134.

Zapewne nieobojętną jest Państwu historia, historia moich Grubasów. Tak, to ci od Alicji, choć dzisiaj zupełnie już w różnym wydaniu. Zarośli, a stali się tak nieprzyjemnie śmierdzący, że kończąc w tym świecie, wygnani przez Krainę Czarów. I grubsi też ponad miarę, a to już na pewno, nie tak gładko pod włosek wyanimowani. Lecz jedno, że świecący dalej od kleistego we wszech miejscach potu. Tak jeden najlepiej przeważnie leżał na zepsutej, więc złożonej na wieki wersalce, drugi zaś dychał, czerpając w swych fałdach powietrza - obok, na biurowym fotelu. W zasadzie niewiele oddechów Grubasom zostało, to pośród kałuży z ich potu. Jakby ktoś przyszedł, skwitowałby, pewne, - Cóż za ohydne grubasy! A jeden to nawet palcem dużym u nogi pukał w przeschłą na podłodze - na wpół rozpuszczoną landrynkę. W ogóle większość tam wszystkiego się do siebie kleiła, że nic, jak zaręczam, nie miało opuścić już miejsca.

 

Jedyne, co było z grubasów, to rozum niespożyty pracą. A o czym myślały grubasy? Myślały o młodej Alicji. To często, a w zasadzie - odkąd zapomniały chodzić, to całkiem myślały już o niej bez przerwy. Alicja chodziła po domu, krzątała się zewsząd, na głowie i w kuchni. W łazience i w drugim pokoju (zapomniałem w zasadzie, jak on właściwie wyglądał). Naraz nurkowała do jednego głowy, to kupić mu śmieszny melonik, to żeby wyjść zaraz i podnieść, i wsadzić do ust mu sklejoną z podłogi landrynkę (i nigdy się to nie udało, bo była sklejona za mocno). W zasadzie, czego nie mogła Alicja - opuszczać grubasów mieszkania, ale, ale... przecież - tego też nigdy nie chciała. Była Alicją grubasów. I resztę, co sobie Państwo wymyślicie, z pewnością też miało swe miejsce.

 

Ach, te kochane grubasy...

Brzydota, ohyda, i zupełnie nie spostrzec mi było, jak zaczopował się jeden w bezdechu i który w zasadzie z grubasów. Jak zapomniałem o dużej literze w imieniu?! W imionach grubasów. No jak, bo, pamiętam, że mieli ci jakoś na imię...!

Nieważne, bo kogo obchodzą grubasy.

Wiadomo jednakże, ostatni miał zdechnąć tej nocy. To krztusząc się chrupkiem w swej myśli, skrzywił się naraz, spadając z fotela, a może to grubas z wersalki..., otwierając, jak wszystko w tym domu, sklejone od potu powieki, i kwiląc ochryple Alicję. Och, Alicjo...

...

 

Zbudzony we względnie ohydnym nastroju, podrapał się w brodę, dreptając powoli na wagę. Schudł dobrze i setny kilogram, czepiając się już niedowagi. Rozwinął okno i ujrzał zaczarowany świat - nie pamiętam, jak ten dokładnie wyglądał... Grubas... Ubrał się w nową koszulę, był zawsze przygotowany, i pacnął zaczarowany budzik (budził go zawsze przed czasem) - i przypominał Alicję. I minął w złoto oprawione zdjęcie, zdjęcie ze złotą Alicją. Musnął. I sprawdził też skrzynkę na listy, pusta (Och, grubasie...). Założył nowiutki kapelusz i dreptał już w słońcu do pracy.

 

https://sceptyknadrzewie.blogspot.com/?m=0

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania