zabytkowe.

- Nie, nikt nie sprzedawał waz.

- W takim razie chyba już pójdę.

Kupiec zauważył, że ucieka mu klient.

- Niech pan zaczeka. Wczoraj była dostawa zwierząt. Może chce pan kupić?

- Raczej nie.

- Patrz pan, jaki ładny zwierzak.

- Trochę chudy. A co to jest?

Wyglądało jak piesek. Gubernator mógł się jednak mylić. Oglądał kiedyś takie obrazki ze zwierzętami. Kupiec wychylił się zza lady i powiedział:

- To piesek.

- Więc intuicja mnie nie myliła.

- Przepraszam, pomyliłem się. To ten obok. Pan wskazuje na bobra.

- Ach, nie. Przywidziało się panu. Pokazywałem na tego zwierzaczka. Widzi pan?

- To akurat jest rosiczka. Wepchnęli mi ją, bo mówili, że skoro je mięso, to musi być zwierzęciem. Ona jest na prawo od bobra, a piesek na lewo.

- Tak sobie tylko żartowałem, przecież się znam. To było na rozluźnienie atmosfery, przełamanie pierwszych lodów.

- Nie bardzo rozumiem. Do kogo chce je pan przełamywać, bo chyba nie do mnie?

- Nie… eee…

Wtedy gubernator dostrzegł młodą, piękną kobietę, która weszła po schodkach i skryła się w domu sprzedawcy. Poczuł motyle w brzuchu, ale nie wiedział skąd się tam wzięły.

- Nie, chodziło mi o pańską córkę.

- Tak? Skąd pan wie o Rosie?

- Widziałem ją. Chyba się zakochałem. Powinienem przynieść kwiaty, a tak, no cóż…

- Znów nie rozumiem. Rosa ma dopiero pięć lat.

- Nie, chodziło mi o tę starszą.

- O moją żonę?

- A nie ma pan innej córki?

- Nie.

- W takim razie to musiała być żona.

- Chyba nie myśli pan, że jestem złym mężem?

- Oczywiście, że nie.

- Więc pan przychodzi nocą do mojej żony. Trochę to podejrzane.

- Jestem gubernatorem. To ja trzęsę tym miastem. A teraz rozkazuję ci oddać mi swoją żonę.

Na kupcu zrobiło to takie wrażenie, jak przelatujący komar.

- Chyba powinien pan już iść. Widzi pan, straszy mi klientów.

Gubernator obejrzał się. Ulicą uciekało kilka szczurów.

- ZAMKNIJCIE SIĘ! CISZA NOCNA!

Rozwścieczony rozmową sąsiad z naprzeciwka trzasnął okiennicami. Gubernator podjął wątek nieco ciszej.

- Dobra, odpuszczam pod naciskiem z zewnątrz. Pójdę już i nie chcę żadnych twoich zwierząt.

Odwrócił się i skierował swoje kroki do nocnego klubu. Nazwa łatwo rzucała się w oczy- „Pod stłoczonym wieprzem”.

Lokale w mieście dzieliły się na dzienne, zwane gospodami i nocne nazywane spelunkami. Do tych pierwszych przychodzili zwykli ludzie, by się napić i zjeść, za to do drugich najgorsze zbiry, najgroźniejsi przestępcy i cała masa strasznych osobników. Właśnie tutaj trafił gubernator. Gdyby strażnicy zorganizowali nalot na tę spelunkę, zapewne wszyscy obecni trafiliby do więzienia.

W lokalu tym siedziało dwóch bandziorów- Wyrwignat Starszy i Urwiłap Młodszy. Dziwnym trafem byli oni znajomymi gubernatora. Poznał ich dzień wcześniej, stawiając dziesięć kufli piwa każdemu, samemu wypijając pewnie drugie tyle, czym zyskał ich przychylność. Zawołali go do stolika.

- Siadaj z nami, kolegami.

- My się znamy?

- Nie pamiętasz nas?

Gubernator zastanowił się. Pod wpływem niemiłego spojrzenia dwóch bandziorów i konsekwencji wyjścia w kawałkach, gdyby powiedział „nie”, przypomniał sobie, że są przyjaciółmi.

- Skoro dobrze się znamy, nie wiecie może, kto ukradł zabytkowe wazy?

- Chyba nie jesteś policjantem?

- Nie, skądże. Jestem tylko gubernatorem.

- To czemu interesujesz się złodziejem waz?

- No wiecie… chcę się do niego przyłączyć.

- Chyba, że tak. Widzisz tego gościa naprzeciwko?

- To kobieta.

- Nie, on siedzi obok niej. W czarnym ubraniu.

- Aha. Tak, poznaję. To zapewne on.

-Nazywa się Cienkoręki Palec.

- Dobrze, to ja pójdę z nim pogadać.

- Czekaj. A piwo?

Gubernator był zmuszony postawić im pięć kolejek. Potem udał się w stronę Cienkorękiego . Tamten od razu rozpoznał człowieka, który go ścigał i znów rzucił się do ucieczki. Wywrócił kilku zbirów, czym doprowadził do wielkiej bijatyki. Wszyscy bili każdą rzecz, która się ruszała, a gdy przestała, jak na przykład oberżysta, wyrzucali przez okno. Cienkoręki także oberwał i zwalił się przed wejściem. Dopadł go gubernator. Zamierzał wydusić ze złodzieja prawdę.

- Gdzie są wazy?

- Spokojnie, człowieku. Jeszcze mi coś zrobisz. Są w mojej kryjówce przy ulicy Starodawnej.

- Już tam idę, tylko cię zwiążę. Czekaj tu.

- Tak, jasne.

Gubernator ruszył w drogę, gdy nagle z ciemności ktoś się wyłonił. Postać, którą spotykał wiele razy i znał.

- Witam, panie gubernatorze.

- Co tu robisz?

Strażnik uśmiechnął się.

- Usłyszałem, gdzie są skradzione wazy.

Gubernator poczuł, jak coś podobnego do miecza dotyka jego szyi.

- Co to ma znaczyć?

- No, cóż… Chyba przyszedł czas na zmianę we władzy. Od zawsze miałem ambicje, by zostać gubernatorem.

- Zdrajca.

- Można tak powiedzieć. Pozbędę się ciebie i będę rządził. Od dawna to planowałem. Gdy pozostali strażnicy poszli na urlop zająłem się realizowaniem zamierzeń. Zastanawiałeś się dlaczego od jakiegoś czasu zachowujesz się jak dureń, o wszystkim zapominasz i ogólnie jesteś idiotą?

- Tylko bez takiego słownictwa. Obrażasz mnie.

- Ależ to prawda. Cały czas podtruwam cię nielegalną substancją z czarnego rynku, która działa na ciebie odurzająco.

- Kiedy mi ją podawałeś?

- Gdy tylko było to możliwe. Mój przyjaciel, oberżysta, lubi dodawać ludziom różne rzeczy do napojów, najczęściej pluje, ale toksyczne substancje też ma w zanadrzu.

Gubernator zastanowił się. Rzeczywiście, ostatnio był trochę dziwny.

- Nie poddam się bez walki.

- Proszę bardzo. Mój miecz kontra twoje pięści. Ciekawe, kto wygra.

Za nimi rozległ się czyjś głos. To złodziej waz, który jeszcze nie zdążył uciec.

- Przepraszam, panie strażniku. Kiedy już będziesz nowym gubernatorem, to mnie ułaskawisz?

- Nic z tego. Każę cię wychłostać i wsadzić do lochu.

- W takim razie… HEJ! WSZYSCY TUTAJ! CHCĄ ZABIĆ GUBERNATORA!

Jako, że bójka przeniosła się na ulicę, zbiry przestały się tłuc i popatrzyły w ich kierunku.

- No, proszę, bez takich rzeczy. Nie widzisz, że to banda skretyniałych lebiegów, zidiociałych pseudobandytów… - zaczął strażnik.

Zbiry poczuły się urażone. Postanowiły rozerwać na strzępy, a potem upiec na rożnie debila, który ich obraża.

- Hej, nie zbliżać się. Pokroję was na plasterki.

Z przodu rozległy się głosy Wyrwiłapa i Urwignata.

- Zaraz powstrzymamy cię przed zabiciem gubernatora, który stawia nam piwo.

To oni pierwsi dopadli strażnika, potem dołączyła się cała reszta. Gubernator i Cienkoręki Palec zostali trochę podeptani przez tłum. Udało im się w końcu wydostać spod skupiska ludzi.

Zbiry zaniosły strażnika, lub to co z niego zostało, na most i wrzuciły do wody, akurat w miejscu, gdzie przepływał rybak ze swoją znalezioną łodzią. Po kolejnym ataku z powietrza, porzucił swój fach i zajął się czymś innym.

Po spektakularnym aresztowaniu złodzieja waz, gubernator odzyskał dawny szacunek mieszkańców miasta. Nie umniejszyła go nawet ucieczka Cienkorękiego Palca z więzienia, w dwa dni po zatrzymaniu. Nocny lokal „ Pod stłoczonym wieprzem” został odbudowany, po tym, jak w czasie rozróby się zawalił. Gubernator dowiedział się od swoich kolegów, że piękna kobieta, którą kiedyś widział, to wcale nie żona sprzedawcy. Gdy on postanowił zająć się hodowlą zwierząt, zatrudnił pomoc w skupie. Od kilku dni dziewczyna zaczęła u niego sprzedawać. Gubernator spotkał się z nią i zamienił kilka słów, przy okazji zapraszając ją na randkę. Zabrał ją do dziennego lokalu.

Wyrwignat i Urwiłap zostali mianowani nowymi strażnikami. Byli bardzo zadowoleni z pracy. Nie zmieniało to faktu, że gubernator musiał nadal stawiać im piwo. Dołączyło do nich jeszcze kilka innych zbirów. Twierdzili, że za pokonanie złego strażnika coś im się należy. Pod naporem ich wzroku i tasaków, które ze sobą przynieśli gubernator przyznał, że rzeczywiście mają rację. Sam wolał jednak nie próbować napojów w nocnym lokalu, mimo że zaginionego oberżystę zastąpił inny.

Następne częściZłodziej w więzieniu

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Nuncjusz 12.02.2017
    nawet śmiechłem ;) jednak czekam na Kszyk
  • SisterofBlood 12.02.2017
    5 :)
  • Marian 12.02.2017
    Treść, forma i dialogi jak z tzw. amerykańskiej komedii romantycznej, czyli raczej słabe. Ale nie przejmuj się moja opinią i pisz dalej.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania