Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
*18+* Ciałoprzestrzeń 22 - "Śniegowy bóg" (science fantasy)
W jednej z jaskiń, opatulone skórami kobiety i dzieci zgromadziły się w kole. Oparte o ścianę, zostawiły miejsce na środku sali, gdzie płonęło skromne ognisko.
Nad płomieniami pochylała się młoda kobieta, ubrana inaczej od pozostałych. Miała kurtkę i spodnie, jedynie sznurowane, futrzane buty były elementem podobnym do innych strojów.
Wszyscy siedzieli w milczeniu, pogrążeni w myślach, marzeniach, śnieniu na jawie, odejściu od wszystkich cierpień i trosk.
Wołanie z głębi skalnego korytarza zakłóciło ów wątpliwy spokój.
– Córko Płomieni! Córko Płomieni! – wołał zaaferowany, młody mężczyzna – zstąpił do nas Śniegowy Bóg!
– Śniegowy Bóg? – Rozległy się szmery. Niedowierzanie i gniew na gadającego głupoty młokosa. Czegóż by mógł chcieć Śniegowy Bóg i dlaczego wybrał właśnie ich?
Tym niemniej, to Córka Płomieni miała ocenić, czy mówią prawdę.
Grupa tych, co zdołali przeżyć, przywiozła Torika na saniach. Zdążył się skurczyć, nadal jednak jego postać zdradzała wyraźne cechy nieludzkie. Młodzi mężczyźni mówili o tym, że był większy i że wyglądał jak prawdziwy Śniegowy Bóg. Teraz jednak zmieniał się w zwykłego mężczyznę – osłabionego i nieprzytomnego.
Córka Płomieni miała zadecydować o jego losie. Ale jak należy postępować ze Śniegowym Bogiem? Czy aby wieczna zima minęła, należy go zabić, czy czymś przebłagać?
Uznała, że musi poprosić kogoś o radę. Kazała zabrać Torika na saniach. Mężczyznę zaniesiono do ustronnego, ciemnego zaułka, gdzie ze skalnego źródła ciurkiem leciała woda. W pobliżu siedziała postać ubrana w długą szatę i kaptur z pióropuszem. Młody mężczyzna, który pomagał Córce Płomieni prowadzić nieprzytomnego Torika, nie był pewny czy wejść, ale postać w szacie zaprosiła go gestem.
Ułożyli Torika ułożony na macie, po czym młody mężczyzna wyszedł.
– Kruczy Języku, to jest mężczyzna którego przyprowadzili łowcy. Twierdzą, że to Śniegowy Bóg pod postacią człowieka.
Kruczy Język, starszy mężczyzna, wstał z siedziska i przyczłapał do rzekomego Śniegowego Boga. Położył rękę na jego czole. Uniósł jego powieki. Zamknął swoje oczy i pogrążył się w zadumie.
Po dłużącej się w nieskończoność chwili milczenia, przemówił.
– Jest w nim ogromna moc. Zaś są w nim także potężne istoty. Ale nie jestem w stanie powiedzieć, czy to Śniegowy Bóg.
– Kruczy Języku, wydaje mi się, że on bardzo cierpi.
– Nie mylisz się, mała Hokko. Mimo swej ogromnej mocy, brzemię, jakie dźwiga, przerasta go.
– Czy powinniśmy mu pomóc?
– Dziecko, wręcz musimy. Nie mamy już dostępu do mocy, która czyniła nasz ród najzdolniejszymi uzdrowicielami – ale i tak jest to nasz obowiązek.
– Jak to zrobimy?
Kruczy Język milczał. Rozległy się z dala słyszane krzyki.
Hokka, za pozwoleniem swojego starego mistrza, pobiegła usłyszeć, co się dzieje.
Lamentujące kobiety i wściekli mężczyźni otaczali jednego z członków plemienia, który wyszedł w poszukiwaniu pożywienia. Trzymał się za krwawiącą głowę.
Gdy zauważono, że przyszła Hokka, nazywana „Córką Płomieni”, dzicy rozstąpili się. Jej współplemieniec miał na głowie zakrwawiony kawałek materiału. Najostrożniej jak mogła, zdjęła go. Mężczyzna miał odcięte ucho. Hokka poprosiła o źródło ognia. Ktoś przyniósł jedną z zawieszonych na ścianie pochodni. Dziewczyna zamknęła oczy i wyciągnęła pochodnię przed siebie.
– Niech ten ogień oczyści twe rany – wygłosiła formułę, po czym płomień z pochodni przeszedł nad jej dłoń. Odetchnęła i posłała ognistą moc w ranę zwiadowcy, która zapłonęła bielą.
Ze strachu i z gorąca, mężczyzna wrzasnął piskliwym, wysokim tonem. Natomiast rana została oczyszczona ze skażenia i zasklepiła się. Wszyscy, nie wyłączając rannego, byli wdzięczni kobiecie i pełni respektu wobec tajemnej siły, jaką władała.
– Powiedz, co się stało? Dlaczego straciłeś ucho?
– Drzeworogi. Trafiłem na ich grupę. Myślałem, odnaleźliśmy zagubionych braci. A oni są żądni jedzenia i krwi! Powiedzieli, że mamy im oddać połowę naszych zapasów, inaczej przyjdą po całość. Odcięli mi ucho żeby pokazać, że mówią prawdę.
Rozległy się odgłosy zdziwienia i powątpiewania. Drzeworogi? Klan który nie jadł mięsa? Nie dowierzano mężczyźnie, ale nie miał on narzędzi, dzięki którym miałby odciąć sobie ucho.
Z zapasami u plemienia, do którego należeli, też nie było najlepiej. Oddać połowę – to pewna śmierć. Wybór był zatem między śmiercią z głodu, a śmiercią w walce.
– To nie wszystko. Ten, który odciął mi ucho, na moich oczach zjadł je. Dał nam czas do następnego świtu.
Kanibalizm. Teraz wszyscy byli przerażeni. Nie wiedziano co robić. Wśród tłumu zbitego w małej przestrzeni zaczęła pulsować panika. Hokka musiała ją jak najprędzej zgasić.
– Nie bójcie się! Wielka Opiekunka dała nam pomoc! Przysłała nam Śniegowego Boga – przebłagam go, by nam pomógł!
To prawda. Do czasu powrotu nieszczęsnego zwiadowcy, wszyscy rozprawiali na temat odnalezionego mężczyzny – o jego niezwykłych mocach i wyglądzie, przypisano mu panowanie nad pogodą, jego wzrost osiągnął w opowieściach kilkanaście metrów, według niektórych, miał sześcioro ramion i trzy głowy.
Hokka powróciła i przedstawiła sytuację. Kruczy Język poważnie się zasępił.
– Faktycznie, potrzebujemy jego pomocy. Ale on się nie nadaje.
– Musi być jakiś sposób, aby go uzdrowić.
– To bardzo ryzykowne. Ale z Drzeworogami nie można żartować. Widziałem ich w walce. Widziałem, jak potrafią agresywnie niszczyć przeciwnika. Pozornie spokojni, nie tykali mięsa, ale swoją żądzę krwi przelewali na ludzi. Teraz, kiedy są w rozpaczy, grożą nam.
Kruczy Język przerwał. Hokka nie wiedziała, co należy robić, ale wierzyła w swojego mistrza.
Po chwili starzec przemówił.
– Wiem, co muszę zrobić.
– Czy mam jakoś pomóc?
– Niestety, na razie nie. Proszę cię abyś wyszła, zapaliła przy wejściu do mojego leża ognistą barierę – i nie pozwoliła nikomu wejść, a zwłaszcza – wyjść.
– Mistrzu, co zamierzasz zrobić?
– Muszę... wezwać na pomoc gawrony.
Przerażający dreszcz tknął Hokkę. Wypowiedziane słowa stanowiły tabu. Gawrony wzywało się w najgorszej sytuacji. Prowadziły tego, kto już nigdy miał nie powrócić.
Posłuszna Hokka zebrała kilka ostatnich świec z zapasów dla całego plemienia. Parę musiała połamać, tak aby starczyło do utworzenia bariery. Przyklękła i rozpaliła płomienie, po czym zawołała, dając swojemu mistrzowi znak.
Utrzymywała palące się płomienie przez godzinę, nim skończyły się przygotowania i miał miejsce właściwy rytuał. Przez kilka krótkich, ale pełnych napięcia minut, z komnaty Kruczego Języka dobiegały hałasy: wysokie wrzaski, świst wiatru pędzącego z ogromną szybkością między ostrymi skałami. Płomienie bariery wyrywały się na wszystkie strony. Hokka toczyła prawdziwą walkę, aby potężne, mroczne istoty nie wyszły poza ogień.
W końcu dźwięki ucichły. Kruczy Język trzy razy stuknął kosturem, wtedy dopiero Hokka przestała utrzymywać płomienie. Niemal upadła, wyczerpana. Odzyskała przytomność, leżąc obok Torika.
Mężczyzna spał spokojnie, już nie targany bólem i cierpieniem. Na jego torsie narysowany był kształt skrzydlatej istoty.
– Musimy mu dać odpocząć. Umyj go i pilnuj, aby nic mu się nie stało. Spróbuj go przebłagać, aby nam pomógł w walce z Drzeworogami.
Kruczy Język udał się do swojego posłania, gdzie, stękając, ułożył się do snu. Hokka pomogła mu się przykryć i wróciła do Torika. Zmyła rytualne malowidła. Kiedy skończyła, mężczyzna otworzył oczy. Nie wiedział, czy się uśmiechnąć, czy się bać. Z jednej strony, wiedział że jest u dzikich, u agresywnych tubylców. Z drugiej strony, w jego naturze było cieszyć się, gdy w pobliżu znajdowała się kobieta – zwłaszcza młoda i piękna, jak Córka Płomieni. Miała bardzo jasne włosy, sięgające ramion – i niezwykłe, jasne oczy o trudnej do określenia barwie.
Hokka odezwała się w swoim języku.
– Śniegowy Boże, bądź powitany w naszym domu. Wybacz nam śmiertelnym, że nie możemy dać ci nic ponad nasze śmiertelne możliwości. Prosimy z najniższego miejsca o okazanie nam miłosierdzia.
Twarz Torika zdradzała zdziwienie. Nabrała przy tym agresywnego wymiaru, co speszyło młodą kobietę. Czuć było, że się boi. Być może powinna zwrócić się do niego w mowie, którą posługiwał się Śniegowy Bóg. Ale jaka to była mowa? Nie znała jej.
– Chciałbym, ale nie rozumiem, co do mnie mówisz.
Hokka chciała sięgnąć po środki, które umożliwiłyby jej zrozumienie mężczyzny, ale ku zaskoczeniu Torika, zmieniła zdanie, rozpoznawszy, co mówi.
– Teraz - rozumiesz mnie? – Spytała w celesie, języku powszechnie używanym w całym kosmosie.
– Tak. Ale jak? Nie jesteś dzika?
– Nie jestem dzika. Jestem stąd. Ale znam twój język. Inni z nieba mnie nauczyli.
Mówiła powoli i z akcentem, nieco niewyraźnie.
– Dlaczego tu jestem?
– Dużo moich braci cię tu niosło. Jesteś Śniegowym Bogiem?
– Śniegowym Bogiem? Nie.
Hokka spochmurniała.
– To kim jesteś? Człowiek z nieba?
– Człowiek z nieba. Ale nie człowiek. To dość trudne.
Próbowała rozpoznać, kim jest. Czuła, że ma potężną moc.
– Może jesteś Śniegowym Bogiem, ale tego nie wiesz.
– Dlaczego tak myślisz?
– On jest silny. Tak samo jak ty. Wiem to i czuję.
Torik nie wiedział, za kogo został wzięty. Widocznie był jakiś Śniegowy Bóg, istota dorównująca drapieżnikowi siłą. Zapewne potwór albo nadludzka istota, zamieszkująca tę planetę.
Torik wstał, zaalarmowany. Coś tu nie pasowało. Ku swojemu zdziwieniu stwierdził, że nie dolega mu żaden ból, żadne kołatanie serca, napady zimna i gorąca, zawrotów głowy, złego samopoczucia. Czy wyzdrowiał?
– Co mi zrobiliście? - Spytał, dość agresywnie zdziwiony.
Hokka przestraszyła się. Odezwała przepraszającym tonem, mieszając słowa celesu i przyrodzonej mowy.
– Przepraszam… leczyliśmy, najdobrzej leczyliśmy, chcieliśmy pomóc!
Torik wstał. Wziął za ramiona zdezorientowaną dziewczynę i obrócił się.
– Dziękuję! Bardzo wam dziękuję! Jesteście najlepsi! Jak to zrobiliście?
Hokka wyczuła, że jest bardzo zadowolony z leczenia. Ucieszyła się. Ale po chwili, przyszła świadomość tego, że uleczenie Torika miało swoją poważną cenę. Odwróciła się, by nie zauważył jej zmiany nastroju. Wskazała na śpiącego, chrapiącego starca.
– Pomógł ci on. Stary stary mojej rodziny. On wie najwięcej.
– Podziękuj mu ode mnie. Ja muszę iść.
– Nie zatrzymam cię, jeśli chcesz iść. Nikt nie zatrzyma. Ale mogę tylko prosić cię o pomoc.
Hokka upadła na kolana i zaczęła bić pokłony, czołem o podłoże.
– Potężny wojowniku, nie zostawiaj nas!
Torik był tym zdezorientowany, sytuacja była dla niego absurdalna. Natychmiast podniósł dziewczynę za rękę.
– Dlaczego to robiłaś? Co takiego potrzebujesz?
– Moja wielka rodzina jest w niebezpieczeństwie. Druga wielka rodzina chce nas zniszczyć.
Przepraszam że nie wiem, jakim jesteś bogiem ani jak do ciebie się zwracać. Nie wiem, co możemy ci dać, żebyś pomógł.
Torik popatrzył na dziewczynę. Zrozumiał, że potrzebna jest jego pomoc w wojnie plemiennej. Jeśli wierzyć dziewczynie, mieli go za potężną istotę. Mógł dużo. A dziewczyna miała w sobie coś pociągającego.
Sama domyślała się, czego może chcieć. Jeśli nie ofiara z krwi – to z miłości. Z jednej strony wiedziała, że to źle, z drugiej strony, była gotowa dla swoich współbraci na każde poświęcenie. Zaczęła nerwowo trzeć dłonią jednej ręki o nadgarstek drugiej.
Wywołało to u Torika współczucie. Wiedział, że jest jej niezręcznie. A co najważniejsze – uświadomił sobie, że to dzięki jej pobratymcom został uwolniony od bólu.
– Uleczyliście mnie, nikt inny tego nie umiał. Oczywiście, że wam pomogę. To ja mam u was dług.
Hokka nie wierzyła, w co słyszy. Przysunęła się na kolanach i całowała Torika po rękach.
– Dziękuję! Dziękuję ci ogromnie! Jak do ciebie mówić, wielki?
– Jestem po prostu Torik. A jak ty się nazywasz?
– Moje imię jest nieistotne dla kogoś takiego jak ty. Jestem Córką Płomieni.
– Naprawdę chcę wiedzieć, jak się nazywasz.
– Jeśli tego chcesz… nazywam się Hokka.
Dziewczyna była zdziwiona. Ale przypomniała sobie, że inni ludzie z nieba też nie kazali siebie nazywać wielkimi, czy czcigodnymi. Ale oni nie byli tacy potężni jak Torik.
Widocznie w świecie ludzi z nieba, bogowie chadzają pomiędzy śmiertelnikami i rozmawiają z nimi, jak z równymi.
Torik otrzymał od współplemieńców Hokki nowe ubranie. Był teraz odziany jak jeden z nich.
Miał na sobie grubą koszulę i spodnie, futrzane buty, zaskakująco lekkie, oraz pelerynę ze skór. Wszyscy bali się go, ale byli pełni podziwu i zaciekawieni tajemniczym, obcym człowiekiem. Podano mu najlepsze jedzenie – zjadł je, nieświadom że kilka osób musiało odjąć sobie od ust. Hokka starała się tłumaczyć, co mówią jej pobratymcy. Odpowiedzi Torika tłumaczyła w swoim języku, sama jednak tworzyła te wypowiedzi. Podczas gdy Torik cały czas zapewniał że wszystko będzie dobrze i że pokona każdego przeciwnika, Hokka tłumaczyła, jak gdyby wypowiadał się Śniegowy Bóg, którego w nim widziano. W końcu odprowadziła go przed oblicze władców plemienia. Rządziły nim dwie kobiety i jeden mężczyzna. Zajmowali obszerną niszę, na środku której został wydzielony krąg, gdzie rysowali rozmaite plany. Jeszcze gdy Hokka i Torik zbliżali się do niszy wodzów, słyszeli intensywne rozmowy. Ucichły, gdy pojawili się.
Wszyscy troje złożyli Torikowi pokłon. Torik, nieprzyzwyczajony do kłaniania się bez wyraźnego rozkazu, nie odwzajemnił pokłonu, ale skinął głową na powitanie.
Zaprosili go, by usiadł. Hokka tłumaczyła, że proszą o pozwolenie, by sami mogli zasiąść.
Jedna kobieta była starsza, niedowidząca, miała rozpuszczone siwe włosy. Druga kobieta była młodsza, postawna, jej włosy były ciemne, kręcone i spięte z tyłu. Mężczyzna był zarośnięty gęstymi, czarnymi włosami, z pierwszymi oznakami siwienia. Starsza kobieta miała podniesioną głowę, choć wzrok nieobecny. Młodsza spuszczała wzrok, nie chcąc patrzeć Torikowi w oczy. Mężczyzna przypatrywał się badawczo Torikowi.
Najpierw młodsza kobieta podała naszyjnik pełen różnych ozdób z kamieni szlachetnych, kości i kawałków drewna na których wyryto skomplikowane wzory.
Hokka nie siadała, mimo że należała do elity jako Córka Płomieni – starszym winna była pokorę.
Tłumaczyła wszystko Torikowi.
– Nasza matka daje ci cenny przedmiot wielkiego wojownika, bo jesteś z nich największy.
Wszyscy słuchają się ciebie, gdy to masz na sobie.
Torik pozwolił sobie założyć naszyjnik, chociaż nie do końca rozumiał.
Teraz odezwała się starsza kobieta. Położyła przed Torikiem kawałek szmaty z narysowanym, trudnym do rozszyfrowania symbolem. Mówiła długo, mówiła gniewnie.
– Nasza Wielka Matka mówi, że musimy mieć sprawiedliwość. Zabrano nam dom. Połóż swój boski znak na tym znaku, będzie to wiadomość że nasz dom należy do nas.
Torik też niewiele rozumiał. Nie wiedział, jaki to ma być znak. Nie wiedział, o jaki chodzi dom. Zastanawiał się. Odebrano to jako rozważenie, czy są godni tego zaszczytu.
W końcu mężczyzna rozwiał jego wątpliwości. Podał mu swój sztylet. Torik zrozumiał. Naciął sobie palec i rozmazał krew po materiale. W kąciku ust Wielkiej Matki pojawił się przez ułamek sekundy uśmiech.
Teraz przemówił mężczyzna.
– Jesteś wielkim wojownikiem. Jesteś na pewno bardzo mądry. Jesteś profesor, jak ludzie z nieba. Powiedz nam, jak mamy walczyć.
Torik zdziwił się – zrozumiał słowo „profesor”, wypowiedziane przez członka starszyzny.
Rozmowa rodziła dużo pytań. Tymczasem, powierzono Torikowi dowodzenie w bitwie.
Nigdy nie znajdował się w takiej pozycji. Dotąd walczył sam, bądź pod cudzymi rozkazami.
– Będę walczyć sam. Zostańcie tutaj.
Hokka była zdziwiona. Próbowała coś wymyślić, ale Torik polecił jej mówić prawdę.
Członkowie starszyzny byli nieco zaskoczeni, choć zrozumieli – skoro jest potężny i ma moc równą Śniegowemu Bogowi, zapewne zdolny jest walczyć samodzielnie.
Może będzie chciał zesłać śnieżną burzę na przeciwników?
Jeszcze raz starsi pokłonili się, oraz kilkakrotnie pytali o ewentualne żądania. Torik, stwierdziwszy że nic nie potrzebuje, podziękował i wyszedł – gdy wychodził, wszyscy stali, choć mężczyzna podniósł się nieco opieszale. Młodsza z kobiet była skłonna traktować go z czołobitnym szacunkiem, bojąc się gniewu w razie obrazy domniemanego majestatu. Starsza – przeciwnie, postanowiła wykazać się odwagą, przekonana że tak zaskarbi sobie przychylność wojowniczego bóstwa. Mężczyzna mówił nie wprost, ale w głębi duszy domyślał się, że to zwykły, śmiertelny człowiek z nieba – być może tylko trochę silniejszy od pozostałych.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania