Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
*18+* Ciałoprzestrzeń 24 - Taniec na przekór sępom zimy (science fantasy)
Najemnicy ruszyli przez skalne grzbiety. Starali się wtopić w otoczenie, nie zwracać uwagi istoty, okupujące stację i oddziałującej na maszyny.
Po skalnym podłożu, ślizgacze wlokły się niemiłosiernie. Nieraz trzeba było je przenosić, spowolnić marsz.
Wysoki na wiele pięter budynek wyłaniał się już wyraźnie zza białoszarej kurzawy. Zniknięciem Torika nikt się zanadto nie przejął, chociaż Lydaw odnotował je w przygotowywanym przez siebie raporcie. Torik był dorosłym mężczyzną i wiedział co robi. Misja trwała dalej. Białowłosy najemnik dał sygnał na postój.
Kamarisa cicho zaklęła. Chciała iść dalej ale Attal zatrzymał ją. Sam uznał, że trzeba to wyjaśnić.
– Nie możemy ciągle się zatrzymywać. Jesteś o wiele zbyt doświadczony w walkach, żebyś tego nie wiedział.
– Ktoś musi podłuchiwać łączność. Wy postanowiliście chronić swoje delikatne uszka. – sarknął Lydaw – Tymczasem zakłócenia od stacji są na tyle silne, że teraz jest ostatnia szansa na połączenie z żołnierzami w śniegołazach.
Jak na zawołanie, radioodbiornik zachrzęścił. Łączność była tak słaba, że Lydaw musiał zidentyfikować się kilka razy.
– Za pięć godzin będziemy na miejscu.
– Wstrzymać się. Lawina nas zasypała, w zależności od pogody, do jutra rana będziemy się wygrzebywać i naprawiać.
– Do jutra rana? Kurna, dlaczego wcześniej o tym nie wiedzieliśmy? Zamarzniemy tu!
– A skąd miałem wiedzieć o lawinie? Damy sygnał jak wydostaniemy się stąd. Nie wcześniej.
Mogli rozbić obóz, chociaż to było nader ryzykowne.
Mogli iść do przodu, ale nie było szansy na koordynację działań z załogami śniegołazów.
Nim byli w stanie zdecydować, pojawiło się kolejne zagrożenie.
Plemię, które Torik znał jako Drzeworogi, większość swoich wojowników wysłało za ludźmi z nieba. Wierzyli, że jeśli spożyją ludzi z nieba w trakcie kanibalistycznego rytuału, boskie moce i przetrwają wieczną zimę. Dlatego atakowali zażarcie, nie wycofując się ani na krok, mimo tego, że najemnicy obsypywali ich gradem pocisków. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Cenne sekundy mijały na przeładowywaniu amunicji twardej, strzelby laserowe przegrzewały się.
Eltari wyskoczyła przed najemników. Stanęła sama przed tubylcami, atakującymi hurmem. Podniosła ramiona do góry – i choć nie każdy wiedział, co dokładnie miało miejsce, wszyscy poczuli nagły wybuch mocy jak z gejzera.
Dzicy błyskawicznie zawrócili i uciekli, krzycząc z przerażenia. Coś przekonało ich, że kobieta w futrze wezwała na pomoc najstraszliwsze bestie, które zaszarżowały w ich stronę, gotowe rozerwać ich na strzępy. Nie docenili mocy ludzi z nieba. Wśród Drzeworogów nie znalazł się nikt, kto mógł być świadom, że to jedynie iluzja. Posłali jedynie kilka bełtów w powietrze, by opóźnić nieistniejący pościg.
W trakcie walki grupa przeszła naprzód. Radar Lydawa zaczął wariować.
Na wyświetlaczu widniał kształt pojazdu latającego. Leżał pod zaspami Po chwili odgarniania śniegu wyszło na jaw, że jest to odrzutowiec Wspólnoty. Postanowiono rozbić przy maszynie obóz i ją uruchomić. Gdyby się okazało, że samolot działa, mógł się przydać i to bardzo.
***
Torik wrócił do jaskini i zapadł w letarg, w trakcie którego odzyskał ludzką postać. Obudził się, okryty kocami. Hokka trzymała jego głowę na swoich kolanach. Czuł z jej strony wielkie ciepło. Hokka z uśmiechem przekazała mu, że członkowie plemion Słonecznej Rzeki i Oazy wznoszą okrzyki na jego cześć. Dzięki Torikowi wróciła nadzieja.
Przywódca Oazy podszedł i pokłonił się. Podziękował Torikowi za zemstę – część jego współplemieńców poszła do Drzeworogów, lecz już nie wróciła. Zapytał się też, dlaczego postanowił przyjść wśród okrutnych ludzi z nieba. Nie było to proste ale Torik wyjaśnił, że nie przyszli tutaj żeby robić krzywdę. Chcieli po prostu dotrzeć do stacji (wielkiej wieży) i położyć kres wiecznej zimie. Bitwa nad zamarzniętą oazą okazała się nieporozumieniem. Ale tamtejsze plemię nie chowało urazy. Jego przywódca oznajmił, że tuż przed ostrzałem wioski nad zamarzniętym jeziorem, głos z nieba kazał im opuścić wioskę. Widocznie jej zniszczenie było zgodne z wolą boskich sił.
Torik nie umiał domyślić się, skąd ta wizja, choć mogła mieć coś wspólnego z nadejściem ekspedycji, obserwowanej przez COŚ.
Nagle ucztę przerwał podpierający się kosturem Kruczy Język. Zapanowała cisza. Rzadko kiedy plemienny mędrzec wychodził ze swojej siedziby – to do niego udawano się w różnych sprawach, ale on sam udawał się do innych tylko w wyjątkowych przypadkach.
– Dzielny nasz wybawco. Uniżenie proszę o zdradzenie, co widziałeś, gdy udałeś się w pogoń za czarownicą.
Torik nie zdał sobie sprawy, że nie potrzebował tłumacza, rozumiał wszystko, co mówi starzec. Opowiedział o pogoni i o odnalezieniu zwęglonych zwłok.
– Czy przy zwłokach leżała jakaś broń?
Torik, po zastanowieniu, opowiedział o sztylecie. Oczy spoczywające w pooranej zmarszczkami twarzy na moment rozszerzyły się. Po chwili, zwarły się mocniej. Kruczy język zastukał kosturem.
– Zakończyć ucztowanie! Wszyscy idźcie w głąb jaskini! Hokka, wznieś barierę! Nikomu nie wolno zasnąć!
Złudny spokój ustąpił panice. Już chciano nawet gasić ogień, ale Kruczy Język kategorycznie tego zabronił. Do jaskini wkradła się śnieżnobiała poświata. Torik spodziewał się spadku temperatury, ale wręcz przeciwnie, zrobiło się o wiele cieplej, nawet duszno. To demon zemsty planety, która do niedawna była pustynią. Jego natura była popielno-ognista. Wkroczył widoczny jedynie w zniekształceniach widzianego przez oczy obrazu – był przezroczysty, ale możliwe było dostrzec jego kształty, liczne odnóża. Wojownicy chcieli walczyć, ale Hokka zatrzymała ich. Kruczy Język polecił zamoczyć kawał materiału w wodzie i owinąć go wokół grotu włóczni. Hokka dała Torikowi włócznię z mokrym materiałem. Torik trafiał, ale broń odbijała się. Mimo ognistego żywiołu, demon szedł pod postacią lodową – widocznie miał lodową zbroję. Dlatego kobieta wzięła pochodnię i rozdmuchała jej płomień tak, by zbroja choć częściowo stopniała.
Demon nie był głupi, wycofał się w kierunku zewnętrza, by odzyskać pancerz. Torik cisnął włócznią. Trafił, materiał zniknął ale słychać było syczenie świadczące o tym, że demon traci swą moc. Hokkę ogarnął wielki strach. Osunęła się na kolana i objęła nogi Torika. Ten czekał, nie wiedząc co robić. Z jednej strony chciał bronić dziewczynę, z drugiej – kazać jej uciekać.
Ledwie słyszalny, ale przerażający pisk rozbrzmiał w jaskini i zaczął się zbliżać. Czarny lód, zamykający w sobie popiół, zaczął wzrastać ostrymi soplami. Torik i Hokka musieli się wycofać.
Pozostała im ucieczka do innego wyjścia, a wszystkich było zbyt wielu, by mogli skutecznie uciec. Złowieszcze trzeszczenie zbliżało się. Torik i Hokka, bezradni, weszli do zagłębienia w którym kłębili się ocaleni. Kobiety i dzieci płakały, mężczyźni przeklinali. Zdawało się, że mimo ognia pochodni i paleniska, zapanował mrok. Tylko Kruczy Język zachował spokój. Gdy sople dotarły do brzegu zagłębienia, wziął na palec starannie odmierzoną kroplę wody ze źródełka. Dmuchnął - i poleciała w powietrze, jednak nie rozpryskując się, a pozostając w kulistej formie, która zaczęła rosnąć. Błyskawicznie urosła i przybrała postać – ni to ptaka, ni to latającej ryby, ni to smoka – i zderzyła się z lodem. W zagarniętej przez demona zemsty części jaskini rozbrzmiały trzaski głośne niczym gromy, chociaż trwały one ułamkami sekund. Po chwili zapadła cisza, a mrok ustąpił.
Wszyscy padli ze zmęczenia. Torik usiadł. Był niezadowolony, że nie udało mu się pokonać przeciwnika. Ale liczył na to, że na tym wieczór się nie skończył.
Hokka odprowadziła starca do jego posłania, pomogła mu się położyć i przykryć kocami.
– Mistrzu, jestem wszyscy jesteśmy ci wdzięczni.
– Niewiele sam zdziałałem. Nie dziękuj mi. Żaden duch nie pokona tego, co żywe. Podziękuj temu mężczyźnie – póki jeszcze to możliwe.
Prawda – pomyślała dziewczyna – zapewne moce, które wezwał, zażądają zapłaty. A zapłata jest już na swój sposób gotowa…
Drapieżnik wstał, podszedł do Córki Płomieni.
– Czy tu w jaskini mieszkają jakieś ptaki? – Torik zapytał, czym nieco zbił z tropu dziewczynę.
–Dlaczego tak mówisz? – pytała, ale bardzo szybko dotarło do niej, co ma miejsce .
– Słyszę ptaki. Wrony, gawrony…
Nazwy gatunków podane w celesie były nieznane Hokce, ale dziewczyna zrozumiała kontekst. Torik był zdziwiony. Niczego nie przeczuwał.
Hokka nie miała pojęcia, co teraz zrobić. Zamiast jednak zastanawiać się nad decyzją, po prostu złapała mężczyznę za dłoń.
–Chodź za mną. Pokażę ci coś.
Torik bardzo chętnie ruszył za Hokką. Poszli w głąb jaskiń, gdzie nie docierało światło. Hokka była przewodniczką i prowadziła Torika za rękę. Szedł posłusznie. Torika nieco zdziwiło, że słyszy, jak krakanie ptaków narasta na sile.
– Gdzie te wszystkie ptaki są?
–Już niedługo, zaraz ci powiem.
W końcu przeszli przez kotarę. Hokk puściła Torika i poprosiła, żeby czekał.
W ciemności rozpoczęła przygotowania. Po chwili rozpaliła ognie – rozmieszczenie pochodni znał na pamięć. Gdy sala rozjaśniała, Torik zniknął. Osunął się na podłogę, skręcał z bólu.
Nie wiedział, dlaczego. Czuł się dziobany , rozrywany, pożerany przez niewidzialną siłę. Pomyślał, że nie udało się pokonać ducha zemsty, ale nic nie słyszał. Krakanie czarnych ptaków zagłuszyło wszystko, inne dźwięki nie istniały. Ból oślepiał. Pot lał się strumieniami. Dziewczyna pochyliła się nad nim i rozchyliła kożuch, który stanowił jedyny jego strój.
Potrzebowała, by jego klatka piersiowa była odsłonięta.
Nie było czasu. Przed rozpaleniem ogni, Hokka zmieniła ubranie. Zamiast spodni, grubej koszuli i łapci, miała teraz płócienne ubranie – koszulkę na ramiączkach oraz spódnicę. Była bosa i miała odsłonięty brzuch. Zebrała popiół paleniska na środku sali i włożyła tam świeczkę. Wzięła w ręce krzemienie, którymi rozpaliła mały płomyk. Torik miał przed oczami jedynie mglistą zasłonę.
Hokka zamknęła oczy. Klęczała przed zapaloną świeczką. Oddychała miarowo. Kilkakrotnie gładziła brzegi płomienia dłońmi. W końcu zbliżyła je do płomienia i podniosła. Płomień zszedł ze świeczki i w dłoniach dziewczyny nadal się tlił. Torik miał przed oczami zamglony obraz, ale dostrzegł zbliżającą się, kobiecą sylwetkę. To Hokka pochyliła się nad nim i lekko dmuchnęła w jego stronę. Mieli przelotny kontakt– to wystarczyło. Płomień urósł na sile. Był teraz większy, jak rozpalona pochodnia. Hokka rozdwoiła ogień, tak że trzymała po jednym płomieniu w obu dłoniach. Zaczęła rytmicznie poruszać rękoma, z początku powoli. Potem ruch rąk przyspieszał, a Hokka dołączyła do niego ruchy bioder. Ruszając nimi, podniosła ramiona, połączyła płomienie. Zaczęła wykonywać ponowne kroki, z gracją poruszając się dokoła paleniska. Potem stanęła w miejscu i wykonywała wymachy, skupiając się na tym, by ogień pozostał jej w rękach. Opadło jedno ramiączko jej koszulki. Połączyła płomienie z tańczącej dłoni w jeden. Zapłonął jeszcze większy. Dziewczyna, skupiona na tańcu, zaczęła wchodzić w trans. Żywioł rósł na sile. Było jej gorąco. Wykonała obrót, dzięki któremu opadło drugie ramiączko. Dotknęła kolanami ziemi, zwinnie ruszała karkiem, luzując zapięcie. Ponownie rozbiła płomień na dwa. Dokoła zaczęły pojawiać się płomienne smugi. Wstała ze skłonu, jednym ruchem zrzuciła górną część stroju. Ponownie połączyła płomienie, stanęła na palcach i wygięła się w tył. Połączony ogień ponownie urósł, sięgając na wysokość czoła kobiety.
Torika nadal trawił ból, lecz było mu lżej. Obserwował tańczącą kobietę. Cienista sylwetka nabrała wyraźniejszych kształtów. Widział jasną połowę odsłoniętego ciała kobiety i zakrytą ciemną połowę – od pasa w dół. Hokka przyklękła przy Toriku i na wydechu skierowała język płomienia w stronę mężczyzny. Ogień znów wezbrał na sile. Dłonie dziewczyny skryły się w blasku tańczących płomieni. Po jej ciele spływał pot. Oczy rozjaśniały gorejącym blaskiem. Zaczęła wykonywać podskoki. Ognie pozostawiały ślad, niczym skrzydła. Hokka obracała się, łączyła i na nowo dzieliła płomienie. Iskry oraz pomniejsze płomyki zaczęły wirować w powietrzu. W mroku ciemnej jaskini dziewczyna była jak władczyni kosmosu, otoczona przez płomyki tworzącej sferę gwiezdnej konstelacji. Jakaś inna, przeciwna temu siła chciała się dostać w tę sferę, ale miała trudności – była jednak zauważalna i nieustępliwa. Hokka czuła, jak narasta w niej ogień, jak przypływa moc, której jeszcze nie doświadczyła. Niemalże rozsadzała ją od środka..
Zdecydowanym ruchem nastąpiła na krawędź spódnicy i zerwała ją z siebie, nie przerywając tańca. W jaskini jaśniało mocniej niż na zewnątrz. Torik widział wyraźnie taniec nagiej dziewczyny. Podniosły się płomienie, tworząc krąg, który otoczył ich oboje. Ciało kobiety w ruchu pokazywało swoje piękno. Niewielkie, ale jędrne piersi, gładkie wypukłości pośladków, dziewicze łono
Kobieta zataczała kręgi wzdłuż paleniska, w którym pojawił się słup jasnego światła. Ręce miała rozłożone jak ptak do lotu. Nad płomieniami w kręgu pokazał się ognisty ptak o złotych piórach, który zataczał kręgi i unicestwiał czarne, drapieżne ptactwo, pragnące przełamać okrąg. Hokka zamykała i otwierała oczy. Ciężko wzdychała. Po raz trzeci posłała płomienie w stronę Torika, tym razem dotknął go cały ich strumień. Ale zamiast zająć się płomieniami, Torik wstał i ożył. Instynkt kazał mu łączyć się z dziewczyną. Odrzucił kożuch i złapał wyginającą się w transie Hokkę. Przywarł ustami do jej ust. Odwzajemniła pocałunek. Wirowali dokoła paleniska, wśród przywołanych płomieni. Moc, która rozsadzała ją od środka, przelała się na Torika. Ataki bólu ustąpiły, mężczyzna czuł tylko pożądanie. Kochankowie szaleli dokoła słupa ognia. Ich usta wciąż dotykały się i kontynuowały pocałunek. Fale oczyszczającej, płomiennej siły rozpływały się po ich ciałach. Lgnęli do siebie, połączeni niby ogniwami łańcucha. Ich fizyczna bliskość weszła do sfery ponadnaturalnej. Przenikał ich ogień. Rozpalona Hokka oparła się o ścianę z płomieni, podtrzymującą ją niczym prawdziwa ściana. Jej ręce złapały mocno za barki mężczyzny. Jej nogi oplotły jego plecy.
Oczy obojga zapłonęły czystą energią. Dokonali zbliżenia. Ich usta i języki nadal nie rozstawały się. Mieli zamknięte oczy, ale doświadczali siebie nawzajem całości zmysłów. Zdawało im się, że siła żywiołów rozpala ich do białości. W miejscu, gdzie ich ciała połączyły się, zajaśniał blask, który rozlał się na oboje ciał. Stopniowo, krąg płomieni przygasł, płomienie opadały, a słup światła na palenisku skurczył się do rozmiarów rozjarzonego światełka – jednak jasność połączonych ciał nie minęła. Taniec mężczyzny i kobiety trwał. Przerwali pocałunek, patrzyli sobie w oczy.
Samymi spojrzeniami przekazywali sobie całą wdzięczność i wszystko, za co przepraszali, choć nie musieli. Torik oparł swoje czoło o czoło Hokki. Wydawało im się, że nic nie ma, że są jedyną siłą zdolną dać światło otaczającej, ciemnej pustce. Pragnienie, aby dać życie i światło rozparło ich oboje, aż dali wszystko.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania