7 cięć

Marzena z trudem zamknęła drzwi. Zdjęła skórzane baleriny, odłożyła klucze na komodę i skierowała się w stronę kuchni. Przy każdym kroku doskwierał jej przeszywający ból w stopach. Do tego piekły ją dłonie, jakby trzymała w nich rozżarzone węgle. Ulgę poczuła, dopiero gdy odłożyła siatki z zakupami na stół. Mleko, wędlina, ryż, warzywa, kurczak… Wszystko, co niezbędne do zapełnienia lodówki i ugotowania kolacji. Spojrzała na wiszący w pokoju zegar. Dwudziesta trzydzieści. Marek powinien wrócić do domu za jakąś godzinę. Miała więc sporo czasu, aby przygotować jego ulubiony posiłek – risotto z kurczakiem. Może wtedy będzie dla niej milszy i tym razem jej nie uderzy…

„Zasłużyłaś na to!” – powtórzyła w myślach jego słowa, przekonując samą siebie, że to nieprawda. Z każdym dniem przychodziło jej to jednak z coraz większym trudem. Czasem łapała się nawet na próbach usprawiedliwienia jego zachowania. Może to przez stres, pracę, niepewne czasy. A może po prostu nie była dobrą żoną? Nie spełniała jego oczekiwań, nie zadowalała go, nie okazywała miłości w wystarczającym stopniu… Miłość. Czy on w ogóle pamiętał, co to znaczy? Ostatni raz byli na randce siedem lat temu, tuż po tym, gdy powiedzieli sobie sakramentalne „tak”. A potem wszystko się zmieniło. Chociaż nie. To Marek się zmienił. Ona pozostała tą samą radosną kobietą, która nawet w najgorszej sytuacji stara się dostrzec coś pozytywnego. Oczywiście o ile Marek nie robił z jej ciała worka treningowego. Wtedy pojawiały się tylko płacz i prośby, aby przestał lub chociaż nie bił po twarzy, by mogła wyjść z domu, nie będąc wytykaną przez sąsiadów. Tak, wszyscy w bloku wiedzieli bowiem o tym, co działo się w mieszkaniu Opalskich. Czy ktoś choć raz zareagował? Nie. Nikogo to nie obchodziło. Każdy miał własne problemy. A poza tym jak mąż żony nie bije, to jej wątroba gnije. Zabawne, ale nie dla Marzeny.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk przychodzącego SMSa. Wiadomość od „Mamy”: „Cześć kochanie, co u Ciebie?”. Kobieta posmutniała, a w oku zakręciła jej się łza. Odetchnęła głęboko i wystukała odpowiedź: „Cześć. Wszystko w porządku, jak zwykle. Zadzwonię jutro”. Nie miała odwagi, by powiedzieć o wszystkim rodzicom. Nawet przyjaciółki nie wiedziały o jej problemach. Przez ostatnie lata stała się mistrzynią w wymyślaniu tysięcy wytłumaczeń dla siniaków i zadrapań. A to spadła ze schodów na klatce schodowej, a to podrapał ją kot… Gorzej było z ranami na twarzy. Zwykle po takim incydencie nie wychodziła z domu do czasu, aż zejdzie opuchlizna. Zresztą Marek i tak uważał, że nie miała za bardzo po co. Jak tylko mógł, ograniczał jej kontakt z innymi ludźmi. Twierdził, że sprowadzają ją na złą drogę. Jakby on, kurwa, był wcieleniem anioła.

Zegar niestrudzenie odmierzał minuty, uświadamiając Marzenie, że czas na zbędne rozmyślenia właśnie minął. Otarła więc policzek, wypakowała zakupy i zabrała się do przygotowania kolacji.

 

*

 

Ciężkie kroki rozchodziły się echem po niemal pustym osiedlu. Marek skończył pracę i wracał właśnie do domu, głodny i wkurzony. Marzył tylko o tym, aby zapchać pusty żołądek, napić się piwa, a potem wziąć gorący prysznic. Później, o ile będzie miał ochotę (a będzie miał na pewno), opróżni jądra w ciasnej żonce. No, chyba że Marzena znowu będzie marudzić o bólu głowy. Na szczęście wiedział, jak sprawnie pozbyć się tych wymówek. W końcu ciężko pracuje, haruje jak wół i coś od życia mu się należy, a jej obowiązkiem jest zaspokajać potrzeby męża. Poza tym co ona ma innego do roboty? Całymi dniami tylko siedzi w domu i wygrzewa kanapę. Sprzątanie i gotowanie to żadna praca. A przynajmniej nie tak męcząca, aby nie mogła wieczorem rozłożyć nóg. Zresztą jak będzie chciał, to sobie ją weźmie, i po problemie.

Słońce chyliło się ku zachodowi. Ostatnie promienie światła wkradały się przez brudne okna szarego bloku. Marek wszedł po schodach na górę i stanął pod drzwiami. Z kieszeni spodni wygrzebał klucze do mieszkania. Wciągnął powietrze nosem i poczuł przyjemny zapach gotowanego posiłku, co w niewielkim stopniu poprawiło mu to humor.

*

 

Skrzypienie otwieranych drzwi uświadomiło Marzenie, że Marek już wrócił. Z jakiegoś powodu poczuła strach przed samą jego obecnością, nie mówiąc nawet o rozmowie z nim czy bliższym kontakcie. Nie tak powinna się czuć szczęśliwa, zakochana żona. Ale pomimo trudów wciąż trwała w tym koszmarze. Nie mogła się uwolnić od tego tyrana, choć sama nie do końca widziała, co było tego przyczyną. Obawa przed samotnością, przyzwyczajenie, wstyd? Trudno powiedzieć… Tysiące powodów, by każdego dnia wstawać i zasypiać ze łzami w oczach.

– Cześć, kotek, jak było w pracy? – przywitała go w miły sposób.

Marek wszedł do kuchni i spojrzał na żonę, lecz nie odezwał się ani słowem. Zamiast tego zrzucił na kredens torbę z narzędziami i udał się w stronę łazienki. Marzena westchnęła rozczarowana. Przecież tak bardzo się starała, żeby choć w niewielkim stopniu byli szczęśliwą rodziną. Chciała, by Marek zaczął traktować ją z szacunkiem i miłością, na które tak bardzo zasługiwała. Pragnęła tego z całego serca. W milczeniu wyłożyła na talerze gorący posiłek i usiadła przy stole. Mieszkanie aż emanowało czystością. Cokolwiek by mówić, Marzena dbała o dom, była przykładną gospodynią. Robiła to jednak głównie dla własnego komfortu psychicznego. Marek równie dobrze mógłby mieszkać w chlewie otoczony prosiakami, byleby ktoś podłączył mu kablówkę i od czasu do czasu przynosił jedzenie.

Ponurą ciszę zmącił dźwięk spuszczanej wody. Kobieta aż się poderwała i przełknęła ślinę. Bała się jego reakcji, że mu nie posmakuje lub przesoliła potrawę. A wtedy…

– Ładnie pachnie – odezwał się Marek.

– Mam nadzieję, że będzie ci smakować. – Na twarzy Marzeny pojawił się wymuszony uśmiech. – Jak w pracy?

– Ach, cholera… szkoda gadać. Majewski znowu dokłada nam roboty, jakbyśmy nie mieli co robić. Każe nam tyrać jak stadu bawołów, a gdy tylko poruszamy wątek podwyżki, ucina temat. Kutas jeden.

Marzena milczała, udając zaciekawioną. W rzeczywistości słyszała podobne żale niemal codziennie. Może i Marek miał trudny zawód, ale ciągłe biadolenie o szefie i problemach w pracy działało jej na nerwy. Niestety małżonek odreagował złość na niej. Najczęściej w fizyczny sposób, tłukąc ją za najdrobniejsze przewinienie lub – w najlepszym wypadku – wyzywając od kurew i szmat.

– Dobre. Postarałaś się.

– Dziękuję.

– Nie rozmawiajmy jednak o robocie, nie chcę się denerwować. Już i tak ledwo tam wytrzymuję.

– Dobrze…

– Muszę chwilę odpocząć. Podaj mi piwo.

„Kurwa!” – przeklęła w duchu Marzena. Jak mogła o tym zapomnieć? Przecież miała to na liście zakupów.

– Cóż, kotek, nie złość się, ale nie kupiłam… Śpieszyłam się, żeby zdążyć do domu, i jakoś wyleciało mi z pamięci.

Marek uniósł głowę znad talerza.

– Że co zrobiłaś? Nie dosłyszałem.

– Przepraszam, nie chciałam. Zaraz skoczę do Żabki i…

– No żesz kurwa mać! – przerwał jej. – Jaja sobie ze mnie robisz, czy co? Nawet pierdolonego piwa nie ma w tym domu?!

– Ale…

Marek wstał, zacisnął pięść i lewą dłonią zrzucił talerz ze stołu. Naczynie uderzyło o podłogę i rozbiło się na tysiące kawałeczków. Brzdęk temu towarzyszący wwiercił się w umysł Marzeny i zmroził jej krew w żyłach. Wiedziała, co za chwilę się wydarzy.

– A teraz, kurwa, posprzątasz cały ten bałagan, który zrobiłaś!

– Marek, ja naprawdę…

– Rob, co ci każę! – ryknął mężczyzna i wymierzył jej silnego liścia w policzek. Kobieta zawyła z bólu i osunęła się na podłogę. Nie miała odwagi, by spojrzeć mu w oczy. Każdy, nawet najdrobniejszy ruch mógłby wywołać w nim jeszcze większą furię.

– Szybciej, kurwa. A później skoczysz mi po browary! – Marek, jakby gdyby nic się nie stało, usiadł spokojnie na krześle i wytarł dłonie o spodnie. – Ja pierdolę, z tobą to same problemy. Czy nie możesz być jak inne żony?

Marzena nie odezwała się ani słowem. Na kolanach podeszła do rozbitego talerza i pozbierała kawałki szkła. Ignorowała ból i krew płynącą z nosa. Przecież to jej wina, że Marek się zdenerwował. Miał prawo tak zareagować. Ona ponosiła odpowiedzialność za to, co się stało. Ta myśl krążyła jej w głowie nawet w chwili, gdy stała przy kasie, by kupić mężowi piwo, a młoda kasjerka wpatrywała się z zaciekawieniem w jej spuchnięty policzek.

 

*

 

– Daj spokój. Stara mnie wkurwia jak co wieczór. Wracam zmęczony po pracy i jedyne, o co proszę, to chwila spokoju i zimne piwo. I co? Nawet tego nie mogła mi dać. Babsko jedne…

– Rany, jak ty z nią jeszcze wytrzymujesz? – wtrącił przysłuchujący się rozmowie jeden z kolegów Marka.

– No nie ukrywam, ciężko jest. Na szczęście wiem, jak ją przytemperować, by nauczyła się szacunku. Mały pokaz siły i po problemie.

– Ho, ho, widzę, że niezły chojrak z ciebie. Ty to zawsze potrafiłeś radzić sobie z kobietami. Mojej też by się przydała taka lekcja pokory.

– Cóż, może nauczę cię paru sztuczek – zażartował Marek. – A wam jak minął wieczór, panowie? Mam nadzieję, że spokojniej niż mnie.

 

*

 

Zdezelowany autobus zatrzymał się na przystanku, a z jego wnętrza wyszła garstka pasażerów. Wśród nich znajdował się Marek. Gdy ruszył w kierunku domu, poprawił zwisającą z ramienia torbę i odpalił papierosa. Tytoniowy obłok uniósł się w powietrzu, lecz szybko zanikł pod wpływem chłodnego, wieczornego wiatru. Tego dnia Marek był wyjątkowo wkurzony. Zaczęło się od reprymendy od szefa, a skończyło na przymusowych nadgodzinach. Do tego zapomniał kanapek do pracy i musiał ratować się resztkami od kolegów. Dosłownie skręcało go z głodu. Mimo problemów miał cichą nadzieję, że dziś nie pokłóci się z żoną i w spokoju spędzi resztę wieczoru przed telewizorem.

Rzeczywistość nie odbiegła za bardzo od jego nastawienia. Marek wrócił do mieszkania, zjadł kolację, a później wziął gorący prysznic. Marzena skakała przy nim i była na każde jego zawołanie. Widocznie wczoraj przemyślała sobie kilka rzeczy i zrozumiała, że mąż ciężko haruje na jej utrzymanie i należy mu się trochę spokoju. I tak powinien wyglądać każdy dzień. W końcu to Marek był głową rodziny, panem domu, który zapewnia dobrobyt sobie i ukochanej. Dzięki niemu ich małżeństwo wyglądało jak z bajki: duże mieszkanie, dobry samochód, spełniane zachcianki i wakacje nad morzem raz w roku. Czy potrzeba im czegoś więcej? A to, że od dawna nie mówił jej, że ją kocha (w sumie to po co?), nie miało żadnego znaczenia. Okazywał jej miłość, przynosząc pieniądze do domu. Bez niego umarłaby zapewne z głodu. I rozpaczy. Albo jedno i drugie.

W telewizji leciał akurat mecz pierwszoligowych drużyn. Marek siedział w fotelu z wyciągniętymi na stole nogami. Marzena krzątała się w kuchni, szykując mu posiłek na jutro do pracy. Nareszcie nie było powodów, aby musiał interweniować z użyciem pięści.

– Przynieś mi piwo! Tylko zimne z lodówki! – zawołał mężczyzna, nie odrywając wzroku od ekranu.

Marzena pośpiesznie spełniła jego zachciankę, po czym wróciła do kuchni. Z jej ust nie wydobyło się przy tym słowo sprzeciwu. „No i świetnie. Przynajmniej nie będzie mnie męczyć swoim babskim pitoleniem” – pomyślał Marek i sięgnął po piwo. Smak chmielowego nektaru wypełnił mu usta, gdy tylko przyssał się do butelki. Jak niewiele potrzeba, by zadowolić mężczyznę…

Sędzia zagwizdał dwukrotnie, czym zakończył pierwszą połowę meczu. Wynik 1:0. Jeżeli tak dalej pójdzie, to Markowi wpadnie nawet kupon i przytuli trochę grosza. Postanowił skorzystać z przerwy, by udać się do łazienki za potrzebą. Jednak gdy tylko spróbował wstać, zakręciło mu się głowie. Świat nagle zawirował, a nogi ugięły się pod jego ciężarem. Bezwładnie opadł na fotel, utracił kontrolę nad własnym ciałem. Do tego powieki zrobiły się ciężkie i nie mógł dłużej utrzymać otwartych oczu. Zaczęła ogarniać go ciemność. Po chwili nie widział już nic. Jego umysł pogrążył się w błogim śnie.

 

*

 

Po kuchni rozchodził się dźwięk szorowanych naczyń. Marzena stała przy umywalce i spoglądała ślepo w wodę lejącą się z kranu. Płakała, a łzy spadały na brudne talerze. Nie mogła już dłużej trwać w tym związku. Po prostu nie mogła…

Przetarła rękawem mokry policzek i spojrzała na telefon. Wiadomość od „Mamy”: „Martwię się o ciebie. Proszę, odezwij się”. Jakiś ból, nieopisany smutek ścisnął ją za serce. Tego było już za wiele, wczorajsze wydarzenie przelało czarę goryczy. Wiedziała, że musi uciekać, że mąż prędzej czy później doprowadzi ją do załamania psychicznego. Albo gorzej… Że wyląduje przez niego na cmentarzu. Nie mogła na to pozwolić. Drżącą dłonią chwyciła telefon i wystukała krótką wiadomość: „Przyjedź. Jestem gotowa”.

 

*

 

Pojaśniało mu w oczach, a niewyraźny obraz zmienił się w jedną całość, ukazując podłogę i skrępowane stopy. Marek chciał coś powiedzieć, ale przyklejona do ust taśma uniemożliwiła mu wypowiedzenie choćby słowa. Do tego ból rozsadzał mu czaszkę. Mimo to rozpoznał swój salon, co w niewielkim stopniu go uspokoiło. Rozejrzał się po pokoju. Cisza i spokój. Jedynie zza oka docierały przytłumione odgłosy miejskiego gwaru. W pierwszym odruchu pomyślał, że dostał zawału. Później dotarło do niego, że ktoś musiał go przecież związać. Ale dlaczego? W jakim celu? I gdzie, do cholery, jest Marzena? Nie potrafił jednak odpowiedzieć sobie na te pytania.

Z zamyślenia wyrwał go odgłos kroków dochodzących z drugiego pokoju. Zadrżał. Napiął mięśnie, aby rozerwać więzy, lecz nie miał dość siły. Zamiast tego poczuł ból w nadgarstkach i wiedział już, że nie da rady się uwolnić. Mógł tylko bezczynnie patrzeć na zbliżającego się powoli mężczyznę. Serce zabiło mu mocniej na widok noża w jego dłoni.

– Obudziłeś się – stwierdził nieznajomy. – A już myślałem, że będę musiał cię cucić. Pewnie jesteś lekko zdezorientowany, ale spokojnie. Za chwilę wszystko stanie się jasne. Chcesz wody albo coś na ból? Ach, no tak. Przecież nie możesz mówić. Pozwól, że zdejmę ci taśmę, ale musisz mi obiecać, że nie zaczniesz wrzeszczeć, dobrze?

Marek skinął głową.

– Świetnie. To może lekko zaboleć.

Nieznajomy zbliżył się do związanego mężczyzny i szybkim ruchem zerwał przyklejoną taśmę. Lecz Marek nie dotrzymał obietnicy. Krzyknął z całych sił, wzywając pomocy. Z jego gardła wydobywał się paniczny wrzask, który przerwał dopiero prawy sierpowy wymierzony przez nieznajomego. Siła ciosu przyprawiła Marka o zawrót głowy, a w ustach poczuł metaliczny smak krwi.

– Obiecałeś, że nie będziesz krzyczeć. Jak tak ma wyglądać nasza współpraca, to chyba czas, abym zmienił metody.

– Gdzie… gdzie jest Marzena?

– Cóż, chwilowo jest zajęta pakowaniem walizek.

– C-co? Jakich w-walizek?

Nieznajomy uśmiechnął się szyderczo i przeczesał dłonią gęste włosy.

– Naprawdę byłeś aż tak ślepy, że niczego nie zauważyłeś? Nie zastanawiało cię, co Marzena robi całymi dniami, gdy nie ma cię w domu?

– O czym ty bredzisz, pojebie?! Marzena jest mi wierna, do cholery! Nigdy by mnie nie zdradziła!

– Jesteś taki naiwny… Ale skoro naprawdę tak myślisz, to może sam ją zapytaj – odparł mężczyzna i zawołał kobietę po imieniu. Nie musieli długo czekać, by z pokoju wyszła Marzena, która wtuliła się do nieznajomego i obdarowała go soczystym pocałunkiem. Marek nie mógł uwierzyć w to, czego był świadkiem.

– Cześć, kochanie. Jak dobrze cię widzieć – rzuciła Marzena z przekąsem, spojrzawszy niechętnie na męża. – Powiem ci szczerze, że to cudowne uczucie wiedzieć, że nie masz już nade mną kontroli. Że jesteś w pełni zależny ode mnie. Uwierz, że mogę zrobić z tobą, co tylko zechcę.

– Co to wszystko ma znaczyć?!

– Spokojnie, misiaczku. Po co te nerwy?

– Marzena, na litość boską, co ty wyprawiasz?

Kobieta uśmiechnęła się i złapała za rękę nieznajomego.

– Cóż, z początku chciałam tylko od ciebie uciec, ale gdy tak leżałeś na podłodze bezbronny jak dziecko, poczułam, że zasługujesz na karę. Zapragnęłam odpłacić ci za każdy cios, którym pozbawiałeś mnie nadziei na lepsze jutro. Za każdą obelgę, poniżanie i traktowanie mnie jak gówno. Za każdy…

– Przestań! Przecież wiesz, że nie jestem taki! Kocham cię, naprawdę, i zależy mi wyłącznie na tobie!

– Oj, Marek, jesteś żałosny… Wiem doskonale, że powiesz teraz wszystko, abym cię wypuściła.

– Nie, to nie tak! Jesteś dla mnie wszystkim!

– Ech… Zawsze byłeś manipulantem. Czasem zastanawiam się, co takiego w tobie widziałam. Bo może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale kiedyś naprawdę cię kochałam. Zrobiłabym dla ciebie wszystko. A dziś? Dziś jestem marną karykaturą dawnej kobiety, która wierzyła w dobroć i wieczną miłość.

Marzena zaśmiała się, a z jej oka wypłynęła ciężka łza. Marek nie miał pojęcia, że tak naprawdę jego żona dopiero teraz poczuła się szczęśliwa. Szczęśliwa z faktu, że już nigdy więcej nie podniesie na nią ręki.

Pokój wypełnił się ciszą.

Nieznajomy podszedł do kochanki, przytulił ją, a potem w milczeniu wręczył jej ostry kuchenny nóż. Następnie sięgnął po leżącą na stole taśmę, oderwał kawałek i zakleił usta Markowi.

– Zostawię cię teraz samą. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale pora skończyć z przeszłością. Poczekam na dole, kochanie.

Marzena pokiwała głową i ucałowała mężczyznę. Marek czuł, że choć po policzkach ciekły jej łzy, chciała tego. Chciała zostawić za sobą traumę małżeństwa i rozpocząć nowe życia. Chciała uciec jak najdalej i już nigdy nie wracać myślami do tego, co było.

Ostrze noża błysnęło przed jego oczami. Wiedział już, co go czeka. I nie mógł nic na to poradzić. Pozostała mu tylko modlitwa i niewypowiedziana prośba o szybką śmierć.

– Byliśmy małżeństwem przez siedem długich lat – rzuciła Marzena, podchodząc do Marka powolnym krokiem. – Nie zawsze źle się między nami układało, zwłaszcza na początku. Pierwszy rok był naprawdę szczęśliwy. Starałeś się, kupowałeś mi kwiaty… – Mówiąc to, Marzena nacięła Markowi skórę na przedramieniu, z którego pociekła strużka krwi. – Drugi rok też był w zasadzie udany, mimo że pozwalałeś sobie na coraz więcej przykrości w moją stronę. – Następne cięcie, tym razem w policzek. – Za to kolejne trzy lata były prawdziwą męczarnią. – Dwa ciosy w bark i jeden w brzuch. – W szóstym roku naszego małżeństwa chciałam się zabić. Na szczęście pigułki nie zadziałały, tak jak powinny. A może za mało wypiłam? – Ostrze noża wbiło się w udo ofiary. – A ostatni, siódmy to było istne piekło. Każdy dzień napawał mnie coraz większą odrazą do ciebie. Powoli zaczęłam obmyślać plan, jak od ciebie uciec. I wtedy pojawił się on. Bartek. To dzięki niemu nabrałam odwagi, by wymierzyć ci sprawiedliwość. Znów czułam się kochana i rozumiana. Znów byłam piękna i miałam dla kogo żyć. Lecz wciąż istniał pewien problem. Ty! Wiem, że nie mogę po prostu wyjechać i zapomnieć o wszystkim. Nie pozwolisz mi na to. Będziesz mnie ścigał po całym świecie, aż wreszcie dopadniesz. A wtedy już mnie nie wypuścisz. Zgniję w twoich ramionach jak bezużyteczny chwast. Ale wiesz co? To się nie zdarzy. Nigdy. Nie dopuszczę do tego…

Marzena zamknęła oczy. Jej zimne usta cmoknęły policzek Marka, po czym siódmym cięciem poderżnęła mu gardło.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Jordan Tomczyk 11.08.2021
    Dojechałem tak do połowy i niestety, muszę znikać, ale później z chęcią dokończę, ponieważ jest to bardzo dobrze napisany tekst. Przyjemnie się go czyta, masz lekkie pióro, także naprawdę czapki z głów ;)
  • Bajkopisarz 11.08.2021
    Taka uwaga – jeżeli wszystko jest z perspektywy Marzeny, to możesz z Marka robić dowolnego potwora, bo to jej opinia, z którą czytelnik winien się zgodzić. Jeśli robisz jednak również punkt widzenia Marka, to powinien się pojawić kontrargument, dlaczego on się tak zachowuje. Czytelnik poznaje dwie prawdy. Tu natomiast Marek potwierdza opinie Marzeny i to nie jest wiarygodne. Każdy, nawet potwór, ma swoje racje, z którymi może nikt poza nim się nie zgadzać, ale tu ich brakuje. Jest tak jednowymiarowy, że aż niewiarygodny.
    Podobnie zresztą Marzena. Bita przez męża, wstydzi się wychodzić z obitą twarzą, ale znajduje kochanka, który nic z tym nie robi. Widocznie nie bardzo mu zależy, co w sumie zrozumiałe, znalazł sobie niunię do bzykania. Tymczasem nagle pomaga jej w zabójstwie i chce zabrać ze sobą.
    To jest zupełnie niewiarygodne. Może trzeba rozbudować, żeby jakoś lepiej uzasadnić wybory tych osób, a może zastanowić się nad całością.
  • Narrator 12.08.2021
    Niewiarygodne, ale świetnie napisane. Przeczytałem jednym tchem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania