8: Żniwiarz z piekieł, rozdział 13: „Pamiętliwe bandaże”, część druga

Tylko dzięki naturalnej Nedowi ostrożności nie weszli na pole minowe. Trzy wejścia prowadziły do ogromnej komnaty, mogącej nosić równie dobrze miano areny. Znów kokony, dużo, dużo więcej kokonów niż poprzednio. Pojedyncze były nawet większe od reszty. Uśpiono tutaj armię nie wiadomo jak groźnych stworów, a nad wszystkim czuwali trzej Kustosze siedzący na podwyższeniach uczynionych z korzeni. Grube warkocze kasztanowego włosia, mocno związane sznurami, zwisały im z głów - dziwny widok w porównaniu do łysych braci. Mieli też rogi nienaturalnie wygięte do przodu, grubsze, twardsze oraz o wiele ostrzejsze od innych rogów. Najważniejsze jednak, że posiadali ciała prawdziwych wojowników, wyrzeźbione wieloletnim treningiem i bogatym doświadczeniem. Nawet postawa siedząca, wyprostowana ale jakby wyczulona na wszystko, co mogło przyjść znikąd, iluminowała prawdziwym oddaniem dla życiowego zadania, jakim było nie doglądanie bezdusznych wojowników, a chronienie kamiennych wrót, przed jakimi czuwali w bezruchu, z prawie niewyczuwalnymi oddechami. Intruzi spojrzeli na ich twarze. Wyłącznie one biły spokojem, ale tylko jedna się wyróżniała. Demon znajdujący się na środku, trzymający ręce, nawet bardziej umięśnione od tych towarzyszy, na solidnym kosturze, odznaczał się dostojniejszym wiekiem. Głębokie zmarszczki, nie oklapłe, bo ostro zarysowane, mówiły o dobrym starzeniu się, przemijaniu z szacunkiem do życia. Wyglądał groźnie, ale nadal roznosił wokół siebie aurę spokoju i nie tylko tego rodzaju aurę. Castelvill uśmiechną się, ponieważ wreszcie mógł wyczuć siłę jego arkanów, będących na mniej więcej zaawansowanym poziomie. Stabilna moc równa ponad średniej energii maga z Miasta Wież. Miło się aż zrobiło, ale pojawił się kłopot. Tkwił w połączeniu między potężnym Kustoszem a kimś bardzo oddalonym. Trwała jakaś telepatyczna rozmowa, coś o powoli kończącej się walce z olbrzymką. To oznaczało, że w każdej chwili demon mógł zawiadomić kogokolwiek o tym, co zajdzie w tej komnacie. Dodać do tego na amen zamknięte drzwi, pozostałą dwójkę, kokony i wychodzi spory problem. Zwrócił wzrok na wysoko położony sufit. Z całej powierzchni zwisały pęki pnączy i las gałęzi pokropiony małymi kiełkami bursztynowych kwiatów.

Oparty o ścianę człowiek siedział na ziemi przez dłuższy czas, zastanawiając się nad planem i wreszcie zdołał coś wykombinować.

- Sprawdzić, czy jest jakaś inna droga? - zapytał niespokojny Agiux, chcąc jakoś pomóc.

- Nie, przyjacielu. Ty staniesz się jedną drogą, a ja drugą drogą. Trzeba to z głową załatwić, co w sumie już zostało zebrane i ułożone w dobrą sztukę.

Ned poniósł się, trzymając merytowy artefakt większy od jego dłoni. Podszedł do Żniwiarza, mówiąc odpowiednio dobrane słowa:

- Infektorze, wyhoduj dla tego demona lewą rękę i obdarz go jednym procentem swojej mocy do momentu wypowiedzenia słowa „anomalia”.

Przyłożył smoczy relikt do dawno już zasklepionej rany po kończynie. Jedna z run na limonkowym metalu zaświeciła się zielenią i zgasła, żeby kolejna mogła się zaognić, zaraz przekazując płomień esencji skrzydlatych panów do swojego następcy, i tak w kółko, rozkręcał się potężny czar. Agiux jęknął, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Krwiste korzonki wystrzeliły ze zgniło-zielonej skóry, po czym zręcznym uściskiem owinęły przedmiot, rosnąc, formując zwoje mięśni, twardniejąc, by zbudować kość. Demon z trudnością mógł utrzymać się na nogach, wijąc się z niecodziennego cierpienia, jakie wybuchało w całym jego układzie nerwowym. Wbił rekinie zęby w dolną wargę, aby z ust nie wydobył się żaden dźwięk. Nowo powstałe palce zbiły się w pięść, na co z wielu szmaragdowych płomyczków pojawiły się liczne wzmocnienia - metal w odcieniach trawy - a miejsca pomiędzy nimi zarosły szarymi łuskami. Kilka czerwonych kropel spełzło po podbródku naznaczonym jakąś dawną blizną. Pulsujące bóle zaczęły bardzo prędko słabnąć. Żniwiarz upadł na kolano i odetchnął z ulgą. Popatrzył na ponownie zwróconą rękę. Dotknął jej swoją naturalną dłonią, rozmasowując szczypiące miejsca, następnie nową przyłożył do ziemi, po czym przesunął ją po drewnie. Najzwyklejsze doświadczenia czuciowe, piękna normalność, taka że aż Agiux uśmiechnął się pod nosem. Za tą możliwość był bardzo wdzięczny i przez to finalnie zgodził się na scenariusz napisany przez Neda. Trzask rozprostowywanych kostek inkwizytora rozległ się w powietrzu.

Stary Kustosz podniósł powieki, dostrzegając samotną postać przechodzącą przez środkowe wejście powolnym, lecz zdecydowanym krokiem. Cisza.

- Komu zawdzięczamy tą niezapowiedzianą wizytę? - zadał pytanie ochrypły głos, z którego można było wyczytać jedynie poczciwy spokój.

- Przyszedłem - przerwał - aby zdławić płomień Merusa.

- Hoh, doprawdy? - lekko zdziwił się sędziwy demon, nie pokazując żadnych negatywnych emocji. - A z kogoż to ręki przybywasz, młodzieńcze?

- Działam w imieniu Hordy Shana - wyjaśnił, nie zwalniając.

- Ciekawe. Nie słyszałem, żeby jakaś inna od Trupokatorców i Eljarzy rasa wchodziła w skład tej społeczności. W dodatku Midorianin...

Trójka strażników nie poruszyła się ani o milimetr, bacznie przyglądając się Żniwiarzowi niosącemu w prawej ręce sierp, a w lewej miecz Neda.

- Sprawy osobiste - nazwał powód z prowokacyjnym uśmiechem na ustach. - Moja sporych rozmiarów pomocnica, jak tylko spojrzeć na braki w ochronie i to zamieszanie pod miastem, całkiem porządnie wami potrząsnęła, stawiając wszystkich w gotowości.

- Twoja koleżanka - z uznaniem pokiwał głową Kustosz. - Dobrą, muszę przyznać, dobrałeś sobie współpracownicę. Niejeden wielki dowódca chciałby mieć taką pod komendą.

- Nie zaprzeczam - szczerze zgodził się Żniwiarz. - Szczęściarz ze mnie, że nie muszę odwalać całej roboty.

- Nie wiem, czy taki znowu szczęściarz. Bo wiesz, ta urocza osóbka już upadła i się raczej nie podniesie - wypowiedziane zdania nie zawierały w sobie ani szczypty złej woli.

- Coo? - przeciągną z bardzo udawanym smutkiem wężooki. - To by oznaczało, że się trochę pomyliłem. Na szkarłatną brodę Mediuza... Wielka szkoda. Znowu to samo - ciężko westchnął. - Cóż ja w takim razie pocznę?

- No właśnie. Dobre pytanie. Cóż poczniesz, panie z rasy Midorii?

- Będzie trzeba samemu sobie poradzić. Shan się trochę wkurzy z utraty nowej zabawki...

- To jak? Panie...?

- Agiux.

- Ach, rozumiem. To z kim chciałbyś najpierw powalczyć, panie Agiuxie? Z moimi towarzyszami, ze starym pierdzielem, czy z kolegami insektoidami?

Zielonoskóry wzruszył ramionami.

- Obojętnie, byle była zabawa.

- Zabawa - powtórzył starzec, ważąc słowo w ustach, jakby nie był przekonany, co ono oznacza.

Solidny kostur z poczerniałego drewna uniósł się, aby ze stanowczym hukiem uderzyć o podłoże. Powierzchnię kilku bliższych kokonów wzburzyły niemile wyglądające fale, a po chwili przez brązowe błony przeniknęły chude postacie z wielkimi żuwaczkami, mucho-podobnymi ślepiami i ostrymi kołkami zamiast dłoni. Jednocześnie, z ich wstrętnych jadaczek uniosło się w powietrze mlaskające cykanie, po czym w jednym duchu rzuciły się na intruza. Dwie pierwsze zostały z łatwością rozpołowione mieczem, buchając przy rozsypaniu się jasno żółty śluzem i ochlapując nim wszystko wokół. W głowę trzeciego wbił się sierp, który po uwolnieniu podciął czwartemu kościste gardło oraz kolana, przez co stworzenie upadło charcząc i bulgocząc jednocześnie. Następny wojownik załamał się w pół pod potężnym kopniakiem z wyskoku. Demon uniknął dwóch niecelnych ciosów, obcinając głowę najpierw komuś nadbiegającemu, potem temu beznadziejnemu awanturnikowi. Odskoczył przed szarżami z dwóch stron. Zręcznie manewrując pomiędzy nijak nie dorównującym mu kroku insektoidami, pozbywał się jednego po drugim z niebywałą łatwością. Smocza siła buzowała w nim niczym adrenalina, umożliwiając mu utrzymanie niszczycielskiego tempa. Kawałek czyjegoś ciała niemalże trafił w siedzącego na środku Kustosza, ale prędka reakcja przybocznego zlikwidowała zagubiony pocisk uderzeniem drzewca długiej włóczni.

- Mistrzu? - Młody strażnik spojrzał pytająco na starca.

- Tak, jeśli chcesz, to idź - zgodził się mędrzec.

Gromadka mięsa natarła na Żniwiarza, prawie go przewracając, jednak z pewną trudnością zdołał ich odepchnąć i tych, co najszybciej ogarnęli się do kontrataku, nabił na zaokrąglone ostrze, a żądna krwi broń sama rozszarpywała drogę, aby się uwolnić. Dzięki ciągłej czujności, kątem oka przyuważył prawdziwe zagrożenie. Przyłożył prawym sierpowym najbliższemu przeciwnikowi i idealnie na czas złączyły się dwa obce oręża przy pięknym akompaniamencie uderzenia metalu o metal. Otoczony przez żółte wyładowania Dranis, Kustosz nie zdołał przełamać się przez blok ustawiony przez pokrytą łuskami rękę. Rogacz wydawał się być lekko zdziwiony, kiedy zielonoskóry wyszczerzył do niego trójkątne kły. Infektor naprawdę wykonywał kawał dobrej roboty. Obaj odskoczyli od siebie, a na łamach sekund, dwa pchnięcia z dystansu przebiły pustą przestrzeń w pogoni za niższym demonem. Trzecia szarża włóczni, wykonana w ciągu postąpienia o krok, również chybiła, ale sierp zdążył już zahaczyć o koniec żelaznego grotu. Towarzysz gdzieś zapodzianego Neda z całą determinacją pociągnął do siebie wrogą broń, która zabrała ze sobą niespodziewającego się niczego strażnika. Nawet skrócona odległość nie pozwoliłaby na dobry atak mieczem, więc w zamian za to, Agiux nabrał pędu z pełnego obrotu i w efekcie odpowiednio wymierzonego manewru, jego stopa wbiła się z impetem w bok czaszki czworonogiego, posyłając go na kolana. Większy, ale sprowadzony na ziemię, wypluł z ust dwa zakrwawione zęby. Nie było czasu na odpoczynek. Zielonoskóry ruszył z miejsca, lecz Kustosz jakimś cudem uniknął zamaszystego cięcia, rzucając się w bok. Zdołał podnieść się szybko na nogi, jednak nie zdążył uciec przed nie zwalniającym tempa intruzem. Dwa ataki dotkliwie poharatały bok jego brzucha i lewe ramię. Dalej nie odzyskując właściwej równowagi, niezdarnie odbił jeden cios zaokrąglonego sierpa, a przed kolejnym, możliwe że nawet śmiertelnym, uchronił go insektoid, który natarł na Żniwiarza i wykorzystując stworzone zamieszanie, przyparł wężookiego do podłoża, kłapiąc groźnie żuwaczkami centymetry nad twarzą pełną blizn. Uradowany rogacz odsunął się w bezpieczne miejsce, a Agiux próbujący utrzymać paszczę dzikiego potwora jak najdalej, podwinął do siebie nogi i stanowczym ruchem podesłał go w górę, w tym samym momencie przetaczając się w bok. Chwycił upuszczony miecz i przebił się nim przez głowę skradającego się na czworakach, jak dotąd sprytnego chuderlaka. Odzyskał sierp i wstał. Niestety jeden rzut oka wystarczył, żeby dowiedział się, jaka niemiła rzecz już na niego czekała. Rubinowa powłoka zebrała się na włóczni, nastąpił poziomy zamach, Żniwiarz zaczął biec, skok, przeskoczył nad krwistą smugą energii, bezpiecznie lądując. Rozpoznał i poczuł dobrze mu znany arkan Chaosu, co naprowadziło go do domysłu, że pojedyncza taka sztuczka niespecjalnie mogła go zabić. Na jego niekorzyść, akurat nadarzała się szansa na sprawdzenie tej teorii. Kustoszowi udało się ponownie zebrać rozzłoszczoną z natury magię i tym razem przeciął przestrzeń na ukos. Mała szansa na unik, ponieważ dystansowy atak, oprócz dosyć sporej rozpiętości, był całkiem szybki, pozostawało w takim razie jedno. Niższy demon skulił się i osłonił tyle ile się dało smoczą ręką. Lecące ostrze wbiło się na kilka milimetrów w mięso, roztrzaskując się na mniejsze kawałki i kalecząc wiele przypadkowych miejsc, ale w finalnym rozrachunku najbardziej ucierpiała odzyskana kończyna, którą nadal dało się ruszać, bo łuski zamortyzowały dużą część rozgniewanej mocy, a część rubinowych odłamków poszybowała dalej, mijając się z jakąkolwiek szansą na trafienie. Mógł dalej walczyć, ale pomimo tego, kilka bandaży i tak splamiła ciemna posoka. Ponownie natarł na przeciwnika z całą determinacją, aby nie zawieść swojego towarzysza.

Drugi strażnik przyboczny westchnął, podnosząc się z siedziska.

- Co poradzić? Okazuje się, że jest odrobinę lepszym zawodnikiem niż myśleliśmy - zwrócił się do mistrza młody Kustosz. - Trochę pomogę Kaifaszowi, żeby nam go bardziej nie pokiereszował, ten Midorianin.

- Tak, tak, może być - niechętnie zdecydował starzec.

Nastąpiła seria szybkich ciosów skierowana w rannego rogacza, które zdołał on sparować, a na wykonany gest dłonią, Agiux odskoczył, udaremniając tym samym trafienie porywistą falą powietrza, jaka uderzyła po chwili w korzenie tworzące podłoże i rozerwała kilka ich sztuk, rozsypując po trajektorii lotu chmurę drzazg i trocin. Usłyszał szybkie kroki zbliżające się w jego stronę od tyłu. Odskoczył przed ciosem gilotyny, jaka spadła dokładnie w miejsce, gdzie się moment temu znajdował. Liczba śmiertelnych zagrożeń gwałtownie podskoczyła w górę. Nowo przybył Kustosz wyprowadził zamaszyste cięcie z boku, pod którym schylił się Żniwiarz, a łapiąc szczęśliwą okazję, smocza ręka poszybowała prosto w kierunku serca, zostając jednak zaskoczona przez złoty sztorm energii, będąc zablokowana i z wielkim zaangażowaniem odepchnięta wraz z zielonoskórym. Grot innej włóczni dotkliwie drasnął ramię Midorianina, brutalnie zrywając znajdujące się tam bandaże. Drugi taki atak zatrzymały połączone siły klingi i sierpa, czyli troska zbyt szczodra w wyniku blefu, wynikającego z tego, że strażnik natychmiastowo się wycofał, ustępując przestrzeni rozpędzonemu koledze, którego długie warkocze przy poruszaniu się trzepotały niczym macki. Agiux podjął wyzwanie i też zaczął biec, ku zaskoczeniu Kustosza, w ostatnim momencie niespodziewanie nurkując pomiędzy jego nogami. Szybka reakcja, czworonóg zawrócił, trzymając przy tym manewrze włócznię w prawie wyprostowanych rękach i z tej właśnie jej pozycji skorzystał wężooki, naskakując na nią i wbijając potężnego kopniaka w twarz jej właściciela, saltem lądując na czterech kończynach. W tym samym czasie, demon nazwany Kaifaszem, z aktualnego braku opcji, zdecydował się na atak. Niezwykle głupio zabrał się do tego postanowienia, nie przyjmując ani odpowiedniego stylu walki, ani odpowiedniego zaangażowania, i wiedział to już, zobaczywszy w ślepiach Żniwiarza najprawdziwszą chęć zamordowania kogokolwiek, jak najszybciej, tak jakby miałby to być ostatni czyn w jego życiu. Ta obserwacja miała w sobie więcej prawdy niż mógł pomyśleć, ponieważ tamten czuł dokładnie to samo, co od niego promieniowało.

Niekończący się grad uderzeń dwoma orężami naraz, spadł na ustawioną w obronnej pozie włócznię, a każdy pojedynczy płomień agresji mógłby zostać nazwany osobnym pożarem, limitem dostępnej mocy fizycznej, przełamywanym w piekle smoczej adrenaliny cały czas od nowa i nowa. Drzewo nie wytrzymało morderczej serii, przełamując się w połowie szybciej, niż pozwalała na to jego wytrzymałość. Poczerniałe trociny wybuchły. Zanim Kustosz zdołał cokolwiek poradzić, Agiux kierowany czystą furią przeciął jego lewą nogę z przodu, poharatał drugą, zaraz po tym tnąc jego ciało wielokrotnie, ochlapując się kaskadą jasnej czerwieni. Ostatnim tchnieniem spenetrował zaokrąglonym ostrzem rękę próbującą przywołać magiczny ogień, rozszarpując nim skórę tak samo jak paszcza rozwścieczonego ogara, który jedynie czego chce, to ochronić swego pana, i dwoma zamachami miecza wyrąbał drogę przez pozostałe wiązania kończyny, która zaraz potem dotknęła z łupnięciem ziemi. Podmuch Iskry Żywiołów, wywołany z wielkim wysiłkiem, rozdzielił ich obu. Rogacz walnął o ścianę, zaraz potem osuwając się na trzy kolana, a z ust wylewał mu się strumień krwi. Zmęczony do granic możliwości Agiux, zalany potem, z urywanym oddechem o skrzeczącym zabarwieniu, podniósł się, z zamglonym wzrokiem patrząc jak powoli zbliża się do niego drugi strażnik, w przeciwieństwie do niego pełny sił i z przygotowaną do ataku bronią. Dookoła siebie usłyszał głośne cykanie, jak niesie się echem po ogromnej komnacie, jak wyraźnie emanuje głodem specjalnie na jego cześć. Kilku insektoidów dotarło do niego. Gdy się z nimi niezdarnie rozprawiał, każdy kołek przynajmniej dwa razy otarł się o jego ciało, które z trudnością utrzymywało się na załamujących się nogach. Ból, dotychczas nie odczuwany w ferworze walki, przy każdym tak zadanym obrażeniu, teraz wybuchał nie w miejscu rany, a w całym jego organizmie, we wnętrznościach, w kończynach i co najgorsze - w duszy. Wyrwał się z kręgu bezmózgich potworów, z rozdzierającym płuca rykiem szarżując na demona średniego, gotowego na wszystko, do czego on był zdolny. Waleczny okrzyk, esencja ducha znającego swoje przeznaczenia, bliski koniec czekający tuż za rogiem. Dobiegł do wroga, zarzucił go atakami, ale Kustosz nawet się nie bronił, wykonywał tylko zwody, z łatwością unikając brudnych od juchy i śluzu ostrzy. Kiedy nadszedł odpowiedni moment, rogacz podciął mu nogi drzewcem, a tamten zwalił się bezwładnie na ziemię, a uderzenie w głowę rozeszło się w jego chaotycznych i nieczytelnych myślach głośnym zawodzeniem wywierającym na świadomości skrajne emocje, raz paniczny strach, raz gniew, nicość upomniała się o marną egzystencję. Dźwięczało w uszach, nie słyszał już cykania, nie czuł swojego tchu, mimo tego stanął, zachwiał się, zatoczył się w jakimś kierunku, uniósł wzrok przed siebie. To cud, że nadal widział. Dostrzegł wpatrującego się w niego starca, z twarzą spokojną jak tafla jeziora ukrytego wiele metrów pod ziemią w jaskini wielkiego mędrca. Ta postać wzbudziła w nim nienawiść. Żniwiarz ruszył na nią, nie czując żadnych doznać fizycznych i wtedy, grot włóczni wbił się głęboko w jego plecy. Nowe cierpienie, jedyny ból jaki właściwie odczuwał. Głęboka rana w mniemaniu zielonoskórego najpierw była mała, a potem powoli rosła, nie przestając ani na chwilę rosnąć. Broń została ostrożnie wyciągnięta, ale wężooki nadal utrzymywał się na skamieniałych kończynach. Przyboczny zbliżył się i szturchnięciem otwartej dłoni popchnął tę figurę, która przechyliła się i kolejny raz padła na korzenie Merusa.

- Mogę powiedzieć tylko jedno, Agiuxie - odezwał się nad leżącym w bezruchu młody Kustosz. - Byłeś naprawdę godnym nas przeciwnikiem. Spoczywaj w pokoju.

Dreszcz przebiegł przez śmiertelnie ranną sylwetkę. Drgnięcie kilku mięśni. Ręka niepokryta łuskami, trzęsąca się i przypominająca martwy pęd rośliny, podniosła się i oparła się pięścią o podłoże. Pokonany wojownik lekko się podźwignął, plując czarną wydzieliną. Rogacz, który zadał ostatni cios, trochę oniemiał na ten obraz. Podniósł oręż i wymierzył go w próbującego utrzymać się najwyżej jak się dało Agiuxa.

Wielki huk wypełnił całe pomieszczenie. Oczy wszystkich, nawet mędrca, skierowały się w jednym kierunku. Na ziemię zeskoczył zakapturzony Ned, centymetry od otwierających się właśnie wrót. Kącik ust człowieka podniósł się w najbardziej aroganckim uśmiechu. Wyszczerzył białe jak śnieg zęby, a palące się wesołą żółcią ślepia, otoczone czarnym znakiem bogini Feliss, serdecznie witały się z kompletnie zdezorientowanymi minami.

- Hmm, witam was. Cóż mogę rzec, czas na smutną rzeź.

Castelvill wystrzelił z miejsca, z niesamowitą prędkością nacierając na starca. Kustosz jednym ruchem wyskoczył z miejsca, wycofując się przed niebezpieczeństwem. Ogniste kule wystrzeliły z jego dłoni, a Wieczny wyminął je wcale nie zwalniając. Kolejny długi sus w tył. Nad postacią rogacza w ułamku sekund uformował się dosyć spory feniks i spadł na maga, błyszcząc potężną poświatą i promieniejąc ogromnymi pokładami Iskry Żywiołów. Nastąpiło zwykłe pstryknięcie palcami, wobec jakiego eteryczne stworzenie ot tak po prostu wyparowało. Chaos skupił się w kosturze, wyładowania wężowej Dranis otoczyły demona i z takim połączeniem bezpośrednio zaatakował intruza. Drewniana broń, opętana żarem macek arkanu gniewu i nienawiści, zatrzymała się na skrzyżowanych rękach człowieka. Czerwone iskry wybuchły pomiędzy dwoma obcymi siłami. Castelvill uniósł głowę, pokazując swoją wesołość przeszytą dziwną obojętnością strażnikowi, którego wszystkie mięśnie były solidnie napięte, nawet te na twarzy pochłoniętej już nie spokojem a gorączką prawdziwego wysiłku.

- Hoh, z bliska to już lepiej widać, kto jest znacznie wyżej od drugiego - odezwał się beztrosko mag, a jego tempo mówienia i odcień radosnego głosu jasno wskazywały na totalny brak nawet najmniejszego zmęczenia.

Na rękach znacznie mniejszych od rąk demona zaświeciły się białe linie czystego arkanu hydry, inaczej Iskry Żywiołów. Rubinowa moc roztrzaskała się pod efektem czaru niwelującego i w jej ślady poszedł oręż, pękając na malutkie kawałeczki do połowy swojej długości. Gorejące żółtym wspomaganiem, pięści Kustosza poszły w ruch, za każdym razem chybiając celu, bujającego się w rytm jakiejś powolnej piosenki. Dziura w obronie. Rogacz nie dostrzegł momentu, w jakim palce człowieka dotknęły centrum jego tułowia i z niewiarygodną mocą popchnęły cały jego ciężar o kilka metrów. Z setek niewidzialnych ran na ciele strażnika wytrysnęły równocześnie strumienie krwi, działanie karzącej Avris.

- Ogon hydry! - zakrzyknął Ned, co podpaliło jego prawicę gorącym, ale nieraniącym ogniem, a na jej wierzchniej części pojawił się runa łącząca literę „R” i odbite lustrzanie „F”.

Magicznie raniony czworonóg również wyprowadził cios i w ten sposób dwie pięści się spotkały, aczkolwiek to właśnie jego uległa, a kości od palców po łokieć natychmiastowo pękły, w czas gdy zmiażdżona na całej długości skóra wraz z mięsem złożyła się w jedną miazgę. Castelvill wyskoczył w górę i tym razem lewą ręką, tym razem otoczoną szmaragdową energią, trafił w środek twarzy Kustosza, wypalając w niej na wylot jedną, wielką dziurę. Trup już grzecznie leżał. „A teraz muszki.”

Człowiek obrócił się do szarżującego z włócznią młodziaka. Zakręcił młynek poczerniałym palcem i w jego chwyt powrócił pożyczony miecz. Ruszył od niechcenia, a ostrze pożarła purpurowa Pustka. Zamach i cięcie w lewo. Podkręcona łuna mieniąca się odcieniami fioletu, uwolniona z tego gestu, przecięła w połowie ciało nabiegającego strażnika, krzyczącego jakieś niezrozumiałe brednie, następnie równie efektywnie ścinając malutką armijkę insektów. Schował oręż do pochwy.

Zatrzymał się obok jakimś cudem stojącego Agiuxa, w którego wyglądzie bardzo łatwo można było rozpoznać pukającego do drzwi kostuchę i nałożył mu na głowę kapelusz stracha na wróble.

- Chodź, przyjacielu. Trzeba dokończyć nasze dzieło - uśmiechnął się tym razem cieplej niż ktokolwiek mógł się po nim tego spodziewać.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania