Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
*18+* Ciałoprzestrzeń 3 - Skóra na niedźwiedziu (fragment mało erotyczny)
Przez pierwszych kilka godzin jazdy milczeli. Torik i Fretin odsypiali. Gdy Torik otworzył oczy, dniało. Toomz, pozostawiony sam z trajkotaniem starego amatora przeżyć i różnych opowieści, cierpko skwitował że „obudziła się księżniczka.” „Cyborg” na to jedynie lekko parsknął. Toomz nie okazywał tego, lecz w myślał ugryzł się w język.
Minęły kolejne godziny wśród dźwięków radia i gawęd uginających się pod ciężarem dygresji. Zatrzymali się na stacji postojowej – składającej się z punktu zaopatrzenia samochodów w energię, sklepu oraz miejsc noclegowych. Rzadziej spotykane na drogach Hubaris, „postojówki” były często jedynymi punktami cywilizacji na trasie.
Toomz uległ zanoszącemu się kaszlem palacza Fretinowi i z zaliczki, którą wcześniej dostał, dał mu na dwie paczki. Sam zajął się pobieraniem paliwa z dystrybutora, zdolnego uzupełnić poziomy różnych substancji – w zależności od samochodu. Za paliwo płacił Torik, z funduszu. Wzięli jeszcze kilka pakietów żywnościowych stanowiących skompresowane obiady, do smaku polewane różnymi sosami. Rzecz jasna jeszcze kawę.
Fretin nie omieszkał pożartować z kasjerką. Torik nawet rozumiał towarzysza, ale omal że oderwał go od kasy i pogonił do samochodu.
Po kilku kolejnych godzinach jazdy, wylądowali na rozwidleniu. Zjechali na stację, mniejszą i biedniejszą od poprzedniej. Zbierali się tam głównie kierowcy pojazdów dostawczych, gdy akurat przypadała im przerwa w trasie. Miejsca były zajęte. Toomz potrzebował odpoczynku. Fretin nie był skory do zamiany na kierownicy. Zamiast tego, przystąpił do gry w karty. Najpierw o jedyne, ale niekwestionowane dobro jakie posiadał. Nie potrzebował wiele, by pomnożyć papierosy i zamienić je na pieniądze. Grał dalej. Inni odnosili się do niego nieufnie, ale zawsze to jakaś nowa twarz. Przez nieuwagę spowodowaną zmęczeniem, oraz to, że Fretin miał obstawę pod postacią blisko dwumetrowego „cyborga”, ostatecznie nikt nie rozbił staremu flaszki o głowę.
Napięcie rosło. Gościnności nie należy nadużywać. Toomz skrzywił się myślą o postoju na uboczu, ale zamówił kolejną kawę. Spojrzenia które ich odprowadzały, gdyby miały taką możliwość, sprawiłyby im tęgie lanie. Odjechali tuż zanim nadciągnęła kolosalna ciężarówka, która mogłaby przypieczętować ich los, tarasując wyjazd.
3.1
Dojechali, gdy zapadał zmrok. Nie oznaczało to późnej godziny na tej szerokości geograficznej. Mimo gorącego klimatu satelity, dało się czuć lekki chłód. Po lewej stronie drogi wyłonił się ogrodzony teren, w pewnej odległości widoczne były zabudowania – dość niskie, szerokie, czworoboczne. Słupy między bramą wyglądały na zwyczajne patyki. Kryły w sobie jednak środki wystarczająco skuteczne, by każda niepowołana osoba, która wejdzie na teren posiadłości, została unieszkodliwiona. Dlatego musieli przez ładnych parę minut trąbić, nim ktokolwiek wyszedł. Niedługo później zniknął, a do trzech znudzonych jazdą i oczekiwaniem jegomościów podleciał dron.
– Cześć. Możemy tylko dwóch wpuścić. Niech ktoś zostanie na zewnątrz, najlepiej szofer.
Nadzieje Toomza na ulgę w cywilizowanych warunkach upadły.
– Mam tu siedzieć do rana?
– Wpuśćcie go, to dobry chłopak jest – Fretin ujął się za towarzyszem. Torik milczał, pełniąc swoją rolę – nie odzywającego się bez pytania cyborga.
– Tak chce szefostwo i tak ma być. Szofer dostanie szamę i picie.
– Przydałyby się fajki, bo cały zapas na podróż mi wyćmili – Toomz opuścił samochód i zszedł na pobocze za potrzebą.
– Dobra, da się zrobić – dron odleciał, nie chcąc oglądać jak kierowca leje.
Torik i Fretin wysiedli z samochodu. Toomz, po załatwieniu sprawy, sprowadził wóz z drogi. Panowie pomachali mu, dając przy tym do zrozumienia, że załatwią mu coś fajnego – jakiś alkohol, dziewczynki, tego typu żarty.
Dron odblokował bramę, zatrzasnęła się zaraz za mężczyznami. Po wielu godzinach jazdy, długi spaceru do budynku pozwolił rozprostować kości. Naprzeciw wyszło pięciu mężczyzn z ochrony. W ramach rutynowej procedury, Torikowi musiał przytwierdzić do swojego karku neutralizator – niewielkie, płaskie urządzenie, stosowane w celu zabezpieczenia przed cyborgami, pozwalające na ich zdalną dezaktywację.
Fretin musiał pożegnać się ze swoim scyzorykiem. Nie było mowy o żadnej broni.
Pozostawił ją ze smętnym wyrazem twarzy.
Po przeszukaniu, weszli w huk rozmów i muzyki. Ominęli podświetlany basen, udali się do rozległego holu. Uderzała różnorodność stroju gości, przy czym znakomita większość była tego samego, ludzkiego gatunku. Kilka prostytutek odznaczało się rzadko spotykanym kolorem włosów albo skóry. Jedynym nieczłowiekiem był Biraz, wysoki, płaskonosy jaszczuroczłek. Pojawił się nie tylko bezgłośnie, ale niemal niezauważalnie. Przywitał krótko nowych gości, po czym kazał iść za sobą. Weszli do gwarnego, zadymionego, pełnego gości salonu.
Z zewnątrz, budynki rezydencji nie wyglądały na aż tak pojemne. Szmer twardych i rzeczowych negocjacji mieszał się z okrzykami zabawy. Na stołach pełno kart i żetonów, w popielniczkach szare hałdy. Co jakiś czas kilka osób szło do specjalnego stolika. Tam goście przyjmowali środki odurzające, przekonując siebie samych, że świetnie się przy tym bawią.
Na powitanie nowych gości wyszedł Gerrd, gospodarz tego miejsca. Wysoki mężczyzna, z potężnymi barami, ale i zauważanym brzuchem. Na jego marynarce połyskiwały ślady białego proszku. Oczy błyszczały wzmocnioną alkoholem i dragami euforią. Przy najbliższej ścianie, względnie dyskretnie, czekała jego ulubiona dziewczynka do towarzystwa.
– Kogo tu mamy? - Zapytał Gerrd, nie mogąc rozpoznać nowo przybyłych.
– Ludzie od Aldargona. Fretin i…
Gerrd prawie zgniótł dłonie najnowszych gości.
– Cyborg! Witajcie panowie, rozgośćcie się, jest dużo czasu by pogadać o interesach, a na razie bawimy się w miłym towarzystwie!
Podeszli do baru. Gospodarz nalał trzy kieliszki mocnego alkoholu. Wypili razem – ale zanim Fretin mógł przejść do rozmów, Gerrd zniknął. Próbowali wobec tego odnaleźć się w towarzystwie. Dość zróżnicowanym, choć w większości nie były to różnice eksponowane. Jedni woleli dobrze skrojone garnitury, inni fluorescencyjne szaty i tuniki. Kobiety, rzecz jasna, ubrane były pięknie i wytwornie. Ahra, znana persona wśród handlarzy żywym towarem, brylowała w długiej sukni mieniącej się odcieniami szmaragdu, rubinu i szafiru. Stanowiła idealne połączenie arystokratki i burdelmamy. Na nowo przybyłych o tyle zwróciła uwagę, że badała, czy warto wysyłać swoje podopieczne, żeby ich oskubały.
Nie czułą się przekonana. Tutaj trwały łowy na o wiele bogatszych klientów. Różne gangi i mafijne grupy zebrały się, by ustalić strefy wpływów. Teraz pili i bawili się razem, ale rezultatem tego spotkania miały być nieuniknione w dalszej przyszłości wojny – nie każdy przecież miał odejść zadowolony. Zadaniem Fretina było nawiązanie kontaktów na rzecz Aldargona Ferridana, magnata interesów legalnych i nielegalnych, z układu Sześciu Planet. Tym niemniej, sam miał trudność z nawiązaniem konstruktywnej rozmowy. Zazwyczaj kończyło się na zamianie kilku zdań, czy kurtuazyjnym zaproszeniu do stolika, na którym kart używano w ten czy inny sposób. Usiadł wreszcie przy jednym stole, gdzie grano o ubrania prostytutek. Pieniędzy praktycznie nie miał.
Torik zaś niezbyt wiedział, gdzie znaleźć sobie miejsce. Nie miał nic robić, poza adekwatnym wrażeniem. Patrzył po budynku – chociaż pełno było rozmaitych, bogato zastawionych jedzeniem i napojami mebli, to miały one odciągać uwagę od nieotynkowanych ścian. Prawdopodobnie Gerrd decydował się trzymać rezydencję na uboczu, a teraz naprędce przygotować do wspólnej zabawy.
Nawet w basenie widać było niedoczyszczone osady. Mimo że napełniony, nikt z niego nie korzystał. Na brzegu czekały prostytutki.
Nie brakowało kobiet, chociaż dzieliły się one na dwie kategorie – te które należały do gangów, popisywały się, chcąc pokazać, że nie są gorsze od mężczyzn. Wywoływały podziw wchłanianymi ilościami alkoholu i narkotyków. Prostytutki służyły do wszelkich zadań. Krzątały się pod czujnym, bezwzględnym okiem szefowej. Widziała wszystko, nawet gdy jej aktualnemu, dwadzieścia lat młodszemu gachowi, błyszczącemu samoopalaczem, zebrało się na czułości. Jeśli któraś z dziewczyn okazała niezdarność lub w czymś uchybiła, to nawet jeśli jej przewina nie była wielka, dostawała w twarz – dziewczyny musiały dawać z siebie wszystko. Ahra specjalnie ubrała dużo ostrych pierścionków.
Torik nie przybywał tutaj jako rycerz, mający wyzwolić skrzywdzonych i uciskanych. Nie do jego obowiązków należało ująć się za bądź co bądź niewinnymi ofiarami handlu ludźmi.
Jeden jegomość, o twarzy pooranej bruzdami, w srebrnym garniturze, najlepsze lata miał za sobą – lata dość intensywne. Jego organizm nie był tak mocny jak kiedyś. Oczywiście, nadal dorównywał młodzikom w ilościach przyjętych używek. Teraz jednak zataczał się, ślinił, aż poślizgnął o tą własną ślinę i wpadł do basenu. Torik momentalnie wyciągnął go za kołnierz.
Stary nieco otrzeźwiał, dygotał – kilka dziewczyn odprowadziło go do któregoś z pokojów gościnnych. Torika uderzyło to, że jedna z dziewczyn była ewidentnie za młoda. Dość wysoka, kształtna i umalowana – ale nie starsza niż czternaście lat. Z kolei jej ruchy, gesty, wskazywały na doświadczenie w tej pracy. Nadal jednak miała spojrzenie, w którym tliła się iskra przytłoczonej przez plugawe otoczenie godności. Nie był to bezwiedny wzrok, zdradzający jednocześnie odcięcie i kapitulację w obliczu ciężkiego położenia.
Torika chwyciło to za serce. Gdyby ktoś chciał zauważyć jego grymasy, stwierdziłby, że coś jest nie w porządku. Za dużo emocji jak na cyborga. Mało kto jednak zwracał na niego uwagę.
Tym niemniej, na jego obecności opierały się resztki autorytetu Fretina, reprezentanta rzekomo potężnych sił. Biraz zamienił kilka zdań z Ahrą, a niedługo potem, korzystając z okazji że Torik znalazł się przy danym stoliku, podeszła do niego zielonowłosa prostytutka. Nie bez przyczyny, była przekonana że ma do czynienia z mało wyrafinowanym osobnikiem. Zadzierała i tak krótką kieckę, skupiała się na sączeniu drinka, jej odzywki były zadziorne, głos piskliwy.
Z początku Torik przystał na tę grę, sądząc że i tak nie ma nic lepszego do roboty. Momentalnie jednak jego nastrój zmienił się. Poczuł słodkawy zapach, który podpowiedział mu, że usługi tej kobiety okupi chorobą. Wybuczał, że chciałby się przespać z naprawdę młodą. Udawanie infantylne odpowiedzi kobiety nie zmieniły jego zdania. Zniknęła. Torik sprawdził co z Fretinem. Nie było najlepiej. Gdyby miał piętnaście lat, może siedzenie w charakterze wieszaka na dziwkarską bieliznę byłoby dla niego spełnieniem fantazji.
Dla faceta koło sześćdziesiątki, który przyjechał w interesach i nie był beznadziejnym erotomanem, żenada.
„Dla niego zawsze mogło się to skończyć o wiele gorzej” - pomyślał Torik. Ku jego zaskoczeniu, pojawiła się przed nim nieletnia prostytutka, którą widział wcześniej. Przyprowadziła ją Ahra.
– Przedstawiam panu Mollinę. Wciąż się uczy, ale z pewnością będzie pan zadowolony.
Proszę się nie krępować, wszystko dzisiaj na koszt gospodarza. Życzę udanej wspólnej zabawy! – Ahra podała rękę Torikowi, po czym odeszła, przewracając oczami i śmiejąc się.
Nie wiedziała, że jego plan się udał.
Torik i Mollina milczeli, patrząc na siebie. Wziął ją za rękę i udali się ku sypialniom. Minął ich ciemnoskóry mężczyzna z siwą, przerzedzoną grzywą, splecioną w kucyk. Wyglądało jakby na oczach miał bielmo, chociaż w rzeczywistości były to soczewki, usprawniające widzenie. Towarzyszyła mu kobieta, blondynka w średnim wieku, która do prostytutek nie należała – przejawiała wyższy standard, wyższą klasę i niezależność. Takie relacje w końcu również się zdarzały tam, gdzie wszelkie zasady naginano. Tam, gdzie nikt nie protestował gdy dorosły facet szedł spędzić noc z niewolnicą, będącą jeszcze dzieckiem.
Kobieta pogładziła mężczyznę z soczewkami po głowie i oddaliła się. On rozejrzał się po otoczeniu, zapalił cygaro – i dostrzegł starego znajomego. Zabawa w pokera z prostytutkami skończyła się, Fretin, uwolniony od majtek i staników, nalewał sobie alkohol. Wyraz twarzy miał raczej posępny. Ciemnoskóry podszedł i klepnął go w ramię.
– Hej, gościu, nie za dobre to alko na twój parszywy ryj?
– Meltamber! - uściśnęli się - człowieku, ile lat cię nie widziałem…
– Z człowiekiem to nie przesadzaj. Co tu robisz? - Spytał znajomy.
– Zakręciłem się u Aldargona. Mam mu wykroić kawałek ciasta z tego interesu.
Meltamber pociągnął dym z cygara, ale starał się, aby dym poleciał jak najdalej od Fretina.
Za niezamierzone dmuchnięcie komuś w twarz, można było srogo oberwać po własnej, niezależnie od okoliczności.
– Niestety, mało szans. Konkurencja zjawiła się tu dużo wcześniej. Powiem szczerze, nic nie wskórasz.
– Aldargon mnie ukatrupi, jak wrócę z pustymi rękami.
– Takie jest życie w tym świecie. Pamiętasz tych wszystkich kolesi, którzy zaczynali razem z nami?
Na palcach jednej ręki można nas policzyć.
– Na palcach jednej ręki gościa, co lubi bawić się w pikuty.
– Masz ty, kurna, rację. Wypijmy! I tak za długo żyjemy.
I wypili. Jedną, drugą, trzecią kolejkę. Meltamber zaproponował cygaro, ale Fretin odmówił.
W domu naprzeciwko unosiły się opary tytoniu i narkotyczny dym. Zza ścian dobiegały jęki i posapywania. Ale nie z pokoju Torika i Moliny. Umeblowanie składało się z łóżka i stolika, na którym stał alkohol. Strój dziewczyny mógł przywodzić na myśl fartuch pokojówki. Mało wyszukany – zarówno mocno wycięty dekolt, jak i króciutka spódnica. Mollina położyła się, czekając, co zrobi z nią Torik. Stanął nad łóżkiem, wyprostował kark i również się położył, tuż obok niej. Zaczął szeptać do ucha.
– Rozumiesz mnie? - spytał. Dziewczyna mogła być obca. Torik znał trzy języki, choć w żadnym nie odznaczał się nadmiarem elokwencji. Odezwał się w celesie, najszerzej rozpowszechnionym.
Skinęła głową. Rozumiała. Instynkt pozwolił mu dostrzec, że dziewczyna jest godna zaufania.
– Czasu niewiele. Dwie godziny. Weź do tego pokoju wszystkie dziewczyny, które według ciebie powinny żyć.
Wstała, przechadzała się po pokoju. Teraz, gdy uzmysłowiła sobie, o co chodzi, zaczęła drżeć, choć mogło to dostrzec jedynie wprawne oko.
– Zaczną coś podejrzewać.
Torik nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. W końcu przyszło mu coś do głowy, gdy spojrzał na swój neutralizator.
W ciągu kolejnych dwóch godzin, Molina szła (zmierzwiła ubranie i włosy) i wzywała kolejne dziewczyny. Nie umknęło to uwadze Ahry. Biraz zastąpił drogę dziewczynie, Ahra pociągnęła ją za podbródek.
– Nie umiesz go zaspokoić? Musisz prosić ciągle inne dziewczyny o pomoc? On nie ma wszystkich na wyłączność!
– Cyborg ma przewody z bastalitu. Razem uda nam się go przeciążyć.
Biraz skinął głową z uznaniem. Sprzedaż przewodów z bastalitu mogła dać im równowartość rocznego dochodu. Był to materiał zdolny stworzyć trwałe połączenie między materią organiczną a nieorganiczną. Bezcenny w tworzeniu cyborgów.
-Dobra. Ale ta będzie ostatnia. Jest tam was już z pięć, powinnyście dać radę.
Biraz i Ahra odeszli na stronę i zaczęli dyskutować na temat podziału zysków.
Fretin i Meltamber gadali w najlepsze. Dla pierwszego, spotkanie stanowiło najlepszą część wieczoru. Wspominali dawne czasy, chłopaków którzy już dawno gryźli glebę, kobiety, które kiedyś były o wiele lepsze, niż to co dzisiaj. Wspólne akcje, przegrywanie majątków w kasynie, wzloty i upadki kolejnych grup „aktywnego interesu”. Momenty, w których omal nawzajem się nie pozabijali, zgodnie przemilczeli. Rozmowa trwała, aż Meltambera złapał ból w klatce piersiowej. Zaczął się pocić, ale po chwili odzyskał równowagę.
– Chłopie, co się dzieje? Trzeba ci czegoś, zawołać lekarza?
– Nie, tu nie ma lekarza… cóż, powiedzmy że to już nie to, co kiedyś.
Pojawiła się kobieta, która wcześniej towarzyszyła Meltamberowi. Fretin nie mógł nie zauważyć dojrzałego piękna blondynki. Zazdrościł koledze.
– Słuchaj, powinniśmy już iść. Załatwiłam wszystkie sprawy. Lećmy stąd.
– No cóż, kiedyś trzeba przestać. Wiksmala, to jest Fretin, druh z dawnych lat.
– Miło mi.
– Całuję rączki – Fretin jedynie zamarkował pocałunek, dość niezdarnie. Alkohol zrobił w końcu swoje. Para wstała, szykując się do wyjścia. Wiksmala pomogła założyć marynarkę swojemu mężczyźnie.
– Słuchaj – Meltamber odezwał się, ciężko sapiąc – może polecisz z nami? Co ci po towarzystwie tutaj?
– Dzięki wielkie, ale nie mogę. Aldargon nie darowałby tego ani mnie, ani wam.
Argument miał słuszność. Chociaż Meltamber się tego wstydził, przyznał staremu druhowi rację. Pożegnali się serdecznie. Fretin jeszcze słyszał, jak rozmawiają na odchodne z Gerrdem, mocno wesołym, nieudolnie próbującym zachować resztki fasonu.
Postanowił poszukać ustronnego miejsca.
Torik, zanim opuścił pokój sypialny, z wewnętrznej strony swojej koszuli wyciągnął niewielki, kulisty przedmiot. Na drzwiach nakreślił niewidoczny gołym okiem znak.
Biraz zaśmiał się w duchu, gdy zauważył Torika, pędzącego do jednej z łazienek w samych szortach. Dziewczyny musiały mu w końcu dolać czegoś do drinka, żeby przestał nimi poniewierać. Z tego kibla wyjdzie, ale jako materiał żyletki.
Fretin szukał Torika po całej rezydencji. Z jego reakcji na to co widział wynikało, że mimo wszystkich poczynionych przez siebie w życiu skurwysyństw, miał jakąś ludzką wrażliwość. Kiedyś nie było czasu na głupoty. Człowiek szemranego interesu musiał wykazywać się naprawdę zimną krwią, działać konkretnie. Tu – konkretnie działać mógł tylko ktoś zupełnie odporny na używki, seks i głupotę istot rozumnych. Między kolejnymi kreskami, kieliszkami, dziwkami, budowali zamki na piasku. A jeśli nie wbili sobie dzisiaj noża w plecy – zrobią to lada moment. Najwięcej zapłacą spokojni, zwykli ludzie. Nie znalazł Torika, a nikt nie interesował się tym, gdzie poszedł cyborg. Z burdelmamą i jaszczurem-ochroniarzem nie chciał mieć do czynienia.
W końcu dał o sobie znać zew natury. I długo sobie nie uświadomił, że wybór jednej łazienki miał mieć znamienne konsekwencje. Gdy wszedł, nie zwrócił uwagi na to że światło jest już zapalone. Zamknął drzwi, zrobił to, po co przyszedł. Odwrócił się - i zamarł.
W wannie siedział Torik. Nie miał na sobie żadnego ubrania. Obejmował kolana rękami. Jego żyły i tętnice nabrały czarnej barwy. Wydawał się większy, opuchnięty, nabrzmiały. Momentalnie otworzył oczy. Były inne – żółte, z czarnymi tęczówkami. Oczy drapieżnika.
Fretin pospiesznie zaczął zapinać pasek od spodni i na całe szczęście oniemiał – już miał wybiec z panicznym krzykiem. Torik złapał go za nogę i wyrzucił przez okno. Poleciały kawałki roztrzaskanej szyby. Dźwięk utonął w ogólnej wrzawie i głośnej muzyce.
Meltamber i Wiksmala odlatywali swoim aerodromem – takimi środkami transportu, do rezydencji Gerrda zjechała większość gości. Wiksmala prowadziła, jej mężczyzna patrzył przez okno. Rezydencja Gerrda odznaczała się jasnym punktem. Meltamber był zmęczony i nie wiedział, czy tylko mu się wydało, czy światła rezydencji nagle pogasły. Zaraz potem zapadł w sen, regenerować to, co zostało z jego organizmu. Wiksmala patrzyła na swojego towarzysza życia z przejęciem i skupiła się na tym, by go jak najszybciej zabrać do domu.
Światło zdążyło ponownie pojawić się w tej części Hubaris. Jałowy krajobraz pseudoplanety wzmagał ból głowy i wszystkich członków Fretina, odzyskującego przytomność.
Wstał, jęcząc z bólu. Nie otrzepywał pobrudzonego garnituru. Czuł odrazę, upokorzenie, porażkę. Poczuł też mieszaninę potwornych zapachów. Spaleniznę i smród. Z jednego z budynków rezydencji unosił się dym. Mężczyzna wrócił do drzwi wejściowych, utykając. Chwilę później przekonał się, że te drzwi jak mało co pozostały w całości. W pierwszej chwili, Fretin chciał zwymiotować, lecz szok powstrzymał i ten odruch. Rozmiar zniszczeń był ogromny, jakby wpadł cały oddział naćpanych solarnych komandosów. Zaskakująco mało krwi. Część ofiar uległa zmiażdżeniu. Fretin nie chciał ich rozpoznawać – niewiele osób poniosło godną śmierć. Właściwie tylko jaszczuroczłowiek był w stanie stawić jakikolwiek opór – to co z niego zostało, leżało z wyciągniętym mieczem energetycznym. Skwierczały resztki sprzętów, dronów obronnych.
Do rezydencji wszedł Toomz. Wyciągnął pistolet.
– Nie ruszaj się. Przykro mi, bo miło się gadało, ale jesteś aresztowany.
Toomz nie istniał. Tylko jako ksywa współpracownika Służby Pokoju Wewnętrznego – Ryna Somota. Jego zadaniem było zabezpieczenie jak największej ilości informacji, gdy już inny podmiot zrobi swoje. Fretin mógł się jedynie podporządkować. Jego również oczekiwało przesłuchanie. Jeszcze obaj zdążyli odnaleźć pięć dziewczyn, ukrytych w jedynym, nietkniętym pokoju. Samochód musiał odjechać, zanim pojawiły się tam właściwe służby.
Z braku miejsca i zaufania, Fretinowi został bagażnik w samochodzie agenta.
Przynajmniej jednak, odzyskał scyzoryk.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania