27. Błysk i Grzmot – Część III – BiG // Rozdział V
Było ciężko. Im ciemniej i chłodniej zaczynało się robić, tym ziemia stawała się mniej podatna na nasze działania. Oblewał mnie pot, a ramiona rwały z bólu, jednak nie mogliśmy się poddać. Nie teraz. Adam kopał bez wytchnienia chociaż po niedługim czasie jego twarz była kompletnie mokra. Nie zwalniał, nawet gdy ja odpoczywałam. Podziwiałam to oddanie. Zwłaszcza dlatego, że nie podziękowałam mu nawet jednym słowem. Miałam jednak nadzieję, że jest świadomy, jak wiele jego wysiłek dla mnie znaczy.
Wiedziałam, że było to istnym szaleństwem. Odkopywanie trumien, szukanie ciał, sprawdzanie czy to, co zapamiętałam było prawdą. Ja. On. W tym miejscu. Cała ta sytuacja jawiła się niczym wyjęta z jakiegoś marnego filmu. Nie wiedziałam, co to za gatunek, ale z pewnością nie przypadłby mi do gustu. Cóż mogłam jeszcze zrobić? Nic. Kopałam więc dalej, mając nadzieję, że moje podejrzenia okażą się bezpodstawne.
Szpadle coraz ciężej wbijały się w grunt. Nie wiem ile czasu spędziliśmy w tym dole, ani jak wielkiego bałaganu narobiliśmy, ale trwało to wieczność. W końcu jednak Adam uderzył w ziemię i coś zaskrzypiało. Moje serce podskoczyło do góry, gdy oboje spojrzeliśmy sobie w oczy. Głośno przełknęłam ślinę. Panika raz po raz uderzała mi do głowy. Było już za późno żeby się wycofać.
Odgrzebanie obydwu trumien zajęło nam jeszcze trochę czasu, niemniej gdy wiedzieliśmy już na jakim poziomie należy kopać poszło nam o wiele sprawniej. To zadziwiające, iż dopiero kiedy skrzynie były całkiem odkryte zdałam sobie sprawę czego dokonaliśmy. Staliśmy w dość płytkim dole, jednak na tyle rozległym, że mieścił dwie pełnowymiarowe trumny. Dookoła nas leżała ziemia i kępy trawy. Zaczęłam się bać, iż ktoś zauważy, co tutaj zaszło. Czegoś innego bałam się jeszcze bardziej. Prawdy.
Podniesienie pierwszego wieka nie obeszÅ‚o siÄ™ bez trudu. Gwoździe wbito tak gÄ™sto, iż można byÅ‚o pomyÅ›leć, że ktoÅ› zrobiÅ‚ to w jakimÅ› konkretnym celu. Może specjalnie, by nikt nie mógÅ‚ dostać siÄ™ do Å›rodka? „Albo wydostać z wewnÄ…trz”. – PomyÅ›laÅ‚am i zrobiÅ‚o mi siÄ™ zimno. Zaczęłam dygotać na tÄ™ myÅ›l. Adam, dotÄ…d milczÄ…cy zapytaÅ‚:
– Co siÄ™ dzieje? – DotknÄ…Å‚ moich ramion. – Wcale nie musimy tego robić. PamiÄ™taj o tym.
– MuszÄ™ – zachrypiaÅ‚am cicho, podczas gdy caÅ‚e moje ciaÅ‚o najchÄ™tniej rozpadÅ‚oby siÄ™ na kawaÅ‚ki.
– Aha. A wiÄ™c musimy – podkreÅ›liÅ‚ ostatni wyraz i rozmasowaÅ‚ swoimi dÅ‚oÅ„mi moje rÄ™ce od ramion aż do zgiÄ™cia Å‚okci. NastÄ™pnie dodaÅ‚ z przekÄ…sem. – Jestem z tobÄ…. O tym też mogÅ‚abyÅ› pamiÄ™tać.
Roześmiałam się mimo woli. Wiedziałam, że chciał w ten sposób rozładować atmosferę. Wciągnęłam głośno powietrze, spojrzałam na trumnę mamy i powiedziałam:
– Otwórzmy jÄ… w koÅ„cu.
Przeszedł na drugi koniec dołu. Stanął na gruncie, obok górnej części skrzyni, tam, gdzie powinna znajdować się głowa zmarłej. Nachylił się i spojrzał na mnie wyczekująco. Pokiwałam głową i schyliłam się, by złapać wieko przy dolnej części. Spojrzałam na Adama:
– Na trzy ok? Ty licz – powiedziaÅ‚am.
– Raz, dwa, trzy…
UnieÅ›liÅ›my wieko najciszej, jak siÄ™ daÅ‚o. WszÄ™dzie posypaÅ‚y siÄ™ wczeÅ›niej wybite gwoździe. Nie byÅ‚o to jednak tak gÅ‚oÅ›ne, by mogÅ‚o kogoÅ› zaalarmować. Moje serce tÅ‚ukÅ‚o w piersi jak oszalaÅ‚e. Adam oÅ›wietliÅ‚ latarkÄ… wnÄ™trze. SpojrzaÅ‚am w dół i oniemiaÅ‚am…
Gruz, cegÅ‚y, kamyki, poÅ‚amane nogi od stoÅ‚u, kawaÅ‚ki drzwiczek od szafek i zniszczona ramka. ZakryÅ‚am dÅ‚oÅ„mi usta ponieważ wydobyÅ‚o siÄ™ z nich coÅ› jakby pół-jÄ™k czy pół-szloch. Z drżącymi rÄ™kami ukucnęłam i siÄ™gnęłam po mój dyplom ukoÅ„czenia szkoÅ‚y, który jakimÅ› cudem wciąż tkwiÅ‚ na swoim miejscu. ByÅ‚ wypÅ‚owiaÅ‚y, ale moja pamięć potrafiÅ‚a naprawić każdÄ… z luk. Przez mojÄ… gÅ‚owÄ™ przeleciaÅ‚o wspomnienie ramki widzianej po raz ostatni podczas trzÄ™sienia ziemi…
Ból spowodowany tym obrazem mnie rozbudził. Położyłam dylom obok moich stóp i zaczęłam grzebać we wnętrzu trumny. Adam próbował mnie odciągnąć i wybić ten pomysł z głowy, ale się mu wyrwałam. Pokaleczyłam sobie całe dłonie, jednak zyskałam pewność. Wewnątrz nie znajdowała się ani jedna maleńka ludzka kość. Nie musiałam być lekarzem, by wiedzieć, że w tej trumnie nie ma ciała mojej mamy.
Co wtedy poczułam? Wściekłość i zdezorientowanie. Nadzwyczajne połączenie, które, o dziwo popychało mnie do działania. Nie zważając na protesty Adama przeskoczyłam obok i sięgnęłam po łopatę, by wybić gwoździe z drugiej skrzyni. Złapał mnie jednak za ramię:
– Lilianno – spojrzaÅ‚ na mnie – nie rób tego. Nie wiem, o co tutaj chodzi, ale to nie jest dobry pomysÅ‚.
Przyglądałam się mu oczami pełnymi rozgoryczenia, smutku i stanowczości. Wiedziałam, że ta mieszanka była dla niego nie do zniesienia. Odparłam więc z naciskiem:
– Musimy.
Zrezygnowany puścił moją rękę. Wyjął mi z dłoni szpadel i sam wybił resztę gwoździ. Jak w letargu poszłam na dół trumny i znowu licząc głośno do trzech unieśliśmy pokrywę.
Nie byÅ‚o tam ciaÅ‚a mojego ojca. Adam oÅ›wietliÅ‚ znowu znajome zestawienie Å›mieci: gruz, kamienie, cegÅ‚y i kawaÅ‚ki mebli. Prychnęłam pod nosem i kiwajÄ…c gÅ‚owÄ… rozgrzebaÅ‚am stertÄ™. Nie znalazÅ‚am żadnej koÅ›ci. Ani jednego skrawka ubrania. WstaÅ‚am i otrzepaÅ‚am dÅ‚onie. PodniosÅ‚am dyplom, zrolowaÅ‚am go i wÅ‚ożyÅ‚am do kieszeni. „Tak”. – PomyÅ›laÅ‚am. – „To by byÅ‚o na tyle”.
W tym czasie Adam zamknął obydwa wieka, wziął łopaty i pomógł mi wyjść z dołu. Wstałam, odebrałam od niego jeden ze szpadli i bez słów zasypaliśmy dziurę. Kawałki gleby, które wykopaliśmy jako pierwsze, razem z trawą postaraliśmy się ułożyć tak, by wyglądały w miarę naturalnie. Jasne było, że gdy ktoś się przyjrzy bez trudu zauważy naszą robotę. Miałam jednak nadzieję, iż będziemy wtedy daleko stąd, wystarczająco bezpieczni.
Gdy skończyliśmy odnieśliśmy latarki i łopaty z powrotem do składziku. Nie było sensu ich kraść. Nie zamierzałam nic więcej odkopywać. Opłukaliśmy ręce w wiadrze na deszczówkę, która jeszcze całkiem nie wyparowała. Zaplanowaliśmy, że na noc powrócimy do lasu. Skraj nie był daleko od gmachu, więc gdy tylko znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości Adam przystanął i zaczął rozbijać namiot.
Wiedziałam, że powinnam mu pomóc, jednak nie miałam na to siły. Po prostu stałam tam i nie potrafiłam zrobić żadnego ruchu. Adam, jakby rozumiejąc mój stan przerwał na chwilę, podszedł do mnie i mnie przytulił. Spojrzał mi w oczy i pocałował w czoło. Rozłożył u moich nóg karimatę i pociągnął mnie lekko w dół, bezgłośnie prosząc bym usiadła. Zrobiłam to, a on wrócił do przerwanej pracy.
ZagłębiÅ‚am siÄ™ w moich wÅ‚asnych myÅ›lach. PróbowaÅ‚am zrozumieć, co wÅ‚aÅ›nie odkryÅ‚am. Moich rodziców nie byÅ‚o w grobie, zatem gdzie byÅ‚y ich ciaÅ‚a? Czy je przeniesiono, jeÅ›li tak, gdzie i dlaczego? Po co to caÅ‚e przedstawienie z pogrzebem? Nie mieÅ›ciÅ‚o mi siÄ™ to w gÅ‚owie. Wszystko byÅ‚o kompletnie niedorzeczne…
Siedziałam tak pełna mieszanych uczuć i skrajnych emocji. Adam zaś sprawnie poradził sobie z namiotem. Kiedy do mnie podszedł i pomógł wstać wyraziłam w końcu główną z moich wątpliwości na głos:
– A może oni wcale nie umarli? Może gdzieÅ› tam sÄ…? Å»yjÄ…?
Adam uśmiechnął się delikatnie i mocnej uściskał moje zimne dłonie.
– JeÅ›li tak, znajdziemy ich. Masz moje sÅ‚owo.
– Przecież nie wiemy, gdzie szukać.
– Skoro wÅ‚adzom nie zależaÅ‚o na prawdziwym pogrzebie pewnie sÄ… pochowani tam, gdzie nie wymagaÅ‚o to zbÄ™dnego zachodu. A jeÅ›li żyjÄ…, gdzieÅ› ich zapewne przewieziono lub ukryto.
– Co masz na myÅ›li?
Spojrzał na mnie, by za moment przenieść wzrok na niebo. Pachniało deszczem, można było wyczuć zbliżającą się ulewę.
– Tylko jedno takie miejsce przychodzi mi do gÅ‚owy. Ale to już jutro. Teraz chodź wreszcie spać. MieliÅ›my za dużo wrażeÅ„, jak na jeden dzieÅ„.
Gdy bez sprzeciwu przytuliłam się do niego tej nocy, moje myśli cały czas krążyły wokół ostatniej wypowiedzi. W końcu wyszeptałam:
– Powiedz mi proszÄ™, gdzie chcesz jutro iść?
Nie odpowiedział od razu. Przygładził moje włosy i je ucałował:
– Jutro Lilianno… odwiedzimy gruzy twojego domu.
Wtedy usÅ‚yszaÅ‚am grzmot, deszcz siÄ…piÅ‚ coraz bardziej. Mój tata powiedziaÅ‚by, że leje jak z cebra. Mocniej przytuliÅ‚am siÄ™ do Adama i znowu zaczęłam rozmyÅ›lać. „Burza, jesieniÄ…?”. – ZastanowiÅ‚am siÄ™ nad tym chwilÄ™, jednak za moment pokrÄ™ciÅ‚am lekko gÅ‚owÄ…. – „Nie… już nic na tym Å›wiecie nie jest w stanie mnie zdziwić”.
Znowu okazałam się tak strasznie naiwna.
Komentarze (5)
Pozdrawiam :).
Niesamowicie wzbudzasz mą ciekawość, Kocwiaczku :D
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania