A morał z tego taki...

Martin stanął nad swoją gitarą, pochylił się i zobaczył swoje odbicie. Wiedział, że za chwilę ma nastąpić moment kulminacyjny. Przełomowy. Wyjście na scenę. Tysiące fanów wrzeszczących na cały głos. Kochał to, kochał tych ludzi i kochał swoją gitarę. Grał sam, a śpiew zastępował subtelnym dźwiękiem gitary.

 

Mike, który codziennie zajmował się koncertami, wskazał na Martina. Wiedział, że to znak - musiał wejść na scenę. Tłum wiwatował. Powitał ich i rozpoczął swoją magiczną grę.

 

Całość trwała 2 godziny. Koncert jak zwykle udany, a Martin zakończył go bez koszulki. Kochał swoich fanów i długo się żegnał. Kiedy pojawił się za kurtyną, podziękował Mike'owi za pomoc i wyszedł bez jakiegokolwiek oporu. Czuł się wolny. Czuł, że świat ma w swoich dłoniach.

 

Skierował się do pubu "Lines Up", gdzie zamówił sobie kieliszek whisky. W międzyczasie obserwował bójkę dwóch pijaków. Pochłonął zawartość swojej szklanki w bardzo szybkim tempie. Poprosił o następną kolejkę. Potem jeszcze jedną. I tak dwanaście razy. Obraz jego ukochanego świata wirował mu przed oczami. Jego nogi zaprowadziły go do łazienki. Tam spotkał typa spod czarnej gwiazdy i zamówił to co zwykle.

 

Szybki wdech.

 

Wyrzygał się do najbliższej ubikacji.

 

Pub opuścił późną nocą. Wszystko wirowało, jak w pralce. Przez chwilę patrzył na świecący się neon "Lines Up - Welcome". Wyciągnął z kieszeni woreczek.

 

Wdech. Ulga i spokój.

 

Wyciągnął papierosa, zapalił i ruszył ledwo powijając nogami przed siebie. Upadł dwa razy, ale zawsze wstawał. Wreszcie potknął się, co poskutkowało wylądowaniem w kałuży na ulicy. Tym razem już nie wstał. Oczy mimowolnie się zamknęły, a kochany świat zamienił się w ciemność.

 

Obudził się pod murkiem w jakiejś zatęchłej uliczce. Zerknął na zegarek - dwie godziny do koncertu. Pozbierał się i udał do hotelu, gdzie nocowała cała ekipa koncertowa. Uśmiechnął się do siebie. Kiedy wszedł do pustego pokoju, poszedł do łazienki, przebrał w czyste ciuchy i udał do hali, gdzie już czekał Mike z jego gitarą.

 

Wiedział, że pora na nowy dzień, choć czuł pulsujący ból głowy i brało go na wymioty. Wiedział, że nie może zawieźć swoich fanów. Był profesjonalistą. Był życiowym wrakiem...

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Chris 22.06.2015
    Trafnie, mocno, z akcentem i malowniczą ścieżką wciąganą nosem! 5! :)
  • KarolaKorman 25.06.2015
    ,,kieliszek whisky'' - wystarczy whisky ( nie spotkałam miejsca gdzie whisky podają w kieliszkach)
    ,,powijając nogami'' - nie ma w języku polskim słowa ,,powijając''
    Całość przypadła mi do gustu, zwięźle i na temat bez zbędnego...
    Mimo, że bohater był wrakiem, miał coś co kocha i do czego wracał z przyjemnością. Myślę o muzyce oczywiście :) Ode mnie też 5 :)
  • Vasto Lorde 05.07.2015
    Bohater jest świetny :) Mimo wszystko nie chce pozwolić, aby fani się zawiedli. Mi się podobało, łap 5 :)
  • Zagubiona 28.07.2016
    Widzę, że chyba bardzo lubisz pisać o muzyce. Tekst mi się podobał, takiej osoby jak bohater szukać ze świecą. Pomimo tego, że trochę przesadził w klubie, nie zostawił swoich fanów. Nie myślał tylko o sobie, to jest piękne. Przy twoich tekstach, moja wyobraźnia zaczyna działać i wszystko staje się takie realne, takie które nie chce żeby się kończyło. Ode mnie 5
  • Johnny2x4 28.07.2016
    Dziękuję, że zerknęłaś do moich tekstów :) Wiele to dla mnie znaczy, dla prostego pisarza :)
  • Zagubiona 28.07.2016
    Johnny2x4 Może i prosty pisarz, ale z jakimi pomysłami! Dobrej nocy
  • Johnny2x4 28.07.2016
    Zagubiona Wzajemnie :) Zachęcam do poczytania innych tekstów, jeśli będziesz miała ochotę :)
  • Berkas 10.04.2020
    Dobra nic starszego nie widziałem ?, a morał z tego taki, że gościu dość ostro balował. Kończąc imprezę w rynsztoku.
  • Johnny2x4 10.04.2020
    Otóż to ^^
  • Kocwiaczek 11.04.2020
    Swoją i swoje - powtórzenie

    Grał sam, a śpiew zastępował subtelnym dźwiękiem gitary - w sumie grał mi tu nie pasuje. Może występował?

    Powitał ich - Mike też wyszedł na scenę?

    ledwo powijając nogami - powłócząc?

    Ekipa koncertowa - nie wiadomo o kogo chodzi skoro Martin był samotnym wilkiem.
    //

    Smutne życie rockmana - tak bym to podsumowała. Chociaż w sumie nie wiadomo jaki to był rodzaj muzyki. Przygnębiający tekst, który obnaża niby idealne gwiazdy. Gra pozorów. Tłumy ludzi wokół. A on sam i rynsztok tak znajomy, że tylko przyłożyć pusty łeb i zasnąć. Zapomnieć. 5 ode mnie :)
  • Clariosis 22.07.2020
    No i jestem. :) Miałam dużo rzeczy na głowie, więc myślałam, czy sobie jednak nie odpuścić komentowania dzisiaj, ale jednak dałam radę. W końcu obiecałam. :)
    Zgodnie z moją zasadą, gdy przyjmuję czyjeś zaproszenie, robię dosłowny przekop, starając się wręcz do najgłębszego dna przekopać. Jaki mam w tym cel? Może jestem stalkerem po prostu? ;))))
    Nie no, już mówię na serio - podchodzę w ten sposób, gdyż staram się zawsze zapoznać z historią autora i zobaczyć jego dzieła z różnych perspektyw, zaczynając od samiusieńkich początków, jeżeli mam taką szansę. Pozwala mi to zobaczyć, czy autor rozwija się i w jakim kierunku zmierza, a jest to dla mnie, jako odbiorcy, niezwykle ważne.
    Tekst z roku 2015, wstawiony w czerwcu, jest pierwszą publikacją na Twoim profilu. Ah, 2015... czerwiec na dodatek! Jeszcze 5 dni, a stworzę folder o nazwie "Filozof" i zrobię wszystkie plany rozdziałów. Jeden dzień dodatkowy i stawiam pierwsze słowa na kartce worda: "Niektóre rzeczy...". Początek zarówno mój i Twój. Twój na opowi, gdyż nie jestem pewna, czy pisałeś coś przed tym. Mój, gdyż pierwszy raz piszę coś zupełnie własnego. Zaczęła się dla nas obojga przygoda, nie przypuszczając nawet, że gdzieś tam istniejemy. I nagle nastaje okres pięciu lat później - jedna strona, jeden tytuł, dwoje ludzi się spotyka i zaczyna dyskutować. Życie jest zaskakujące, a świat mały.

    Porównując ten konkretny tekst z tym, co miałam już przyjemność przeczytać, widzę niewypowiedziany progress Twoich umiejętności. Wyrobiłeś znany dla siebie styl opowiadania i wiesz dobrze, jak wprowadzić emocje i wpłynąć na czytelnika. A to wszystko zaczęło się od tego tekstu - prostego, umoralniającego, nieperfekcyjnego. Jak na debiut naprawdę poprawnie. Już jestem po lekturze kilku Twoich starszych dzieł i zauważyłam, że od samego początku Twoją duszę najbardziej zajmują tematy moralności, różnorodności i prawdy - bardzo ładnie, a i do mnie przemawia, bo o podobnych rzeczach rozmyślam, a jak i widać, również coś o tym piszę. Chciałeś opowiedzieć o tym, co trapi Twoje serce i opowiedzieć o tym czytelnikowi, że warto jest czasem postąpić inaczej. Choć na tym etapie nie robiłeś tego zbyt porywająco, jak na tamten czas jest to najmocniejsza zaleta. Tak często ludzie zapominają o tym, co tak naprawdę ważne jest w życiu, goniąc za karierą, sprzeczając się o wszystko i wtrącając się w życie innym. Ktoś mógłby rzec, że takie zamartwianie się nad absurdem, a wręcz fatalizmem życia i ciągłe podkreślanie "bo x jest najważniejsze w życiu!" jest czymś prostym, a wręcz naiwnym, co głównie cechuje ludzi młodych starających się "walczyć" ze światem. W mojej opinii jest to jednak temat, który będzie niewyczerpany tak długo, aż my jako ludzkość będziemy istnieć. I są to kwestie, o których nawet trzeba mówić. A przede wszystkim pamiętać.

    Tekst "A morał z tego taki" opowiada o niezwykle smutnym zjawisku, widocznym szczególnie w obranym przez Ciebie świecie muzyki. Wiadomo, jak to wygląda - rzadko kiedy można spotkać znanego muzyka, który wolny jest od jakiegoś nałogu. A nawet jeżeli, to jego przeszłość na pewno wypełniona była litrami alkoholu i twardymi używkami. A z jakiego powodu tak naprawdę? W końcu prawdziwego artystę cechuje przede wszystkim jego wrażliwość. Często też mierzą się z głębokimi problemami psychicznymi. Kiedy więc ktoś taki staje się sławny i rozchwytywany do takiego stopnia, że każdy jego krok jest śledzony przez oczy tysięcy ludzi, w pewnym momencie ta presja może po prostu zniszczyć. W końcu nigdy nie można zawieść. Trzeba być idealnym w każdym calu, inaczej kontrakt się nie uda. Menadżerzy wymagają w końcu lśniącej, nieskazitelnej gwiazdy, a nie człowieka, który tak jak jego fani ma potrzeby fizjologiczne i uczucia, które raz są pozytywne, a raz negatywne. Ma być przede wszystkim maszyną do robienia pieniędzy. Ostatnie słowa utwierdzają w tym najbardziej, jak i uderzają:
    "Wiedział, że pora na nowy dzień, choć czuł pulsujący ból głowy i brało go na wymioty. Wiedział, że nie może zawieźć swoich fanów. Był profesjonalistą. Był życiowym wrakiem..."
    Najgorszym, co może spotkać artystę, to stać się niewolnikiem własnego sukcesu. Swój kunszt trzeba przede wszystkim kochać. A gdy taka nieskazitelna gwiazda otworzy się na ludzi, może to przynieść uzdrowienie. Przykładem jest na przykład jeden z moich ulubionych muzyków, Trent Reznor, co właśnie był "klasycznym" przypadkiem przytłoczenia przez sławę, zmieszaną z wieloma tragediami osobistymi. Pewnego razu narkomania skończyła się prawie dla niego śmiercią. Ale zdołał z tego wyjść. Stworzył rodzinę. Jest otwarty na ludzi, a nawet lubi czasem "potrollować" swoich fanów. Jest ludzki i to widać. Za to bardzo go, jako człowieka i artystę, szanuję. Szczególnie, że również tworzy muzykę z miłości. Dla siebie, ale też dla innych. Piękne.
    Skoro na temacie muzyków i otwartości jesteśmy, czytając aż skojarzyłam jedną z najnowszych piosenek Ozziego Osbourna, "Ordinary Man", gdzie śpiewa:
    "I was unprepared for fame
    Then everybody knew my name
    No more lonely nights, it's all for you
    I have traveled many miles
    I've seen tears and I've seen smiles
    Just remember that it's all for you"
    Czy piosenka, która jest tak naprawdę wyznaniem jego własnych uczuć i rozterek sprawiła, że nagle już nie jest "nieskazitelną ikoną"? Na pewno tak. Jednak jest czymś, czego potrzebował - czymś, czego potrzebowali wszyscy ceniący sobie jego muzykę. Jako artysta przemawia do nas przez swój kunszt, dzięki czemu każdy z osobna może poczuć "ah tak, to jest piosenka od niego dla mnie." Gdyż naprawdę tak jest. On to śpiewa dla każdego, kto słucha - i to jest niesamowicie piękne. Ta otwartość na drugiego człowieka. Oby Martin również mógł niegdyś przełamać się, aby zrobić to samo. Być może zniszczy swój "boski image", ale w mojej opinii, nie zawiedzie fanów. Może menagerów, co zacierają dłonie na pieniążki, ale na pewno nie tych, co słuchają. Oby pewnego dnia mu się udało przełamać...

    Pięć.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania