Poprzednie częściŻycie za życie 1/2

Życie za życie 2/2

Zamarł w bezruchu, a na twarzy zawidniały plamy przerażenia. Tym razem to nie patyk, tylko pies chrząknął i było blisko do całkowitego jego wybudzenia. Głowa nerwowo poruszyła się, jakby próbował odgonić przeszkadzającą muchę, potem powróciła do stanu poprzedniego. Oskar skierował wzrok na podłoże, po którym chodził, a nie jak prędzej — co było błędem — na psa. Dotarł do drewnianych, zniszczonych drzwiczek szopy, całe szczęście właściciel nie zamontował tu kłódki z racji, że drzwi można wywarzyć jednym mocnym kopnięciem, co bardzo pomogłoby potencjalnemu włamywaczowi, bo właśnie tutaj wisiał zapasowy klucz do głównych drzwi. Ciemności wykonywały swoje zadanie doskonale; jedynym lekko oświetlonym obszarem był ten, na który padało światło księżyca, przez szparę w drzwiach. Złapał obiema rękoma kant drzwi i pociągnął je do siebie. Cały ten zabieg był po to, by nie zaskrzypiały stare zawiasy, być może starsze od szopy. Szpara powiększyła się w sam raz na chudego Oskara. Wpełzł do środka, ale wspomniana ciemność ograniczyła mu szczegóły przedmiotów rozsianych wewnątrz. Dłoń badała ścianę nad półkami w poszukiwaniu haku, gdzie wisiał klucz. Bez zwycięstwa. Co, jeśli go tu nie ma? Pytanie zakiełkowało w głowie Oskara. Postanowił przejechać dłonią po półkach, a nie jak prędzej po ściankach nad nimi. Coś zabrzęczało, złapał to i przyłożył do wąskiego zakresu księżycowego światła. Już trzymając, wyczuł, że znalazł to, co szukał, ale musiał mieć sto procent pewności. Z pęku różnego kształtu kluczy, jeden wyglądał zwyczajnie i był to ten do głównych drzwi. Porażony radością Oskar, być może nie zauważył, być może zrobił to pod wpływem uderzenia endorfiny, ale efekt został ten sam; kopnięty szpadel zleciał z oparcia o ścianę na zimną podłogę, wydając przy tym dźwięk tłuczonego garnka. Pies zaczął szczekać.

Skamieniał, nie wiedząc co zrobić, a w uszach grało tylko szczekanie rottweilera. Właściciel wstał z łóżka, o czym nasz „włamywacz”, jak i pies, nie mogli wiedzieć. Mózg Oskara musiał przejść na wyższe obroty, bo inaczej skończy się to tragicznie, dlatego w głowie zakiełkowała myśl, że pies nie wie, kto jest w szopie i że tą sytuacją może uratować sobie życie. Psina wstała, ale nie szła dalej, tylko naprężona szczekała w miejscu. Oskar zacykał ustami co uspokoiło zwierzę, lecz dogłębne analizy nie przewidziały jednego; na ten dźwięk, Brutal — bo tak wabił się pies — pomyślał, że jego pan właśnie buszuje w szopie i dobrym byłoby go odwiedzić. Ciekawski rottweilerek poczłapał w kierunku uchylonych drzwi szopy, a z racji jego grubości i przed chwilowego deszczu, co każdy krok spod łap cmokało błoto, za to pod nogami Oskara nie było błota, leżał tam sprawca całego zamieszania. Złapał oburącz szpadel i wyciągnął go nad głową w oczekiwaniu, aż pies wychyli łeb w drzwiach. Całe szczęście dach szopy był na tyle wysoki, że na coś takiego pozwalał. Niczego niespodziewająca się psina włożyła łeb w szparę, kiedy to ostra strona szpadla opadła z impetem na głowę Brutala, wbiła mu się między oczy, a pies wydał jedynie ostatni jęk bólu, po czym czerwoność zalała mu pysk, bulgocząc między zębami, spowodowała uduszenie psa.

W oknie na piętrze pojawiło się światło i oświetliło sylwetkę człowieka stojącego przed szybą, dając Oskarowi przerażenie, które mogłoby spowodować, ustanie pracy jego organizmu, a tym samym stania w miejscu oświetlonym przez księżycowe światło; na szczęście zapewniło tylko chwilowy strach. Szybkim susem podskoczył do mroku pod ścianą, tylko lekko wychylając głowę, by mieć na widoku okno. Człowiek tam stojący podciągnął roletę i przeleciał wzrokiem podwórze; schowany przybysz miał nadzieje, że nie zobaczy stamtąd zwłok psa, zakrytych wprawdzie w większości drzwiami. Stał w oknie ze wzrokiem wlepionym w podwórko jeszcze chwile, po czym pstryknął włącznik i w pokoju zapanowała ciemność. Zdawać by się mogło, że nic ciekawego nie zauważył; wrócił do łóżka, chowając się pod ciepłą pościelą niewiedzy, dającą komfort oraz bezpieczeństwo. Oskar wyszedł z szopy, cały czas będąc czujny, jak surykatka, co jest dobrym porównaniem do tego młodego człowieka: chudzielec z niego, całe szczęście nadrabia mięśniami, nie u nóg, bo mimo umiejętności długiego biegu, na obie nogi podnosi maksymalnie sto kilo. Przeszedł nad truchłem psa, nie okazując wzruszenia, a to bardzo dziwne zachowanie w ówczesnym świecie gdzie większym uczuciem darzy się ból zwierząt, niż ból ludzi zamykanych bez prawomocnych wyroków sądu w zbrodniczych więzieniach, w których są bici i karmieni papką zwaną przez nich „kuperem”, lub cywilów gwałconych, palonych żywcem i rozrywanych specjalnie przeznaczonymi do tego szablami, na wojnach wypowiadanych przez ludzi spokojnie odpoczywających w tej chwili po deserze w posesjach otoczonych murami. Szpadel zostawił w szopie, zaraz koło Brutala. Poszedł do drzwi, gdzie podziwiał kolejny popis głupoty gospodarza — gdy kluczył wrota swego domu, klucz kładł obok, zamiast zostawiać go w zamku — który wykorzysta na swoją korzyść. Włożył zwyczajny klucz, przekręcił zamek, a syknięcie brzmiało jak otwieranie puszki piwa, co dawało pewność, że właściciel nie ma prawa usłyszeć tego dźwięku oraz było swoistym zaproszeniem na wpadnięcie do środka. Otworzył je i wkroczył, czując się jak u siebie. Powitały go ciemności twarde, niczym skorupa żółwia, które zaległy w domu po zgaszeniu świateł, teraz potrzebnym było je rozbić tak, żeby właściciel nie spostrzegł.

Pierwszy, najważniejszy punkt rozgrywki to ściągnięcie obuwa; zostawił buty koło zamkniętych przed chwilą drzwi i w skarpetkach przeszedł na dywan. Z kieszeni wyszukał zapalniczkę, płomień bardzo mizernie oświetlił korytarz ze względu na ciężki mrok, jaki zawsze zapada o zmierzchu w tej części miasta, świadczący o niechlubnym charakterze osób zamieszkujących te strony. Panował tutaj burdel w postaci porozrzucanych kurtek i przekrzywionych ram z obrazami zawieszonymi na ścianach. W głowie Oskara panowała dyskusja dotycząca sprawy z włącznikiem; czy takie działanie obudzi gospodarza? Szedł korytarzem nienaturalnie długim, lekko skręcającym w prawo, już jakąś minutę. Dom jakby nasyłał na niego iluzje wiecznej wędrówki obskurnym korytarzem, co mogło być aluzją do życia większości osób w tym społeczeństwie, lub to nie dom, tylko jego własny mózg płata mu figle i robi z niego wariata. Pod sufitem ciemność zmieniła kolor na zielonkawy, z wentylacji wypływał gaz przypominający zieloną mgłę o nocnej porze nad bagnami w środku lasu, tak hipnotyzujący, że oczy Oskara nie mogły zmienić kąta patrzenia. Powieki, strwożone nieposłuszeństwem oczu i jakby na rozkaz dany sobie sam, zaczęły ociężale się zamykać. Do uszu doleciał szum, który dłonie próbowały odseparować od narządu słuchu, lecz bezowocnie, bo dźwięk przelatywał między palcami. Ostatnią rzeczą, jaką Oskar zobaczył przed całkowitym przymknięciem powiek, był szarżujący na niego lekko podstarzały mężczyzna, który wyciągnął ręce i oburącz złapał go za brzuch.

Oskar przewrócił się, razem z przyległym do niego mężczyzną — przypominało mu to sytuację sprzed lat. Oczy pokazały mu inny obraz niż przed sekundą, mianowicie leżeli w jakiegoś rodzaju pokoju, najprawdopodobniej salonie, na drewnianych panelach; najwidoczniej mężczyzna bardzo silnie wleciał w Oskara, kiedy ten penetrował swoje niezbadane rejony mózgu. Zapalniczka leżała pod palącą się firaną, którą musiała przez przypadek podpalić, gdy jej właściciel wizualizował sobie wylatujący przez otwory pod sufitem zielonkawo-czarny gaz. Świadomość do niego powróciła po dostaniu lewego sierpowego w twarz; odpłynął w światy jeszcze przez niego nie poznane, a które odkryje niebawem, lecz nie teraz czas na to, trzeba działać. Dostał z łokcia w nos, z którego poleciała czerwona ciecz o metalicznym smaku, na dodatek łokieć przekrzywił okulary i zbił w nich jedno szkiełko. Wujek był silny jak na czterdzieści cztery lata. Oskar złapał go za barki — w innych okolicznościach byłoby to bardzo przyjemne — i całą swą siłą próbował zdjąć z siebie jego lekko zapuszczone przez lata cielsko. W tym momencie zajarała się całość firany. Oskar i jego przeuroczy wujaszek leżeli na swoich bokach, jak kochankowie po udanym stosunku seksualnym, który tak dokładnie pamiętali, choć co do wujka nie ma takiej pewności, i dla urozmaicenia sapali. Oskar przyłożył wujkowi z główki, po czym mózgownice bolały obu, lecz bardziej starszego, częściej chorującego oraz odczuwającego symptomy starzenia, wujka. Młody wstał chwiejnymi nogami i spode łba przyglądał się na konsekwencje swojego działania; wuj leżał i oburącz trzymał głowę, na której widniał rozbolały wyraz twarzy.

Ręka wpełzła pod płaszcz, macając w poszukiwaniu kawałka zaostrzonego metalu przypominającego długi nóż z amatorsko zrobioną skórzaną rękojeścią oraz z centymetrami odmierzonymi na ostrzu. Były 33 centymetry. Poszukiwania przerwał kopniak w łydkę, powalając Oskara z powrotem na podłogę; ostrze wypadło z dłoni i wylądowało pod paloną firaną, obok zapalniczki. Szaleństwo w oczach wuja świeciło fioletowym nasyceniem wścieklizny, kiedy dobierał się do siostrzeńca od strony pasa i kolanami przykuł go do ziemi, zaciskając dłonie na jego szyi, ściskając jabłko Adama w szaleńczym przepływie agresji. Oskarowi zostało trochę oddechu i nie chciał wykorzystać pozostałej energii na bezsensowe próby bicia wuja po głowie. Przekrzywił łeb w prawo, zauważył, że zapalniczka jest na wyciągnięcie ręki, a gdyby ją dostał, mógłby trochę poprzepalać łysiejący czubek głowy wujaszka, dając mu typowe uczucie wiedźm palonych na stosach w oświeconej Europie. Wyprostował rękę w kierunku żarowej zapalniczki, jednak szybkie gałki oczne wuja zmieniły kąt patrzenia i wypatrzyły pełzającą eskapadę do źródła płomieni, które podpaliły jego firanę; coś trzeba z tym zrobić. Lewą ręką przytrzymał plany Oskara, luzując trochę uścisk na szyi, pozwalając tym samym na zaczerpnięcie odrobiny powietrza do płuc zniszczonych papierosami, co dało tak potrzebnej siły i otrzeźwiło odcięty od tlenu mózg. Nic nie wyszło z planów podpalenia ostatnich wujkowych włosów. Myśl o włosach, połączona z poluzowaniem uścisku pomogło w obmyśleniu nowej taktyki działania. Nie przytrzymaną przez wuja ręką, złapał resztki włosów na jego łepetynie — dopiero teraz do niego dotarło, jak bardzo wujo postarzał się od ich ostatniego, ciepłego spotkania — i ciągnął, jakby ta odrobina włosia była rampą, która miała uratować go od upadku z wysokości wprost do wypełnionego piraniami zbiornika. Wujek zapiszczał, a komuś słyszącemu ten dźwięk mogłoby się zdawać, że olbrzymiemu ogrowi dzielny rycerz przebił jądra mieczem. Taktyka Oskara zasłużyła na wysokie noty, bo jedna dłoń trzymająca szyje i druga przytrzymująca rękę, puściły, a wujo złapał się nimi głowy, z której ubyło kilkoro cennych dla niego mieszkańców i nie były to szare komórki. Młody ściągnął go z siebie, używając nóg. Wujek leżał na boku, kiedy Oskar wstał i podbiegł do noża ze starannie wymierzonymi centymetrami.

Najgorsze decyzje zwykle przypadają na momenty, kiedy jest bardzo mało czasu do przemyśleń oraz gdy tego czasu jest aż nadto ile potrzeba. W tej sytuacji optymalny czas nie został osiągnięty, a wujek wstał, popełniając tym samym najgorszą decyzję w swoim krótkim, czterdziestoczteroletnim życiu. Oskar trzymał oburącz rękojeść swojego cudownego noża i widać było, że szykuję się do zamachu od lewej strony. Wujo także to zauważył, lecz zdecydowanie za późno — jak widać, czas lubi drwić z niczego niespodziewających się ludzi — bo ostrze już mknęło, przecinając ze świstem zatęchłe powietrze salonu, w kierunku aorty. Wyciągnięta ręka nie zdążyła zablokować pędzącej niespodzianki, jedynie koniuszek środkowego palca został leciutko przecięty; naprawdę niezauważalnie. Ostrze wbiło się w gruboskórną szyję, a z przecięcia wypłynęła pod wpływem ciśnienia krew, zalewając swoją czerwonością przygasającą właśnie firanę. Nóż został w szyi, przecinając ją w połowie. (to nie jest film. Tutaj kat nie przecina jednym ruchem, głowy skazańca). Pozbawione łączności z mózgiem ręce, próbowały wyjąć metal z racji, że był to ostatni sygnał, jaki od mózgu odebrały, jednak nie była to ostatnia myśl w nim wygenerowana.

Ostatnie zdanie pozostawione w śmiertelnej pustce, która zalała cały organizm wujka swoją mazią bez czucia, brzmiało: „skądś znam tego gościa”. Dla kogoś, kto chciałby się zemścić i przy okazji umie łamać wszelkie prawa natury czytając w myślach, oznaczałoby to najgorszą możliwą porażkę; obiekt zemsty nie jest świadomy, że zabity został przez kogoś, dla kogo był nemezis. Całe szczęście Oskar nie należy do klanu telepatów i może poddać się szczęściu, a nawet już to robi. I jest to straszne. W oczach płomienie przybrały ogromne wielkości, nie było to spowodowane palącą się firaną, bo w tym momencie ostatni płomień właśnie gasnął wprowadzając na powrót ciężkie grobowe ciemności i dziękować losowi, że w trakcie spalania nie podpaliła stojącej obok szafy. Gdyby istniały jakiekolwiek sposoby na przekonwertowanie upragnionych przedmiotów, zdarzeń czy myśli z oczu na rzeczywisty teren, to cały dom stanąłby w płomieniach wylewających się ze spowitych jasnością oczodołów Oskara. Czy ktokolwiek mógłby spodziewać się takich pokładów utajonej iskrzącej nienawiści, w tak spokojnym młodzieńcu, jak on? Rozgrzane do czerwoności policzki najlepiej dawały przykład, że pozory mylą, a najlepiej na całokształcie zdarzeń i historii wychodzą osoby, które przygotowane są na rzeczy niespodziewane. Bójcie się słabych ludzi, bo to oni staną na wysokości zadań i dopełnią rzeczy urojonych w swoich głowach.

Wyciągnął nóż z przeciętej szyi; najczarniejsza krew zaznaczał na ostrzu miejsce uderzenia, w okolicach środka.

— 11,2 na 24,7 centymetra — powiedział Oskar. Pomiędzy takimi właśnie miarami znalazła się głowa wujka, odciskając krwawy ślad na nożu, który przeciął knot płomienia życia i doprowadził Oskara do nieziemskiej — wręcz diabelnej — euforii.

Wszedł w korytarz, włożył z powrotem swe buty i wychodząc na podwórko, umył ostrze w strugach deszczu, który musiał rozpadać się, gdy on i jego bliski wujo toczyli walkę o śmierć, po czym schował nóż i z kieszeni płaszcza wyciągnął papierośnice. Papieros dobrze mu zrobił, teraz znów myśli o tym, co napisze w kolejnym opowiadaniu i nie będzie to za miła rzecz, lecz to subiektywna opinia.

 

* * *

 

Policjant Robert wrócił przed godziną do domu po pracy, a obecnie siedział bardzo wygodnie na fotelu z nogami wyciągniętymi na tapczan i w laptopie przeglądał główną stronę jakieś niezbyt ważnej platformy z wiadomościami przeznaczonymi dla łaknących krwi czytelników. W natłoku nagłówków o treści nader górnolotnej, typu: „jeden ZMASAKROWAŁ drugiego”, „SKANDAL brak dostępu do tego” czy „jakiś klecha ZGWAŁCIŁ małego/łą chłopca/dziewczynkę”, pojawia się informacja o sprawie, która jeszcze kilka godzin temu zaprzątała mu myśli, gdy dostali wezwanie do prawdopodobnie włamania i zabicia psa. Zaniepokojony hałasami sąsiad chciał sprawdzić, czy wszystko dobrze; zobaczył zmasakrowanego — tutaj pasuję to słowo, a nie do nagłówka ogólnopolskich wiadomości — psa, zadzwonił dzwonkiem, lecz nikt nie otwierał. Sprawa wyglądała doprawdy pięknie tak, że Robert postanowił ją obadać z niewiadomych dla siebie powódek, być może wielkiej sławy, jaką zapewniłoby mu odnalezienie zabójcy. Była najzwyczajniej urokliwa, przyciągająca uwagę, zatapiająca swe kły i wyrywająca kawał krwistego mięsa z uda ambitnego policjanta.

Tymczasem Oskar w swoim ciepłym domostwie spoglądał na telewizor plazmowy, gdzie wyświetlano sceny z domu jego byłego wujka. Kanały telewizyjne nie boją się udostępniać drastycznych scen, widz to lubi i tak, jak prędzej napisano, kocha zapach krwi o poranku. Zegar pokazywał 11:33, więc pora dnia nadal była aktualna. Policjanci dostali wezwanie wieczorem, prawie dobę po dokonaniu morderstwa, spędzili całą noc na sprawdzaniu miejsca zbrodni. DNA zostało znalezione, na szczęście nie pasuje do nikogo z bazy, natomiast linii papilarnych nie wykryto, co świadczy o tym, że atakujący miał rękawiczki; przynajmniej w jednym mają rację. Na chwilę obecną najbardziej prawdopodobny motyw mordercy, to zabójstwo o charakterze religijnym, z racji wypisanych na ścianie krwią zamordowanego bohomazów w kształtach pentagramu oraz nieznanych prędzej wzorach. Oskar zaśmiał się.

— Czego to ludzie nie wymyślą.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania