8: Żniwiarz z piekieł, rozdział 13: „Pamiętliwe bandaże”, część trzecia - KONIEC

Dwójka przeszła przez otwarte wrota, przekonując się, że ta szczególna sala jest nawet większa od poprzedniej. Drewno, jak dotąd wykładające ściany, podłogę i sufit, zamieniało się tu w coś przypominającego skałę wulkaniczną - chropowatą, ciemną, a co najważniejsze martwą. Światło słoneczne, towarzyszące im przez całą wędrówkę przez wiele kondygnacji Merusa, osłabło przynajmniej o połowę, w zakamarkach pozwalając na istnienie względnej ciemności. Ale nie wszystko spowiła ta ponura atmosfera. Ze skamieniałych fundamentów wychylały się korzenie o teksturze grafitu. Wplątano w nie złote kulki świecące przyjemnym dla oka blaskiem, a każdy pojedynczy taki pęd zmierzał do centrum pomieszczenia, w którym na lekkim wzniesieniu spoczywała olbrzymia sfera - jeszcze bardziej szlachetna i znacznie jaśniejsza od reszty okrągłych „samorodków”. W jej boskich odmętach krążył jakiś samotny ogień, będący raz widocznym, a raz totalnie znikając w mieszance przypominającej bardzo gęsty miód. Przeszli kilka kroków i obaj nagle odczuli za sobą potężną, demoniczną obecność, jaka obu przyprawiła o zimne ciarki.

- Hanto, veiros ret reiv - obudził się głęboki ryk o ciężkiej i budzącej grozę tonacji, powodujący drżenie całego otoczenia.

Ned prędko odwrócił głowę za siebie i podniósł wzrok wysoko w górę, na olbrzymią bestię przyklejoną masywnymi łapami do ściany tuż przy sklepieniu. Czarna skóra wyglądająca jak zbiór kamieni i skamieniałych łusek; bliźniacze rogi - wielkie, wprost królewskie insygnie - wyrastały z jej czaszki o kształcie odwróconego trójkąta, tworząc spirale, a dosyć małe ślepia patrzyły spod lekko przymrużonych powiek. Jedna zielona źrenica, druga biała - obie unoszące się w morzu mroku.

- Śmiertelne decydowanie, yuken inveda ast tonmai - dodał potwór.

- Wypraszam sobie miano najeźdźcy - odpowiedział człowiek, utrzymując w miarę spokojny głos. - Według mnie to bardziej głupota niż odwaga, ale jak chcesz to możemy uznać twoją wersję.

- Demon wyższy - ledwo co wydusił z siebie Żniwiarz - jeden z Nagarogów, Masakratorów z Perdrunu. - Straszliwie utykając, cofnął się o kilka kroków w tył na wydźwięk własnych słów.

- Gbal? - gorący żar wylał się z paszczy potwora.

- Ohio, gbal - potwierdził Castelvill i odskoczył przed spadającą z góry istotą, pochodzącą z ludzkich koszmarów.

Inkwizytor wylądował na lewej nodze, od razu się nią odbijając na jeszcze większy dystans od zagrożenia. Wypowiedział krótką, magiczną sentencję, na co w dwóch dłoniach pojawiły się niebieskie kule energii, dziko pulsujące na znak niestabilności. Przez sekundy mierzyły się dwa piekielne spojrzenia. Demon zamachnął się długim ogonem, podcinając stojącego obok Agiuxa i poprawiając to kolejnym ciosem, jaki posłał Żniwiarza na ziemię. Zaczął biec na maga, na swoich czterech kończynach zakończonych długimi pazurami. Skręcił, unikając wybuchu wystrzelonej bomby Harmonii, po czym wyzionął kulę ognia, detonując drugą. Ned uformował jeszcze większy atak, ale zanim zdołał wycelować, Nagarog był już po jego prawej stronie. Dranis. Wyczuł w nim ogromne pokłady Dranis. Ręka monstrum spotkała się z nim, a człowiek odbył krótki lot, na końcu wbijając się głęboko w wulkaniczną ścianę. Posypał się deszcz kamiennych odłamków, a szary kłąb dymu wydostał się z nozdrzy potwora. Castelvill nie mógł mieć pojęcia o szybkości, z jaką tamten się poruszał pomimo posiadania wagi kilkunastu lub kilkudziesięciu ton. Była to dobra okazja na zapamiętanie tej kluczowej cechy. Wieczny uwolnił się ze swojej uwięzi i zeskoczył na dół. Atak demona przyprawił go tylko o trochę siniaków, to dobra wieść, aczkolwiek czas, jaki potrzebował do zregenerowania ochrony kinetycznej, też swoje trwał i niedobrym problemem pozostawał. Czarna szata położyła się na podłożu, a Ned pozostał w białej koszuli z ciemnymi guzikami, w ciemnych spodniach, do których włożył jej odstający materiał i w zakurzonych butach wojskowych podbitych metalem.

- Tett'ga'ist - odezwał się Nagarog, wcale nie zdziwiony tym widokiem.

- Oho, więc wiesz o istnieniu ludzi. Miło, bo Kustosze, których spotkałem, myśleli, że jestem jakimś Shido. Nie mam nawet pojęcia, czy to brać za komplement, czy za zhańbienie.

- Inkubem. Tak, to prosta pomyłka, a poza tym, jakiś człowiek był tutaj niedawno.

- Człowiek? Ale przecież...

- Taki jak ty, tylko że po naszej stronie i... silniejszy.

Czart ruszył i zatrzasnął łapy w miejscu, skąd w górę wyskoczył inkwizytor. Ciało Neda zawisło w powietrzu, a czerwony krąg z trzema pionowymi okami zarysował się na wewnętrznej stronie wyciągniętej do przodu dłoni. Bestia rozpoznała symbol, lecz wiązka Lasera Furii i tak przeleciała wzdłuż jego pleców, kiedy próbował umknąć z jej zasięgu. W rozpalonym śladzie na skórze zaczęła się są sączyć krew. Lądowanie, ucieczka przed pięścią wbitą w ziemię, wymanewrowanie trajektorii trzech ognistych pocisków. Krótko rzucił okiem w kierunku złotego serca. Agiux czołgał się do celu misji, zostawiając za sobą czerwoną ścieżkę. „Zuch chłopak” pogratulował mu w myśli, zaraz dodając do siebie: „inni muszą być w drodze do Merusa.” Wykonał długiego susa ponad taranującymi teren pazurami, a gdy spadło kolejne uderzenie, naskoczył na kończynę, przebiegł po niej, wybił się w górę z rękami pokrytymi lodem i rozłączył mroźny chwyt, wyprowadzając salwę zamrożonych lanc, które rosły z każdym pokonywanym centymetrem, następnie, w liczbie przynajmniej dziesięciu, po kolei wbijając się w różne części ciała demona.

- Nasftekhviel er kal da! - wykrzyknął, dzięki czemu tarcza Nefrela zatrzymała ogromny słup płomieni, rozświetlających otoczenie jasnym światłem.

Żywy pożar, pnący się ku Wiecznemu, zasłonił mu całą wizję. Masakrator z Perdrunu trafił na jego tyły. Egida Senebris została obrócona ku przebiegłemu atakowi, lecz Ned nie był zdolny przygotować czegokolwiek innego i przez to łapa rozłamała na malutkie szkiełka czar, nadając inkwizytorowi taki pęd, że ten najpierw przejechał po czarnej skale kilkanaście metrów, odbił się od czegoś twardego, wyleciał wzwyż, przebijając się przez środek jakiejś kolumny, kończąc w plątaninie korzeni. Zdarta z pleców, rąk i nóg skóra piekła, a przez gdzieniegdzie nadwyrężone mięśnie miał lekkie trudności z poruszaniem. Jednak mimo takiego poturbowania, ani jedna kropelka słodkiej posoki nie stoczyła się z powierzchni muskularnego ciała. Podźwignął się na kolana, otaczając się atramentowym dymem.

Demon prychnął, nie potrafiąc niczego zobaczyć z aktualnej pozycji.

- To jeszcze nie wystarczy - zawarczał i podniósł się z czworaka na dwie nogi, prostując swoją ogromną sylwetkę.

Poszedł przed siebie, a odgłos jego kroków dudnił po całej komnacie. Teraz można było ujrzeć na klatce piersiowej, potężnej niczym górska skarpa, znak złożony z czterech skrzydeł wydostających się z wąskiej szczeliny. Przez symbol ten, zrobiony ze zbielałej skóry, prześwitywał żar palący jego trzewia. Trzy wielkie głazy wyleciały w górę zza ruin kolumny i każdy z nich zniknął w wybuchach pojedynczych kul ognia. Kątem małego oka dostrzegł żółtą smugę pędzącą ku niemu. Zamachnął się, zbliżając się i chwilę potem dziwiąc się, bowiem nacierający na człowieka atak skontrowało purpurowe ostrze powietrza, które spenetrowało kawał mięsa wymierzonej do natarcia kończyny, zawracając i raniąc jeszcze bok jego głowy, przy okazji łamiąc też znaczną część jednego z rogów. Korzystając z lekkiej konsternacji demona, Castelvill przebiegł pod jego nogami, odwrócił się i wykonał jeszcze dwa ciosy Pustki. Obie wbiły się w golenie monstra, rykoszetując, zawracając i poprawiając nieco wyżej. Wieczny zatrzymał się, złożył miecz do pochwy, a na chwilę nawet przykucnął, ponieważ przeciwnik widocznie zrobił również króciutką przerwę, zataczając się na różne strony w poszukiwaniu równowagi. „Już prawie, panie Żniwiarzu.” Przez kilka następnych sekund próbował spowolnić swój oddech. Tam, czy tu trochę go bolało. Cóż, dawno nie stoczył aż tak zawziętej walki, więc spadek formy dało się odnotować. Tylko, co z jego kontrolą... Właśnie. Wahał się na jej granicy. Nie dobrze, jeśli nie kiepsko. Jego dłonie się trzęsły, przez braki w koncentracji wolał nie skupiać się na obserwowaniu czystej mocy, poza tym wyczuwał jedynie dusze znajdujące się w komnacie serca. Świat zewnętrzny zatracił się w gęstej mgle. W czas jego niedługiego odpoczynku kawałki lodu rozbiły się o ziemię, a moment potem wielka łapa prawie go zmiażdżyła. Pomiędzy kamiennymi płytkami skóry zaświeciły się rozżarzone punkty i nie wróżyło to niczego wspaniałego, przynajmniej nie dla mrówki, którą człowiek był dla bestii. Nagarog skoczył do wyprostowanej pozycji, wykonał krok i dalekim susem wylądował obok Neda, tworząc taką falę uderzeniową, że znacząca warstwa gruntu wyleciała przy asyście Wiecznego wysoko w powietrze. Inkwizytor odepchnął się podmuchem przywołanego wiatru, ale siła wytworzonego pędu nie wystarczyła, żeby uciec przed szybkim niczym grom ogonem. Skończył w malutkim kraterze, który powstał przy niekontrolowanym upadku. Obrzydliwy ból rozszedł się z kręgosłupa na obszar całego ciała. Przez chwilę nie mógł poruszyć nawet palcem, a wibrujące gwiazdy zaćmiły jego wzrok. Zapalił w swojej duszy wszystkie arkany, kiedy domyślił się najgorszego. Postać człowieka ubranego w poszarpane łachmany przykrył cień ciemniejszy od nocy. Noga Masakratora spadła w dół, niby tsunami na miasto, i z ogłuszającym łoskotem wbiła się w podłoże, wzniecając deszcz kamieni i tumany brunatnego kurzu. Nastała cisza przerywana cichymi stukami upadających skałek. Daleko od epicentrum wstrząsu dało się słyszeć pluski rozlewanej cieczy.

Demon wyższy wytrzeszczył szeroko ślepia. Jego łapa zaczęła się podnosić bez jego woli.

- Tak jak myślałem. Ty, Tett'ga'ist, jesteś madhe ga allos ist que omna allos. Blisko i odlegle, mnie nie równy dalej - zaryczał potwór, a porażająca uszy tonacja tego odgłosu nie naprowadzała na żaden trop normalnej emocji, bądź po prostu żadnej podobnej do ludzkiej. Ani frustracja, ani gniew, ani radość.

Pomógł Nedowi, samowolnie podnosząc kończynę na wysokość swego pasa, odsłaniając tym samym nabitą mięśniami figurę poplamioną krwią, stojącą na ugiętych nogach, z rękami wyciągniętymi do nieba i głową zwróconą ku ziemi. Długie, skołtunione włosy zasłaniały twarz Wiecznego, a brązowa mana bulgotała blisko przy powierzchni jego całej skóry. Ledwo co można było pod nim dostrzec zabarwioną na czerwono skałę.

- Jeśli się teraz nie zlękniesz, pomylę się wtedy. Mnie nie osądzać, bogom ważyć trzeba. Pomimo wszystko, każdy wielki wstać z grobu może. Śmierć tylko to limit ostatni.

Nagarog oparł masywne ręce na uniesionym kolanie, a z nogi uleciały mu żyły złotych piorunów. Jeszcze kilka sekund przy akompaniamencie wyładowań i rozżarzona łapa złączyła się z wulkaniczną podłogą. Huk uderzył we wszystkie ściany dookoła, wyrywając z sufitu czarne stalaktyty. Energia eksplodowała, odłamując do góry wielkie płaty podłoża, niszcząc wszystko pod sobą i w całym swoim rozmachu zostawiając dziurę głęboką na ponad pięć metrów o jeszcze wiele większej średnicy. Zasłona kurzu i pyłu zasłoniła scenerię poniżej potężnego potwora. Nagarog bez pośpiechu odsunął kończynę, po czym postąpił dwa kroki w tył, by widzieć, co zaraz miał odsłonić całun efektu jego mocy.

Ludzkie ciało, załamujące się pod swoim ciężarem, z wielkim trudem podniosło się pośrodku powoli rozpraszającej się chmury. Z nozdrzy wielkoluda z koszmarów wyleciał kłąb sadzy.

- Dobrze więc... - zasyczał płomień z wielkiej paszczy i z rozświetlonego piekielnym żarem przedramienia wysunął się sztylet. Skwierczał, rozpalony do czerwoności, a z jego metalicznej powierzchni ulatywały iskry.

Prawdziwe uosobienie złego diabła z wierzeń ruszyło się naprzód po dokończenie swego dzieła, lecz nagle zatrzymało się wbrew sobie. Z ziemi wystrzeliły zielone pnącza, grube i najbardziej żywe z całego otoczenia, i wszystkie razem skrępowały najpierw kończyny demona, potem jego tułów oraz szyję, nie pozwalając mu na najmniejszy ruch. Bezsłowne warknięcie odezwało się na brak zgody dla takiego traktowania. Szarpnięcie, rzucenie się na boki, naciągnięcie włókien siły natury. Wszystkie zerwały się w jednej lawinie. Ned zdążył podbiec kawałek, zgiął kolana, przygotował się, pomarańczowa zorza objęła tajemniczym pięknem jego łydki, i niszcząc otaczające go skały, wystrzelił. W locie zamachnął się, dwoma palcami skwierczącymi od oranżowej energii przejechał po wymierzonej, ostro pokiereszowanej ręce, roznosząc po niej złotorude macki, a palące się mocą Bestii źrenice przebiły tęczówki, pionowo przedzielając oczy. Przed głową właśnie uwolnionego Nagaroga pojawił się człowiek, a demon tylko się głupio popatrzył. Pięść uderzyła w bok czaszki czarta, już na wstępie rozsiewając arkan Ośmiu Wybranych po całej wulkanicznej twarzy. Kiedy wielkolud przechylał się według pędu ciosu, trafione miejsce rozpadało się, wzbudzając wybuchy ognia, cała dotknięta atakiem strona czerepu pękała, nawet oko wyzionęło strumień magmy. Spirala rogu złamał się w kilkunastu rejonach. Niewidzialny impet wyprowadzonej agresji, po owianiu potwora, poleciał dalej, tworząc za nim sporą dziurę w skale. Demon zatoczył się, wykonał kilka niestabilnych kroków, i trzasnął w ścianę, pozostając przy niej, aby nie skończyć na ziemi. Castelvill opadł na nogi. Dyszał ciężko, był obtoczony w mieszaninie potu, krwi, sadzy i kurzu, z wielu, wielu ran wydobywał się biały dym, a załzawione oczy mrugały, by zobaczyć cokolwiek w wibrujących światłach rzeczywistości. Zmaltretowane ciało prosiło o odpoczynek, wskaże każde obrażenia jakie przyjął od stwora, okazałyby się śmiertelne dla najpotężniejszych istot obecnie żyjących, a znajdujących się poza Tessinug, oczywiście z wykluczeniem bogów. Z różnych miejsc na skorupie demona zionął ogień, niby tylko uderzenie w głowę, ale pęknięcia pojawiły się również na piersi i barkach, co potwierdzało tezę mówiącą, żeby lepiej już zaniechać walki, zważywszy na fakt, iż atak przy użyciu obusiecznej Bestiaris pożarł zbyt znaczące ilości energii Castelvilla. „Zamknąć oczy i iść w kimę.”

Obaj - Ned i Nagarog - w tej samej chwili i podobnie powoli obrócili głowy w kierunku złotej kuli, którą oplątał gąszcz ciemnozielonych korzonków i zobaczyli zielone światło wylewające się z Infektora. Przytrzymywała go do powierzchni centrum Drzewa Życia jedyna ręka Agiuxa. Masakrator z Perdrunu odbił się od ściany, podszedł człowieka z zaskoczenia i wymierzył w niego zapaloną piekielnymi płomieniami pięść. Osłabione ciało bez żadnego sprzeciwu odleciało na kilkanaście metrów dalej, kilkakrotnie odbijając się od wzgórków korzeni. Demon ruszył na Żniwiarza, klnąc na siebie za zbagatelizowanie problemu rozkładających się zwłok. Czuł we wszystkich zakamarkach duszy zagrożenie, rosnące z każdą chwilą. Merus był w niebezpieczeństwie, a on, jako pierwszy strażnik największej świętości, powinien zapobiec takiemu stanowi już w najlichszym zarodku. Płomień w jego trzewiach buzował niczym rozwścieczony smok, na domiar nieszczęścia nie mógł biec z wycieńczenia, które sprawił mu człowiek tą wyciągniętą z rękawa sztuczką. Już z odległości wycelował czarny sztylet, tak żeby na pewno nie chybić. Sprawa kilku kroków.

Wieczny nie miał czasu przejmować się bólem. Uniósł się przy pomocy Senebris i zawisł w powietrzu. Czarny dym zmienił się w białą zamieć kręcącą się wokół niego od stup do głowy. Podniósł rękę, oczy świeciły mu się śnieżną bielą, włosy oblazł szron, kostka przy podstawie palca wskazującego wybuchła znacznie czystszym i o wiele mocniejszym blaskiem niż ślepia. Nawet najgroźniejsze rany zmroziła odpieczętowana moc Iskry Żywiołów. „Koniec.” Wielka chmara diamentowego pyłu zakręciła się wokół tej jedynej kostki i wtedy mag zacisnął dłoń w pięść.

Komnatę serca skuła warstwa białego lodu, zatrzymując w miejscu wszystko, co się ruszało i wszystko co żyło. Wszystko oprócz Neda Castelvilla, stojącego samotnie pośrodku krainy koloru najczystszego śniegu. Człowiek poszedł w stronę monstra zatopionego w otchłani czasu. Może i tamten został zamrożony, jednak mimo wszystko nadal wyglądał jak bestia z najmroczniejszych koszmarów. Ktoś normalny bez problemu skuliłby się w kłębek na ten obraz i zacząłby się gorliwie modlić, aby bogowie zabrali od niego ten... sopelek. Sopelek - tak, to dosyć miła nazwa. Sopelek zaczął pękać, a w jego wnętrzu w wymiarze sekund zapaliły się czerwone węgle. Pojedyncze stawy drgnęły jakby w śmiertelnym spazmie. Fragmenty lodu spadały po kolei i tak o ziemię rozbiła się kaskada zimnych odłamków. Słup ognia uniósł się w górę, kierując ryczącego diabła w stronę nadchodzącego inkwizytor o martwym spojrzeniu. Przez ciało człowieka przebiegło wiele błyskawic, każda w innym kolorze. Nagarog kroczył przez komnatę, wypuszczając z kamiennych płyt skóry coraz to silniejszy pożar roztapiający całą lodową połać dookoła. Ręce Wiecznego, poruszając się w pewien mistyczny sposób, znikając i pojawiając się w różnych miejscach naraz, układały przed idącym runy w poszczególnych barwach tęczy, w jedno koło złożone z trzech innych od siebie kręgów, każdy innej wielkości, innej szybkości obrotów, innej temperatury, o całkowicie odmiennych wzorach i nie takich samych emocjach przekazywanych. Żyły wyładowań energii materializowały się i gasły coraz prędzej, i prędzej. Demon wyciągnął w górę czarne ostrze, wydobywając z gardła wrzask pełny gorejącej nienawiści. Ned się zatrzymał, po czym dłoń bez pośpiechu wsunął w środek trzech kręgów. Połączenie czerwonych, niebieskich i zielonych fal objęło kończynę, a magiczne koło zacisnęło się na nadgarstku. Moc uformowała się w rękawicę. Człowiek machnął ją w lewo - ona powiększyła się w trójkolorowym wirze powietrza, odbił ją w prawo - ona przerosła jego ciało, poleciała w tył - on nawet nie poczuł ogromnego ciężaru, z jakim jej gigantyzm oddziaływał już na arkany i otoczenie. Rozżarzony sztylet taranował przestrzeń i tylko malejące metry dzieliły sztych od postaci unoszącej się ponad podłożem. Twarz Wiecznego wyrzekła się wszelkich emocji, patrząc nie na demona a naprzód, w pustą otchłań, w jakiej istniał tylko spokój. Odległa istota zabita przez własnych wyznawców pchnęła dłoń w stronę Nagaroga, uwalniając moc niegodną ośmiu wymiarów. Ostrze zniknęło w trójbarwnym płomieniu, podobnie jak postać demona od pasa w górę. Niebiańska ręka dosięgnęła ściany, i wyrywszy na niej swoje głębokie odbicie, szybko powróciła do Neda, odsłaniając rozpadające się ciało Masakratora, całe w dziurach i w wielkich pęknięciach. W ciągu drogi zmniejszyła swój rozmiar, dzięki czemu w nastały czas względnej ulgi wyglądała jak normalna rękawica. Nie było śladu po czarnym orężu oraz po połowie ręki, teraz skamieniałej w ostatnim ruchu. Na powierzchnię nie wydobywał się już wewnętrzny żar diabła, który lekko się bujał na ostatnich żywych kończynach. Z jego trzewi wylatywał stłumiony skowyt przeradzający się czasem w warknięcia, czyli jedyne dźwięki na jakie mógł pozwolić bezkształtny czerep.

- Giń - zasyczał Ned nieludzkim głosem mogącym przeszywać na wylot serca wszystkich śmiertelnych bez najmniejszego wyjątku.

Nastąpiło jedno drgnięcie ręki. Niewyobrażalna energia trzech kolorów wystrzeliła przed maga, przechodząc przez pozostałości Nagaroga, przebijając się przez wszystkie powłoki Merusa i wylatując poza jego korę. W ten właśnie sposób gigantyczna łapa najczystszej magii zawisła nad polem korzeni otaczającym Święte Drzewo Życia Demonów, dając znać o swojej obecności wszystkim demonom, których oczy były skupione w jej kierunku. Ręka przyozdobiona płetwiastymi pazurami, przesuwając się w różne strony i przy okazji dotkliwe raniąc zbocze boskiej góry, zaczęła maleć i ponownie wracać do swojego pana.

Mistyczna manifestacja wyparowała przy spalonej skórze Neda, a trzy kręgi momentalnie zgasły. „Obowiązek spełniony w takim razie...” Podkrążonymi i zaczerwienionymi oczami spoglądał na ogromną dziurę jaką samodzielnie uczynił. Światło wstającego słońca przelewało się do komnaty, wlewając ciepłe promienie do komnaty skutej lodem. Jedynie znieruchomiałe nogi pozostały po demonie i tylko one wraz z człowiekiem mogły się cieszyć tym widokiem.

 

- Artefakcie, spraw aby Merus posłuchał się moich rozkazów - zabrzmiało życzenie Agiuxa.

Żniwiarz obudził się pośrodku mroku przepasanego półprzeźroczystymi korzeniami, których obecność sięgała poza widoczny horyzont. Otaczała go cisza. Poczuł coś. Obecność. Nie. Wiele obecności. Miliony istnień i ich emocje, wszystkie połączone właśnie z tym miejscem. Demony - bracia i siostry. Jego świadomość nie pozwalała na więcej niż wiedza, że są oni blisko, że ich dusze są dotykane różnymi doświadczeniami, tymi dobrymi i tymi negatywnymi. Na szczęście zbytnio go nie przytłaczały i jego umysł, oderwany od doznań fizycznych, mógł myśleć czysto, być pojedynczą osobą z własnym oryginalnym ja.

- Jeśli już wtargnąłeś tu Agiuxie, powiedz proszę, czego chcesz - zewsząd odezwał się kojący głos jakiejś kobiety. Żniwiarz nigdy wcześniej go nie słyszał, lecz wydawał mu się znajomy, ale jakby z bardzo dawna znajomy. - Muszę spełnić twoje rozkazy, chociaż to całkowicie wbrew mojej woli, a bardzo dobrze wiem, że nie jedna rzecz ciebie trapi.

- Zniszcz barierę, która oddziela Tessinug od innych wymiarów - wyrzekł z pełnym przekonaniem demon, nawet nie zastanawiając się nad innymi opcjami.

Nastąpiło długie milczenie wlekące się przez kilkanaście sekund.

- Według twojej prośby, zniosłam Kuriot Regeni. Połączenie między światami powróciło już do dawnej normy.

- Tak po prostu? Żadnych znaków, zmian, czy odczucia? - zdziwił się Żniwiarz, nie wiedząc w jakim stopniu może ufać duszy drzewa.

- A czegoż się spodziewałeś? Wielkich wybuchów, fanfarów, odezwania się boskich trąb? Cóż. Zważywszy, że w ogóle nie znasz natury klątwy rzuconej na mnie przez tę... kobietę, w której duszy płynie obrzydliwa moc, to trudno się dziwić takiej reakcji. Szczególnie biorąc pod uwagę niskość twojego umysłu.

- Niskość mojego umysłu - prychnął - jest dla mnie wystarczająca.

- Aby bariera mogła istnieć - duch Merusa wyjaśniał dalej - musiała być ze mną połączona, żeby czerpać energię. Do tego momentu ja sama nie potrafiłam przełamać więzi. Czar mi zabraniał. Dochodził do tego fakt, że pozbycie się syntezy z pasożytem wymagało mojej zgody. Zamknięta pętla bez wyjścia. Smocza esencja trafiła w sedno, przejmując nade mną tymczasową kontrolę, w najprostszy sposób rozwiązując ten... nieskończony problem, przerywając owe połączenie. Po prostu trzeba było zamknąć właz, z jakiego uchodziła moja demonia aura. Zamknięciu włazu nie towarzyszy żadne ciekawe zdarzenie. Stąd brak jakiegokolwiek znaku.

- Ach tak. Myślę, że rozumiem... W takim razie... Hah, robota wykonana - uśmiechnął się do siebie. - Dzięki za współpracę, pani drzewa. Teraz wreszcie mogę odejść ze spokojem. - Był zadowolony i szczęśliwy. Już przecież dawno temu pogodził się ze śmiercią, a ta właśnie śmierć, należała do tych lepszych śmierci.

- Jeszcze jeden rozkaz, Agiuxie - nagle stwierdził Merus. - Artefakt nie stracił całej swojej mocy.

- Wybacz, lecz nie mam już więcej życzeń... Jeśli bariera upadła, nastąpił koniec... - Stał tak bez słowa, wpatrując się w przeźroczyste korzenie, pozwalając, aby umysł przetrawił propozycję.

- Chcesz stać się silniejszy, prawda?

Pytanie uderzyło Żniwiarza z niezwykłą celnością. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy to przypadkiem nie przemówił jego własny głos wewnętrzny, siedzący tak głęboko i w takim ciemnym zakamarku, że równie dobrze mogły być to słowa kogoś innego. Czysty tok myślenia zbombardowała burza możliwości.

- Mogłabyś? Mogłabyś sprawić, abym przewyższył wszystkie demony? - pomysł ot tak wyskoczył z jego fantazji. Po co niby się wstrzymywać.

- Przechowuję tysiące ewolucyjnych wariantów, przystosowań pozwalających przeżyć w jakichkolwiek warunkach, zdolności fizycznych jak i magicznych: do zabijania, tworzenia, czy chronienia. Od prawdziwego początku tej planety to ja rodziłam życie, które opanowało martwe pustkowia, to ja zasiałam wszystko, co nie było kamieniem i wodą. Ja czuwałam nad...

- Rozkazuje ci, ofiarować mi najpotężniejszą umiejętność ze wszystkich, o której żaden inny demon nie mógłby nawet pomarzyć! - pragnienie wylało się z niego szybciej niż zdołał je nazwać w głowie.

- Według twojej prośby, dostaniesz czego chcesz.

 

Przez ogromną dziurę pozostawioną przez Neda wleciał wysoki demon o chudej sylwetce i wielkich oczach porozkładanych w liczbie dziesięciu na głowie oraz wzdłuż tułowia. Rozejrzał się uważnie po całej komnacie w większości skutej białym lodem. Dwie olbrzymie nogi zwróciły jego największą uwagę, bowiem wiedział, do kogo należały. Aby się upewnić, czy sprawca na pewno opuścił już miejsce zbrodni, ponownie obrzucił otoczenie bacznym wzrokiem. Nie widząc i nie wyczuwając w arkanach żadnego palącego zagrożenia, wylądował pośrodku sadzawki powstałej z roztopionej wody. Uniósł krótkie ręce i namazał nimi w powietrzu magiczne symbole. Żyłki w jego oczach zaświeciły się na niebiesko, a on złączył dłonie i burknął coś pod skośnym nosem. Po obu stronach demona nad lustrem cieczy pojawiły się spore okręgi złożone z lazurytowych run. Ponad nie uniosły się mgliste poświaty, które został rozproszone przez trzymetrowe promienie światła. W pulsujących tych słupach zamajaczyły jakieś postaci, a gdy magia się rozproszyła, stała tam już zgraja demonów. Pośród nich znalazło się pięciu Kustoszy, dwóch Lawirotan i trzech Wyższych: Warrok z koroną cienkich rogów na głowie, czerwonoskóry Dezitor z dziurami na całym muskularnym ciele oraz Grupp przerastający wszystkich swoim wzrostem i szerokością.

- Najwyższy strażnik Haviosetto został zabity, lecz osoby za tym stojące zdążyły stąd dawno ujść - poinformował przybyłych bulgoczący głos wysokiego demon. - Wszystko co po nich się uchowało, to te zamrożone zwłoki stojące przy sercu i jakieś szczątki na powierzchni serca. Dostrzegam tam też niezidentyfikowany osad oraz płytkie ślady magii, ale Święty Merus nie jest pod żadnym niebezpieczeństwem. Prawdopodobnie zaszła tu bardzo nieudana próba zaatakowania Świętego Drzewa z uwzględnieniem wcześniejszej infiltracji.

- Dzięki, Tas. - odpowiedział mu brodaty Lawirot, który wystąpił z szeregu, aby zobaczyć z bliska pozostałości Nagaroga.

- Istny lodowiec się tutaj zrobił, cholernie zimno - poskarżył się Warrok. Jego gatunek żył w podziemiach pełnych rzek i jezior lawy, więc niskie temperatury znosił bardzo źle. Aby nie zamarznąć, poszedł od razu w stronę serca, a podczas ruchu zdarzało się, że momentalnie znikał i pojawiał się dwa kroki dalej.

- Czyli w ogólnym rozrachunku fatygowanie się tutaj gówno znaczyło - zabrzmiał potężny bas ogromnego Gruppa. Rozglądnął się po komnacie, używając czterech małych gałek wypełnionych jedynie czerwienią i niezgrabnie obracając się na grubych nogach. - Jak nie ma co robić, to odteleportuj mnie do centrum Mera, kolego Optizmu.

- Przydałbyś się bardziej przy pozbieraniu kolosanki - zaznaczył czerwonoskóry Dezitor.

- Znów pieprzysz jakieś głupoty Nadniel? Lepiej stul dziób, żeby się bardziej nie pogrążać - z przekąsem odpowiedział mu Grupp. - Nie wystarczyło dziś, że wszystkich spowolniłeś, rozgłaszając, żeby jej w ogóle nie atakować? Żeby wysłać jakiegoś posłańca z zapytaniem o cel przybycia? Znefu ci przecież mówił o czarze przyzwania, który ją przypałętał do nas.

Do brodatego Lawirota przyglądającego się pozostałością po najwyższym strażniku podszedł osobnik tego samego gatunku. Był od niego o wiele młodszy, ale posiadał równie poważne i bystre patrzenie.

- Więc co się mogło stać? - zapytał bardziej doświadczonego towarzysza.

- Coś przecięło Haviosetta, wcześniej osłabiając jego skórę, i musiało być to bardzo duże oraz ostre coś, bo nie ma żadnych obszarpanych miejsc.

- Może Osłabielarze? - podał przykład po chwili.

- Oni są zajęci wojną z lordem Harvinem Szóstym, a ci którzy nie walczą z dużym prawdopodobieństwem zajmują się odbudową swojego miasta.

- W takim razie musieli mieć kogoś elitarnego, kogoś kto mógłby udźwignąć broń zdolną do tego. Artefakt.

- Tylko gdzie podziałaby się reszta jego ciała?

- No właśnie...

Warrok kilkoma ruchami pozbył się martwych korzonków z powierzchni złotego serca. Odsunął się i ze złożonymi razem dłońmi lekko się ukłonił. Następnie zbliżył się do zamrożonej postaci, obejrzał ją z kilku stron, po czym włożył bardzo szybo drgającą rękę w środek brzucha zwłok. Nie wyczuwając niczego ciekawego, cofnął ją, nie pozostawiając po swoim działaniu najmniejszej dziury i pognał w stronę wyjścia z komnaty, chcąc zobaczyć jakich tam dokonano zniszczeń. Zaraz przed wyjściem, zdał sobie sprawę, że prowadzące tu wrota nie zostały wyważone. Były najzwyklej w świecie otwarte i budziło to w nim pewien niepokój.

- Dyile, Szytt! - zawołał w kierunku kontemplujących Lawirotów. - Oni weszli tu, rozbrajając mechanizm!

Dwaj trolle popatrzyli po sobie. Starszy podrapał się po grubo owłosionym czerepie.

- Tylko ktoś bliski Arcymistrzom by potrafił. A przecież Am'Ga'Znefu'owi zajęło to sporo czasu... - powiedział brodacz zakłopotanym półgłosem.

Tymczasem Grupp zniknął w blasku kręgu teleportacyjnego. Trzej Kustosze już od dłuższej chwili zaczęli podchodzić do korzeni, kładąc na nich dłonie i ostrożnie rozmnażając je z efektu zamieci. Dwaj inni rogaci czworonodzy szeptali modlitwę przy sercu Marusa.

„A wy co? Niczego nie czujecie. Absolutnie niczego. Nie czujecie, że coś jest z nim nie tak? Czy tylko dla mnie jest dostępne to niezwykle ciekawe preludium?”

Z powierzchni białego lodu, którym była otoczona nieżywa statua, z wolna ulatywał biały dym. Blade światło bez pośpiechu rosnące w siłę wylewało się z wnętrza zatrzymanej w czasie osoby. Mroźna skorupa parowała, aż w końcu na dobre znikła, ujawniając ciało zrobione z czystego światła, jakie to z zawzięciem oplątywały szare bandaże materializujące się z jakieś niewidzialnej mocy. Na czystym płótnie od czasu do czasu ujawniały się pojedyncze znaki błyszczące czerwienią. Rogate demony dopiero teraz zwrócili uwagę na cud dziejący się pod ich nosami. Cofnęli się nieznacznie , kładąc ręce na zdobionych rękojeściach mieczy.

Gotowa statua opuściła rękę jak dotąd trzymaną kilka centymetrów od złotej sfery. Bandaże na głowie samoistnie odsłoniły zamknięte powieki zabarwione sinym fioletem. Ruch pod skórą. Powieki się podniosły. Wężowe oczy popatrzyły bez wyrazu.

Nie wiedząc o obecności dwóch Kustoszy, obrócił się bez najmniejszej gwałtowności. Spojrzał w dół, a po chwili szukania wśród lodu znalazł słomiany kapelusz. Zrobił niepewny krok do przodu. Kiedy jednak chciał wykonać drugi, coś go zatrzymało. Jakiś przedmiot tkwił w jego wnętrznościach. Wzrok opadł na miecz o szerokiej klindze, którym najwyraźniej został przebity. Nie czuł bólu, przynajmniej teraz. Nie doświadczył również niczego szczególnego, kiedy ktoś go wyciągał. Na ostrzu nie znalazła się ani plamka krwi. Usłyszał dźwięk przecinanego powietrza i instynktownie sięgnął w miejsce, gdzie powinna być rana. W blasku czerwonych promieni wyciągnął zniekształcony sierp, nie do końca świadomym ruchem blokując nim nadlatujący z ukosa miecz. Odezwało się brzęczące walnięcie metalu o metal. „Zostałem zaatakowany” stwierdził, ale jego umysł działał jeszcze na bardzo powolnych obrotach. Kustosz odskoczył, oburęcznym chwytem przesuwając broń w lewo i od tej strony poziomo zaatakował Agiuxa, chcąc wbić klingę głęboko w bok przeciwnika. W ostatnim momencie Midorianin przechylił się w tył, osiągając plecami kąt prosty z ugiętymi nogami, o dziwo nie tracąc przy tym równowagi. Wyprostował się, a rogacz spróbował pchnięcia w biegu, lecz Żniwiarz odsunął się, przy okazji sierpem rzeźbiąc długą ranę na przedramieniu tamtego. Przeciwnik minął go. Oręż z zaokrąglonym ostrzem rozsypał się w ziarnistym pyle. Kustosz zawrócił i z wybuchem wściekłości raz jeszcze ruszył na demona niższego. Agiux postąpił kilka kroków ku szarżującemu, w zręcznym uniku przesuwając jedyną dłoń po krwawiącej rysie, którą wcześniej uczynił. Bandaże pozaznaczane świecącymi się na czerwono runami zebrały z powierzchni rany jasnoszary dym. Trwało to ułamki sekund, więc nikomu z zebranych nie udało się zaobserwować tajemniczego fenomenu. Żniwiarz poczuł w swoim wnętrzu dotyk przyjemnego ciepła, a czworonóg potknął się i upadł na ziemię. Wężowe oczy zerknęły na ciało, lecz przez dobrych kilka chwil nie dostrzegły żadnego ruchu.

Z zamyślenia wyrwał go szybki stukot czterech nóg. Drugi Kustosz był jeszcze daleko, co dało zabandażowanemu przewagę. Pobiegł na rogacza bez zawahania, bez strachu, uchylając się przed cięciem i biorąc poślizg na lodzie. Zderzył się z dwoma łydkami przeciwnika. Tamten wyleciał w powietrze, po czym z bolesnym jękiem wylądował na białej podłodze. Podczas niezgrabnego podnoszenia się, Żniwiarz naskoczył na niego tak, że głowa zaatakowanego od tył demona walnęła z zacną siłą o twardą gołoledź, z trzaskiem rozbijając nos. Agiux wyciągnął spod bandaży kolejny sierp, tym razem cały z czarnego metalu a bez drewnianej rączki i ostrym sztychem smagnął dobrze zbudowane plecy dwa razy. Jasna krew trysnęła na bandaże. Broń rozsypała się. Zbierający wtenczas moc, Kustosz odbił się od podłoża. Żniwiarz poleciał do tyłu w efekcie takiego nagłego ruchu, aczkolwiek zdążył jeszcze zbliżyć dłoń w punkt przecięcia się dwóch rozszarpanych ran i w czerwonym blasku znaków ujawnionych na palcach, zdołał stamtąd wyciągnąć kłąb jasnoszarego dymu przemieszanego z drobinkami mieniących się na biało pyłków. Upadł na ziemię. Ignorując lekkie ogłuszenie, przetoczył się w lewo, w bezpieczne miejsce.

Kustosz niepewnie stanął na nogach, zachwiał się to w jedną, to w drugą stronę, ugięły się pod nim stawy, ślepia pozbawione życia rozszerzyły się w przedśmiertnym tchnieniu. Osunął się na połać lodu, spod której prześwitywała czerń wulkanicznej skały. Miłe ciepło znów opanowało serce Żniwiarza. Było niezwykle kojące i z łatwością uspokoiło zalążki negatywnych emocji, jakie wywołały w nim te dwa niezrozumiałe ataki. Z ciekawości rzucił okiem na lewy bark, lecz niestety nie znalazł tam żadnej ręki, ani demoniej, ani smoczej, ani anomalnej. Zwisały stamtąd tylko pojedyncze tasiemki bandaży. „Zastanawiam się. Czy gdybym wstrzymał decyzję, co do obcięcia jej, to nie dałoby to szansy, aby Meg i szkielet mogli ją przywrócić do życia? Ma to sens, jakby nie patrzeć. Tylko że wtedy nie miałem kompletnego pojęcia o ich osobach, o przyszłości...”

Duża dłoń o czerwonej skórze oparła się na klatce piersiowej rozmyślającego Agiuxa. Zabandażowany demon obudził się i powoli podniósł głowę, aby po chwili zobaczyć spokojną twarz, pod którą tłoczyło się wiele kości, a żabie oczy osadzone były głęboko w czaszce. Twarda łysina odbijała mały promyczek światła. Coś mu zaświtało. Obejrzał przelotnie całe ciało osoby większej od niego o przynajmniej cztery głowy i oczywiście zauważył dziury na pełnej powierzchni skóry. Prawda trafiła go niczym rozpędzony Oktoń, a on jak oparzony odskoczył od ręki, która mogłaby w każdej chwili i z niebywałą łatwością wysadzić go w powietrze lub po prostu roztopić go niczym zwykły płatek śniegu. Nie bez przyczyny Dezitorów nazywano także Destruktorami. Najgorsze jednak było to, że naprzeciwko niego stanął demon wyższy, co już wywołało w nim wystarczający atak paniki. Czerwonoskóry wykonał dwa kroki, próbując dosięgnąć przestraszonego Agiuxa, na co Żniwiarz odskoczył i w niefortunny sposób po potknięciu się runął na ziemię. Koścista twarz prychnął i zaczął iść w jego stronę powolnym chodem. W odpowiedzi Żniwiarz z przerażeniem w oczach zainicjował proces jak najszybszego odczołgiwania się. Serce podeszło mu do gardła, gdy tamten nagle się na niego rzucił, ale zdołał ujść z życiem, ostatkiem chwili odskakując na bok, pokonując dwa metry na czworaka i wymachując kończynami jak jakiś szaleniec, cudem podniósł się z ziemi, nie przestając się cofać. Dezitor wyprostował się, a na twarzy pojawił się mu przelotny uśmiech. Groźny i zarazem potężnie zbudowany demon spacerkiem ponowił swój jakże efektywny pościg. Agiux nie mógł uciec, musiał widzieć ruchy wroga, bo pomimo że był zręczniejszy, na otwartym polu Destruktor z łatwością by go dogonił. Zabandażowany szybkim ruchem zgarnął z lodu kapelusz, od razu zakładając pamiątkę na głowę. Nie odczuwał jeszcze zmęczenia, więc wystarczyło zachować czujność.

Za osamotnionym demonem rozległo się bardzo ciche brzęczenie oraz śladowe kroki. Obrócił się i zamarł w bezruchu. Trochę wyższa od niego postać z koroną długich rogów przystanęła kilka metrów od niego z założonymi rękami. Warrok bez słowa przeszywał go swoimi płaskimi oczami o białkach w kolorze świeżej trawy.

- Spokojnie, kolego - odezwał się jako pierwszy brodaty Lawirot, podchodząc z rękami uniesionymi w geście neutralności. - Powiedz nam proszę, kim jesteś i w jakim celu się tutaj znalazłeś. Jeśli będziesz grzeczny, włos ci z głowy nie spadnie - obiecał ze szczerością w głosie.

W tym właśnie momencie, Agiux zdał sobie sprawę, że został otoczony przez demony, które razem przerastały go tysiąckrotnie. Absolutnie nie wiedział co zrobić. Strach sparaliżował go od stóp do głowy, a bezbarwne myśli przytłoczyły go, osłabiły percepcję i zakręciły światem wokół, niemal posyłając obandażowaną postać na ziemię. Czuł w swoim czerepie coraz głośniejsze bicie własnego serca.

- Nie odczuwam od niego żadnej magii - poinformował towarzyszy bulgoczący Optismu,

- Jeśli tak, to z pewnością nie przyszedłeś tu sam, prawda? - zapytał nieco już rozgrzany Warrok. - Pokiwaj chociażby głową, czy coś.

- Ja tą głową mogę mu pokiwać - zaśmiał się czerwonoskóry Dezitor.

- Ty od niego wara, Nadniel - warknął brodacz, grożąc Deztruktorowi pieścią.

- A to niby czemu?

- On jest nam potrzebny taki, jaki jest.

- Ogłuszę go i zgarniemy go w bezpieczniejsze miejsce, znacznie cieplejsze i...

Żniwiarz sięgną ręką do uformowanej na biodrze dziury pomiędzy bandażami. Skacząc wzrokiem po wszystkich, wyciągnął sierp i ustawił go w pozycji gotowej do ataku. Chociaż nie miał najmniejszej nadziei, że broń cokolwiek zdziała w tym przypadku, właśnie ona stanowiła jego jedyną linię obrony.

- To co? Chcesz załatwić to w miły sposób, czy w niemiły? - rzekł Warrok, bez wyrazu spoglądając na zmaterializowany oręż. Zaraz jednak skupił wzrok na starszym Lawirocie, i po dłuższej chwili dostrzegł u niego kiwnięcie głową.

- Zabił naszych braci - prychnął jeden z trzech Kustoszy, którzy jako jedyni tutaj przyjęli pozycje ofensywne.

- Odezwałbyś się coś, gnoju - warknął drugi czworonóg. - Jak nie przez honor, to przynajmniej ze względu na serce Świętego Drzewa. Ono ciebie stworzyło, tak jak wszystkich innych. Pokazałbyś odrobinę szacunku, psubracie jeden, bluźnierco!

Oczom Żniwiarza mieszały się już kolory i zaczął widzieć podwójnie przy rosnącym napięciu. Chciał jak najszybciej stąd zniknąć, nieważne w jaki sposób. Głowę rozsadzał mu ból.

- Mistrzu? - zaszeptał dziesięciooki do trolla.

- Nie trzeba, Tas - westchnął.

Agiux pośrodku morza niezrozumienia, beznadziei i strachu ponownie wyłapał bardzo ciche brzęczenie niosące się prosto od Warroka. Demon z naturalną koroną przymierzał się do ataku i w każdej sekundzie mógł ruszyć, a wtedy zniknęłaby wszelka nadzieja.

- Chyba nie chce z nami współpracować... - prychnął młodszy Lawirot, odchodząc od grupy, aby zbadać resztę poszlak mogących się kryć w nadal zamrożonej komnacie.

Obandażowana ręka zacisnęła się na mocno na sierpie. Przestrzeń od palców do łokcia pokryły rozgrzane runu. Czart wyższy wysunął stopę do przodu. Żniwiarz pierwszy wykonał ruch. Stojąc nisko na kolanach, walnął ostrzem w lód i najszybciej oraz najzręczniej jak tylko mógł wyrył wokół siebie koło, które zajęło się czerwonoczarnym ogniem. Warrok wystrzelił z miejsca, celując w nasadę głowy demona niższego. Linie koloru smoły i krwi rozlały się na zewnątrz palącego się kręgu, tworząc najróżniejsze wzory, znaki, marząc na koniec jeszcze jedno większe koło. Bogata w rogi istota zatrzymała się centymetry przed tajemniczą granicą, wyczuwając i zauważając ścianę ciemnoczerwonej energii, która wybuchła na kilka metrów w górę, przedzielając przestrzeń między groźną elitą a Agiuxem. Żniwiarz dotknął dłonią wulkanicznej ziemi. Myśli zalewał mu jedynie strach.

Nadeszła druga eksplozja, jeszcze wyższa i jeszcze potężniejsza, pożerając całe swoje wnętrze. Na kartach chwil pionowy strumień mrocznego ognia zwężył się i na dobre rozpłynął w deszczu iskier ulatujących w górę. Po Żniwiarzu pozostał tylko rozżarzony na skale krąg.

Demony ze zdumieniem przyglądały się pustemu miejscu po jedynym świadku zdarzenia. Zdarzenia na tyle tajemniczego, na tyle dziwnego i niezwykle bezsensownego w końcowym rozrachunku, że pojęcie tego wszystkiego z pewnością będzie kosztować ich niezwykle długich śledztw i kosmicznych ilości zasobów demonich oraz materialnych. Ucierpiał tylko Nagarog i dosyć krótki ciąg strażników...

 

Na nowo opatulony czarną szatą i kapturem, Ned z wielką uwagą oglądał z cienia całe to przedstawienie, w którym rolę główną zagrał nie kto inny niż jego przyjaciel Agiux. Choć może nie był to już ten sam Agiux, jakiego zdążył już trochę poznać, to nadal cała sytuacja okazała się iście nieoczekiwana. Czy to w ogóle zła rzecz, że demon zyskał coś bajecznie cennego prosto z rąk Drzewa Życia? Teraz pewnie nie, a potem? Przecież wiedzieć o przyszłości nikt nie wie. Sznurki losu są wystarczająco mądre i kreatywne, żeby wymyślić z tej okazji jakiś zacny scenariusz.

Na ten czas jednak, Castelvill nie miał planów dotyczących uwolnionego... dobra lub zła. Oczywiście w wymiarze pojedynczej osoby, jak i w skali użytkowników nieznanej mu Genezji. Teraz trzeba było wrócić do Helsis, wylizać rany, podjąć solidne kroki w ogarnięciu całego bałaganu z brakiem kontroli i potem załatwić kilkadziesiąt innych spraw niecierpiących zwłoki. Kiedyś tam przyjdzie moment na wspominki i specjalne odwiedziny.

Wieczny przeszedł przez wyrwę w Merusie, jaką sam przypadkowo uczynił i stanął nad urwiskiem, nad którym rozciągał się las korzeni, nietknięte miasto Meriusian oraz pobojowisko z martwą gigantką. Ciekawe, że po prostu nie zniknęła. Może to taki pstryczek w nos dla demonów, żeby trochę popracowali. Ned westchnął. Słońce świeciło bardzo, ale to bardzo pięknie, rozlewając po krainie długie promienie ciepłego światła. Ponownie westchnął, tym razem ciężej, lecz z uśmiechem na ustach. Był zadowolony i zmęczony. Hah. Zadowolony... Sam teraz nie wiedział, czy jest naprawdę zadowolony, czy przed sobą udawał. Nieważne. Ważne jednak, że był cholernie zmęczony, dosyć ranny i że legendarna bariera pękła na dobre.

Postać okryta mrokiem zamieniła się w czarny dym i spadła w dół, aby wynieść się ze świętego miejsca, i aby ostatni raz skorzystać z anomalnej bramy wymiarowej.

 

Epilog

 

Drzwi otworzyły się bezdźwięcznie i do pokoju weszła humanoidalna postać z dwoma pełzającymi w jej ślad ogonami, które składały się z ostrych trójkątów. W pomieszczeniu było ciemno, a jedyne światło uchodziło z kamiennego kominka umiejscowionego za masywnym mahoniowym biurkiem oraz wygodnym fotelem o wysokim oparciu. Cienie grały na ścianach, podłodze i suficie według ruchów płomieni.

Kroki trójpalczastych stóp spacerujących w głąb komnatki - po marmurowych kafelkach, potem po dywanie - nie wydawały żadnego dźwięku. Jeden lekko zaokrąglony róg wyrastał tej osobie z prawego boku głowy pokrytej sztywnymi włoskami. Z lewej ręki wychodziły natomiast dwa metalowe ostrza - jeden ze środka przedramienia, a drugi jako przedłużenie przedramienia, z łokcia. Druga kończyna górna wydawała się normalna, trochę tylko bledsza. Największą jednak zagadką pozostawała czerwona kula głęboko wrośnięta w umięśniony brzuch.

Demon stanął dwa metry przed biurkiem, na którym spoczywała zgaszona lampka, stos kilku papierów, zamknięty pojemnik na tusz i pióro leżące obok niego. Była też zakorkowana butelka z pięknie ukształtowanego szkła. W połowie już pusta, składowało w sobie gęstą ciecz czerwonego koloru.

- Ojcze - odezwała się prawie szeptem stojąca postać.

Fotel nie poruszył się ani o milimetr, aczkolwiek wydawało się, że ktoś kto na nim siedział, zmienił ułożenie swojego ciała.

- Masz dwa pytania - stwierdził po krótkiej chwili męski głos wychodzący z ust istoty ukrywającej się za dwoma meblami.

- Ned Castelvill usunął barierę, to z pewnością sam doskonale wiesz - demon nadal mówił cicho i spokojnie, za każdym poruszeniem warg odsłaniając wydłużone jak u wampira kły - ale zważywszy na inne zmienne dotyczące jego osoby... Mam go wyeliminować dla dobra porządku?

- Dobre pytanie - westchnął męski głos. - W jakim jest obecnie stanie?

- Jest ranny i osłabiony w arkanach. Łatwo straciłby wszelką kontrolę. Stanowi zagrożenie dla każdego, jeśli miałbym wysunąć własną opinię.

- Jak na razie.

- Zapewne tak. W takim razie zaczekać, czy po prostu odpuścić?

W ciemnym pokoju zapanowała cisza. Całkiem ludzkie blade oczy należące do demona popatrzyły na obraz zawieszony na bocznej ścianie po lewej. Dzieło przedstawiało rudowłosą kobietę o szmaragdowych oczach opierającą się o czarny miecz, którego nie byłaby zdolna unieść, patrząc tylko na jej drobną sylwetkę oraz wzrost. Miała na sobie ubrania prawdziwego podróżnika lub poszukiwacza przygód - bardzo wygodne i nie krępujące żadnych ruchów, a przez swoją spokojną mimikę i rozluźnioną postawę przekazywała pewien urok, zawadiacki czar, ale równocześnie wyglądała martwo. Martwo tylko przez jedną jej cechę - poprzez te zielone oczy ze skupieniem przeszywające rogacza. Demon, chociaż jej nie znał, odczuwał do namalowanej postaci niezrozumiałą nienawiść.

- Malarzowi udało się idealnie odwzorować jej podobiznę, którą wypaliła w mojej pamięci z wielką pieczołowitością - powiedziała istota siedząca na fotelu. - To normalne, że odczuwasz złość, gdy na nią patrzysz. A co do człowieka... Nie musisz ingerować. Powiedzmy, iż odpowiedzialność za jego czyny spadnie na moje barki. Nic nie szkodzi. Niech się wykaże, ten kolejny już raz.

- Rozumiem, ojcze.

- Chciałeś coś jeszcze...

- Czy masz jakikolwiek trop w sprawie miecza?

- Niestety nie - ponownie westchnął głos. - Pozostaje tylko czekać, aż ktoś go skądś wygrzebie i użyje. Trudno mi znaleźć nieożywiony przedmiot, nawet tak bardzo przywiązany do mnie. Albo coś nie chce bym go odszukał, albo najprościej w świecie nie potrafię tego zrobić. Nie wiem.

- Pech i czas - wyszeptał jeszcze ciszej demon, odwracając się i kierując do drzwi wejściowych. - Do zobaczenia - rzucił za siebie już normalniej.

- Pech - powtórzyła istota siedząca w fotelu.

Drzwi zamknęły się bez najmniejszego skrzypnięcia. Płomienie igrające w kominku niewzruszenie rzeźbiły na ścianach, podłodze i suficie kolejne gry cieni.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania