A na imię damy jej Lili

Był upalny, czerwcowy wieczór. Z okazji przesilenia letniego w Karlowych Warach odbywał się kilkudniowy festiwal muzyczny w sadach Jeana De Carro. Pod drzewami ustawiono niewielką scenę, kilka rzędów krzeseł a największą część polany przeznaczono na koce, krzesełka, które przynosili ze sobą słuchacze. Nad głowami słuchaczy rozwieszono tysiące kolorowych kul, które po zmroku rozświetlały niebo feerią barw. Na scenie koncertowali nie tylko miejscowi artyści, ale również można było posłuchać kilka światowych sław, od muzyki pop po muzykę klasyczną.

Sady znajdowały się bardo blisko głównej ulicy miasta, na małym wzniesieniu. Późnym wieczorem, gdy powoli zapadał zmrok, siedząc na kocyku można było podziwiać wijący się rząd kamienic oświetlony latarniami i kolorowymi światełkami. Przepiękny był to obrazek i gdy tylko rozbrzmiały pierwsze nuty Czarodziejskiego fletu, widownia również była zaczarowana.

Na swoim kocyku, z podkulonymi kolanami siedziała również Ariana. Miała zamknięte oczy, głowę oparła o nogi. Wsłuchiwała się operę i modliła się w duchu żeby nie zasnąć. Noc Świętojańska z tańcami, ogniskami przedłużyła się do rana i Ariana była po prostu niedospana, ale bardzo jej zależało na wysłuchaniu dzisiejszych występów. Chłonęła muzykę, lekko bujała się w jej rytm, było jej bardzo przyjemnie. Nagle usłyszała, ze ktoś koło niej przebiegł. Otworzyła oczy i ujrzała małą, złotowłosą dziewczynkę, która przed nią stała. Dziewczynka uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej rączkę z bukiecikiem stokrotek. Kwiatki zatrzymały się na nosie Ariany.

- Dziękuję skarbie- powiedziała dziewczyna i wzięła bukiecik- jak masz na imię?- zapytała i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu jej opiekuna. Złotowłosa nic nie odpowiedziała, wyciągnęła tylko do niej rękę, jakby chciała, żeby ta wstała i z nią poszła. Ariana nie zdążyła nawet zareagować, gdy obok lewego ucha usłyszała cichy głos: - Wybrała Cię. Kwiat paproci Cię wybrał.

Przestraszyła się, bo nie widziała ani nie słyszała by ktoś do niej podchodził, a obok niej na kocu siedział młody mężczyzna. Nie wiedziała co ma myśleć, spojrzała na dziewczynkę, która nadal stała z wyciągniętą dłonią.

- Opowiadania, bajki, legendy o dzieciach kwiatu paproci to prawda. Mała wybrała Cię na swoją opiekunkę. To tylko siedem dni, a właściwie to niecałe sześć. Przyjmujesz jej prośbę?- mężczyzna wziął z jej ręki bukiecik i jednym ruchem ręki zmienił kolor płatków na niebieski, drugim ruchem zamienił stokrotki na różyczki a za trzecim ruchem, wrócił bukiecik do swojego pierwotnego wyglądu. -Czyste szaleństwo- powiedziała, ale wstała trzymając drobną rączkę. Zobaczyła w oczach dziecka szczerość, poczuła, że nic jej z ich strony złego nie spotka. Może przeżyje jakąś fajną przygodę, a na pewno będzie co wspominać, i zawsze lepsze to niż samotne wakacje.

Gdy schodzili w stronę promenady zapytała: - No i co teraz? Gdzie idziemy?

- Musisz się spakować, wziąć kilka ubrań ze sobą, coś cieplejszego, szczoteczkę do zębów. Nie wiem ile to potrwa. Może jutro wrócisz do siebie albo dopiero siódmego, no szóstego dnia. Daleko mieszkasz?

- Ja tu jestem na urlopie, zatrzymałam się w hotelu Promenada, tu zaraz za kolumnadami z gorącymi źródłami.- wskazała palcem na kamienicę z wysokimi oknami, udekorowaną licznymi kwiatami i podświetloną naturalną barwą lamp. Chwilę później stali już przed wejściem do hotelu. Dziewczynka mocno ściskała jej dłoń.

- Powinienem tu zostać i poczekać na Was, ale nie mogę małej zostawić na dłużej,- spojrzał na nią pytająco. - Ok, nie ma sprawy, wejdźcie ze mną na górę.

Gdy znaleźli się w jej pokoju, dziewczynka puściła dłoń i podeszła do komody. - Mała wyjmie wszystko, co potrzebujesz. Nie martw się, ona działa jak automat. A teraz usiądź i posłuchaj, bo muszę Ci powiedzieć na czym ta siedmionocka polega. Nie wiem, którą bajkę, legendę słyszałaś, ale powiem Ci jak jest naprawdę. Pytania zostaw na później bo nie wiem ile mamy czasu. - Ariana skinęła głową, na znak, że rozumiem – Jestem Lukas i jestem magiem, czarodziejem, czy jak tam mnie chcesz nazywać. A no i bardzo się cieszę, że się zgodziłaś nam towarzyszyć, mam nadzieję, że zaraz nie zmienisz zdania. My nie rozmnażamy się w taki sposób jak zwykli ludzie, nie jesteśmy do tego zdolni, ale łączymy się w pary, jesteśmy w związkach. Dzieci rodzą się z kwiatów paproci, nie tylko w noc świętojańską, aczkolwiek te urodzone w czasie przesilenia mają, jakby to powiedzieć, większą moc, lepiej się uczą, więcej potrafią. Każde dziecko ma dwóch opiekunów. Jeden albo dwóch jest w chwili urodzenia, coś nas wtedy ciągnie do lasu, do parku. I musimy wtedy zostać opiekunami, jesteśmy związani pradawną przysięgą. Czasem dziecko dobiera sobie za opiekuna zwykłego człowieka. Jak Ciebie. Siedmionocka polega na tym, że mamy siedem dni, nocy, aby pomóc dziecku w odnalezieniu jego rodziców. Może to trwać kilka godzin a maksymalnie siedem dni. Mała sama będzie nas prowadziła, ona wie gdzie chce iść i do kogo. My mamy tylko jej pomóc żeby bezpiecznie dotarła do celu. No i to koniec miłej części naszej wyprawy. Jak wspomniałem, dzieci urodzone podczas Nocy Świętojańskiej są bardziej magiczne, więc z tym jest taki problem, że... nie przestrasz się... jakby Ci to wytłumaczyć... istnieje też w naszym wspólnym świecie zło. No i zależy jej, bo my utożsamiamy ją ze złą czarownicą, chyba nawet kiedyś nią była. No i jej zależy właśnie na dzieciach z dwudziestego pierwszego czerwca, bo chce przejąć moc jednego z nich. Nie wiem ile dzieci się narodziło minionej nocy i czy ma chrapkę na naszą małą czy na kogoś innego. Dowiemy się tego, jak nam ktoś kłody pod nogi będzie rzucał. To, co, jesteś z Nami?- zapytał i dodał- bo mała już Cię spakowała- wskazał na leżący na łóżku zapakowany podręczny plecak. - Tak, chyba tak. To może być coś ciekawego, innego. A jak ona ma na imię? Ja jestem Ariana- podała rękę Lukasowi i delikatnie potrząsnęła ręką dziewczynki. - Nie ma imienia. Nadadzą go jej rodzice- odparł. - To jak mamy do niej mówić, wołać ją? Ej mała? Dziewczynko? Dziecko? Jeszcze ktoś pomyśli, że ją ukradliśmy- nie dokończyła mówić, gdy małe rączki podały jej kilka ubrań.- Chyba chce żebyś się przebrała- przetłumaczył Lukas. - Dobrze, to idę się przyszykować- Ariana weszła do łazienki – czyli już wyruszamy?- zagadnęła. - Tak- odpowiedział cichy, piskliwy głosik.- Czy ja dobrze słyszałam? Mała coś mówi?- Tak- odpowiedziała. - Malutka a możemy nazwać Cię tymczasowo Lili?- zapytała przez zamknięte drzwi Ariana.- Tak- odparła Lili.- A może Daisy- dałaś mi stokrotki.- Nie. Nie. Nie.- usłyszała z pokoju.

Gdy Ariana weszła do pokoju, mała Lili przebierała nóżkami, widać było, że gdzieś się spieszyła.

Dziewczyna wrzuciła kilka przekąsek do plecaka, zawiązała buty i nim się zorientowała, szli całą trójką Otrowskim mostem, by chwilę później wspinać się w górę w stronę dworca kolejowego.

Weszli do budynku a Lili pobiegła do rozkładu jazdy i zawołała: - tu, tu, tu.

Lukas podbiegł do wielkiej tablicy i przeczytał: -Decin. Lili, jedziemy do Decina?

- Tak, tut, tut- wskazała dziewczynka na stojący za oknem pociąg. Opiekun szybko kupił bilety i w ostatniej chwili wsiedli do pociągu osobowego relacji Loket- Chomutów.

- Całe szczęście, że pociąg ten ma tu dłuższy postój, inaczej byśmy do 5 rano czekali na kolejny- powiedział do Ariany.- Pokazała, że jedziemy do Decina.

- Ale ten pociąg jedzie do Chomutowa- zdziwiła się współpodróżniczka.- Mamy tam przesiadkę?

- Tak. Za godzinę jesteśmy w Chomutowie. Musimy tam przeczekać trzy godziny na pociąg do Cieplic- czytał z biletów- i w Cieplicach czekamy około dwudziestu minut na pociąg do Decina.

- No to niezła nocka nam się zapowiada- odparła dziewczyna i uśmiechnęła się na widok malutkiej, która przytuliła się do Lukasa i przysnęła. Zdjęła swoją bluzę i przykryła nią dziecko. - Jak myślisz- zapytała cichutko- czy to w Decinie czekają na nią rodzice?

- Nie wiem, ale jutro się dowiemy. Może to Decin a może to tylko przystanek.

- Lukasie, a czy ty długo szukałeś swoich rodziców, pamiętasz coś z tej podróży?

- Zupełnie nic nie pamiętam. Z opowieści opiekunów wiem tyle, że czwartego dnia dotarłem do swojego domu, ale to głównie dlatego, że w tamtych czasach wszystko było w remoncie i drogi i tory kolejowe, ciężko było dojechać. Urodziłem się w sierpniu, w strasznym upale, w zakole rzeki Morawa. Miejsce to nazywa się osypane brehy. Znalazło mnie rodzeństwo z Hodonina i oni zostali moimi opiekunami. Jak wiesz, Hodonin znajduje się po drugiej stronie Czech, blisko granicy ze Słowacją. Od razu wskazałem na Pragę. Wszędzie było pełno turystów, ciężko było załapać się na autobus, potem na pociąg, musieliśmy przebić się przez całą Pragę bo rodzice mieszkali w domu blisko zbiornika wodnego Dzban. Tam sarecki potok płynie, fajne skałki są do wspinania. Niby to Praga a człowiek czuje się jak w rezerwacie przyrody. Całe dzieciństwo spędziłem ganiając po tamtych lasach. Wiesz, mam dwie młodsze siostry. Bliźniaczki- przewrócił oczami- więc wolałem buszować w lesie z wilkami niż bawić się z nimi lalkami. -Lukas przerwał swoją historię i przytulił Lili do piersi, zaczynało robić się chłodno w pociągu. - A ty skąd jesteś?

- Nie mam swojego miejsca. Urodziłam się w Bielsku-Białej. W Polsce, bo akurat tata był na nartach, ale jestem Czeszką. Ciągle podróżowaliśmy. Mój tata najpierw był pracownikiem ambasady, co kilka lat zmienialiśmy kraj, potem sześć lat był konsulem w Hiszpanii, więc była chwila stagnacji a teraz od roku pracuje w ambasadzie w Stanach. Ja ukończyłam uniwersytet w Madrycie i tam pracuję. Chomutów, wysiadamy- wskazała za okno. Ariana wzięła bagaże a Lukas wyniósł z pociągu śpiącą, wtuloną w niego Lili.

- Dworzec jest zamknięty. Cały budynek jest w remoncie. Musimy spędzić noc tu, na ławce a robi się coraz zimniej- zauważyła.

- Ubierz swój polar a małą przykryjemy kocem, mam go w torbie. Wyjmij i zrobimy szybką podmiankę żeby się nie obudziła. Damy radę, pociąg pewnie podstawią pół godziny szybciej to wejdziemy do ciepłego.

- Lukas, czy ja mam wrażenie czy robi się lodowato?- wzdrygnęła się i zaczęła pocierać dłońmi o nogi.

- Chodź, przytul się do mnie. Zrobi Ci się ciepło. Nie bój się.

-Au, ty parzysz!- krzyknęła Ariana ale na szczęście nie obudziła dziewczynki.- Jak to możliwe?- mocniej się przytuliła- zobacz! Mróz się osadza na naszych plecakach. Jakim cudem mróz w czerwcu?

- To zagrywka tej wiedźmy, myśli, że nam przeszkodzi, ale spokojnie, potrafię przystosować się do aktualnych warunków, przytul się to będzie Ci ciepło. O małą się nie martw, mocno ją trzymam. Na pewno jest jej cieplutko.

- To ta zła potrafi sterować pogodą?- zapytała Lukasa.

- Wiele rzeczy potrafi, zapewne jeszcze zobaczysz. Jak zacznie na nas grzać to będę robił za klimatyzator- zażartował- Ehh... czyli wiemy, że ma chrapkę na naszą małą. Musimy być uważniejsi, nie wiem co wymyśli- spojrzał z obawą na śpiącą w jego ramionach małą istotkę.

- Nie pozwolę jej skrzywdzić- zapewniła go- już się zakochałam w jej cudownych oczkach.

 

- Zobacz, ona ciągle śpi, nawet nie zauważyła przesiadki w Cieplicach. Będzie miała pełno werwy jak się obudzi- zauważyła Ariana.

- Ciii.... chyba się budzi...- spojrzał na dziecko Lukas a następnie przeniósł wzrok zza okno- w samą porę, niedługo będziemy w Decinie. - Ledwie to powiedział a Lili już siedziała z nosem w szybie. Usta miała rozdziawione i podziwiała zmieniający się krajobraz. Spojrzała na swoją opiekunkę, uśmiechnęła się i powiedziała: - mniam, mniam.

- Chcesz jeść? Nie mam nic dla dzieci, ale zaraz wysiadamy to Ci kupię. Co ona może jeść?- zapytała Lukasa a ten wzruszył tylko ramionami.

Gdy tylko wysiedli z pociągu, Ariana poszła do sklepu a Lili zaciągnęła Lukasa na przystanek autobusowy, przy którym stał automat z kawą, o którą w duchu modlił się mężczyzna.

- Ari, Ari!- zawołała z radością Lili, gdy tylko zobaczyła dziewczynę wracającą z siatkami pełnymi zakupów.

- Mam coś dla ciebie, jogurciki, mięciutkie bułeczki, słoiczki z jedzeniem dla niemowląt. Kupiłam też soczki i wodę bo nie wiem co chcesz ani co możesz jeść. Niby masz 3 dni a wyglądasz na 3 latka- pokazała małej torbę pełną jedzenia, z której ta wybrała jogurt, bułkę i słoiczek z tartymi owocami.

-Mniammm...

-A dla nas mam bułki z wędliną i sandwicze z tuńczykiem- wymieniła pieczywo za kubek ciepłej jeszcze kawy.

Byli już najedzeni gdy podjechał autobus z plakietką: Hrensko. Dziewczynka zeskoczyła z ławki i zaczęła bić brawo.

- No to znamy kolejny przystanek naszej wyprawy- zarzucił torbę przez ramię, powiesił plecaki na przegubie ręki i wsiadł kupić bilety. Za nim weszła Ariana pomagając Lili wspiąć się po schodkach do środka starego autobusu.

Tym razem dziewczynka jechała na kolanach swojej opiekunki i bawiła się tacką przyczepioną do przedniego siedzenia. Dziewczynka nie chciała wysiąść na przystanku w centrum miasta, ale dopiero na jednym z leśnych parkingów.

- Gdzie my idziemy?- zapytała Ariana, gdy weszli w las.

- Tam!- krzyknęła uradowana dziewczynka i pokazała ręką wysoko w korony drzew.

Droga nie była długa i nie była też bardzo stroma, ale prowadziła wysoko. Gdy tylko wyszli zza zakrętu, ich oczom ukazał się przepiękny widok.

- Już wiem, wiem, gdzie jesteśmy. Pravcicka brama. Nigdy tu nie byłam. Jak tu pięknie- przyspieszyła kroku Ari, a dziewczynka pobiegła za nią- tu jest cudownie, zobacz słoneczko- uniosła Lili i pokazała jej malowniczy łuk z piaskowca i urokliwe schronisko. W schronisku zjedli zupę a potem ścieżką Gabrielina zeszli do Meżni Louki, gdzie Lili uparła się na smerfowe lody.

Lili miała całą buzę fioletową, fioletowa był też policzek Ariany i nos Lukasa, bo dziewczynka chciała aby każdy spróbował tych przepysznych lodów.

- Lukas, wspominałeś, że możesz robić za klimę. Potrafisz wymrozić mi łydki? Ledwo już idę, skurcze mnie łapią, chyba mam słabą kondycję- zamarudziła, a Lukas objął jej nogi lodowatymi dłońmi – Mówisz i masz.

- Ahh, jak cudownie, mogę tak siedzieć i...- i została pociągnięta przez dziewczynkę na drugą stronę ulicy.- No i to koniec przyjemności, idziemy dalej. Wzięłam kilka ulotek ze schroniska, ciekawe historie i mity dotyczą tego miejsca-spojrzała w jedną z ulotek- i tego wąwozu Edmunda też- dodała wskazując przed siebie. Zeszli w dół do przystani z łódkami.

- Dziwne. Sezon w pełni a przystań jest pusta. Nie ma ani jednego turysty ani flisaka- zauważył Lukas. - Może jest przerwa obiadowa- odpowiedziała Ariana- albo znowu coś tamta kombinuje. Lepiej wracajmy.- Nie mogli zawrócić bo Lili już próbowała wsiąść do najbliższej łódki.

Ariana i Lili zajęły wygodne miejsca a Lukas robił za flisaka i odpychał się od dna spryskami, czyli długimi kijami.

- Czuję się jak na wycieczce, może zacznę robić za przewodnika i przeczytam kilka ciekawostek?- pomachała broszurkami Ariana. - Lepiej nie- powiedział poważnie Lukas – usiądź z małą na środku. Trzymaj ją mocno. Szybko!- polecił. Przestraszona dziewczyna, objęła mocno dziecko i zaczęła oglądać się z niepokojem: - co się dzieje? Nic nie widzę.

- Spójrz w głąb wody.

- Krokodyle?! Boże! Przecież to mit z ulotki. Niemożliwe!- trajkotała przerażona.

Gady jak oszalałe próbowały dostać się do łódki, mag z całej siły odganiał je, celując kijami między ich oczy. Lukas zobaczył wielkie zwalone kamienie, które torowały rzekę. Podciągnął obie towarzyszki ku sobie i razem wyskoczyli z łódki na wielki głaz. Popchnął je ku ścianie wąwozu. Sam osłonił je swoim ciałem, szybkim ruchem odwrócił się i uderzył kijem w kamienną ścieżkę oddzielającą ich od drapieżników. Wraz z uderzeniem pojawił się oślepiający błysk i po krokodylach nie zostało ani śladu.

- Lepiej szybko opuśćmy ten wąwóz, działa on jak pułapka. Trzymaj mocno Lili a ja wrócę po bagaże. - W następnej minucie szli wąską ścieżką, z nadzieją, że wyprowadzi ich ona z tej doliny. Przez parę godzin przedzierali się przez las, Ariana niosła plecaki, a Lukas swoją torbę i śpiącą dziewczynkę. Było już późne popołudnie gdy wyszli na rozległą polanę, w oddali majaczył jakiś punkt. Po dwóch godzinach długiej wędrówki, okazało się, że jest to punkt widokowy. Zaczęło się już ściemniać, przed nimi rozpościerał się widok skąpanej w zachodzie słońca wioski Rużowa. Zeszli stromym zboczem wprost pod gospodę. Udało im się wynająć tam ostatni wolny pokój. Lili obudziła się na tarasie widokowym i teraz w gospodzie pochłaniała knedliki z pomidorowym sosem, od Ariany podebrała smażony ser a od Lukasa wypiła kofolę. Była wyspana i miała pełno siły na harce, a jej opiekunowie marzyli tylko o kawałku podłogi, żeby się zdrzemnąć. Przy gospodzie znajdował się mały sklepik,poszli zrobić zakupy na rano, ale do sklepu wszedł tylko Lukas, Ariana została zaciągnięta przez dziewczynkę na przeciwległy plac zabaw. Pomimo zmęczenia, razem się huśtały a potem ganiały się po placu. Lukas poczuł miłe, ciepłe uczucie na widok bawiącej się Ariany z Lilą. Od jakiegoś czasu marzyła mu się rodzina, ale nie spotkał jeszcze swojej czarodziejki.

- Jutro rano jest autobus do Czeskiej Lipy, przystanek jest tuż za rogiem. Mam nadzieję, że mała pozwoli nam tam dojechać. Innego transportu stąd nie ma. - Lukas zrelacjonował wszystko, co udało mu się dowiedzieć od sprzedawcy w miejscowym sklepiku.

 

Z samego rana, nadal zmęczeni, stali na przystanku i liczyli, że uda im się jeszcze przespać w autobusie. Niestety autobus był przepełniony i tylko Lili udało się usiąść na schodkach. Po kolejnej kawie, wypitej tym razem na dworcu autobusowym w Czeskiej Lipie, opiekunowie wreszcie się rozbudzili. - O nie, autobus do Kutnej Hory. Nie ma mowy, jak Lili go wybierze, to ja tam nie jadę. Wracam do domu. Tam jest kaplica czaszek i jak nas kościotrupy zaczną gonić, to ja padnę trupem- mówiła przejęta Ariana. - Spokojnie, uratuję Was przed trupami- mrugnął do niej- mała jeszcze nie wybrała nic z tablicy odjazdów, więc raczej tam nie jedziemy. -Nie wiem, czy Lili się nie zawiesiła, to znaczy czy jej ten czujnik działa, bo jest wpatrzona w maskotkę w kiosku- odpowiedziała i poszła kupić dziewczynce małego, białego pluszowego pieska, na co mała aż zapiszczała z radości i od razu wskazała rączką na autobus zmierzający do Czeskich Budziejowic.

- Będziesz dobrym tatą- wymknęło się Arianie, gdy przyglądała się Lukasowi, który dla Lili udawał w autobusie pieska- ojj a może już jesteś ojcem, nawet nie zapytałam- zmieszała się.

- Nie. Nie jestem. Dzieci nie wybierają sobie singli, najpierw muszę znaleźć swoją wróżkę- odparł ze smutkiem w oczach. - Czy jakoś szczególnie dobieracie się w pary? - zapytała. -Nie, normalnie, czekamy aż nas piorun trafi- uśmiechnął się- z miłości- dodał. - Ze zwykłymi ludźmi też tworzycie pary, czy tylko między sobą- pytała dalej zaciekawiona.- Możemy i tak i tak. Jedna jest różnica, że z Wami możemy mieć normalnie dzieci, między sobą nie. Niektóre dzieci zrodzone z mieszanych par mają magiczne zdolności, inne nie. Nie wiemy dlaczego tak się dzieje.- Wyprzedził jej pytanie. - Nie słyszałem o tym by para mieszana miała dziecko z paproci, takie znajduje sobie chyba tylko w pełni magiczną rodzinę. No i jeszcze w niektórych rodzinach starszyzna nie uznaje dzieci zrodzonych naturalnie za nasze, ale to już rzadko się zdarza. - A Lili naprawdę nie będzie nas pamiętać?- zapytała czule spoglądając na przysypiającą dziewczynkę. - Nie, nie będzie. Po pierwszej nocy u rodziców obudzi się jako małe niemowlę. Jest u nas taka tradycja, że po raz pierwszy zaprasza się opiekunów na postrzyżyny u chłopców i zapleciny u dziewczynek. Wtedy odbywają się uczty, wspomina się siedmionockę, jednymi słowy, zabawa trwa do rana. No a potem spotkania z opiekunami wedle życzenia, kto kiedy ma ochotę. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś ją spotkam- pogłaskała Lili po policzku- Ciebie też będzie miło zobaczyć. - Jeszcze się nigdzie nie wybieramy, najpierw trzeba odnaleźć rodziców naszej iskierce – podał pluszaka dziewczynce, która mocno się w niego wtuliła. Nagle otworzyła oczy, wyjrzała przez okno i głośno powiedziała : Tu, tu tu! -Czyli jednak nie Budziejowice – powiedział Lukas schodząc ze schodów na przystanek w Benesovie.

Dziewczynka poprowadziła ich na drugą stronę linii kolejowych, następnie główną drogą wyszli za miasto, kierowali się w stronę zamku Konopiste.

- No tak, jak nie czaszki to niedźwiedzie. Czytałam, że w fosie okalającej zamek są niedźwiedzie i to nie żadne z mity, tylko prawdziwe- spojrzała na rozbawionego Lukasa- tak, wiem, obronisz nas i przed kościotrupami i przed niedźwiedziami.

- Obronię Was przed każdym złem, tylko najpierw pójdę kupić coś do picia bo zapowiada się niezły upał. Cofnę się do sklepu, który przed chwilą minęliśmy, bo nie wiem czy jeszcze jakiś będzie.

- Dobrze, poczekamy tu na Ciebie, może zaplotę Lili wianek- wskazała Ari na rosnące w zbożu polne kwiatki. Dziewczynka jakby w pełni zrozumiała o czym mowa i wbiegła na pole pełne pszenicy, zaczęła zrywać maki, chabry, wyki. Ariana łączyła zerwane przez nią kwiatki z kłosami zboża. Upleciony wianek włożyła dziewczynce na głowę.

- Ślicznie wyglądasz mój ty kwiatuszku- pochwaliła Lili i w podzięce dostała buziaka w policzek.

- Rzeczywiście wygląda jak Lili- powiedział Lukas, który już wrócił z napojami i odnalazł dziewczyny w łanach zboża.- Wiesz, że Lili pochodzi od Łady? Łada to była bogini miłości, piękna i wiosny?

- Czyli imię te bardzo pasuje do naszej małej- uśmiechnęła się Ariana- szkoda, że rodzice pewnie Ci je zmienią. Lukas, bagaże zostawiłam tam, przy skraju drogi, weźmiesz je, a ja ją jakoś złapię i przyprowadzę.

Gdy Lukas już się oddalił, mała Lili nadal wesoło biegała w zbożu. Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się wielka ciężarówka, która skręciła zjechała z ulicy i pędziła prosto w stronę dziewczynki. W ułamku sekundy Ariana dobiegła do Lili i schowała ją w swoich ramionach. Osłaniając swoją przyjaciółkę jednocześnie udało jej się krzyknąć „ Lukas”, ale był on daleko. Zamknęła tylko oczy i odwróciła się tyłem do samochodu, który był już prawie przy nich. Usłyszała głośny huk i gdy tylko otworzyła oczy, zobaczyła, że parę centymetrów od nich leżał przewrócony na bok pojazd. Lukas biegł w ich kierunku: - Nic Wam nie jest?- głośno zawołał. - Nie, nic- odpowiedziała cicho przerażona Ariana. W następnej chwili czuła jak Lukas sprawdza rękami czy rzeczywiście nic im nie jest, dotykając ich głów, rąk. - Jak to zrobiłaś, że on Was nie rozjechał?- zapytała głos mu drżał. - Ja? Myślałam, że to ty – odpowiedziała zdumiona.- Byłem za daleko – odparł – jak nie żadne z nas to kto? Ona – wskazał brodą na wciąż kurczowo trzymającą się Ariany Lili- jeszcze nic nie potrafi. Może jakieś dobre duchy nas strzegą, albo to zwykłe szczęście.

Pomógł podnieść się dwóm roztrzęsionym niedoszłym ofiarom zbłąkanej ciężarówki i ruszyli w dalszą drogę, szli teraz znacznie szybciej, jakby chcieli pozostawić w oddali widmo nadjeżdżającej śmierci.

Niedługo później doszli już do zamku Konopiste. Dziewczynka ominęła go jednak i skręciła w lewo do różanego ogrodu, w którym biegała pomiędzy pachnącymi nasadzeniami, zrywała płatki i zdawała się nie pamiętać złego ducha, który o mały włos by ją dziś złapał. Ariana dalej była w szoku i niewiele mówiła. Z ogrodu Lili zaprowadziła swoich opiekunów do pobliskiego amfiteatru, gdzie trochę potańczyła na scenie, co wreszcie wywołało uśmiech na twarzy Ari. Zmęczona dziewczynka przybiegła i pociągnęła za rękaw Lukasa mówiąc:-mniam, mniam. Usiedli razem nad stawem, który znajdował się tuż za sceną letniego teatru i zjedli posiłek. - Coś czuję, że pogoda się zmienia – powiedział Lukas i zaczął podnosić się do drogi. – Lepiej już chodźmy- dodał, wyciągając dłoń ku Arianie. Lili poprowadziła ich wzdłuż stawu, po drewnianym mostku przeszli na jego drugą stronę a następnie weszli w las. Zaczęło wtedy mocno wiać, nadeszły ciemne chmury, z oddali było słychać grzmoty. Na ich głowy spadły pierwsze krople deszczu zapowiadające ulewę, która dogoniła ich parę minut później. Zanim rozpętała się burza, udało im się dotrzeć do budynku stojącego samotnie na skraju łąk i lasu. Była to szopa, na szczęście murowana, w której okoliczny rolnik trzymał siano i jakieś narzędzia. Gdy wpadli do środka byli już całkowicie przemoczeni.

- Lili, zdejmuj, szybko, bo się przeziębisz – mówiła, szczękając z zimna zębami i pomagała małej zdjąć mokre ubranie – mamy coś suchego?- Zapytała Lukasa okrywając dziewczynkę suchym sianem. - Wszystko jest mokre, ale zaraz wysuszę- odpowiedział i zaczął wyjmować mokre rzeczy z plecaków i torby. Do każdej rzeczy przykładał dłoń, zamykał oczy i odkładał suchą rzecz na kupkę. - Niestety prasować nie potrafię- uśmiechnął się- proszę, tu masz suche ubranka, możesz małą ubrać- zaraz dla Ciebie wysuszę a mokre i tak musisz zdjąć. Ariana aby się przebrać schowała się za opartym o ścianę krowim korytem, zza którego podglądała też przebierającego się Lukasa.

- A włosów też nie potrafisz wysuszyć?- spytała wyjmując Lili resztki wianka spomiędzy zaplecionego warkoczyka i wycierając jej włoski ręcznikiem. - Niestety, nie, ale mogę robić za kaloryfer. Prześpimy się tu a rano ruszymy dalej.

Pomimo szalejącej burzy mała istotka słodko spała, ułożona na sianku pomiędzy Arianą a Lukasem. Wyciągnęła obie rączki, lewą trzymała na policzku opiekuna a prawą miała zaciśniętą na bluzce dziewczyny. Od Lukasa promieniowało ciepło, byli przykryci sianem i było im przytulnie. Ariana budziła się co rusz. Obudziła się w całkowitej ciemności i nie wyczuła śpiącej pomiędzy nimi Lili. -Lili!- krzyknęła siadając i szukając jej po omacku między nogami. - Śpi nad moją głową- spokojnie odpowiedział Lukas. - Uff..

Nad ranem zbudziła ją czyjaś pupa próbująca usiąść na jej policzku. Była to pupcia Lili, która wędrowała przez sen. Ariana ułożyła dziewczynkę przy swoim boku i spojrzała na Lukasa rozmasowującego swoją szczękę: - właśnie otrzymałem hmm... leciutkiego kopniaka od naszej kruszynki. - A na mnie próbowała usiąść- licytowała się rozbawiona Ari. - I tak masz szczęście- nie dawał za wygraną Lukas- minutkę temu mnie spierdziała- roześmiał się a Ariana cicho mu zawtórowała.

Lili odkąd tylko się obudziła, była niespokojna i chciała już ruszać dalej, ale pogoda nie zachęcała do wyjścia nadal mocno padało, silnie wiało i było ciemno. Pomimo niesprzyjających warunków musieli wyjść, gdyż dziewczynka była już skora iść sama. Jak się okazało byli bardzo blisko wioski Vatekov. Doszli do głównej drogi akurat w momencie, gdy podjeżdżał autobus z Benesova do Pragi. Nie zapytali się nawet dziewczynki czy chce nim jechać, tylko w niego wsiedli chcąc uchronić się przed pogodą. Nie dojechali jednak do celu, gdyż musieli zatrzymać się przed Kamiennym Privozem. Rzeka Sazava wylała i przejazd przez Żelezny Most był niemożliwy. Wszyscy podróżni skryli się w gościńcu „Na starej poczcie”. Pogoda poprawiła się dopiero pod wieczór. Kierowca zaproponował, że chętnych zabierze okrężną drogą na przedmieścia Pragi, skąd ma poranny kurs powrotny. Wiele ulic było zalanych ale po paru godzinach udało im się dostać do stolicy. Wysiedli na Żiżkovie, było już ciemno, ale Lili śmiało prowadziła ich nieznanymi, krętymi uliczkami. - Gdzie my jesteśmy?- Zapytała. - W Pradze- odparł. - To wiem, ale dokładnie? - A skąd mam wiedzieć?- odpowiedział Lukas. - Przecież tu mieszkasz!- obruszyła się Ari. - Mieszkam, ale nie zapuszcza się do miasta. Znałem i znam stałe trasy: dom- szkoła, dom- praca i dom-sklep. Mówiłem Ci, że wolałem biegać po la....lasach- dokończył na wdechu. Ariana spojrzała w tym samym kierunku, w którym utkwił jego wzrok i zobaczyła zbliżające się wielkie, monumentalne posągi raczkujących dzieci z czymś dziwnym zamiast twarzy. - To dzieci Cernego- powiedziała ledwie słyszalnie. Lukas wziął dziewczynkę na ręce i zaczęli uciekać, skręcając co rusz w inną uliczkę, zmieniając kierunki, ale „dzieci” były niemal wszędzie. - Możesz coś z nimi zrobić? - zapytała nie mogąca już złapać tchu opiekunka. - Spróbuję- odrzekł niepewnie i poczuła od niego znany chłód. Udało mu się zakraść od tyłu do jednego posągu, położył dłoń na jego pośladku, zamknął oczy i „dziecko” zostało zamrożone. - Czyli działa- powiedział do siebie. Kilka innych dzieł Cernego również zostało uziemionych i wówczas stało się coś dziwnego. Pogasły wszystkie światła. Dosłownie wszystkie. Było całkowicie ciemno. Czarno. Niebo zakryły gęste chmury, nie działały latarki, komórki, a zapalniczki czy też zapałki od razu gasły. Nic nie było widać. Można było tylko polegać na pozostałych zmysłach. -Rety i co teraz? Lukas, co my zrobimy?- Zapytała parząc przed siebie ale nikogo nie widząc. - Trzymaj Lilę jedną ręką a mnie drugą. Lepiej idźmy gęsiego, Lili będzie nas prowadzić, ją prowadzi magia, której nic nie przezwycięży- powiedział łagodnie chcąc ją uspokoić. -Nie wpadniemy do rzeki? - Nie, Lili da sobie radę, zaufaj jej.

Szli w ciemności przez wiele dziesiątek minut, przez parę godzin. Stąpali ostrożnie, szli prosto, skręcali, szli pod górę, to znów z górki. Było ciemno, cicho, jak w jakimś koszmarnym śnie, z którego nie można się obudzić. - Pewnie jest koło północy- powiedział Lukas, gdy zatrzymali się bo Lili piszczała: - pić, pić, pić. -Wierzę Ci na słowo. Czujesz jak tu pięknie pachnie? Lawenda, czuję lawendę i róże, ale bardziej lawendę. Ciekawe gdzie jesteśmy. Na pewno jest tu bardzo dużo lawendy. - Nie wiem, ale jak się rozjaśni to specjalnie się dowiem- odpowiedział i ścisnął jej dłoń. Szli tak jeszcze kilkanaście minut gdy dziewczynka się zatrzymała i wolną rączką o coś postukała: -Tu! Tu! Tu!- piszczała w rytm stukania paluszkami. Ariana poczuła, że Lukas się przybliżył. Nadal trzymał dłoń Ariany a drugą ręką zbadał o co stukała Lili. - Przed nami są jakieś drzwi, ale zamknięte. Odsuńcie się, otworzę- pociągnął Arianę do tyłu a ona zrobiła to samo z Lili. - A jeśli mają być zamknięte? Jeśli włączy się alarm?- zapytała. On natomiast już coś mamrotał dotykając nosem drzwi. - Otwarte. Alarmy nie działają, chyba nic nie działa. No Lili, prowadź- zachęcił dziecko, które gdy tylko drzwi się szeroko otworzyły, pociągnęło za sobą swoich opiekunów. Przeszli parę kroków prosto, parę w lewo, to znów w lewo, potem w prawo no i Ariana sama już się pogubiła a tak chciała zapamiętać trasę i ją sobie później odtworzyć. Lili nagle się zatrzymała, było słychać jak szybko oddycha. Puściła rękę Ariany, wyciągnęła rączki przed siebie i powiedziała: - Mama, Tata.

Powoli zaczęło się przejaśniać, delikatna poświata biła od małej Lili. Cała trójka znajdowała się w Pradze. Na Petrzynie. Stali naprzeciwko rodziców, którzy zostali wybrani dla młodej czarodziejki. Stali w Labiryncie Lustrzanym i spoglądali na swoje odbicia.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania