Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
*18+* - Ciałoprzestrzeń 21 - Serca, lodowate i gorące (science fantasy)
Torik leżał na podłożu namiotu, wyglądając jak nieżywy. Widział tylko błyski, słyszał hałasy, dostrzegł, że Attal i Kamarisa są czymś zaniepokojeni. Kobieta była czymś zaaferowana. Mężczyzna kilkakrotnie przywoływał ją do porządku, łapał za nadgarstek i uspokajał.
Oddział stanął na odpoczynek, dopóki nie rozwieje się dym w zdemolowanej wiosce. Część załogi została w wozach, część siedziała w obszernych namiotach, inni wyruszyła na zwiady do wioski, by upewnić się że nic nie stanie na przeszkodzie przejazdowi.
Przy łożu gorączkującego Torika przysiadła kobieta w futrze. Jej twarz była słabo widoczna przez kulisty hełm.
– Widzę, że jesteś słaby. Mogę ci pomóc, ale tylko w drobnym stopniu. Czy chcesz mojej pomocy teraz, czy wytrzymasz do końca misji?
– Teraz… ciężko mi.
Nie tego oczekiwała kobieta. Słowa jednak dotrzymała. Jej hełm zasnuł się lekko zielonkawą mgłą.
Zza połów jej futra ukazała się dłoń, którą położyła na piersi Torika. Co zaskakujące, dłoń nie miała na sobie żadnej rękawicy. Mężczyzna po raz pierwszy od wyjścia z kapsuły, spokojnie zasnął pod wpływem uzdrawiającego dotyku.
Wstał wypoczęty i rześki. Chciał podziękować swojej wybawicielce, ale nie mógł jej znaleźć w zwijającym się obozowisku – dopiero w wozie, na uboczu, gdzie dalej siedziała, milcząc i jakby nikogo nie dostrzegając.
Droga przez zgliszcza nie należała do najprzyjemniejszych – ciągłe wstrząsy i hałas pracujących gąsienic. Wszystko po to, by bezpiecznie pojechać na drugą stronę jeziora.
Po kilku godzinach jazdy na terenie sprzyjającym jeździe parami, nawigatorzy zauważyli dziwną rzecz. Mieli na radarach podaną lokalizację stacji pogodotwórczej, ale uparcie się oddalała. W końcu jeden pochwycił moment, w którym oznaczenie stacji przesuwa się dalej.
Gdy pogoda pozwoliła na rozeznanie się w sytuacji, okazało się, że nawigacja poprowadziła ekspedycję zupełnie nie w stronę, w którą miała jechać. W rezultacie okazało się, że dotarła w miejsce dalekie od podjazdu do stacji. Od miejsca, które mieli przejąć, dzieliło ich teraz pasmo stromych gór, niemożliwych do przebycia śniegołazami.
Dowódca przeklinał głównego nawigatora i lżył od najgorszych. Teraz trzeba było nadrobić drogi. Dlatego powstał alternatywny plan.
Lydaw zasugerował wysłać mniejszy oddział, który przemierzyłby skały i dotarł do stacji, by dezaktywować jej systemy na miejscu. Par Palaak okazał się na tyle przewidujący, że wyposażył ekspedycję w sprzęt do wspinaczki.
Grupa piesza składała się z żołnierzy z zespołów Lydawa i Attala oraz ochotników – liczyła łącznie dwadzieścia osiem osób. Ponieważ poszła z nimi kobieta – uzdrowicielka, Torik również postanowił dołączyć. Czuł, że tylko ona da mu szansę przetrwać wyprawę. Dowództwo nie zwracało na niego większej uwagi, więc nie sprzeciwiało się.
Grupa ekspedycyjna wzięła ze sobą cztery ślizgacze, na które zapakowała niezbędny sprzęt. W czterech grupach po siedem osób rozpoczęli wspinaczkę. Pochód rozpoczynał Attal, zamykał Lydaw. Torik nie raz i nie dwa razy przydał się, gdy trzeba było wciągnąć ślizgacze po szczególnie stromym terenie. Zbliżali się do szczytu, byli już daleko od miejsca, skąd wyruszyli. I wtedy – salwa z kusz. Bełt wbił się i przyszpilił jednego z żołnierzy do skały. Zaraz potem następne, mniej lub bardziej skuteczne w dosięganiu swego celu. Żołnierze nie pozostali dłużni.
Salwa pocisków poleciała w stronę przeciwległego zbocza. Dzicy wyglądali zza skał, pewni swego bezpieczeństwa. Jednak tutaj trafiało ich celne oko Lydawa, który ani razu nie chybił. Tymczasem, Torik miał inne zadanie. Trzeba było zabezpieczyć ślizgacze i ich zawartość, mężczyzna wykonał tytaniczną pracę. Kilka wrogich strzał wbiło się w grube ubranie, ale nie dosięgło skóry. Ci wrogowie używali kusz, ale nie mieli strzał ze żrącą substancją. Ślizgacze dostały się na górę, schowane w skalnej niszy. Bitwa miała trwać długo. Najemni żołnierze mieli lepszą broń, za to dzicy – lepszą kryjówkę. Kolejna grupa dzikich ujawniła się na górze- pierwotnie mieli za zadanie czekać, aż dzicy wystrzelają najemników i zabrać ich cenne sprzęty, ale postanowili ukraść ślizgacze. Attal i kilku jego żołnierzy słali pociski. Torik jak rzadko kiedy postanowił użyć broni – wziął kilof wspinaczkowy i ruszył na przeciwnika. Dzicy unikali jego ciosów, lecz niesutecznie. W końcu, ci zdolni uciekać, wycofali się. Za wcześnie jednak było na koniec walki. Być może wcale nie wycofali się przed wrogiem. Ogień z drugiego zbocza też ustał. Po chwili okazało się, dlaczego.
W stronę miejsca, gdzie znajdowała się ekspedycja, zmierzał kotłujący się, biały tuman. Trafili na burzę śnieżną, a możliwości ukrycia bra. Tak szybko jak mogli, wszyscy znaleźli się na szczycie. Naradzano się, co robić. Lydaw był zwolennikiem tego, by cztery osoby wskoczyły na ślizgacze i pojechały w stronę stacji. Attal i Kamarisa – przeczekać burzę, przyparci do skały.
Nagle odezwała się kobieta w futrze, jej głos rozbrzmiał klarownie w uszach wszystkich.
– Tu jest jaskinia, idźcie za mną!
Nie była zwykłą osobą. Dowódcy nie kwestionowali jej słów, Torik tym bardziej, gotowy za nią iść wszędzie. Silne podmuchy zamieci bezlitośnie smagały plecy, ale grupie udało się uciec jaskini. Postanowiono przeczekać w jaskini burzę i opatrzeć rannych.
Światła latarek i lamp rozświetliły skalne wnętrza, ukazując całkiem przyjazne środowisko. Kilkadziesiąt metrów w głąb zrobiło się już ciepło, na tyle że można było zdjąć nakrycia głowy, bez groźby odmrożenia. Ku powszechnej radości okazało się, że w jaskini mieszczą się liczne gorące źródła.
Lydaw, Attal i Kamarisa nie byli tak radośni. Dostrzegli ślady zamieszkania.
Z jakiegoś powodu jaskinia została porzucona. Attal i Kamarisa poszli na zwiady. Po powrocie obwieścili, że jaskinia jest najprawdopodobniej pusta. Porozmawiali z rannymi ze swojego oddziału po czym oddalili się w kierunku źródeł. Sądząc po tym, że tuż przed zniknięciem w parze, złapali się za ręce, szukali ustronnego miejsca. Porządku pilnował Lydaw
Część najemników wystawiła wartę, podczas gdy reszta, w tym ci ranni którzy byli w stanie poruszać się o własnych siłach, zażyli kąpieli. Kobieta w futrze również poszła w kierunku gorących źródeł. Torik, zauważywszy to, przemógł ból i zmęczenie by za nią ruszyć.
Kobieta nie odwracała się w stronę Torika, choć dała odczuć, że zauważyła jego obecność.
– Chcesz czegoś? Mów!
Torik milczał, oddychał ciężko. – Jeśli nie, to zostaw mnie w spokoju!
– Chcę wiedzieć jak masz na imię.
Odwróciła się bokiem, nie spojrzała w jego stronę. Ściągnęła hełm, ukazując gęste, faliste, kasztanowe włosy. Westchnęła, zniecierpliwiona.
– Eltari. Nie chciałam się powtarzać, ale zostaw mnie.
– Eltari… jest mi źle. Potrzebuję cię.
– Do czego? Wykluczone!
– Przecież mi pomogłaś.
– Nie powinnam była.
Eltari ponownie odwróciła się. Stanęła nad krawędzią źródła. Nagle słychać było niosący się echem po całej jaskini dźwięk, jakby gwizd połączony ze świergotem. I nagle futro kobiety ożyło. Okazało się że jego pasma stworzone były z niewielkich zwierząt, wczepionych w siebie i pozostających w letargu. Gdy zwierzęta rozbiegły, się, odsłoniły nagie ciało kobiety. Była dobrze zbudowana, chociaż w pewien sposób twarda, jakby ociosana w marmurze. Torik nie widział wszystkiego, zasłaniała ją para.
Niemniej, zachęcony widokiem, zaczął zdejmować swoje ubranie.
– Nie radzę. Pójdź wreszcie. Ostatni raz ostrzegam.
– Eltari… ja umieram. Pozwól mi być ze sobą. Daj mi chociaż odrobinę… swojej mocy… zrobię dla ciebie wszystko...
Odpowiedział mu inny świergot. Zwierzęta, które tworzyły futro Eltari, otoczyły Torika, zaczęły syczeć i parskać.
– Mówię poważnie. Idź i nie przeszkadzaj mi już!
Torik poczuł ciężar bólu, pod którym się ugiął. Odszedł, odprowadzony wzrokiem przez gotowe na rozkaz zwierzęta. Zrzucił tylko swoje zewnętrzne okrycie, ale już nie wracał po nie. Minął gorące źródła, w których odpoczywali żołnierze, minął żołnierzy którzy odpoczywali, leczyli rany, posilali się. Do tego jeszcze zdawało mu się, że słyszy Attala i Kamarisę.
Postanowił wyjść z jaskini, nikt tego nie zauważył albo nie uznał tego za godne uwagi.
Ból rozsadzał go od środka, palił, słabł i narastał na sile, tak by nie dać odpocząć. Mroźne powietrze dało odrobinę ulgi, jakkolwiek złudnej. Żeby dotrwać do końca misji, musiałby liczyć na zrzut lekarstwa od Dziewic. A to było niemożliwe.
Postanowił iść przed siebie, tak długo, ile zdoła. Porzucił misję, ruszając na swoją ostatnią wyprawę.
Zawroty głowy raz po raz rzucały go na ziemię. Szedł w mroku, rozświetlonym powierzchnią śniegu. I nagle ujrzał przed sobą ostrze. Nie wiedząc czy to majak, czy jawa, uderzył pięścią przed siebie. Trafił. To naprawdę był człowiek.
Na Torika wypadła cała grupa dzikich. Skradali się w kierunku jaskini, widocznie przygotowując zasadzkę. Osłabiony wojownik nie radził sobie, przeciwnicy rzucili go na ziemię.
Gdy jednak groźba śmierci stała się realna, gdy widział, jak bliski jest rozerwania przez kościane ostrza i kamienne włócznie, nie potrafił zapanować nad instynktem przetrwania. Gdy zmieniał postać, miał wrażenie że coś rozrywa każde włókno jego mięśni. Krzyczał i ryczał z bólu, jak zarzynane zwierze. Dzicy nie wierzyli własnym oczom, gdy ukazał się im potworny olbrzym, który zrzucił z siebie atakujących i walił na oślep. Patrzyli, pełni podziwu, nie ruszali się, gdy Torik rzucał się na nich i zadawał ciosy. Hałas spowodował lawinę, która nadciągnęła falą bieli, jak narzędzie zniszczenia w niewidzialnym, boskim ramieniu.
Śnieg opadł na dół zbocza. Torik, w formie bestii, był jeszcze w stanie się wydostać i czołgać po śniegu. Iść już nie mógł. Wykrztusił ogromną plamę krwi, zatoczył się i osunął na kolana.
***
Gorące źródła. Dar od losu na nieprzystępnej planecie. Tutaj para osób podających się za najemników mogła na chwilę poczuć się sobą. Attal i Kamarisa odzyskali energię i nie próżnowali, wykorzystali intymność na którą nie mogli sobie pozwolić od wielu dni. Siedzieli w wodzie, przy brzegu źródła, Attal, mniejszy od swojej ukochanej, wtulał się głową w jej pierś. I ona obejmowała go mocno, opierając się na nim. W trosce o bezpieczeństwo, byli sobie równi. Attal podniósł wzrok.
– Ten facet, którego uratowałaś…
– Jesteś zazdrosny?
– Nie, ale obawiam się że długo nie pociągnie. Choruje na coś, z czym lekarstwa nie dają rady. Jak go widziałem, wydawał mi się odrażający. Lecz teraz, jak o nim myślę, to mu nawet współczuję.
– No to mnie też, ale wolałam tego nie mówić. To może nie być jego wina.
– A jednak go ocaliłaś. Z narażeniem samej siebie.
– Jestem wierna temu, co obiecuję.
– Jak prawdziwa Arklanianka. – Attal mówiąc to, przesunął rękoma po ciele kobiety.
– Nawet gdybym nią nie była, i tak bym nie zmieniła zdania. Już nigdy nikomu nie pozwolę na śmierć.
Kamarisa patrzyła w dal, gładząc włosy Attala.
– Dalej chodzi o Wekrona? - spytał.
Nie musiała nic mówić. Oboje wiedzieli, że tak.
– On sam się dla nas poświęcił. To jego wola. Musimy ją uszanować i spełnić dzieło, które do nas należy. Tego by od nas chciał.
– Gdybym wybiła mu to z głowy, nie zginąłby. Dlatego nie pozwolę, żeby ktoś z kim walczę ramię w ramię, miał ponieść śmierć.
– Nawet jeśli to człowiek Para? – Attal spytał najciszej jak mógł.
Kamarisa skinęła głową. Attal zrozumiał. Oboje wiedzieli, że muszą dotrzeć do stacji najszybciej ze wszystkich. Dłonie obojga splotły się mocniej. Charakter. Pozwolił im przetrwać w bezwzględnym kosmosie, iść przez życie razem.
Arklanianka położyła się na mężczyźnie. Przez tę jedną chwilę, byli tylko oni.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania