8: Żniwiarz z piekieł, rozdział 10: „Smocze cmentarzysko”

Złotawa mgiełka przewinęła się przez twarz Agiuxa, łagodnie pobudzając jego zmysły. Powoli otworzył oczy. Obok niego siedział Castelvill i cytował Pobudkę Wśród Rosy. Czar trzeźwiący arkanu Harmonii był przyjemniejszą w odbiorze wersją niezwykle popularnej Cuchnącej Pobudki. Wymyślił ją Marek Synicjiusz, jedyny uzdolniony uczeń maga Marwiriusza Ogroopija, kiedy to zamiast potrzeby budzenia zwykłego znajomka do picia, musiał ocucić barona wysokiego rodu, po tym jak ten wraz z jego mistrzem postanowili wyprawić trzydniową ucztę z okazji narodzin córki możnowładcy.

Kiedy Ned zobaczył, że demon wreszcie się ocknął, umilkł i wstał na nogi. Czekając aż Żniwiarz się podniesie, poprawił cylinder na głowie.

- Gdzie moja ręka? - zapytał Agiux, a jego głos wydawał się słabszy niż zazwyczaj. Popatrzył na siebie. - Może powinienem lepiej spytać, co się stało z moimi ranami?

- Czyli zapomniałeś - westchnął Ned. - Nic dziwnego, bo jak sprawdzaliśmy twoje limity, z każdą chwilą robiło się coraz ciekawiej. Po naszej walce zdołałeś się jakoś wyleczyć, ale twoja moc zaczęła słabnąć. Widocznie nie była tak nieskończona, jak myślałem, a szkoda. Wiedząc o tym i tak zdecydowałeś się otworzyć portal. - Mężczyzna wskazał na pęknięcie w ścianie, w której pływała mydlana substancja. - Co się udało nawet bardziej niż trzeba. W rezultacie bowiem otrzymaliśmy szczelinę, a szczeliny charakteryzują się między innymi niezwykle długim działaniem. Wnioskując po jej ruchliwej powierzchni i po niezwęglonej ścianie przy krawędziach, spokojnie utrzyma się przez kilka tygodni. Tylko właśnie rzecz w tym, że anomalia zniknęła, a ty padłeś na ziemię, bez żadnego słowa.

- Więc przegiąłem - stwierdził Agiux. - Jesteś jednak pewny? Te przejście faktycznie prowadzi do mojego świata?

- Czuć siarkę i gdzieś tam po drugiej stronie nawet doświadczam coś podobnego do demoniej obecności, czyli najwyraźniej tak. - Ned skierował się powolnym krokiem w stronę wyjścia z dawnej siłowni.

- To po kiego stąd idziesz? Nie chcesz ze mną sprawdzić naszego wielkiego odkrycia? - Zachowanie towarzysza znajdował całkowicie nielogicznym.

- Niee, muszę się najpierw przygotować. Pójść w jedno ważne miejsce. I dopiero zawitam do Tessinug. Tak jak mówiłem, szczelina utrzyma się dłużej niż tydzień, a śpieszyć mi się już nie widzi. - Przystanął. - Tyle tylko, że nadal potrzebowałbym przewodnika. Byłeś kiedyś przypadkiem w okolicach Merusa?

- Jakże miałbym nigdy nie być w świętym miejscu? - obruszył się demon. - Może było to trochę dawno, coś jakoś dwadzieścia lat temu, ale odwiedziłem i wspominam to… dobrze?

- Nie ważne jak to pamiętasz, istotne jest, czy potrafiłbyś tam dotrzeć. Tak, nie?

- No tak, studiowałem kiedyś mapy i znam położenie wszystkich twierdz-miast, większych wiosek i miejsc kultu całego kontynentu. Dotrę tam zawsze, jeśli tylko wiem skąd mam wyruszyć.

- Hmm, doskonale. - Uśmiechnął się kącikiem ust. - Powiedz mi jeszcze, Agiuxie. Widziałeś kiedyś smoka? - Spojrzał na Żniwiarza ciekawskim wzrokiem.

- Smoki wyginęły około dwóch tysięcy lat temu - odparł zielonoskóry bez chwili zawahania. - Zachowało się jedynie kilka rycin przedstawiających ich obraz i kilka tekstów. Wiadomo również, że zniknęły ze świata ludzi, ale mówiłeś przecież o istnieniu innych wymiarów, to może...

Inkwizytor zachichotał.

- Nie, nie. To byłaby już lekka fantazja. One nie ostały się w żadnym z ośmiu wymiarów, lecz nie to jest jednak istotne. Wyobraź sobie bowiem, że wiem o istnieniu miejsca spoczynku tych skrzydlatych stworzeń. Dobrze zachowanym, niesplądrowanym i co najlepsze, nigdy nie odwiedzonym przez ludzi czy demony, ale przy tym wiarygodnym.

- Że co? - Na twarzy Agiuxa zgrały się zaskoczenie i niedowierzanie.

- Wybieram się tam właśnie, więc możesz zabrać się ze mną. Zakosztujesz starożytnej historii, poznasz nigdy niezbadaną kulturę. - Wzruszył ramionami. - Dotkniesz sobie szkieletu smoka, jeśli najdzie cię taka ochota.

- To byłby zaszczyt! - wykrzyknął Żniwiarz z nadludzkim entuzjazmem.

- Spodziewałem się takiej reakcji. Chodźmy w takim razie na zewnątrz. Przeteleportujemy się do Helsis, poszukamy pewnej mapy i stamtąd już prosto do smoczego cmentarza - Ned zauważył, że demon zapomniał o szczelinie na myśl o tej małej przygodzie. Szczegół ten strasznie ułatwiał całe przedsięwzięcie.

Wydostali się na dobrze im znaną polanę, skąpaną w blasku popołudniowego słońca. Ned podniósł z ziemi trójkątny kamyczek i podrzucił go w ręce. Przeczesał wzrokiem całą okolicę, a gdy już natrafił na szukaną rzecz, bez celowania rzucił w nią znalezionym fantem. Z tej odległości Agiux nie mógł stwierdzić czym był owy fant, dlatego wielkie było jego rozczarowanie, gdy po podejściu czekał na nich niczym niewyróżniający się kamień. „Wszędzie tylko te kamienie!” wykrzyknął w myślach.

- I co teraz? - zapytał demon, spoglądając na iście niezwykłą znajdźkę.

- Kamień, kamień, przenieś nas z pustyni w posągów alej. Nie, to nie żadna inkantacja.

- To po co...

- Spodobał mi się ten trójkąt. - Inkwizytor schylił się i podniósł to, co przed chwilą rzucił. - A sam niewidzialny portal uaktywnił się po wykonaniu zaprogramowanej czynności, w tym właśnie drzewie. - Wskazał palcem na wysoki cedr.

„Dziwność w tym człowieku coraz bardziej wzrasta... Zastanawiam się, czy to dobrze, czy źle.” Przeszli przez mięsistą korę prosto do pokoju z tinisowymi wrotami. Oblał ich podziemny chłód Helsis, ale Żniwiarz i tak oparł się o ścianę z powodu naporu międzywymiarowych zawirowań.

W swoich zbiorach przeróżnych skarbów i pamiątek Ned posiadał wiele map przeróżnego pochodzenia. Nie warto było się jednak zagłębiać w ich rodzaje, bo sam Castelvill nie pamiętał większości nabytych egzemplarzy. Oznaczało to również, że samo znalezienie rozpiski konkretnego miejsca powinno zająć mu sporo czasu. Oczywiście istniały zaklęcia pozwalające na rzutowanie wybranego regionu na płaszczyznę, z uwzględnieniem charakteru nazw i w wybranej skali, lecz mag nie miał smykałki do tej dziedziny magii. „To trzeba mieć dobrego nauczyciela, porządną wizję przestrzenną, niektórym i po latach harówki gnojówka wychodzi a nie mapy.” - wyjaśnił mu kiedyś Arkturius Mavel, arcymag z Rady Miasta Wież.

Szybko się przekonali, że przed samymi poszukiwaniami czekała na nich jeszcze mała przeszkoda. Korytarz rzeźb został zagrodzony przez ścianę pajęczej sieci. Nie pomagał fakt, że miała co najmniej trzy warstwy grubości, a po jej skołtunionych nitkach dumnie maszerowało kilka stworzonek z czerwonymi odwłokami.

- Co to jest? - zapytał Agiux, zaciskając dłoń na sierpie.

- To musi być działanie wrogiej mocy - odparł sarkastycznie Castelvill. - Działanie moich największych wrogów. Mógłbyś? - Wyciągnął rękę w kierunku broni demona.

- A tak, tak. - Zielonoskóry podał narzędzie od strony drewnianej rękojeści.

Castelvill skoncentrował swoje myśli na przedmiocie, lecz szybko otrząsnął się z głupiego pomysłu. “Do tego nie potrzebuję używać mocy...” Ostrze okazało się wystarczająco ostre, pomijając, że przecięcie wszystkich warstw nadal zajęło mu kilka dobrych minut. Lepkie nitki posiadają całkiem uparty charakter.

Przez przejście z płaskorzeźbami podróżników i włóczykijów weszli do zakurzonego pokoju, a słowem szczerym do wysypiska zamkniętego w czterech ścianach. W jednym z jego rogów piętrzyły się stosy kartonowych pudeł i to właśnie je trzeba było przeszukać. Środek każdego zawierał w sobie rzesze map o konkretnym stanie starzenia, ponieważ Ned wypełniał je osobno, tak że jedno zawierało nauki z jednego źródła, a drugie z innego. Zawsze zapominał jednak o pozostawianiu choćby najmniejszej notki co do właśnie źródła.

Pracę zaczęli od wyniesienia wszystkich potrzebnych gratów do saloniku, który akurat znajdował się kilka kroków dalej. Kierowali się lepszym oświetleniem i brakiem kicho-gennego pyłu zbierającego się gdzie popadnie. Inkwizytor polecił Agiuxowi, żeby dla zabicia czasu też przeszukał kilka pudeł. Demon jednak zrobił tak tylko z jedną sztuką, bo potem chwyciło go niewdzięczne zmęczenie, a skończyło się na tym, że całe przedsięwzięcie przespał na kanapie. Drganie wymiaru Xel'fazi nie miało na niego zbyt dobrego wpływu. Kolejny raz można się było tego przekonać.

Pożółkły papier formatu metr na półtora metra leżał rozłożony na niskim stole. Nosił na sobie ślady wielu ołówkowych poprawek stanowczo odróżniających się od bazowego atramentu, ale trzeba było przyznać, profesjonalizm promieniował zarówno z pierwowzoru jak i z dopracowań. Ned sprawdził pieczęci i zgadzały się w stu procentach z pieczęciami klasnoludzkiej gildii Szafirów i Mitrilów. Poszukiwania można było więc uznać za zakończone sukcesem.

Obszar wyrysowany na mapie obejmował południową część Gór Mglistych w wymiarze znanym nie inaczej niż Nafra'bress (tłumacząc na wspólny - “Święte Światło”). Tereny te zamieszkiwały żółto-krwiste gobliny, które odróżniały się od swoich wysoko zaawansowanych technicznie braci z północy tym, że nienawidziły członków wszystkich innych ras. Nie ukrywając, z równie entuzjastycznym odwzajemnieniem. Już dawno temu byłyby wytępione w pień, gdyby nie ukształtowanie terenu nie pozwalające na przeprowadzenie choćby małej kompanii zbrojnej. Właśnie dlatego smoczy cmentarz nie został nigdy zbezczeszczony. Badania tego kawałka świata nie mogły być poruszone poza granice kartografii, a same mapy, które powstały w regionach Gór Mglistych, istniały tylko dzięki kransoludzkim gryfom.

- A Żniwiarz dalej śpi - pomyślał na głos Ned, spoglądając na demona. - To jak sobie tak śpi, to jeszcze zajdę się wykąpać... Zawsze to jakaś mała przyjemność przed wycieczką.

Pod świątynią Helsis płynęła podziemna rzeka. Zatrudnieni przez inkwizytora inżynierowie z Nafra'bress wykryli ją w czasie renowacji nowej kryjówki i na życzenie zleceniodawcy wydrążyli do niej kręty tunel w miejscu, gdzie kiedyś stał kamienny ołtarz ofiarny bożka Helsa. Przy okazji poczciwe stworki zamontowały tam małą kotłownię na węgiel i wyrzeźbiły w skale mały basenik z zakorkowanym odpływem i rurami wychodzącymi prosto z podgrzewającej maszyny. I jak tu nie kochać dobrze opłaconych goblinów. Czarownik skorzystał z tego dobra może z trzy razy, w dodatku tylko z uwagi na swoich gości, bo sama rzeka, czysta niczym błękitne niebo i zimna niczym trup (to Nedowi kompletnie nie przeszkadzało) stanowczo mu wystarczyła do szczęścia.

„Pożoga chce Tessinug i musi mieć do tego jakiś ważny powód. Czyżby w świecie demonów pojawiła się Bestia? Tablica z księżyca Nefry i tablice z ziemskich księżyców w Evele'dan'fej oraz Nestra'al'sag nie wspominały nic o tym. Nie mogę jednak wykluczać obecności jakiś niedopowiedzeń, czy błędów w tłumaczeniu.” Podniósł wzrok na strop groty.

- Xelowie poświęcili własną populację za cenę zabicia pierwszej, ja wraz z... ech, nie potrafię wypowiedzieć jej imienia... zabiliśmy razem drugą. Wspólnie z Pożogą zdołałem okiełznać trzecią, mnie samego. Czwartą zajmą się Geltropi na czele z Zakrą. Pozostają jeszcze cztery. Ciekawe czy mogę liczyć na Alfuriusa i Niforusa...

Dochodzący do siebie Agiux wpatrywał się w błyszczące kamienie pierścienia teleportacyjnego. Natomiast Castelvill wprowadzał do bramy dokładne koordynaty wyznaczonego na mapie miejsca, uwzględniając przeróżne poprawki na zbiorniki wodne, roślinność (której akurat niewiele znalazł), czy też najmniejsze zmiany terenowe. Wszystkie szczegóły musiały się idealnie zgrywać dla najlepszego efektu, choć sytuacje wylądowania na drzewie czy w skale nie należały do zbytnio możliwych. Demon poczuł coś na ramieniu. Wlazł na niego biały pająk o ośmiu odnóżach. Żniwiarz wziął go na rękę i przyjrzał się mu dokładniej. Na odwłoku miał zaokrągloną klepsydrę niebieskiego koloru i z oddaniem czyścił swoje cztery żuwaczki.

- I g-o-t-o-w-e - przeliterował Wieczny, ostrożnie składając mapę. - Już tylko... - Zamroził dłonią połowę pnączy tinisu, a lazurowe lustro wypełniła wnętrze pierścienia. Dla sprostowania, dotyk nie miał nic wspólnego z przekazaniem energii. Tu chodziło jedynie o aktywację, bo Ned naprawdę nie potrafił ładować portalu Iskrą Żywiołów. - I już. - Odłożył mapę do pudła, podniósł z ziemi latarkę i założył na barki potężny zwój liny. - No to w drogę, Agiuxie.

Zielonoskóry odstawił pająka na ziemię i wszedł do magicznego przejścia zaraz za inkwizytorem.

Przenieśli się na szczyt góry Ogizs wyrastającej prosto z morza mgły. Sąsiadowały z nią kolejno: góra Umonis, Trebmuh i Zsuetam. Wiał porywisty i suchy wiatr, a poranne słońce świeciło nisko znad horyzontu. Demon musiał przytrzymywać dłonią swój kapelusz, aby go nie zwiało.

Kilka kroków od nich, za skałami tworzącymi szczerbatą ścianę zionęła wielka dziura prowadząca do smoczego sanktuarium.

- Zejść będzie łatwo. - Ned spojrzał w głęboką ciemność. - Ale wejść to trochę zajmie. Hmm, najwyżej tam spróbuję otworzyć portal. Trudność podobna, ale wtedy tylko ja się zmęczę. Się zobaczy jak sprawy się ułożą...

- A jak się niby mogą ułożyć nie po myśli? - zadrwił z Castelvilla Agiux. - Przecież tam są tylko kości. Kości nie gryzą. Kości mogą być tylko gryzione.

- Hmm, prawdopodobnie... Możliwe że masz rację. - Zastanowił się. - Może nawet bym się z tej wysokości nie zabił, jak tak sobie myślę. Ale lepiej nie próbować.

Inkwizytor sporządził porządny węzeł wokół skały podłużnego kształtu i zrzucił w otchłań linę. Poszedł pierwszy, a gdy dosięgnął dna, dał znak Agiuxowi, żeby do niego dołączył.

Żaden człowiek, żaden demon, żaden krasnolud, żaden goblin, ani nawet elf nigdy nie postawił tutaj swej nogi. Nigdy. Ostatnimi i pierwszymi były smoki, ale Ned przełamał tę bezsensowną passę. Kierowany słowami swego pana dmuchnął w domek z kart i cała ta nikomu nie potrzebna rzeczywistość po prostu się rozsypała. Mały przełom w skali świata, ale to on w swojej prostocie doprowadzi do wielkiego uderzenia.

Z latarki wystrzelił jasny stożek, oświetlając nie grotę, nie jakąś zwyczajną jaskinię, ani nie żadne dno wulkanu wyschnięte na wióry. To miejsce zostało przez kogoś zaplanowane i zbudowane. Ciosany kamień wykładał posadzkę, na ścianach z gładkich płyt wyryto wiele napisów oddzielonych równymi odstępami, ale nic nie równało się z czterema pełnowymiarowymi, gigantycznymi, wprost niewyobrażalnymi dla ludzkiego oka posągami smoków. Wszelkie opisy i najsłynniejsze ryciny nie dorastały nawet do pięt doświadczeniu z pierwszej ręki. Zbliżył się. Statuy wytopiono z czystego złota, a na dokładkę wyłożono je kamieniami szlachetnymi. Diamenty, jak zdołał zauważyć Ned, przeważały szalę bogactwa. „Skrzydlaci władcy Nafra'bress” zdał sobie szybko sprawę. Było ich też czterech, tak jak to pisali ludzie smoczej krwi, ludzie zwani Drahonami. W dodatku Ned rozpoznał wygląd dwóch. Hefu o czworobocznych łuskach i Zeru o łuskach w kształcie spadających kropel. Czarę słusznych przypuszczeń przelewał róg na czubkach głów, czyli Lanca Dźwigających Wiedzę. „Wielka strata, że nie dano mi możliwości was spotkać, pradawni.”

Demon stanął obok Neda z oczami wybałuszonymi z podziwu.

- Kto je zrobił? - głos Agiuxa odbił się echem od ścian wyższych niż złote podobizny.

- Smoki oczywiście. Drahoni, czyli ludzie im służący, nie uprawiali sztuk rzeźbiarskich. Również nie mam pomysłu jak oni to potrafili czynić. Pewnie jakieś tajemne sposoby, albo ich artefakty.

Prześledził otoczenie światłem latarki. Trzy korytarze. Skierowali się do tego po lewej i natrafili na zamknięte wrota. Ned przywarł do nich ucho i zapukał. Grube na przynajmniej półtora metra, a poza tym dobrze wyczuwalne magiczne zabezpieczenia.

- Na razie sprawdźmy inne przejścia. Tutaj potrzeba by klucza. Ja na te przedziwne zaklęcia nic nie poradzę. Smoki były geniuszami jeśli chodzi o własne bezpie... Hmm, nie własne bezpieczeństwo. Ochraniały tylko swoją wiedzę. One tam z pewnością miały laboratorium albo archiwum. Pff, same przecież umiały o siebie dobrze zadbać.

Wrócili, a inkwizytor skręcił tym razem w prawy korytarz. Znowu ślepy zaułek.

- Tak właśnie myślałem. Środek jest odpowiedzią w myśl zasad symetrii - rzekł Wieczny, drapiąc się po jeszcze nie zarośniętej brodzie.

- To mogliśmy od razu tam iść, jak wiedziałeś…

- Mhm - mruknął Ned w zgodzie. - Ale czas nas przecież nie goni.

Wkroczyli w ostatnią możliwą ścieżkę i to właśnie tam zobaczyli pierwszego. Kości prawdziwego smoka stały w takiej pozycji, jakby w każdej chwili mogły rzucić się w wir walki. Może naprawdę poległ, chroniąc dostępu do dalszej części kryjówki braci? Tylko czemu jego szkielet nie leżał bezwładnie na ziemi. Przecież żywe stworzenia nie zastygają w bezruchu w czas swojej śmierci. Nawet jeśli ten osobnik byłby poddany zaklęciu zamieniającym w kamień, to przecież same ciało nie wyparowałoby ot tak, a pozostałoby nadal takim kamieniem. Pewnie tej tajemnicy nie będzie można już rozwiązać. Za dużo wieków minęło, żeby analiza przeszłości wykazała jakiekolwiek rozwiązanie.

Poszli dalej i już po minucie byli pewni, że trafili w dziesiątkę. Ogromna sala na planie koła czekała na nich z otwartymi rękoma. Ned wymówił Chmarę Lampionów Luxinów i w przestrzeń wzbiły się dziesiątki płonących ogników, coraz bardziej odganiających ciemność, która kotłowała się tu przez długie sulecia. Najpierw zobaczyli pojedyncze leża uwite z gładkich skał. Układały się w trzy rzędy pierścieni, a na przynajmniej dziesięciu trwali skrzydlaci, pochłonięci w ramionach nigdy nie kończącego się snu. Kolejne przyszły stalaktyty i nie było tu mowy o zwyczajnych przedstawicielach ich rodziny. Bardziej pasowało stwierdzenie „wielkie monstra”, bo nawet trójka mężów solidnej budowy nie zdołałaby ich objąć ramionami. Aż dziw, że się tak dobrze miewały. Dłuższa obserwacja ujawniła metalowe łańcuchy, którymi je owinięto i które tworzyły połączenia pomiędzy skalnymi naciekami. Lampiony docierały już do centrum i właśnie wtedy zaczynało się robić niezmiernie interesująco. Schodki rosnące od trzeciego rzędu, powoli dumały nad koncepcją wzmagającego się napięcia. Ned przechylił głowę na bok, a Agiux rozdziawiając paszczę, nieumyślnie opadł przy tym na kolana. Na kamienną posadzkę upadł kapelusz, następnie sierp z dźwięcznym stuknięciem. Inkwizytor z miejsca rozpoznał delikwenta. Nie, delikwentkę.

- Lanca Dźwigających Wiedzę... To jest ostatnia władczyni, Agiuxie. Nie brałem w ogóle pod uwagę, że ją tu spotkamy... Ale to jest Zeru! Jasna cholera no... - Zaśmiał się serdecznie. - Ach, jaki milutki numerek wykręcił nam teraz los.

- Pewny jesteś? - ledwo co wydusił z siebie demon.

- Tak się składa, że smoczki rogów nie mają, kolego. A jej łuski, chociaż już większość opadła, to nadal są perfekcyjnymi kroplami. I te rozmiary. Przecież masz oczy i widzisz, że jest większa od innych tutaj zgromadzonych. Z łatwością pożarłaby spory tłumek ludzi, jakby tylko nadarzyłby się powód.

- Jestem pod wrażeniem - przyznał się całkowicie szczerze Żniwiarz.

- To samo u mnie - westchnął Wieczny, wyciągając z kieszeni Infektora.

Ruszył na spotkanie z ponad dwudziesto metrową smoczycą, której głowa wysoko podniesiona w górę, wpatrywała się w popękaną skorupę sufitowej kopuły.

Kości Zeru, oświetlone z bliska latarką przypominały wulkaniczny obsydian. Roiło się na nich od białych żyłek niewiadomego pochodzenia, aczkolwiek te drobne skazy nie uczestniczyły w debacie ważnych spraw. Co należało, to to, iż szkielet tętnił od Smoczej Esencji jak diabli. Zabawne, że Ned pomyślał o żyle złota dopiero teraz, a nie kilkanaście minut temu, gdy spotkali posągi ze złota... z domieszką diamentów i innych świecących się bzdetów. Wokół jego ręki, schowanej pod długim rękawem skórzanego płaszcza, oplątał się wąż stworzony z żółtej energii blisko ściśniętych do siebie błyskawic, czyli arkanożerny wąż Dranis. Więzy utkane z tej samej mocy wystrzeliły mu z drugiej ręki i wszystkie jednocześnie przykleiły się do artefaktu. Wszystko gotowe. Obejrzał się za siebie.

- Wiesz co... Chroń moje tyły. W sumie nie wyczuwam ani jednej iskierki zagrożenia, więc traktuj te słowa z przymrużeniem oka, przy tym jednak patrząc co się dzieje, albo patrząc cóż się nie dzieje. Raz tak, może dwa, wywinąłem orła, to było w czasach mej młodości... Błędy powtarzane stają się ulubionym konikiem twoich wrogów, czy coś takiego. Alee nic się z pewnością nie stanie, co nie zmienia faktu, że będę przez momencik trochę bezbronny, więc nie myśl o wbijaniu mi sierpa w skroń - zażartował inkwizytor, zwalniając z uprzęży dranisowego węża, który od razu wgryzł się w najgrubszą i przy tym najbliższą kość.

- Postaram się mieć na baczności - zgodził się Agiux bez ogródek, rzeczywiście zaczynając się zastanawiać o możliwościach ataku.

Po długiej chwili sterczenia w miejscu przespacerował się do najbliższego smoka. Spojrzał mu w paszczę wypełnioną kłami przypominającymi porządne sople lodu. Chociaż chciał, nie mógł do nich dosięgnąć. Poszedł dalej, omijając puste leża i przy okazji rzucając okiem na każde z kolei. Bez żadnego odkrycia. W powietrzu było słychać echo cichego syczenia. Kolejny wielki gad miał na łbie cztery oczodoły, a jego ogon był nawet dłuższy od szczupłego ciała i z łatwością okręcał się wokół całego łoża. Skrzydlaty, jak reszta, pozostał w pozycji stojącej, ale już nie jak każdy wpatrywał się w wejście do komnaty. Zielonoskóry przykucnął przy jego łapie, na której bezwiednie leżał limonkowy pierścień, pewnie idealnie wpasowany do nieistniejącej już nogi. Dotknął go, nic dziwnego nie wyczuwając. Ręka ześliznęła się na pazury zakończone lekkim zaokrągleniem w dół. Chropowate i nakrapiane wieloma dziurami, ale z łatwością rozszarpałyby ogromnego potwora, czy może nawet wyższego demona. Agiux wysunął własne igiełki. Ta nieco wielka różnica wzbudziła w nim szczerą chęć do śmiechu. Kiedy tak sobie kucał, jeden z lampionów luxinów obniżył swój lot, zbliżając się do szyi smoka. Żniwiarz zerknął w jasno oświetlone miejsce, zauważając biały kwiat narysowany koło czegoś przypominającego krtań. Wytężył wzrok. Nie był narysowany, a bardziej wyryty na obsydianowej kości.

- Jak Ned skończy z czarowaniem, to mu powiem o tym naznaczeniu - mruknął pod nosem. - Coś mi się w nim stanowczo nie podoba.

W drodze do następnego leża zatrzymał się już po sześciu krokach. W jednej chwili nieruchome jak dotąd powietrze wybuchło silnymi drganiami. W sali pojawiła się wyraźnie wyczuwalna moc. Agiux rozejrzał się wokół, kompletnie nie wiedząc skąd może pochodzić. Nikogo prócz niego i inkwizytora tu nie było. „Nie wydaje mi się, że to jego sprawka” pomyślał, patrząc w kierunku towarzysza. Przez głowę przebiegł mu ostrzegający impuls.

- Ker, Pierwsze Więzienie - usłyszał demon, jeszcze zanim zdołał się odwrócić.

Ametystowy ognik minął go o kilka milimetrów, po tym jak Żniwiarz odskoczył w bok. Chuda postać z głową spowitą w stare szmaty stała na czubku głowy smoka, bez problemu wstrzymując równowagę na jednej nodze.

- Ker, Pierwsza Lawina - wypowiedział człowiek, wyrzucając z ręki świecącą się rubinowo kartkę papieru, która szybko przemieniła się w wielką plagę ognistych pocisków.

Bombardowały ziemię jedna po drugiej, rozpryskując się w gąszczu oślepiających wybuchów, ale żadna nie uderzyła na tyle szybko, by dosięgnąć celu. Duży kawał skały odłamał się od stalaktytu i roztrzaskał się na tysiące małych odłamków. Agiux pokonał bezpiecznym łukiem cały dystans do wielkiego szkieletu. Dwoma susami wdrapał się na grzbiet gada, celując swym sierpem w nogi tego, kto ośmielił się brać go z zaskoczenia. Tamten już dawno dobył swój miecz, ale do jego obrony stanął ktoś inny. Nowy przeciwnik, wyskoczywszy znikąd, skontrował sierp cięciem z ukosa i tak szybko, jak tylko demon zdążył się zorientować o obecności wyładowań na powierzchni wrogiego ostrza, jego zielono-czarne ciało zostało posłane na ziemię.

- Yar, Druga Gorejąca Lanca - wylało się z ust tego ze szmatami na głowie.

Żniwiarz zdołał bezpiecznie wylądować, lecz od razu musiał odskoczyć przed poziomą linią ognia wystrzeloną z płonącego miecza. Drugi o straszliwie trupiej twarzy szarżował już w jego kierunku, a demon wybiegł mu na spotkanie, rażąc potężnym uderzeniem z góry i sprawiając, że człowiek aż opadł na jedno kolano. Sam został odepchnięty o metr przez działanie białych piorunów. W sercu poczuł przyjemną nutkę przewagi przeradzającą się w zadowolenie. Szybko jednak wyciszył te myśli i ruszył z kolejnym atakiem, tym razem z dołu. Klęczący zdołał się podnieść, ledwo co parując jeszcze silniejsze natarcie. „Nie dajesz rady?” Agiux szurnął po podłożu w tył, wzniecając w górę szary pył i odbił natychmiast w lewo, tnąc sierpem nisko. Tym samym rozharatał w poprzek brzuch oponenta, a gdy zobaczył falę ognia posłaną ku niemu, zanurkował do przodu, mijając zaskoczonego finezyjnym zranieniem mężczyznę. Dwa kolejne płomienne ostrza znacząco oddaliły go od trupiej twarzy i po nich bez żadnych skrupułów nadleciały trzy nowe, które zdołał uniknąć bez problemu. Przez demonią głowę przebiegła myśl o dobiciu tego od piorunów, domyślił się bowiem, że pojedynczy atak nie posłałby tak silnego przeciwnika do grobu.

Stojący na łbie smoka wywołał jeszcze trzy ostatnie ciosy dystansowe, z czego tylko kończący musnął nogę zielonoskóremu. Agiux, widząc gasnący miecz, rzucił okiem za siebie, totalnie nie spodziewając się, właśnie urzeczywistniającego się powrotu do walki przeciętego przed chwilą gościa. W decydującej chwili naprawdę mało brakowało do niezdążenia na czas z ustawieniem odpowiedniego bloku przeciw niezwykle morderczej szarży podsycanej wysoką adrenaliną. Niestety, magiczne wyładowania okazały się równie mordercze, bo Żniwiarz pozbawiony stabilnej pozy, po prostu poleciał według niekontrolowanych chęci czaru i szybko spotkał się z bolesnym kontaktem z kamienną posadzką blisko smoka o długim ogonie. Przejechawszy kilka metrów na plecach, jego koszula rozerwała się na strzępy, a po niej sama skóra została boleśnie pokiereszowana i w pewnych miejscach nawet zerwana z obitego mięsa. Zostawił za sobą głęboką ścieżkę zabarwioną świeżą czerwienią. Przez wężowe oczy, w których płonęła groźba, zobaczył zamaskowanego szmatami człowieka schodzącego z grzbietu smoka. Dzielił ich mały dystans, bo przecież Agiux był bezpośrednio przy leżu skrzydlatego gada. ”Podnieś się, na boga!” krzyknął do siebie i ignorując ból, skoczył na chwiejne nogi. Strasznie przyspieszony oddech niósł za sobą zły znak, omen zmęczenia.

- Ker, Pierwszy Rykoszet - rzekł z przekąsem człowiek, powoli zbliżając się do demona.

Bursztynowa kartka bez głupich ceregieli przebiła się przez klatkę piersiową Żniwiarza, a on tylko jęknął, opadając na kolana.

- Za wtargnięcie do domu naszej pani zginiecie obaj. My, Drahoni służący po śmierci, nie pozwolimy na bezprawne bezczeszczenie naszej przeszłości.

Smoczy sługa uniósł swój miecz nad ciężko dyszącego Agiuxa, a kiedy ostrze zaczęło opadać, demon przeraźliwie ryknął i w tej samej chwili sierp przeszył swojego przeciwnika od barku w dół.

- Yar, Pierwsze Pióro - dało się słyszeć z oddali.

Zamaskowany postawił trzy niepewne kroki w tył, kaszląc spod warstwy materiałów. Postawił broń na ziemi i oparł się na niej. Cały spocony Żniwiarz na trzęsących się nogach spoglądał na niego lekko z góry, łapiąc z trudnością oddech, kiedy to z dziury po bursztynowym pocisku powoli wylewała się krew. Drahon podniósł na niego spokojny wzrok o czerwonych tęczówkach. Wpatrywali się w siebie, a człowiek powoli prostował swą pozę. „Zaraz z tobą skończę, tylko daj mi chwilę, pędraku...”

- Yar, Oko Cyklonu - zakomenderował trupia-twarz, który dawno był już za demonem.

Agiux odwracając się, z ponownym rykiem, znacznie bardziej osłabionym i mniej głębokim, ruszył na przeciwnika, który dzierżył w dłoni miecz naznaczony szmaragdowymi liniami oraz runami. Sierp poleciał na spotkanie z krwawym żniwem, ale jego ruch nie miał prawa należeć do jakiegokolwiek pojęcia sprawności. Drahon od niechcenia sparował go pierwszym ciosem, po czym uderzył z prawej i z lewej, wytrącając narzędzie rolne z samotnej ręki. Zanim demon zdążył odskoczyć, tamten obdarował go pięcioma potężnymi cięciami, wzniecając z ciała intruza wiele stróżek krwi jednocześnie. Żniwiarz czuł, że jego los został przesądzonym, a jego anomalna ręka już mu nie pomoże, chociaż nie znał prawdy i mógł pokładać swoją wiarę tylko na niekoniecznie wiarygodnych zaświadczeniach Neda. Kilka półkroków w tył, jego rękę próbującą zasłonić się przed atakiem poraziły kolejne uderzenia bezwzględnego ostrza. Ostatni grad cyklonu natarł na niego, a on przewrócił się ziemię. Smocze leże, na które trafił, nie pozwalało mu już na ucieczkę.

To nawet lepiej, że umrze teraz. Zniknie potrzeba wracania do Tessinug, które mogłoby okazać się niczym innym niż kolejnym bolesnym epizodem jego życia. Znowu, tak jak tamtego razu, dławił się własną juchą. Drahon zbliżył czubek miecza do jego szyi. Czyżby wielki koniec?

Szpetna-twarz odwrócił się gwałtownie i z wielką trudnością zdołał obronić się przed precyzyjnymi atakami Neda biegnącego na ratunek towarzyszowi. Wieczny zainicjował blef słabym cięciem z prawej, wymuszając na czerwonookim chytry kontratak, pod którym zanurkował, przeprowadzając miecz prosto przez wnętrzności prawej części brzucha strażnika. Mag zakręcił się na pięcie. Zanim ktokolwiek spostrzegł, broń Castelvilla przerąbała się od prawego barku aż do lewych, dolnych żeber obrońcy smoków. Ciało powoli zsunęło się wzdłuż cięcia, wybuchając fontannami krwi i odsłaniając wszelkie niezniszczone jeszcze organy.

- Pierwsze Wcielenie Niezwyciężonego Berserka! - przywołał pierwszy Drahon, rzucając przed siebie rubinową kartkę, która utworzyła z siebie wielki prostokąt przeróżnych znaków z ognistej materii, który przeszedł przez jego ciało, naznaczając na nim te same symbole i inkantacje. - Drugie Wcielenie Niezwyciężonego Berserka! - Ponowił zaklęcie.

Lecz gdy zechciał powiedzieć „Trzecie Wcielenie...”, inkwizytor otoczony przez żółte pioruny Dranis momentalnie wbiegł w niego, wbijając sztych w środek brzucha, przebijając się przez prawy bok i błyskawicznie taranując lewy. Przepołowione ciało osunęło się na ziemię, a z rany wylała się kałuża krwi.

- Mogłeś krzyknąć, to bym się pośpieszył i ich już na początku załatwił - powiedział z żalem Wieczny. Zastanowił się nad zwłokami. - Czyli skorzystali z teleportu, zbóje jedne. Gdzieś go tu z pewnością mają, te bezduszne laleczki. Kogoś będę musiał tutaj wysłać, żeby to dogłębnie zbadał i znalazł to urządzenie. Może być całkiem warte zachodu...

Zaczął cytować lecznicze zaklęcie, ciągle rozglądając się po komnacie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania