Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
53. Błysk i Grzmot – Część VI – Burza // Rozdział VI
„Tak!” – zapiszczaÅ‚am w duszy. – „Nareszcie coÅ› szÅ‚o po mojej myÅ›li”.
– WyglÄ…da na to, że Tomek siÄ™ jednak spisaÅ‚. – WstaÅ‚am z klÄ™czek i otrzepaÅ‚am spodnie. – SÄ… zwiÄ…zani. W tej szatni okoÅ‚o dwudziestu.
– Å»artujesz! – wykrzyknęła Paulina. – Strażnicy?
– No, a kto inny? – UÅ›miechnęłam siÄ™ w odpowiedzi. – Sprawdzamy kolejne pokoje, czy idziemy dalej?
Paulina wyglądała na zmartwioną.
– Nie wiem, gdzie iść. PowinniÅ›my zaczekać.
– Nie możemy tutaj zostać – wtrÄ…ciÅ‚ Edek. – Skoro nie ma ich do tej pory, coÅ› im przeszkodziÅ‚o. A tutaj jesteÅ›my jak na widelcu.
– Racja – odparÅ‚am. – No to na lewo czy w prawo?
– Chodźmy tam. – Paula wskazaÅ‚a na wschód i szereg pokoi biegnÄ…cych wzdÅ‚uż korytarza. – To chyba sale wykÅ‚adowe? Dobrze widzÄ™?
– Na to wyglÄ…da. – PokiwaÅ‚am z kwaÅ›nÄ… minÄ…. – Pralnie mózgów…
Podczas, gdy my wymieniaÅ‚yÅ›my uwagi, Edek cofnÄ…Å‚ siÄ™ do pozostaÅ‚ych, by omówić plan. CzuÅ‚am siÄ™ trochÄ™ jakbyÅ›my im matkowali, a to przecież nie tak miaÅ‚o być. Być może przerazili siÄ™ biaÅ‚ymi salami? No, cóż… nie mogÅ‚am siÄ™ zbytnio dziwić.
Ruszyłyśmy z Pauliną przodem. Po kilku minutach dogonił nas Edward.
– BÄ™dÄ… szli za nami – oÅ›wiadczyÅ‚. – Ale jeÅ›li mam być szczery, wÄ…tpiÄ™, by byli zdolni osÅ‚onić nasze tyÅ‚y.
– ZauważyÅ‚am – odparÅ‚am. – Andrzej też?
– Nie – zmarszczyÅ‚ czoÅ‚o. – PrawdÄ™ mówiÄ…c chciaÅ‚ mnie z nimi zostawić i iść z wami. TrochÄ™ siÄ™ posprzeczaliÅ›my.
– Kłótnia w rodzinie? – Paula uÅ›miechnęła siÄ™ ironicznie. – CoÅ› strasznie strachliwe te wasze potomstwo.
– Ej, to nie tak – żachnÄ…Å‚ siÄ™ Edek. – Wy zdążyÅ‚yÅ›cie przywyknąć, my z Andrzejem też dostaliÅ›my od życia nieÅ‚atwÄ… lekcjÄ™, ale oni – poczochraÅ‚ nerwowo wÅ‚osy – nigdy nie stanÄ™li ze Å›mierciÄ… twarzÄ… w twarz. SÄ… mÅ‚odzi, ambitni, chcieliby pomóc, jednak chyba ich to po prostu przerosÅ‚o.
– No to równie dobrze mogÄ… rzucić siÄ™ na pożarcie – skwitowaÅ‚a Paula. – Nie potrzeba nam maminsynków i tÄ™pych panienek. – Nie stać nas teraz na ich niaÅ„czenie. To strata czasu.
– Wyluzuj – odparÅ‚am. – Może nabiorÄ… odwagi. Andrzej na pewno ich zmotywuje. MyÅ›lÄ™, że jeszcze siÄ™ nam przydadzÄ….
–Tak. – PrzewróciÅ‚a oczami. – Z pewnoÅ›ciÄ…. Chyba jako miÄ™so armatnie.
Westchnęłam i podniosÅ‚am wzrok na sufit. Nie byÅ‚o sensu siÄ™ kłócić. Najwyraźniej nie pamiÄ™taÅ‚a o tym, że dziesięć minut temu wariowaÅ‚a, iż jej mąż nas wystawiÅ‚. Cóż… zapomniaÅ‚ wół jak cielÄ™ciem byÅ‚.
Posuwaliśmy się powoli do przodu. Co jakiś czas sprawdzałam, czy Andrzej i reszta trzyma tyłki wystarczająco blisko, byśmy w razie potrzeby mogli rzucić się sobie na pomoc. Chociaż wiedziałam, że raczej my na nich zbytnio liczyć nie możemy.
– Może powinniÅ›my siÄ™ rozdzielić – rzuciÅ‚ Edward po kwadransie. – Ten korytarz zdaje siÄ™ nie mieć koÅ„ca, a minÄ™liÅ›my już kilka rozwidleÅ„.
– Nie – ucięłam stanowczo – Musimy trzymać siÄ™ razem.
– Albo wysÅ‚ać dzieci do kuchni, jak tylko bÄ™dziemy wracać – dodaÅ‚a Paulina. SpiorunowaÅ‚am jÄ… wzrokiem. – No co? Źle mówiÄ™?
PokrÄ™ciÅ‚am gÅ‚owÄ…. Korytarz faktycznie byÅ‚ coraz ciemniejszy. OkazaÅ‚o siÄ™ jednak, że to zÅ‚udzenie optyczne, gdyż po paru metrach skrÄ™caÅ‚ raptownie w prawo, a tam naszym oczom ukazaÅ‚y siÄ™ masywne drzwi z napisem „Jadalnia”. W skrzydle zaÅ› znajdowaÅ‚ siÄ™ Å›wietlik z mlecznego szkÅ‚a. Za nimi ktoÅ› staÅ‚. ZdajÄ…c sobie z tego sprawÄ™, w jednej chwili stanÄ™liÅ›my we trójkÄ™ na baczność.
– Å»adnych gwaÅ‚townych ruchów – szepnęła Paula, rozkÅ‚adajÄ…c rÄ™ce na boki. – Edek wycofaj siÄ™ i powiedz reszcie, by przystanÄ™li i byli cicho. Weź od Andrzeja jego chochlÄ™. A potem natychmiast tu wracaj. Lilu, ty leć pod Å›cianÄ™.
Edward odszedł najciszej, jak umiał. Paulina przylgnęła do jednej ściany, ja natomiast do drugiej. Idąc jej śladem, posuwałam się w stronę drzwi w kompletnej ciszy. Chwilę późnej powrócił Edek. Paula przywołała go gestem do siebie. Gdy już podszedł, coś mu szepnęła na ucho. Potem spojrzała na mnie i zrobiła rękami coś na kształt kołyski. Pokręciłam głową, nic nie rozumiejąc. Edward podszedł do drzwi i zapukał, po czym natychmiastowo przylgnął do ściany, zaraz obok mnie:
– Ja pieszczÄ™ prÄ…dem. – PuÅ›ciÅ‚ do oczko. – Wy go Å‚apiecie.
Cień za drzwiami przesunął się bliżej świetlika. Ktoś próbował dojrzeć, co się dzieje po naszej stronie, ale mleczny kolor szkła całkowicie wykluczał taką możliwość. Po chwili, która zdawała mi się trwać wieczność, zasuwa została odsunięta i klamka opadła. Moje serce waliło jak oszalałe. Przeniosło się chyba do gardła.
Najpierw pojawiÅ‚a siÄ™ stopa, potem czapka moro i mundur w tym samym kolorze. Zanim jednak facet zdoÅ‚aÅ‚ dokoÅ„czyć swoje: „co do cholery?”, Edek przesunÄ…Å‚ paralizatorem po mÄ™skiej szyi, a my z PaulÄ… rzuciÅ‚yÅ›my siÄ™, by pochwycić wiotkie już ciaÅ‚o. ByÅ‚ ciężki jak diabli. PróbowaÅ‚yÅ›my szybko poÅ‚ożyć go na ziemi i pociÄ…gnąć w naszÄ… stronÄ™, ale buty zaklinowaÅ‚y siÄ™ o próg. Podeszwy z metalowymi wstawkami uderzyÅ‚y gÅ‚ucho o żelaznÄ… powierzchniÄ™. W tym samym momencie zdarzyÅ‚y siÄ™ dwie rzeczy – grad kul uderzyÅ‚ w drzwi, a Paulina krzyczÄ…c zÅ‚apaÅ‚a siÄ™ za bark.
– DostaÅ‚am – syknęła i niemal nadludzkÄ… siłą pociÄ…gnęła strażnika pod pachami, podczas gdy ja podniosÅ‚am jego Å‚ydki. Drzwi siÄ™ zatrzasnęły. Edek bÅ‚yskawicznie wpakowaÅ‚ pomiÄ™dzy uchwyty obydwie chochle:
– To ich na chwilÄ™ zatrzyma – rzuciÅ‚a Paula na bezdechu. – Szybko, wycofujemy siÄ™ póki sÄ… jeszcze daleko.
Biegiem ruszyliśmy z powrotem, zgarniając po drodze przerażonych współtowarzyszy.
– Ilu? – krzyknęłam do Pauli. – Widzieli ciÄ™?
– Tak – wydarÅ‚a siÄ™ w odpowiedzi. – Dwóch.
– Tylko?
– Tylu widziaÅ‚am przez szparÄ™…
Za nami rozległ się huk. Nie wiedziałam czym został spowodowany, ale nie miałam odwagi odwrócić się, żeby to sprawdzić.
– Chyba wysadzili drzwi – krzyknÄ…Å‚ Andrzej. – Debile.
PÄ™dziliÅ›my ile siÅ‚ w nogach. CoÅ› mi wypadÅ‚o na podÅ‚ogÄ™. PomacaÅ‚am dÅ‚oniÄ… po kieszeni bluzy. „No jasne, zgubiÅ‚am gaz”. Na caÅ‚e szczęście paralizator wciąż trzymaÅ‚am w rÄ™ce.
Nie wiem ile tak gnaliśmy. Powoli dostawałam już zadyszki, jednak wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać. Gdy byliśmy na wysokości korytarza z szatniami, usłyszeliśmy głośną komendę:
– Stać!
Paulina skręciła i pędem poleciała w ramiona ubranego w moro strażnika. Tomek gładził żonę po włosach.
– Nic ci nie jest? – OdsunÄ…Å‚ jÄ… od siebie. – Psiakrew, dostaÅ‚aÅ›! Gdzie? Ilu? Kiedy?
– W waszej jadalni, przynajmniej dwóch, majÄ… karabiny.
– Po co tam poleźliÅ›cie? Co wyÅ›cie sobie wszyscy myÅ›leli! MieliÅ›cie tu na nas zaczekać!
– Wiem. – Paula zaczęła kwilić niczym dziecko. – Wiem, przecież…
Westchnął i przytulił ją bez słowa. Nadal trzymając żonę przy piersi, zaczął wydawać rozkazy:
– Dobra. Paula i te tutaj siusiumajtki wracajÄ… do kuchni. – PokazaÅ‚ na naszych rozdygotanych towarzyszy. – Wy troje idziecie z nami. Wracamy do wiÄ™zienia uwalniać kolejnych…
– Ale ja chcÄ™ pomóc – przerwaÅ‚a mu Paulina, wycierajÄ…c Å‚zy. – Przecież jeszcze…
– I pomożesz – uciÄ…Å‚ Tomasz. – Premier i główny sÄ™dzia muszÄ… dostać ochronÄ™. Zabierz ich do kuchni. Szymon, Tadek, Rufus. – PokiwaÅ‚ do pobratymców. – Idźcie z mojÄ… żonÄ…. Powinno być w miarÄ™ czysto, ale miejcie broÅ„ w pogotowiu.
– Premier? SÄ™dzia? – spytaÅ‚am bez Å‚adu. – Å»yjÄ…?
Tomek odsunął się i wskazał dłonią na dwie postacie, siedzące na schodach prowadzących na górę.
– SÄ… wstrzÄ…Å›niÄ™ci, gÅ‚odni i odwodnieni, ale daleko im do umarlaków. Paula. – SpojrzaÅ‚ ukochanÄ…. – Wiesz co robić?
Pokiwała posłusznie głową, odsunęła się i pomaszerowała w kierunku schodów. Koledzy Tomasza zgarnęli resztę naszej grupy i podążyli jej śladem. Pomyślałam, iż jeśli tak naprawdę wygląda ich małżeństwo, to tkwiąc w nim Paulina musi być strasznie nieszczęśliwa. Tomasz odprowadził żonę wzrokiem, podczas gdy inny jego znajomy, kierował naszych na zachód. Zaczęłam powoli iść, jednak instynktownie spowolniłam kroki, oczekując na przyjaciela. Odwróciłam się tuż przed zakrętem, by być świadkiem czegoś niezwykłego.
– Szlag, by to trafiÅ‚! – Tomek walnÄ…Å‚ pięściÄ… w udo i przebijajÄ…c siÄ™ przez bezdomnych, dopadÅ‚ do Pauli. PorwaÅ‚ jÄ… w ramiona i pocaÅ‚owaÅ‚ na oczach wszystkich zebranych. ByÅ‚ to prawdziwy pocaÅ‚unek, w peÅ‚nym tego sÅ‚owa znaczeniu. UÅ›miechnęłam siÄ™ szeroko, gdy odsunÄ™li siÄ™ od siebie, Å‚apiÄ…c oddechy. Tomasz przesunÄ…Å‚ palcem wzdÅ‚uż grzbietu jej nosa, a potem lekko nacisnÄ…Å‚ na czubek. WidziaÅ‚am, jak uÅ›miech zagoÅ›ciÅ‚ na twarzy przyjaciółki. Po tym geÅ›cie zerwaÅ‚ siÄ™ i w biegu pociÄ…gnÄ…Å‚ mnie za sobÄ… w kierunku wiÄ™zienia. Nie mogÅ‚am ukryć rozbawienia.
– Ani sÅ‚owa! – uprzedziÅ‚, zerkajÄ…c na mnie i mrużąc w biegu oczy. – Mamy ważniejsze rzeczy do omówienia. Sekretarz premiera nie żyje. ZagÅ‚odzili go na Å›mierć. ZnaleźliÅ›my za to waszego kumpla, Roberta.
– Przecież rozstrzelali go dzisiaj rano?!
– Najwyraźniej nie. Ma dwa lima pod oczami, ale z całą pewnoÅ›ciÄ… żyje. No i jest wÅ›ciekÅ‚y na tych, co go tak zaÅ‚atwili. Chce im siÄ™ z nawiÄ…zkÄ… odwdziÄ™czyć.
– WÅ›ciekÅ‚ość jest, jak najbardziej na miejscu – rzuciÅ‚am, gdy byliÅ›my już na tyÅ‚ach naszego oddziaÅ‚u. – Gdzie on jest?
– O tutaj za rogiem. Twoi towarzysze już go dopadli.
Faktycznie, za zakrÄ™tem ujrzaÅ‚am, jak wszyscy trzej – Edek, Andrzej i Robert przyjacielsko poklepujÄ… siÄ™ po plecach.
– No i jest nasza wisienka na torcie! – odparÅ‚ rozbawiony Robert, tulÄ…c mnie w uÅ›cisku jak w imadle. – SÅ‚yszaÅ‚am, że Adam z małą powÄ™drowaÅ‚ do siebie. To dobrze, bardzo dobrze. Tak bÄ™dzie lepiej. Niech chociaż jeden normalny wyjdzie z tego zamieszania bez szwanku…
– Koniec czuÅ‚oÅ›ci, moi paÅ„stwo – przerwaÅ‚ Tomek, pokazujÄ…c wszystkim plany podziemi. – Na najwyższej kondygnacji powsadzaliÅ›my do celi wszystkich, których zastaliÅ›my w wiÄ™zieniu. W szatni zaÅ› sÄ… zwiÄ…zani zmiennicy i patrolujÄ…cy korytarze. Goniec zdaÅ‚ mi raport, iż na ulicach wybuchÅ‚o maÅ‚e zamieszanie i jest kilka ofiar wÅ›ród cywilów. ZdoÅ‚aliÅ›my to już opanować, ale zwróciliÅ›my tym samym na siebie uwagÄ™. W blokach panuje wzglÄ™dny spokój. MieszkaÅ„cy unieruchomili i rozbroili część strażników. ByÅ‚o parÄ™ spięć, jednak dziaÅ‚ajÄ…c z zaskoczenia udaÅ‚o siÄ™ ich obezwÅ‚adnić. Problem w tym, że nie mamy pojÄ™cia, jak wiele wiedzÄ… o naszej akcji i jak szybko uda im siÄ™ przerzucić oddziaÅ‚y z pobliskich lokalizacji…
– Część wysÅ‚ali patrolami na przedmieÅ›cia – wtrÄ…ciÅ‚am. – Nie sÄ… chyba w stanie zbyt prÄ™dko zareagować.
– Dlatego musimy uwijać siÄ™ ekstremalnie szybko. Plan jest taki, iż część odpiera ewentualne ataki, a reszta leci w kierunku cel uwalniać więźniów. Kilku chÅ‚opaków już to robi, ale nie zdawaliÅ›my sobie sprawy, jak bardzo rozlegÅ‚y to obszar. Tak wiÄ™c, Andrzej z Edkiem i wy tam z boku. – PodaÅ‚ moim współtowarzyszom i kilku innym bardziej rosÅ‚ym mężczyznom Å‚omy i pilarki do metalu, leżące dotychczas pod Å›cianÄ…. – Ratujcie kogo siÄ™ da, w możliwie jak najszybszym czasie. RadziÅ‚ bym jednak zacząć od żoÅ‚nierzy. Potrzeba nam kogoÅ›, znajÄ…cego siÄ™ na robocie. ChÅ‚opaki na górze majÄ… dostÄ™p do skÅ‚adu broni i przekażą jÄ… każdemu, kto bÄ™dzie potrafiÅ‚ strzelać. Reszta – tu spojrzaÅ‚ na mnie i pozostaÅ‚ych, rozkÅ‚adajÄ…c przed nami walizkÄ™ peÅ‚nÄ… karabinów, pistoletów i rzeczy, których nie potrafiÄ™ nawet nazwać – oto wasza broÅ„, niech każdy weźmie, co mu najbardziej pasuje i rusza za mnÄ…. Zaraz upuÅ›cimy tym skurwielom nieco krwi…
PrzeÅ‚knęłam nerwowo Å›linÄ™, gdy pomyÅ›laÅ‚am: „albo my im, albo oni nam”.
Komentarze (7)
Pozdrawiam :).
"Dobrzy strażnicy zgarnęli resztę" - tu pomyślałabym nad zamianą słowa "dobrzy" bo jakoś tak naiwnie brzmi. Poza tym git!
Może "nasi", "przekabaceni" (choć brzmi średnio), "strażnicy Tomasza", cosik na pewno jeszcze wymyślisz.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania