Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
*18+* Ciałoprzestrzeń 17 - Czarna magia w nie-czarnych kitlach (science fantasy)
Kapłanka obudziła się w ciemności. Ręce i nogi miała skrępowane drutami – cienkimi, ale mocnymi. Tym razem zostawiono jej ubranie, choć podarte i poszarpane. Oślepiło ją nagle włączone światło. Coś poluzowało druciane obręcze – nadal były na sznurkach, ale Mistran mogła się poruszać po okrągłej sali, w której została umieszczona.
Z okien u góry spoglądał Ikkos, w towarzystwie starszego pana o łagodnym obliczu, oraz kilku młodszych osób.
– To teraz pokaż, czy te twoje eksperymenty na cokolwiek się zdały – zaczął łotr w mundurze.
– Myślałem, że ta kobieta będzie nam potrzebna do czegoś innego.
– To nie zaszkodzi, a nawet pomoże, jeśli wiesz co mam na myśli.
– A co powiesz Dziewicom?
– Że ta tutaj zginęła, a Gchę i Brizena zabiła gildia zabójców.
– Ryzykujesz. Bardzo ryzykujesz.
– Wszyscy ryzykujemy. Nie miałbyś pieniędzy na badania, gdyby nie szczodrość żony Brewuta, prawda?
Mistran splunęłaby, gdyby nie suchość w ustach. Kontaktem Dziewic był Ikkos, nie Brizen. Nic dziwnego, że nie wiedziała – kontakt musiał być chroniony. Tyle że pomoc Dziewic była mu potrzebna o tyle, o ile dała pretekst do usunięcia niewygodnych rywali.
– Nasza ptaszyna odzyskała przytomność. Możemy zaczynać.
Słowa nie brzmiały dobrze. Na taśmociągu przyjechały klatki z kłęboszczurami – szkodnikami spotykanymi na wszystkich większych osiedlach wśród światów. Nazwę brały od gęstej, szczeciniastej sierści i kulistego kształtu. Te egzemplarze były wyraźnie większe od normy i miały przebarwienia, głównie białe, na sierści. Ze stanowiska obserwacyjnego spadła maczeta, z nadzianą głową jaszczuroczłowieka. Mistran poruszyć mogła się na tyle, na ile pozwoliły jej druty. Złapała maczetę, przyłożyła łokieć do głowy i wydobyła ostrze. Znalazła dość sił, by walczyć – każde uderzenie zadawała celnie, uśmiercając szkodniki. Walka z kilkunastoma kłęboszczurami nie trwała długo. Nie udało się kobiecie uniknąć ran – dwa gryzonie zdołały ją pokąsać. Po zakończeniu walki, stalowe druty wróciły do oryginalnej pozycji, wieszając Mistran nad podłogą. Jeden z asystentów naukowca wszedł do sali i pobrał próbkę krwi z rany patyczkiem. Po tym Mistran wiedziała, że „eksperymenty” mają sporo wspólnego z magią krwi – inaczej wystarczyłoby dokonać zwyczajnego pobrania przez strzykawkę, a nie aranżować walkę. Naukowiec i asystent wyruszyli dopracowywać próbkę, pozostali asystenci, w strojach roboczych, zajęli się sprzątaniem sali. Wszedł tam też Ikkos.
– Nie wiem, jak się nazywasz, ale i tak robota z identyfikatorem była koncertowo spartolona.
– Maczałeś w tym palce?
– Nie musiałem. W pośpiechu nie ma co liczyć na cuda.
– Z tego co widzę, masz tu nie tylko naukę, ale i zabawę. A bawiąc się magią krwi, skurwiłeś się i przygotuj się na konsekwencje.
– O proszę. Mógłbym cię zakneblować i wtedy trochę trudniej byłoby ci straszyć kogokolwiek konsekwencjami. Ale masz szczęście, bo potrafię puścić takie uwagi płazem. Taka Gcha już dawno urwałaby ci ręce i nogi. A ja chcę ci złożyć ofertę współpracy. Dość lukratywnej. Oficjalnie nie żyjesz. Nic nie stoi na przeszkodzie, abyś dała mi dzieci.
– Przegryzę ci gardło.
– Oferuję duże pieniądze i komfortowe warunki. Zapłodnienie nastąpi mechanicznie, nie musisz z nikim iść do łóżka.
– Teraz rozumiem. Jesteś kretynem manipulowanym przez silniejszych od siebie.
– Może. Ale to, co zyskamy, pozwoli mi na stworzenie porządnej armii. Hubaris to pustka, ugór, nie ma czego tutaj bronić. Dzięki mnie przynajmniej będziemy mieć najemników. SPW zyska wreszcie dochody, zamiast strat.
– Najemników? O to chodziło? Przecież można taki oddział stworzyć bez większych problemów.
– Ale ja nie zamierzam grać na jakimś zapyziałym podwórku. Chcę żołnierza na miarę Kosmosu!
– A konkuruj z Solarnymi, zobaczymy jak ci to pójdzie.
– Już moja w tym głowa. Zgódź się, to będziesz wolna.
– Akurat.
– No to zdejmę ci te więzy.
– Nie wierzę ci. Dają właśnie tobie za dużo swobody i bezkarności.
– Tobie też. Możesz się swobodnie zastanawiać przez najbliższe godziny.
Ikkos odwrócił się i wyszedł. Asystenci zdążyli wszystko umyć, Mistran została sama.
Magia krwi i eksperymenty na zwierzętach. Rezultat – stały się silniejsze i dziksze. Musieli wziąć krew Torika. Raczej nie dobrowolnie. Skoro chcieli zrobić z Mistran inkubator, w grę wchodziło zapłodnienie. Świadczyłoby to o elementarnej ignorancji w sprawie rozmnażania drapieżców ze śmiertelnikami, które było niemożliwe. Kobiety zapładniane przez mężczyznę-drapieżcę, roniły jeśli miały szczęście. Jeśli nie miały szczęścia, umierały, gdy płód pustoszył ich organizm, by samemu potem zginąć. Jeśli kobieta, czyli drapieżnica, została zapłodniona przez kogoś innego niż drapieżnik, płód nie mógł się rozwinąć w jej organizmie, plemniki rozpuszczały się w płynach ustrojowych.
Pewna gorzka ironia wynikała z faktu, że Mistran na długo przed dołączeniem do Dziewic, dziewicą już nie była. Pierwszy raz przeżyła, gdy zabawiła się z kuzynem w doktora.
Wrażliwy, nie do końca rozgarnięty chłopak. Zniszczyła go psychicznie. Stąd rodzice szukali różnych środków, aby jej temperament hamować, ale i żeby nie zrobiła się pruderyjna. Między innymi dlatego jej rodzina pozwoliła sobie na zakup 12-29. Mistran sama nazwała go Torikiem. Tygrysem Jednorogim, Stróżem Panny.
Znacznie później, gdy nazwisko Mistran przeszło do historii, o przyjęciu w szeregi Dziewic decydowało nie – jak to bywało, prawdziwe dziewictwo, a inne względy. Przeorysza była do bólu pragmatyczna nawet gdy okazywała litość. Dotrzymywała układów. Wzięła ostatnią żyjącą córkę swojego rodu pod skrzydła Ciemności.
Wspomnienia ustąpiły rezygnacji, aż Ikkos i naukowiec pojawili się ponownie.
– Ona nie chce współpracować.
– To trochę szkoda, ale oszczędzi nam kłopotów.
Asystenci naukowca weszli i podali unieruchomionej Mistran substancję w strzykawce.
– To jest substancja z krwi drapieżcy. Uczyni cię silniejszą. Mogłabyś do nas dołączyć i wykorzystać nową siłę. Zamiast tego, posłuży ona kolejnym pokoleniom, które wyrosną dzięki mocy, którą otrzymasz.
Najgorzej byłoby okazać strach. Mistran nic nie mówiła, pilnowała gestów.
Nie była wszechwiedząca i nie była w stanie ocenić, co się stanie.
Mimo tego, postanowiła przyjąć to z godnością.
Czas mijał, nic się nie zmieniało. Naukowiec sprawdzał dane na komputerze, nieprzyjemnie zdziwiony.
– Musiałem nie wziąć czegoś pod uwagę. Eksperymenty na kłęboszczurach i na prawdziwych szczurach dowiodły…
– Masz zapieprzać, po to ci płacę.
Naukowiec ostrożnie wypowiadał kolejne słowa.
– Prowadziłem... eksperymenty na... ludzkich komórkach. Serum doskonale się przyjęło.
– Doskonalszej okazji nie mamy.
– Może potrzebny jest katalizator? Coś co przyspieszy pracę organizmu?
Zapadła chwila milczenia. Oficer odpalił papierosa.
– Jak się sprawuje nasz Przyjemny?
– Bardzo go lubimy. On nas też. Jak to mówimy, na kolację.
Naukowiec wyszczerzył zęby, ale Ikkos zgasił go spojrzeniem zdradzającym nagły przypływ pogardy i nienawiści.
– Polubiłem go, nawet chciałem mu rzucić tego starego pętaka. Ale możemy spróbować i tutaj.
Kobiet chętnych na takie pieniądze jakimi wzgardziła ta sucz, nie brakuje, w razie gdyby skończyło się krwawo.
Mistran wiedziała, że zbliża się niebezpieczeństwo. Kim bądź czym był wspomniany „Przyjemny”? To mógł być nawet Torik – ale czym miano by go zmusić do współpracy?
Asystenci, pełni strachu, przyprowadzili klatkę w której uwięziona była potężna, porośnięta futrem bestia. Pies strażniczy, po kontakcie z serum. Mógł z łatwością stawić czoła ogończy, może nawet niedźwiedziowi. Warczał i sapał, utrzymywany w ryzach za pomocą tyczek. Był przywiązany pasami, które trzeszczały i pękały. Asystenci migiem, prawie że w panice, wybiegli z sali i zamknęli mocno drzwi. Dopiero wtedy pręty klatki rozsunęły się. Pies w ciągu kilkunastu sekund zerwał krępujący materiał. Rozszarpałby Mistran, gdyby nie to, że poluzowano jej więzy. Priorytetem było wywołanie reakcji u niej. Pies rzucał się, a jego potężne cielsko z hukiem uderzało o podłogę, szurając pazurami.
Zwierzę miało bielmo na jednym oku, na obojgu oczu zapalenie spojówek. Czuć było od niego straszliwy smród, ślad eksperymentów przeprowadzonych na organizmie, który teraz umierał od środka. Zwierzęciu pozostało dość siły, by latało w amoku, gotowy zagryźć każdego.
Mistran, aby wywołać u niej większe poczucie zagrożenia, została pozbawiona broni. Tu jednak miała o tyle lepiej, że rozmiar potwornego stworzenia był całkiem spory. Pies notorycznie potykał się o druty, którymi obwiązana była kobieta. Najpierw sprowokowała zwierzę do szarży, aż upadło na podłogę. Potem położyła mu druty na szyi. Gdy zwierzę wstało, znalazła się za nim i zacisnęła najmocniej jak potrafiła. Zwierzę, chcąc się wyszarpać, rzuciło się do przodu, pieczętując swój los. Ostry, cienki drut wbił się w gardło. Mistran ze wszystkich sił przekręciła łeb zwierzyny, łamiąc mu kark i możliwie skracając cierpienie. Zrzuciła zwierzę. Dyszała wściekle. Była poturbowana i zakrwawiona. Oznaki mutacji nadal nie pojawiały się.
– Z jakiegoś względu jest uodporniona. Biologicznie dałoby się to wytłumaczyć układem odpornościowym, ale tutaj jest to więcej niż biologia.
– Znaczy że co?
– Znaczy że coś czyni ją odporną. Gdyby wziąć analogię ze świata biologii, byłaby już zaszczepiona.
– Zaszczepiona? Krwią?
– Nie tylko. Inne płyny ustrojowe też wchodzą w grę.
– To co, spała z nim?
Po chwili milczenia, parsknęli krótkim śmiechem, w przypadku „naukowca” nerwowym.
– No, to już wiemy o co chodzi! Przyda ci się do jakichś eksperymentów? Poza tym, rzecz jasna?
– Przyda się na organy. Chyba obaj się zgodzimy, że forsy nigdy za wiele.
– Mogę to załatwić.
– Nie trzeba. Zaraz przygotuję odpowiedni zastrzyk.
Naukowiec wyszedł.
Ikkos podszedł do Mistran.
– Musimy zakończyć współpracę, bardzo mi przykro… Dużo jest ciekawych, jak to bywa pieprzyć się z potworem, ale ja się tym specjalnie nie interesuję. Coś jest w tym, że w konsekwencji tego spotkania, umrzesz.
Zanim Mistran obrzuciła skorumpowanego oficera stekiem obelg i bluzgów, rozległ się alarm.
– Klasa pięć! Klasa pięć! - rozległo się z interkomu.
– Kto?
– Solarni!
Rycerze, przybyli na ratunek.
Ikkos wystukał na komunikatorze kod i podał hasło. Przygotował się na ewakuację. Z Solarnymi Komandosami nie było co zaczynać.
Przybiegł naukowiec, miał ze sobą strzykawkowy pistolet.
– Walnij w nią i spadamy stąd.
Naukowiec strzelił. W Ikkosa.
– To nic osobistego. Rozkazy z góry.
– Chyba kurwa, twojej góry.
Ikkos upadł na ziemię i zaczął się wić w konwulsjach. Naukowiec likwidował najważniejsze rzeczy z pobliskiego laboratorium. Ikkos wstał. Twarz miał nabrzmiałą, całą w sinych, czarnych i szarych plamach. Gdy otworzył oczy, widać było jedynie przekrwione białka.
Wydarł się przeraźliwie i zupełnie nieludzko. Amulet na szyi i pierścienie na palcu emanowały namacalną siłą destrukcji.
Naukowiec przeraził się. Opętany Ikkos, albo to co wstąpiło w jego ciało, skoczył do okna i zaczął się przebijać. Naukowiec w panice zamknął drzwi i wcisnął przycisk, dzięki któremu uwolnił Mistran z więzów licząc na to, że odciągnie uwagę oficera. „Ikkos” jednak, o ile próbował zaatakować uwolnioną kobietę, to gdy ta uszła przed jego ciosem, wrócił do wyrywania drzwi.
Żołnierze SPW zachowywali się dwojako wobec nadchodzącej zagłady. Ci, którzy nie mieli zaufania do dowództwa, albo byli zwyczajnymi tchórzami, poddawali się. Walczyli tylko ci, którzy lubili się bić i strzelać, byli jednak zaskoczeni i zdezorganizowani. Solarni posiadali statki zdolne wejść w atmosferę i dokonywali teraz desantu na cały wojskowy kompleks. Oddziały w jaskrawożółtych kombinezonach nie znajdowały sobie równych i niosły systematyczne zniszczenie w całym kompleksie. W ciągu kilkunastu minut przejęli prawie wszystkie punkty o znaczeniu strategicznym. Do laboratorium weszły dwa oddziały.
W laboratorium nikt nie panował nad sytuacją. Asystenci błagali o życie. Masa ogończy biegała samopas, strzelano w nie ampułkami z serum, ale nie działało.
Ikkos wyłamał od wewnątrz zamknięte drzwi i ruszył naprzód. Solarni nie mogli się go spodziewać. Mistran zebrała siły i podążyła za nim.
Jeden z oddziałów walczył z ogończami w wąskich korytarzach. Dowódca kazał zabezpieczyć wszystko i wziąć pracowników jako jeńców. Sam ruszył do przodu, bez większego trudu przebijając się przez skaczące po korytarzach psowate stwory, jakby była to dla niego dziecinna zabawa, albo doskonale znany układ choreograficzny.
Drugi komandor, imieniem Halgar, mężczyzna o szerokim podbródku, przyparł właśnie uciekającego naukowca do ściany.
– Gadaj co tu robiliście!
– Wszystko powiem, tylko puśćcie mnie!
– Zabrać mu tę skrzynkę! Polecisz z nami.
Jeden żołnierz Halgara zabrał naukowcowi skrzynkę z najważniejszymi substancjami. Drugi wyciągnął cienki, ale mocny sznur i skrępował mu ręce.
Tam gdzie był drugi dowódca, zrobiło się ciemno i zaparował mu hełm. Podniósł przyłbicę, odsłaniając twarz – oliwkową skórę, czarne wąskie oczy, proporcjonalnie kwadratową, twarz zdradzającą zaciętość i wojowniczość.
Kilku asystentów naćpało się laboratoryjnymi specyfikami. Latali teraz jak opętani – na każdego wystarczył jeden strzał. Błędem było, że sunącą w korytarzu postać uznał za jednego z nich.
Ikkos, a raczej to co z niego zostało, rzucił się na komandosa i przygniótł go do ziemi. Siłowali się, a dyszący spotworniały szaleniec chciał wydłubać przeciwnikowi oczy. Walka mogła być długa i trudna do rozstrzygnięcia. Nagle coś strzeliło w tył głowy potwora-Ikkosa.
Zatrzymał się. Komandos odrzucił go i wstał.
Zarówno on, jak i Mistran, dyszeli ciężko.
– No przecież że ty. Zetro.
– Kiepska sprawa. Zgniła byś tu bez nas, ale to ty mi ocaliłaś tyłek – O kurr-!
Zetro uderzył Mistran barkiem i odrzucił ją w tył, samemu upadając na podłogę.
CDN.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania