Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

*18+* Ciałoprzestrzeń 8 - Nie-ludzkie słabości

Można się było tego spodziewać. Tak naprawdę nie da się wyszkolić armii zabójców na zawołanie. Większość odpada już przy pierwszym poważnym wyzwaniu. Tylko nieliczni opanują żywioł śmierci”. Likwidacja „cyborga” okazała się klęską. Można się tylko zastanawiać, czy warto było poświęcać tyle czasu na szkolenia. Załatwienie cyborga okazało się ponad możliwościami uczniów- oczywiście nie mówił nic o tym, że nie wszyscy wyjdą z tego cało, ale wysławszy ich wszystkich w towarzystwie jednego z lepszych profesjonalistów, uznał że dadzą sobie radę.

Mistrz gildii zabójców przemykał korytarzami szpitala. Jego twarz nie zdradzała żadnej emocji. Była pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu i jakichkolwiek cech charakterystycznych. Paru pielęgniarkom zdawało się, że w ogóle go nie było. Że jego przejście stanowiło jedynie przywidzenie z przemęczenia. Ale pech chciał, że tuż przed oddziałem, gdzie przeniesiono cyborga z intensywnej terapii, złapała go szefowa zmiany.

– Pan co tu robi? – korpulentna dama, alfa i omega owego korytarza, niemal górowała nad starszym mężczyzną. Już zdarzało się, że wyrzucała o wiele silniejszych.

To jednak było Hubaris. Miejsce, w którym szefowa zmiany wie, kiedy poniechać obowiązki. Jej wzrok musiał przegrać z oczami mistrza, ostrzejszymi od ostrza czy naboju broni, którą mógłby pomachać krewki opryszek. Bariera odsunęła się.

Cyborg Kapperio siedział na specjalnym sprzęcie, przeznaczonym dla częściowo robotycznych organizmów. Oczy miał zamknięte. Nie oddychał, ale obieg funkcji życiowych miał zapewniony. Był w trybie oszczędzania energii, można powiedzieć też -trybie serwisowym. Rzut doświadczonego oka – i w pierwszej chwili zdziwienie.

Cyborg generacji odchodzącej do lamusa. Mógł zostać wynajęty celem przeprowadzenia zamachu na konkretną osobę – ale nie mógł dokonać zniszczeń w rezydencji Gerrda. A już na pewno nie z neutralizatorem. Mistrz Gildii syknął, pełen gniewu. W duchu jadowicie się śmiał. To nie mógł być on. Nawet samo określenie „cyborg” mogło być mylące. Określenie to miało potoczny wymiar – używano go w stosunku do wszystkich szkolonych czy stworzonych, by skutecznie niszczyć i zabijać – drapieżców, czempionów, awatarów, nawet skutecznych jaszczuroludzi chromantów – albo profesjonalistów. Równie dobrze można było tak nazwać samego Mistrza.

Ale informacje wskazywały na to, że rzeźnik z rezydencji zamieszkiwał pod tym właśnie adresem. Człowiek mafii w SPW zapewnił dostęp do listy lokali w których mieszkają podejrzani – a dalsze poszukiwania doprowadziły do wniosku, że podejrzany o dokonanie masakry nie przebywa w mieszkaniu od dłuższego czasu, ponadto był nieobecny, gdy doszło do ataku. W połączeniu z informacjami, że jest to najprawdopodobniej cyborg – przypadło na Kapperiona. Prawdziwy cyborg, przebywając w miejscu gdzie rezydował właściwy cel ataku, mógł mieć informacje na jego temat. Mistrz gildii dobył pęk kluczy elektronicznych, gotów włamać się do banku informacji, który mógł zawierać kluczowe wskazówki. Gdy jednak tylko zabrał się do procedury rozmontowania układów pamięci, Kapperio odzyskał przytomność.

Kilka sekund milczenia ciągnęło się niczym wieczność, dwaj doświadczeni starcy wszystko chłodno analizowali. Nawet w przypadku cyborga nie było to takie proste.

– Umiesz sam wyjść z trybu serwisowego. Nie jesteś zwyczajnym cyborgiem. Co robisz na Hubaris?

– Nie przyszedłeś tu gadać. Przyszedłeś po pamięć. Proszę bardzo.

Kapperio sam odsłonił miejsce, gdzie bank pamięci zapisywał dane z mózgu.

Było zniszczone.

– Sam to rozwaliłeś? Mózg ci się zdegeneruje. Nie było po co się włączać. Wyciągnąłbym mózg, umarłbyś nie wiedząc o tym.

– Po co tyle mówić?

Mistrz Gildii instynktownie czuł respekt przed kimś, kogo uznał za równego sobie. Cyborg kontrolował własną świadomość, umiał uruchomić się sam, bez pomocy z zewnątrz.

– Czekałem już za długo.

Powiedział, gdy Mistrz Gildii sięgnął do zasilania aparatury. Po ułamku sekundy, obaj dokonali żywota wśród iskier i popiołu. Ten mistrz był pierwszym, który nie zginął tradycyjnie, od ciosu poprzednika. W przestępczym świecie Hubaris, pewna era dobiegła końca.

***

Trudno było znieść upał, szczególnie po nocy spędzonej na trawie – wszak wygodniejszej niż brukowana ulica. Torik był już widocznie brudny, ale szedł z godnością – umiał regenerować swe siły w znacznie trudniejszych warunkach. Odkąd zostawił wiadomość w pobliżu zielonego drzewa, minęło parę godzin. Torik, włócząc się i poszukując miejsca, w którym mógłby chwilowo przemieszkać, trafił na obrzeża miasta. Chaotyczny teren, gdzie nieużytki mieszały się ze slumsami i średnio zamożnymi osiedlami. Sporo nowych budów. Torik bezpardonowo wszedł na jedną z nich i zaoferował usługi, licząc na to, że przez sam swój wygląd będzie wiarygodny. Nie minęło dużo czasu, oferta została przyjęta. Stale brakowało rąk do pracy. Wielu pracowników, zarobiwszy trochę pieniędzy, marnowało je na alkohol, używki i hazard. Torikowi udało się znaleźć nawet kwaterę w barakach. Nie do końca mieścił się na swojej pryczy, ale miał jakiekolwiek miejsce do spania. Za ubranie robocze służyło mu parę płacht i za mały, a przez to ciasny kask. Torik głównie dźwigał ciężary – prędko okazało się, że nie idą mu bardziej skomplikowane prace. Nie można było odmówić mu tego, że z ciężarami na taczce radził sobie świetnie – tak że tempo nie ucierpiało, nawet gdy zajmował się tym sam. Pierwszego wolnego dnia wrócił pod drzewo, lecz nie było żadnych wieści w pobliskich skrytkach. Gdy zaś wrócił na kwatery ujrzał, jak jego towarzysze próbują uruchomić aparat holograficzny, ryzykując jego bezpowrotnym zniszczeniem. Mimo wczesnej pory, zdążyli już się dostatecznie upić, skoro nie robili nic innego w wolnym czasie.

Torik w milczeniu zabrał aparat z powrotem do worka, w którym go niósł, wyszedł i wrócił po około godzinie. Kiedy jeszcze był w dobrych stosunkach z dozorcą w poprzednim mieszkaniu, zdarzało mu się pomagać jego staremu wujkowi-bimbrownikowi w pracach w szklarni, która musiała być zawsze gęsto zarośnięta.

Wuj nie podzielał resentymentów swojego krewnego. Dzięki temu Torik znalazł na jego posesji miejsce, gdzie mógł ukryć aparat, oraz narzędzie odegrania się na kolegach. Niósł tyle flaszek ,ile zdołał. Bitwę, która po tym nastąpiła, wygrał, choć nie bez trudu. Ostatni na placu boju, o własnych siłach poszedł na swoje wyrko.

Od tamtej pory traktowano go znacznie lepiej, na tyle na ile można mówić o dobrych relacjach wśród ludzi, z którymi miał do czynienia.

Wśród pracowników był ktoś, kogo trudno było przyporządkować do którejś z grup. Wszyscy szanowali go z racji wieku, był przy tym niezwykle energiczny. Mimo tego że rangą był właściwie równy szeregowym robotnikom, to nawet kierownictwo budowy starało się słuchać, co ma do powiedzenia. Na wpół-żartem nazywano go Szeryfem, ze względu na to że był najlepszym gwarantem porządku.

Szeryf był znany ze spostrzegawczości. Nie posiadając żadnych nadzwyczajnych zdolności rozpoznał, że Torikowi daleko do nierozgarniętego robola. Pod pozorem wyznaczenia terenu do sprzątania, zaproponował mu „dobrze płatną robotę, raczej po nocach.” Torik nie mógł być świadom o co dokładnie chodzi, choć domyślał się, że to coś ryzykownego.

Pewnego dnia Szeryf wziął go na stronę, podał godzinę i przekazał adres. Był to jeden z budynków w innym, wcześniej wybudowanym kompleksie.

Zastał tam głównie zabijaków, których gęby, mordy i facjaty zdradzały konkretną gamę doświadczeń. Jak na ludzi stosownego fachu przystało, ubrani byli całkiem gustownie, choć dość stonowanie, by się nie wyróżniać. Widać było że Torik jest spoza środowiska – ale nikt nie przeczył, że przynajmniej jeden głupi (ale nie bezgranicznie) osiłek przyda się do operacji.

Przygotowywano skok na piekarnię, której wiodło się trochę zbyt dobrze. Wobec niedawnych wydarzeń, siły jej dotychczasowych kryminalnych „protektorów” były w rozsypce. Właściciel, przekonany, że „opłaty klimatyczne” wystarczają, pozostał nieświadomy zmian.

 

Robota wymagała szeregu przygotowań i ścisłego podziału ról. Część zespołu musiała odwrócić uwagę od właściwej próby włamania. Inna część – powstrzymać zabezpieczenia. Z tego też względu należało czekać na burzową noc, tak by wyłączenie prądu w kompleksie można było usprawiedliwić wyładowaniami atmosferycznymi. Najważniejsza była grupa, która miała wziąć właściciela za zakładnika. Było to o tyle łatwe, że w swoim gabinecie urządzał schadzki. Aby akcja przyniosła zyski, trzeba było ogołocić zakład piekarniczy do zera. Zespół liczył dwanaście osób, w tym Szeryfa, jako zarządzającego akcją. Szef „przedsiębiorstwa budowlanego” oficjalnie nie miał nic wspólnego z tym towarzystwem.

Zgodnie z zapowiedziami, burzowa noc nadeszła po kilku dniach. Jeszcze nie spadła ani kropla deszczu, nie uderzył żaden piorun, ale powietrze gięło się pod ciężarem atmosfery. Niektórzy palili papierosy, które zdawały się nie kończyć. Ktoś inny żuł gumę, przez długie godziny, nie zważając na to, że straciła smak. Kto inny zawinął w bibułę całą torbę ziół przeznaczonych na papierosy. A Torik z gorącego miejsca, pełnego obrzydliwych ludzi, przeniósł się myślami ku milszemu towarzystwu i szczęśliwszym chwilom, bardziej i mniej przeszłym.

Malbandos, planeta na której przebywał, zanim przeniósł się na Hubaris, była miejscami jeszcze gorsza. Mieszkał tam w szczególnie podłej okolicy, w budynku gdzie połowa mieszkań była opuszczona albo nie nadawała się do użytku. Nawet tam trafiła go styczność ze złodziejką, która, mimo że zdolna włamać się bezszelestnie, nie mogła umknąć nadludzkim zmysłom Torika.

Zadziałał jego instynkt. Pojmana, nie mogąc uciec mężczyźnie, niedoszła włamywaczka postanowiła spróbować go uwieść. Przedstawiła się jako Istika i opowiedziała rzewną historię o swoich ciężkich przejściach, odgrywając biedną istotkę, potrzebującą opieki. Początkowo okazało się to skuteczne, zagrała na instynktach drapieżnego mężczyzny, który jednak zachował czujność. Obserwował każdy ruch dziewczyny. Uznała, że wypadałoby spróbować go zmęczyć i zaciągnęła go do łóżka. Tu jednak również się przeliczyła. Torika nie można było zmęczyć. Uprawiali seks, aż to ona straciła przytomność. Nie mogąc wygrać z mężczyzną, postanowiła zmienić nastawienie. Zamieszkała z nim, w końcu był to potężny facet, który zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa. Do tego sprawdzał się w łóżku. Torik był przekonany że pomógł dziewczynie, że zmieniła się na lepsze, ponieważ zabronił jej kraść. Pewnego razu jednak jej talenty były potrzebne, by wykonać zadanie zlecone przez Dziewice. Przyszedł wreszcie dzień, kiedy zniknęła. Przy okazji zabrała trochę rzeczy, ale nie tyle, by Torik zauważył. Taka złodziejka mogła być o wiele groźniejsza i skuteczniejsza, niż stado oprychów, w którego szeregi Torik właśnie wszedł.

Był osobą z zewnątrz, wziętą ze względu na warunki fizyczne i psychiczne. Nikt z nim nie rozmawiał, był zbyt obcy. Co jakiś czas Szeryf kontrolował, czy wszyscy, w tym Torik, zachowują przytomność umysłu. Wszyscy członkowie bandy opuścili miejsce zbiórki o różnych porach, różnymi wyjściami. Bandyci podzielili się na trzy podgrupy. Do pierwszej wyznaczono najlepszych specjalistów. Miała najtrudniejsze zadanie: wyłączyć zabezpieczenia. Nie stanowiły nazbyt skomplikowanego systemu – wystarczyło jak o północy, specjalista od technologii zdalnie wgrał wirus do komputera w stróżówce. Wirus pokazał się jako ekran rutynowej konserwacji systemu. Systemy alarmowe zostały wyłączone i pozostali bandyci mogli wejść na teren piekarni. Grupa od zabezpieczeń podeszła pod stróżówkę. Druga z grup ukryła się przy śmietnikach. Trzecia z grup – w niej Szeryf i Torik – podeszła pod budynek biurowy. Miał trzy kondygnacje, w jednym z pomieszczeń na pierwszym piętrze paliło się światło. Wśród przytłumionych hałasów słychać było kobiecy chichot.

Przewidywania Szeryfa sprawdziły się. Wysłał pagerem sygnał do rozpoczęcia roboty. Grupa od zabezpieczeń wtargnęła do stróżówki i obezwładniła ochroniarza. Specjalista od technologii podkradł się do skrzynki i przełączył zasilanie do sieci-atrapy (tak aby nie wykryto odłączenia budynku od sieci). Zgasły światła. Grupa szabrownicza wyruszyła po cenne rzeczy i sprzęty na terenie fabryki. Torik i Szeryf wtargnęli do biurowca. W gabinecie, na podłodze leżał właściciel przedsiębiorstwa, na właścicielu jego kochanka. Nie zdążyli się ubrać, zaskoczeni nagłą awarią zasilania. Torik skrępował ich, a Szeryf celował pistoletem. Torik miał pilnować chlebowego magnata i jego kochankę, Szeryf poszukiwał miejsca, gdzie mogły być ukryte kosztowności. Pozrzucał rzeczy z półek, powyciągał szuflady, w końcu znalazł mechanizm otwarcia skrytki w doniczce ze sztuczną palemką.

Szeryf dał Torikowi znać, by zdjął knebel z ust właściciela firmy. Był to człowiek młody, a w każdym razie młodo wyglądający. Nosił okulary, zabarwione na szaro.

– Przecież płaciłem za ochronę!

– Ochrony nie ma, było szukać nowej, a nie się pieprzyć!

Nie było na Hubaris wielkiego biznesu bez układu z mafią. Wobec niedawnej masakry, sporo się jednak zmieniło, zaś banda Szeryfa korzystała z zamieszania do woli. Szeryf wycelował pistolet w kochankę „piekarza”. Torik zacisnął zęby. Właściciel firmy podał hasło, jakie należało wprowadzić, by odblokować skrytkę. Gdyby nie odcięty prąd, otworzyłaby się sama, ale i teraz możliwe było wydobycie kosztowności – po prostu należało własnoręcznie otworzyć drzwiczki. Szeryf wręczył Torikowi worek, wciąż celował w kochanków.

Torik pakował kosztowności. Magnat piekarniczy zdążył nieźle się dorobić. W dodatku nie wzbogacił się tak krwawo, jak mafiozi. Torik zapakował ciężki już wór z wytrzymałego materiału i szczelnie go zamknął. Szeryf porozumiewawczo patrzył to na broń, to na biznesmena i jego sekretarkę. A potem padł na ziemię. W jego głowę uderzył ciężar monet, waluty w kruszcu, biżuterii i innych precjozów.

Torik zawrócił z przestępczej drogi. Uznał, że lepiej pomóc właścicielowi przedsiębiorstwa. Tak dla dobra swojego, jak i niedoszłej ofiary.

Teraz należało wyeliminować pozostałych – po jakimś czasie myślenia, drapieżnik uznał że wie, co robić. Opuścił budynek i podbiegł do techno-speca. Obezwładnił go i zabrał urządzenie – nie wiedząc, co robić, zniszczył je. Parę błysków i eksplozji iskier później, prąd wyłączył się na dobre. Kilku bandytów pozwoliło sobie siarczyście zakląć. Torik najpierw wyeliminował byłych towarzyszy ze stróżówki. Próbował ocucić ochroniarza – ten żył, ale był dalej nieprzytomny. W końcu Torik poczekał, aż wyłoni się grupa, która złupiła fabrykę. Wychodzili drzwiami do hali, obładowani torbami, runęli niczym kręgle, gdy mężczyzna w nich wparował. Wepchnął i zamknął bandytów w środku hali, z której mieli wyjść. Przed kompleksem pojawiło się kilka samochodów – pogotowie energetyczne. Jednocześnie właściciel zdołał się oswobodzić, wybiegł do funkcjonariuszy i wyjaśnił sytuację. W mig okolicę rozświetliły reflektory kolejnych wozów. Torik nie wiedział co rrobić, lecz z opresji wydobyła go sekretarka, prowadząc do kryjówki w piwnicy.

Właściciel pojawił się rano. Wszedł do kryjówki w towarzystwie czterech silnych mężczyzn.

Torik leżał na podłodze na boku. Nie spał.

– Kim jesteś, dla kogo pracujesz i czemu zaatakowałeś swoich? – zapytał szef. Ton miał neutralny. W czystym garniturze, zaczesanych do tyłu włosach i markowych okularach, biznesmen emanował charyzmą. Tylko w oczach miał trochę za dużo widocznych żyłek.

– Nie pracuję dla nikogo. Nie miałem dachu nad głową, zaoferowali mi pracę, to się zgodziłem.

A jak zobaczyłem, co mam robić, wolałem w to nie brnąć.

– Masz dziwny akcent. Nie jesteś stąd. Co robisz na Hubaris?

– Szukam szczęścia.

– Tutaj?

– Wolę tutaj, niż na Malbandos. Tam się można dorobić, ale kończy się jako wrak. Wolę klepać biedę tutaj niż tam być bogaczem.

– Stąd wszyscy uciekają. Nikt tu nie przyjeżdża.

– To dlaczego ty nie uciekłeś?

– To jest „pan” a nie żaden ty! - wyrwał się jeden z ochroniarzy.

– Spokojnie, nie trzeba – powstrzymał go biznesmen – Nawet gdybym chciał uciec, to musiałbym skądś wziąć na to środki. Ale wychodzi na to, że ktoś jednak musi wyżywić tych, którzy uciec stąd nie mogą. Ale do rzeczy – mów wszystko co wiesz o ludziach, z którymi przyszedłeś.

Torik nie miał powodu milczeć. Zresztą – wiele nie wiedział.

– Muszę wracać do roboty. Nie wychodź z biura. Swoją drogą, jestem Kollis.

– Torik.

Podali sobie ręce, biznesmen wyszedł.

Podczas pobytu w biurze, Torik zwrócił uwagę na urodę niektórych pracownic, tak porządkowych, jak i biurowych.

Wieczorem Kollis znów przyjechał i wręczył Torikowi klucze.

– Kultura wymaga się odwdzięczyć, ale robię to z nieukrywaną przyjemnością. Mam dług wdzięczności, uratowałeś życie moje, mojej sekretarki, ochroniarza i cały interes. Co byś powiedział na pracę w moim domu na przedmieściach? Będziesz go pilnować, dostaniesz pokój – a w granicach rozsądku wolno ci korzystać ze wszystkiego, co tam znajdziesz.

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz lub nie chcesz przyjąć mojej propozycji, opłacę bilet w dowolnym kierunku.

Torik nie był aż tak głupi żeby nie wiedzieć, że teraz na ulicach będzie ciężko. Od Dziewic informacji nie miał. Przyjął propozycję. Uznał, że później pomyśli, co będzie, gdy znów przyjdzie mu zniknąć na kilka dni.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Wianeczek rok temu
    Od ciosu przeciwnika* - Chyba tak.
    Gęsto, znośnie i klarownie. Pozytywne morale, też mi pasują w tym Toriku, chociaż on święty nie jest. 😁
  • OGBaran rok temu
    Cieszę się nie tylko na komentarz ale i na to że chociaż Twoim zdaniem jest "znośnie". Torik to egoista, przy czym w kosmosie trudno być stuprocentowym egoistą lub altruistą

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania