Poprzednie częściŻycie po Wielkim Wybuchu (1)

Życie po Wielkim Wybuchu (3)

Fala uderzeniowa powaliła bardzo dużo drzew, dlatego mógł przebierać w materiale na opał. Przed wejściem na łączkę przemierzał las iglasty. Na wschodnim skraju polany rosły dęby oraz graby zaś na niej samej zdecydowanie królowały brzozy.

Wybór padł na starą, żywiczną sosnę i już po chwili pokaźny stos drewna leżał w wejściu do jaskini. Nie zdążył schować siekiery do plecaka, a pierwsze krople deszczu zaczęły rytmicznie opadać na ziemię.

Uciekając do groty, pospiesznie zebrał z ziemi co ładniejsze borowiki i lniany plecak. Burzowa melodia wygrywana na drzewach i trawie działała na niego usypiająco. Ostatnią rzeczą, jaka została do zrobienia, zanim będzie mógł zasnąć to zebranie wody. Zapas nieuzupełniany od dwóch dni, znacznie się uszczuplił. Bez konia nie mógł pozwolić sobie na robienie dużych zapasów. Rozwiesił na czterech patykach wbitych w ziemię skórzaną płachtę, formując z niej lej. Pod nią ustawił garnek dotąd spoczywający razem z zapasem ubrań, jedzenia i kilkoma – uznanymi przez Pirmasa za przydatne – narzędziami w plecaku. Zmienił mokre ubrania, rzucając je niedbale przy ognisku i zasnął jak dziecko, ogłuszony przez zmęczenie i gorączkę.

Nie był to jednak spokojny sen. Zmartwienia wywoływały niezrozumiałe i chaotyczne wizje. Targany emocjami, przewracał się z boku na bok, mamrocząc niewyraźnie.

Mimo że świat od dwóch tygodni sprawiał wrażenie bardziej przyjaznego to Pirmas nie mógł się w nim odnaleźć. Od wybuchu nie nadeszło żadne trzęsienie ziemi, burza piaskowa czy pożar, które do tej pory były czymś równie naturalnym, jak opady deszczu. Zjawiska regularnie zbierające krwawe żniwo zarówno wśród zwierząt, jak i ras wyższych nareszcie odpuściły. To właśnie niepokoiło go najbardziej. Jakim cudem coś, co było nieodłącznym elementem tej krainy od ponad siedmiu tysięcy lat, nagle się skończyło? Doszedł do wniosku, że natura zbiera siły, aby niedługo uderzyć ze zdwojoną mocą. Życie często sprowadzało go na ziemię, właśnie w sytuacjach, kiedy wszystko zaczynało się układać po jego myśli. Nagła śmierć brata, pożar w wiosce czy najazdy Bylgur’ma – barbarzyńskiego plemienia siejącego postrach w centralnej i północnej części krainy. Te i inne zdarzenia sprawiły, że drwal nie był typem optymisty.

Jeśli jednak jakimś cudem, natura nie planuje demonstracji siły, to o co w tym wszystkim chodzi? I dlaczego w momencie, gdy świat stał się lepszym miejscem do życia, tylko on przy tym życiu pozostał... A może wręcz przeciwnie? Czyżby to on zginął i właśnie odbywał jakąś dziwną wędrówkę pośmiertną? Przecież gdyby było inaczej, natknąłby się na kogoś albo znalazł jakieś zwłoki. Tak się nie stało. Większość czasu spędził, przemierzając bezludny las, ale po wybuchu ocknął się w rodzinnej wiosce, liczącej ponad pięćdziesięcioro mieszkańców. Po żadnym z nich nie było śladu, podobnie wyglądała sytuacja w osadzie, gdzie rozbił obóz cztery dni temu.

Nie dopuszczał myśli, że jego ciotka Ferye może nie żyć, tym bardziej siedmioletni synek Per. Samotny i zdezorientowany miał dwa wyjścia. Czekać na rozwój sytuacji w opuszczonej wiosce albo wziąć sprawy we własne ręce i znaleźć rodzinę. W grę wchodziła tylko ta druga opcja dlatego, gdy tylko wydobrzał, dokładnie przeczesał okolice. Kiedy to nic nie dało, uznał, że najrozsądniej będzie wyruszyć na północ, do Tae Bratt – osady naczelnej w północnej części kontynentu.

Myśl o synu dodawała mu siły, dlatego uparcie przedzierał się przez lasy Wielkiego Wąwozu. Tylko zdrowy rozsądek kazał mu robić postoje, aby zregenerować siły. Gdyby organizm pozwolił, nie robiłby przerw w marszu. Jeśli jednak już rozbijał obóz to na krótko.

Tak miało być i tym razem, bo potężne uderzenia piorunów wyrwały go z głębokiego snu. Natura ponaglała go i przypominała o obranym celu.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania